07 kwietnia 2024

Od Cheoryeona do Dantego

Więc znów nie popełnij błędu...
Cherry Moon przerwał granie, odczekał równą chwilę, po czym kilkoma sprawnymi muśnięciami poszczególnych strun zakończył piosenkę. Zapadła cisza, szybko przerwana przez brawa otaczających go słuchaczy.
— Dziękuję bardzo! — Wykonał głęboki ukłon, po czym zdjął z siebie gitarę.
Ktoś zaczął sięgać ręką do swej torby, zapewne po portfel, lecz niezwracający na to uwagi uliczny grajek kilkoma sprawnymi ruchami schował instrument do pokrowca, który następnie zarzucił na plecy i żwawym krokiem zaczął się oddalać od reszty.
Występy swoje kończył w bardzo prosty sposób. Nie zostawał na dłużej, żeby posłuchać opinii słuchaczy ani tym bardziej odpowiedzieć na jakiekolwiek pytania; fani zdążyli zauważyć, że nie był zbytnio otwarty na tego typu integracje. Cóż, wiedział, o co zamierzali go inni pytać: kiedy znów się zjawi na placu, czy poda swój numer, czy zaśpiewa ten i tamten utwór, dlaczego zakrywał twarz, czy mógłby na sekundę ją odsłonić albo chociaż zdjąć okulary i inne tego typu tekściki. Doświadczył tego niedawno, kiedy jedna osoba zatrzymała go, by pochwalić muzykę oraz zapytać, czy gdzieś ją udostępnia. Wystarczyła tylko chwila i inni również zaczęli go zasypywać pytaniami, a on mógł odpowiedzieć na zaledwie parę z nich: zawita na placu ponownie niebawem, zakrywał twarz z przyczyn prywatnych, tak, zrobi cover do tej i tej piosenki. Jakby tak się nad tym zastanowić, to na benjohnowych fansignach lepiej sobie radził z ciekawością fanów... ale może to dlatego, że wtedy nie musiał się ukrywać.
Idealnie udało mu się złapać odpowiedni tramwaj, jak gdyby wiedział, o której zakończyć granie, żeby na niego zdążyć. Szybko kupił w telefonie bilet, wsiadł do pojazdu, rozejrzał się za wolnym siedzeniem, lecz nie znalazł żadnego, więc jedynie stanął gdzieś z boku i przytrzymał się uchwytu. Włożył do uszu słuchawki przewodowe, załączył na AllTube'ie nagranie z jakiegoś występu byłego zespołu DZIKIE SZCZENIĘ.
Regularnie oglądał artystów, do których piosenki robił covery, głównie w celu sprawdzenia, jak dokładnie dany muzyk zachowywał się na scenie: co robił, jak śpiewał, czy stosował jakieś głosowe tricki do urozmaicenia. Uciekając z placu, zdołał przejrzeć rolki na Fotogramie, żeby zobaczyć, czy zostały już wstawione filmiki z jego muzykowania i natrafił na komentarz, w którym ktoś chciał, żeby Cherry Moon scoverował pewną piosenkę DZIKIEGO SZCZENIĘCIA. Cheoryeon chciał być wierny oryginałom, więc starał się możliwie jak najlepiej oddać utwory innych. Oczywiście, okazjonalnie dodawał coś drobniejszego od siebie, żeby z kolei nie wyszło, że za bardzo próbuje się upodobnić, tym bardziej że czasami nie dało się czegoś zrobić jeden do jeden. Ale gdy widział prośby fanów, robił odpowiedni research po to, aby nikogo nie zawieść.
Zmierzył wzrokiem żywiołowo grający na scenie zespół.
Ach, koncerty. Pamiętał te czasy, jak jako BenJohn miał swoje trasy. Tłumy się zbierały, bilety wyprzedawały w kilka minut. Ta fala światełek otaczająca go z trzech stron. Te oklaski, te krzyki, wspólne śpiewanie. Tak, to było coś. Wspomnienia koncertów nadal szczyciły się wyrazistością i detalami.
Czasami rozmyślał nad ponownym debiutem. To znaczy, tak bardziej hipotetycznie. Dobrze wiedział o trudach, z jakimi musiałby się zmagać i nie chodziło tu tylko o prace nad albumami, promowaniem, spotkaniami, wywiadami czy też rozmowy z wytwórnią, pod którą miałby się rozrastać. Tu znaczenie grała też, tak, wszyscy dobrze zgadli, jego twarz. Twarz będąca zbyt blisko tej BenJohna. Nie to, że mu się nie podobała, ha, sam uważał siebie za dobrze wyglądającego, ale gdyby zadebiutował, największą jego przeszkodą byłoby stałe porównywanie go do zmarłego piosenkarza. Lepiej, nie tylko z aparycji, lecz również głosu. Nawet uśmiech miał ten sam! Jedyną wyraźną różnicą były oczy – choć pamiętał pojedynczych fanów, którzy twierdzili, że jedna tęczówka Benjamina była nieco ciemniejsza od drugiej (on sam na to nigdy nie zwrócił uwagi). Na Prawo Równowagi, on serio ledwo co się zmienił! To nie miało być tak, że z każdym wcieleniem wyglądało się inaczej? Czy Zaświaty go oszukały? To był jakiś nieśmieszny żart.
Ciekawe, czy w ogóle udałoby mu się wybić jako Cherry Moon. Może zaliczyłby totalną klapę. Co prawda, na ulicach zdołał zyskać grono fanów, jednakże możliwe, że chodziło nie tylko o muzykę, ale też jego ukrytą tożsamość. Ludzi ciągnęło to, co było owiane tajemnicą. Gdyby zadebiutował z maseczką i okularami, pewnie stałby się szybko popularny, bo fani pragnęliby poznać jego twarz. To się jednak wiązało z ryzykiem. W końcu ktoś za życiowy cel obrałby sobie odkrycie tożsamości misternego muzyka i gdyby mu się udało... cóż, klops. Nie wspominając o czyhających na każdym kroku mediach.
Dobra, za dużo o tym rozmyślał. Powinien skupić się na teraźniejszości.
Na razie nie planował debiutować. Przynajmniej nie dopóki Suyeon nie ukończy studiów. Nie chciałby, żeby miała utrudnienia w nauce, bo jej brat był sławny. I też miał Kamyka do wychowania. Jako idol ciężko byłoby mu opiekować się zwierzakiem. Aczkolwiek Kamyk był dosyć wytrzymały. Cheoryeon nie znał żadnego innego szczura, który nadal dychał i cieszył się energią tak długim czasie. Powinien zabrać go do weterynarza, żeby ten powiedział, co z nim. Ale taka wizyta dużo by kosztowała...
Podniósł rękę z zamiarem podrapania się po czole, gdy nagle natrafił na pewien materiał. Na moment zastygł z kompletnym bezruchu.
Ach, zdecydowanie za dużo rozmyślał.
Instynkt podpowiedział mu, że powinien już się zbierać. Wyjrzał przez okno, zobaczył znajome kamienice. Wyszedł z AllTube'a, komórkę ze słuchawkami schował do kieszeni spodni w kroju flare. Podszedł do drzwiczek, zadzwonił dzwonkiem. Gdy tramwaj zatrzymał się na przystanku, jasnowidz wysiadł.
Przed pasami dokładnie się rozejrzał, nim przeszedł na drugą stronę. Dzieliło go już zaledwie parę metrów od domu, więc pozwolił sobie zdjąć swoje tożsamościowe zakrywajki. Wsunął maseczkę do pseudoskórzanej kurtki, zauszniki okularów zaczął składać.
— TO TY!
Krzyk ten był na tyle niespodziewany, że Cheoryeon mimowolnie wypuścił z rąk swoje okulary; próbował je jeszcze złapać, lecz te jedynie kilkukrotnie odbiły się od jego palców i runęły na chodnik. Chłopak spojrzał na popękane szkiełka, cicho westchnął. I tak zamierzał kupić nowe.
Podnosząc z ziemi okulary, odwrócił głowę, by odnaleźć wzrokiem właściciela tego krzyku. Głos znał dobrze, zbyt dobrze, a choć chciał się mylić, gdy jego zmysły mu zawzięcie coś podpowiadały, nigdy nie odchodziły od prawdy.
Jak na złość nie doświadczył wyjątku potwierdzającego reguły.
Burza siana, błysk różowych patrzałek, nadmuchane jak balon mięśnie i złowrogi palec skierowany prosto na postać jasnowidza – po drugiej stronie niezbyt szerokiej ulicy stał „jego różowa mość”, Pan „Na Hej Mi Prognoza Pogody, Kiedy Jasnowidz”, kłapiący przekleństwami rekin, Mister Komar Spod Kamienia, który nie znał jednej z największych muzycznych ikon. Gdyby Ignis, który miał pecha zaznajomić się z tym kłakiem, dowiedział się o tym, że tamten nie kojarzył BenJohna, to by pewnie się załamał. No bo jak można było nie znać BenJohna?! Cheoryeon rozumiał, gdyby coś takiego mu powiedziała Octavia albo Raoun... Ha, nawet Raoun go kojarzył! I to jeszcze zanim poznał jasnowidza! I kto tu był niewychowany w kulturze!
— TO TY! — wrzasnął, również posyłając gniewny palec wskazujący w stronę Dantego.
Ponieważ akurat w tym momencie ruchu na ulicy zasadniczo nie było, syren przeciął ją, stukając obcasami o asfalt, żeby czym prędzej znaleźć się przy chłopaku. Zmierzył go wzrokiem z góry na dół, na twarzy malowała mu się dzika mieszanka emocji, ostatecznie trudna do rozszyfrowania. Wyglądał na złego, to znaczy wkurwionego (wybacz ten jeden raz, Suyeon), zdziwionego, zaskoczonego, też trochę zawiedzionego(?), znowu zdziwionego i jeszcze coś tam, coś tam.
Cheoryeon zadzierał nosa, bardzo chcąc w tej chwili być wyższy, mieć przynajmniej te parę centymetrów wyżej, jak BenJohn, nosić buty na grubej podeszwie, a nie te stare, prawie w stylu retro pożółkłe trampki.
— A ty tu po co? — burknął, chowając okulary do kieszeni kurtki. — Tym razem chcesz sprawdzić, czy ubranie, które szyjesz, spodoba się twojemu ukochanemu?
— Nie, przyszedłem być świadkiem tego, jak czas zostaje mi zajebany przez jednego, niewychowanego smroda — odparł tamten, patrząc na niego z góry i krzyżując ręce na piersi.
— CO?! — żachnął się.
— Gówno. Kto by pomyślał, że Cherry Moon to akurat ty.
Aha, super. Dzień był wspaniały, Cheoryeon wcześniej wyszedł z pracy, uznał, że walić Pokój Jasnowidza, idzie grać, wybawił się na placu i wtedy przyszedł typ, którego miał nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć ani na oczy, ani w żadnej wizji!
Właśnie, czemu jego moc go o tym nie ostrzegła? Czyżby się poturbowała po ostatnim? W sumie od trzech dni z niej nie korzystał, nawet nie prowadził jasnowidzącego biznesu... Nie, dzisiaj rano jej użył i wszystko było w normie. Okej, czyli po prostu miał zaczepistego pecha, świetnie. Bo jakie były szanse, że w tak dobry dzień zjawi się akurat ten wodny komar i zacznie mu wyżalać się, że och nie, czemu Cherry Moon to Cheoryeon, a nie, na przykład, alter ego Ignisa...
Chwila...
— Czekaj, co? — Uniósł brwi, zamrugał. — Cherry Moon?
Dante wiedział o Cherry Moonie? Nie, wróć, Dante WIEDZIAŁ, że Cherry Moon to Cheoryeon?! Przecież to była katastrofa! Nie, KATASTROFA! Co jak co, ale temu syrenowi chłopak nie ufał ani trochę, a myśl, że mężczyzna miał teraz kartę na niego...
Nie...
Niemożliwe...
Co, teraz Dante będzie próbował to wykorzystać przeciwko niemu, tak?! Zażąda darmowych wizji, bo inaczej wyjawi jego sekretną tożsamość, taaaak?! Albo lepiej, zrujnuje mu karierę ulicznego muzyka po tym, jak został potraktowany w Pokoju Jasnowidza! Wyjawi wszystkim, że „AHAHAHA WASZ UKOCHANY CHERRY MOON TO TEN GÓWNIARZ, KTÓRY WYGLĄDA JAK BENJOHN, KTÓREGO W SUMIE NIE ZNAM, WIĘC NIE UMIEM NAWET POŁĄCZYĆ KROPEK, ALE WY POŁĄCZYCIE I ZNISZCZYCIE MU PRZYSZŁOŚĆ MUAHAHAHAHAHAHAHA!”
Nie, nie, nie, nie, nienienienienieNIENIENIENIE!
— Tylko nie mów nik... — Ugryzł się w język. — To znaczy, WYPINDALAJ, FRAJERZE, nie znasz się na muzyce!
Trącił palcem tors syrena, lecz przez umysł przeskoczyła mu myśl, że prędzej by sobie złamał rękę, zanim zdołałby choćby na milisekundę wybić dryblasa z równowagi. Jego dłoń została odtrącona przez wielką łapę tamtego; dobrze, że nie mocno, bo chłopak pewnie by poleciał.
— Twoja stara, krzykaczu! — Warknął Dante, lecz wtem westchnął ciężko i wsunął palce za szkiełka swoich okularów, żeby potrzeć wewnętrzne kąciki oczu. — Nie wierzę, że pierdoliłem się przez pół miasta tylko po to, by zobaczyć twarz tego gówniarza...
— Aha, to teraz MOJA wina, HĘĘĘĘĘĘ?! — fuknął Cheoryeon, krzyżując ręce na piersi.
Po kiego grzyba Dante go śledził?! Co on, uwziął się?! Nie podobała mu się obsługa klienta, więc chciał się odegrać?! Pogoda na randce jakimś cudem nie dopisywała?! NO CHOLERA JASNA, NO! To teraz miała być wina Cheoryeona?!
— Czekaj, czekaj moment.
Coś mu zaczęło w głowie świtać, jakieś kropeczki się łączyły. Poprawił ręką włosy, przez sekundę było widać plaster na lewej stronie czoła. Wtem niespodziewanie otworzył szeroko oczy, w których pojawił się na krótko pewien błysk, brwi powędrowały ku górze, a usta rozdziawiły w wielkim szoku.
— HYYYYYY TO TY MNIE OBSMAROWAŁEŚ W AURANTHIUM! — wrzasnął na pół ulicy.
Dante gniewnie stuknął obcasem, niemal się zapowietrzył.
— ŻE CO?! — krzyknął wyższym od normalnego tonem, wampirze kły groźnie wyjrzały spomiędzy warg.
— Jakaś laska pytała, czy może do mnie zagadać, a TY tak mnie obsmarowałeś! — Zacisnął pięści, tupnął nogą niczym rozłoszczone dziecko.
— Skąd niby wiesz?!
— Jestem jasnowidzem, do jasnej! Przede mną nie ma anonimowości, dlatego pogódź się z tym, że wpadłeś jak śledź do konserwy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz