18 kwietnia 2024

Od Mishki do Dantego

Dostrzegłszy, jak jeden z funkcjonariuszy znika za zamykającymi się za nimi drzwiami, Mishka pospiesznie podniosła się z miejsca, szczerze dosyć mając twardego metalu komisariatowych krzeseł i ich nieprzyjemnego, przedostającego się wprost do umęczonych kości, zimna. Wolnym krokiem obeszła doskonale znane jej pomieszczenie, rozglądając się wokół w poszukiwaniu jakichkolwiek nowych dziur w betonowych, siwych ścianach, zadrapań na lustrze fenickim, czy choćby – powstających nieustannie w zaniedbanych kątach – pajęczyn. Dopiero gdy do spiczastych, elfickich uszu dotarł niezadowolony mruk jej towarzysza, dziewczyna zatrzymała się w miejscu, samej skupiając swoją uwagę na uwięzionych w kajdankach dłoniach. Szarpnęła jeden raz, drugi. Łańcuszek ani drgnął. I choć Mishce krzepy nie brakowało, choć samotne życie na farmie pozwoliło dostatecznie chudziutkim rączkom się wzmocnić, daleko było elfce do syreniej, masywnej muskulatury.
Usiadła z powrotem na krześle, stal zaskrzypiała pod ciężarem jej ciała. Zastukała kilka razy twardą powierzchnią rozpadającego się trampka o, obłożoną zakurzonymi płytkami, podłogę i odwróciła wreszcie spojrzenie swych wielkich, zielonych ocząt w stronę siedzącego zaraz obok krawca.
— Jeszcze chwilka, nie przejmuj się — odparła, uśmiechając się słodko, ewidentnie pozbawiona jakichkolwiek zmartwień, którymi jeszcze chwilę temu zaprzątała sobie swoją rozczochraną – sama przyznać musiała, iż obecność pół-wampira wyjątkowo dobrze wpływała na jej obecne samopoczucie.
Wskazała własnymi, uwięzionymi dłońmi na kajdanki Dantego.
— Przesłuchanie i zanim się obejrzysz, wreszcie nam to dziadostwo z rąk pościągają. Znaczy, mam taką nadzieję. Zazwyczaj tak robią, więc o ile nic się w przepisach nie zmieniło, o ile nie zatrzymają nas tu na dłużej, o ile mają jeszcze do mnie cierpliwość…
Dante uniósł brwi w lekkim zdumieniu, szkiełka różowych okularów zalśniły pod zimnym światłem taniej, pojedynczej żarówki. Zaledwie dwie sekundy później, donośny śmiech syrena rozniósł się po całym pomieszczeniu, przyjemnie łaskocząc swym basem spiczaste uszka elfki. Mishka zachichotała, wyraźnie zarażona tym nagłym wybuchem pozytywnej energii.
— Och, Mishka, Mishunia — podjął Dante, nieco się uspokoiwszy. Westchnął, układając się wygodnie – przynajmniej o tyle wygodnie, o ile się dało – na twardym, metalowym stołku. — Kto by pomyślał… Tyle się nazamartwiałem, tyle namyślałem, bo taka tam w radiowozie smutna siedziałaś, przybita. A tu proszę! Nasza Myszka niejedno rodeo ma już za sobą. Czyli co, zaprawionaś w boju? Niejednemu gliniarzowi w Stellaire dałaś popalić? I bardzo dobrze, prawidłowo. Żaden niebieski nie będzie pluł nam w twarz!
Pięść krawca z hukiem wylądowała na płaskiej powierzchni blaszanego stołu.
— Przybita, bo zmartwiona! — przyznała, wytrzeszczając zielone gały. Czubek trampka wwiercał się powoli w betonową posadzkę, zupełnie jakby elfka obrała sobie za cel wydrążenie w podłodze porządnego dziurska. — Zawsze żem w pojedynkę takie numery wywijała. Czasem się kto napatoczył, przyłączył w połowie i krzyczał ze mną, działał ze mną, ale żaden to wtedy mój interes, z wolnego wyboru ktosiek przyłaził i dołączał. A teraz…
Zamilkła na moment, ale tylko na moment.
— Teraz się bałam, że za dużo namieszałam. Namieszałam, naklekotałam, ba! Wręcz namówiłam do wspólnej rozwałki całą tą gadką jeszcze u mnie w domu, na farmie. I czułam się… odpowiedzialna. A nie chcę nikomu kłopotów przysparzać, nikogo za sobą ciągnąć i wrzucać w cały ten, przeze mnie tylko wywoływany, bajzel. Rozumiesz, nie?
Spojrzenie intensywnie szmaragdowych ocząt wylądowało na kwadratowej, opalonej twarzy krawca, doszukując się w dziarskim uśmieszku oraz łyskających zza różowego szkiełka tęczówek faktycznej odpowiedzi, nieudawanego zrozumienia. Słowa Mishki nieraz w końcu plątały się w ciężkie do zrozumienia wypowiedzi, a zagmatwane wypowiedzi, równie chaotyczne, co jej własny tok myślenia, przemieniały się zazwyczaj w żałosne, pozbawione sensu monologi. Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak ciężko połapać się innym w tym mizernym, słownym bezładzie? Owszem, choć od niedawna. Bo gdyby nie subtelna uwaga jednej z jej sąsiadek, która wprost, lecz wciąż delikatnie, dała dziewczynie do zrozumienia, iż przez wszystkie te lata nieustannie próbowała rozumowanie Mishki rozgryźć, elfka zapewne dalej żyłaby w kłamliwym przekonaniu, iż każdy doskonale się w jej słowach odnajduje.
Dante kiwnął energicznie głową, złote loki podskoczyły, by zaraz znów wylądować na szerokich krawca barkach. Od pierwszych wspólnie spędzonych z syrenem chwil Mishka odnosiła wrażenie, iż nić porozumienia – nawiązana wyjątkowo szybko i sprawnie, nie odpuszczała. Wciąż napięta, nieustannie łącząca ich dwa, pokręcone i lubujące się w chaosie móżdżki, nie tylko popychała do wspólnych działań, napędzanej cały czas kabały, ale dawała również elfce utęsknione poczucie bezpieczeństwa, przynależności oraz uznania.
Tak, dobrze było poczuć się wreszcie całkowicie zrozumianą.
— Myszko, już ci to mówiłem, ale jak trzeba, to powtórzę — podjął z nieudawaną życzliwością krawiec, szturchając leciutko ramieniem swoją towarzyszkę. Wampirze kły zalśniły w szerokim uśmiechu. — Problemy mi nieobce, wręcz bardzo dobrze znane. Spytaj pierwszego z brzegu policjanta, a zaraz usłyszysz, że tam, gdzie rozpierdol, to i Dante Selachinius. Zresztą, nie powiesz mi, że nie było fajnie powkurzać bogatych palantów, do tego w słusznej sprawie.
Mishka wzruszyła ramionami, westchnęła.
— Było. Zawsze jest.
— I to ja rozumiem!
Elfka zerknęła jeszcze raz na syrena i ułożyła plecy na twardym, metalowym oparciu krzesła. Choć nigdy nie była szczególnie bogobojna, szczerze wierząc w determinację oraz siłę osoby jako pojedynczej jednostki, w tym momencie miała szczerą ochotę paść na kolana, dziękując wszystkim, znanym odłamkom bogom, za towarzystwo w postaci krawca podczas kolejnej jej wizyty na stellairskim komisariacie.
— Po tym wszystkim – jak już nas przesłuchają, ukażą, cokolwiek – zapraszam cię na malinowo-nagietkowy napar i świeże, maślane herbatniki. Wczoraj zrobione, ładnie w słoiczku leżą i czekają na jakich gości — zaproponowała, szczerze nie mogąc doczekać się powrotu do swojej małej, przytulnej chatki. — Wreszcie sobie oddychniemy, może pójdziemy na jaki spacer, porozma-
— Nigdy, w całej swojej karierze, nie spodziewałem się, że zobaczę kiedyś waszą dwójkę razem w jednym pokoju przesłuchań — stwierdził podstarzały, ubrany w niebieski mundur cyklop, wchodząc do okupowanego przez Mishkę oraz Dantego pomieszczenia, bezwstydnie przerywając elfce jedną z jej, licznych zresztą, wypowiedzi.
Policjant usiadł naprzeciwko dwójki podejrzanych, ręką sięgnął do własnej łysiny, podrapał się po czubku głowy. Wreszcie westchnął – ciężko, ze słyszalnym w oddechu zrezygnowaniem – i zmierzył swym wielkim, pojedynczym oczyskiem sylwetki oskarżonych.
— A teraz oświećcie mnie, proszę, bo lata już nie te i nie mam ochoty na zgadywanki. Jakim, kurwa, cudem to zawsze jest jedno z was, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz