Ignis odebrał od Maeve wyziębiony kłębek przerażenia, popatrzył w te wielkie, błękitne oczy i pogłaskał przemoczony łebek. Nie namyślając się wiele, rozpiął swoją skórzaną kurtkę i schował kotka za pazuchę, dzieląc się ze zwierzakiem właściwym ciału genashiego ciepłem i osłaniając puchate uszy przed zrywającym się od czasu do czasu wiatrem.
— Masz dobry słuch, że go usłyszałaś w tym gwarze — powiedział, zerkając wokół.
W mieście rzadko dało się doświadczyć kompletnej ciszy, nawet w nocy. Stellaire nigdy nie kładło się spać, hurgot przejeżdżających aut nie ustawał, od czasu do czasu ulicą tłukły się nocne autobusy czy tramwaje, gdzieś tam brzmiało echo odbywającej się właśnie imprezy, szczekanie psa czy rozmowy spacerujących gdzieś nocnych marków.
— Chyba po prostu jestem wrażliwa na głos zwierząt — odparła z lekkim uśmiechem, wzruszyła ramionami.
— Nic dziwnego, skoro prowadzisz dla nich dom tymczasowy.
Podjęli spacer w stronę domu wróżki. Kotek miauknął cicho, muzyk znów lekko go pogłaskał i zwierzak zagrzebał się mocniej w otulający go materiał
— To musi być dużo pracy, łączyć karierę aktorską z domem tymczasowym — podjął Ignis.
— Jest, prawda. Przy zwierzakach zawsze jest co robić, nawet jeśli są zdrowe i grzeczne, a te, które do mnie trafiają, często przychodzą z własnym bagażem… I nie mam tu na myśli ulubionej miski i torby zabawek. — Westchnęła ze smutkiem, skrzydła opadły nieco. — Czasem się zdarzało, i to nie raz, że wracałam do domu późno, zmęczona, bo próba trwałą do późna, i zastawałam w domu bałagan, bo jeden ze zwierzaków czymś się zestresował i musiał odreagować.
Mężczyzna pokiwał głową. Gdyby jakiś zwierzak postanowił odreagować stres u niego w domu, zrobiłoby się niebezpiecznie, i to nawet bez palących się świeczek. Mieszkanie Ignisa nie było zbyt wielkie, ale za to oświetlone niemal wyłącznie całą armią świec, a do tego większą jego część zajmowały regały pełne płyt, kaset i winyli – wśród takiej kolekcji nietrudno byłoby poczynić duże szkody.
— Mimo to nadal prowadzisz ten dom.
— Tak, pewnie, nie chciałabym z tego rezygnować. — Maeve zerknęła w jego stronę, uśmiech powrócił na jej twarz. — Jasne, że sprzątanie pobojowiska, kiedy nie marzę o niczym innym, jak o położeniu się spać, nie jest niczym fajnym, ale te zwierzęta potrzebują pomocy, właśnie tak przejściowo, nim uda się im znaleźć ich właściwe miejsce. Poza tym czasem zdarzają się takie historie, które sprawiają, że łatwiej mi przetrwać cięższe momenty i mam do tych zwierzaków morze cierpliwości.
— Na przykład?
Skręcili w jedną z ulic. Światła witryn nieco ustąpiły, alejka była węższa, mniej uczęszczana, nie było w niej aż tylu otwartych do późna miejsc, a jeśli już, były to raczej maleńkie spożywczaki, nie zaś kluby czy bary.
— Hm, raz zdarzyła się taka sytuacja – miałam pod opieką pieska, niedużego, znalazłam go, jak biedak kuśtykał gdzieś po ulicy… Nie miał łapki i martwiłam się, że będzie ciężko znaleźć mu nowych właścicieli.
— Ale w końcu się udało.
— Tak, udało się, chociaż trwało to naprawdę długo. Ludzie nie chcą adoptować takich zwierząt. — Wzrok Maeve uciekł gdzieś w stronę chodnika, uśmiech zniknął na moment, zastąpiony smutnym grymasem, ten jednak pojawił się tylko przelotnie. Wróżka podjęła swoją historię. — Kiedy znaleźli się chętni do adopcji, okazało się, że piesek ich zna. To byli jego sąsiedzi, to znaczy sąsiedzi „właścicieli”, którzy tego psa mieli. Trafił więc do osób, które znał i lubił, i to o wiele bardziej, niż tych poprzednich, którzy go przecież porzucili.
Lekkie kołysanie i przyjemne ciepło sprawiły, że kotek oparł w końcu łebek o pierś Ignisa, przymknął oczy i odpłynął w spokojny sen.
— Faktycznie, dobrze, że udało mu się znaleźć dom u znajomych osób — odparł muzyk, zamyślił się na moment. — Nie było ci ciężko go oddać? Wiesz, skoro tyle czasu trwało szukanie nowych właścicieli, to ten pies długo z tobą mieszkał. Zdążyłaś się z nim zżyć?
— Z każdym się trochę zżywam i to zawsze jest trudne, pożegnać w końcu zwierzaka, który mieszkał u ciebie w domu i po prostu mogłeś widzieć, jak zmienia się z takiej przerażonej, chudej przybłędy, w zwierzaka, jakim zawsze powinien być. Ale to nie jest najcięższe w prowadzeniu takiego domu tymczasowego.
Ignis uniósł brew. Jemu by chyba serce pękło, gdyby musiał rozstać się z psem czy kotem, który mieszkał u niego dłużej, niż parę dni.
— Co może być jeszcze trudniejsze?
— Znalezienie domu na stałe. — Zerknęła na niego. — Przygarnięcie zwierzaka po przejściach to nie jest pierwszy wybór, kiedy ktoś decyduje się na posiadanie pupila, więc na starcie nie ma wielu chętnych. I nie wszyscy są odpowiedzialni. Niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, ile pracy wymaga posiadanie zwierzęcia w domu i decydują się na coś takiego pod wpływem chwilowego impulsu. Muszę mieć pewność, że ręce, w które przekazuję zwierzaka, będą się nim opiekować i że zwierzak nie dozna z nich żadnej krzywdy. A to wcale nie jest takie proste. — Pokręciła głową, a potem zmieniła temat, jakby coś sobie uświadomiwszy. — Ale może dość już o mnie, chyba się rozgadałam… A ty? Miałeś kiedyś jakiegoś zwierzaka?
Ignis parsknął śmiechem. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś pytał go o takie rzeczy. On sam z chęcią przygarnąłby jakiegoś kota, problem był tylko taki, że gdy był dzieckiem, rodzice kategorycznie nie zgadzali się na żadne zwierzę w domu, tłumacząc to tym, że tylko będzie go rozpraszało i odrywało od nauki przydatnych rzeczy. Potem mieszkał trochę z panem Macleodem, a trochę sam, na własną rękę, i o ile w tym pierwszym przypadku miał wrażenie, że wszystkie leśne zwierzęta są pupilami wiekowego fae, o tyle kiedy mieszkał sam, na jego lokum składał się mały pokój z atrapą kuchni i wspólną łazienką na korytarzu, więc ze zwierząt mógł mieć co najwyżej rybiki albo mole, na dodatek dzielone z sąsiadami.
— Chciałem, ale nigdy się nie trafiło. Jakoś… najpierw nie miałem warunków, a teraz nie mam czasu. Jedyny zwierzak, którego mógłbym mieć to, ja wiem? Może kaktus?
Maeve roześmiała się serdecznie. W pewnym momencie jej wzrok padł na neonowy szyld, obwieszczający potencjalnym klientom, że w tym miejscu można zjeść najlepszego kebaba w całym Stellaire. Wróżka wskazała dłonią miejsce, zaraz potem doszedł do nich ten charakterystyczny zapach sosu i mocno przypieczonego mięsa.
— Wspominałeś coś o jakimś kebabie…
Ignis podążył wzrokiem za wskazaniem, pokręcił głową, uśmiechnął się.
— Prawda, ale chodziło mi o konkretną budkę, i wygląda na to, że zmiótł ją wiatr historii.
— Tam były lepsze kebaby, niż w najlepszym miejscu z kebabami w całym Stellaire?
— E, nie, wręcz przeciwnie — Ignis machnąłby ręką, gdyby nie ten zacieplony kłębek schowany u niego za pazuchą. — Ale były duże i tanie, do tego właściciel się nie pier… nie patyczkował się z ostrym sosem, więc czuło się, że zjadło się coś konkretnego.
— Ciekawy dobór miejsca na posiłek. Ale jeśli dalej jesteś głodny, możemy wstąpić…
— Nie, nie… Po prostu miałem ochotę na kebaba przyprawionego nostalgią — wyjaśnił, posyłając jej uśmiech. — Ratował mi tyłek, jak próby się przeciągnęły, człowiek padał na twarz, a w portfelu miał tylko garść drobniaków.
— Faktycznie brzmi nostalgicznie.
Uliczka znów skręciła. Stopniowo zabudowa stała się niższa, rzadsza, a jedynym źródłem światła pozostały latarnie. Może pojedyncze okna wciąż jeszcze lśniły blaskiem zza zasłonek, ale zasłonki te skrywały wnętrza mieszkań, a nie biur, mieszkańcy zaś powoli układali się do snu. I znów kolejny zakręt, blask latarni zaczął niknąć, przysłonięty koronami drzew.
— To tutaj — powiedziała w końcu Maeve, przystając przy jakiejś furtce.
Ignis zerknął, uniósł brew. Spodziewał się jakiegoś niewielkiego domku, ale takiego stojącego na ziemi, nie zaś skrytego w koronie rozłożystego drzewa.
— Dom na drzewie — mruknął, zaskoczenie brzmiało w głosie. — Marzenie każdego dziecka. I kota pewnie też.
Maeve obdarzyła go uśmiechem, wyciągnęła ręce po znalezionego kotka. Ignis westchnął, przekazał jej zwierzaka czując, że wystarczyło mu ponosić go kawałek, by już ciężko było mu się z nim rozstać. Kot nawet się nie obudził, śpiąc spokojnie, zawinięty bezpiecznie w miękki materiał.
— Dziękuję za odprowadzenie mnie i dzielne niesienie tej znajdy — powiedziała Maeve, poprawiając sobie kota w ramionach.
— Polecam się. Koty lubią takie żywe grzejniki, nawet jak czuć je trochę fajkami. — Ignis wzruszył ramionami, uśmiechnął się. — A ty leć już do domu, pora jest naprawdę późna.
— Też wróć już do domu. Jeszcze raz dziękuję i… dobranoc.
— Dobranoc.
Posłał jej jeszcze ostatni uśmiech, nim ruszył alejką. Odwrócił się jeszcze raz, Maeve właśnie zamykała furtkę. A potem zniknęła w ciemnościach, gdzieś u podstawy olbrzymiego drzewa.
— Dobra — mruknął do siebie Ignis, klepiąc się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. — To gdzie ja w ogóle, kurwa, jestem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz