14 kwietnia 2024

Od Octavii do Zahry

Miasto tonęło w mroku rozpraszanym jedynie przez stłumiony blask gazowych latarni, wyjątkowo niepraktycznej, zabytkowej pozostałości po dawnych czasach. Octavia nie poświęcała im zbyt wiele uwagi, nie widząc w nich absolutnie niczego nadzwyczajnego. Jedyną rzeczą, za którą była im naprawdę wdzięczna, była znikoma ilość rzucanego przez nie światła. Nieregularna, jakby wyblakła poświata umożliwiała Octavii niepostrzeżenie przemknąć pomiędzy plątaniną miejskich uliczek, pozwalała rozpłynąć się w powietrzu, jakby nigdy nie istniała. Na zewnątrz było wilgotno i duszno, najprawdopodobniej niedługo rozpęta się burza. Dziewczyna nie zdawała się jednak szczególnie tym przejmować, nieprzerwanie brnąc przed siebie. W końcu przystanęła, opierając się plecami o chropowatą ścianę jednego z budynków. Wzrok utkwiła w jednym z nielicznych okien, w których wciąż paliło się światło. Przeklęła pod nosem, wsuwając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Wciąż był w domu. Octavia westchnęła ciężko, przystępując z nogi na nogę. Za równo dziesięć minut powinien wyjść z mieszkania, wsiąść do swojego starego, rozpadającego się samochodu i pojechać do pracy, z której wróci dopiero nad ranem. Dziewczyna ostatnie tygodnie spędziła na uważnej obserwacji swej ofiary, próbując jak najdokładniej spamiętać każdą sekundę, w której przebywa poza domem. Nie miała innego wyjścia, jeśli chciała, żeby jej plan się powiódł.
— Juma Attar… — Wypowiedziawszy jego imię, Octavia poczuła w ustach słodki smak zemsty.
Dziewczyna nie pamiętała już pierwszej z wielu sytuacji, które zrodziły w jej głowie plan odpłacenia się Jumie za wszystkie jego grzeszki, jednak z całą pewnością pamiętała, co ostatecznie przelało czarę goryczy. Gdy zamyka oczy, widzi marę przeklętego samochodu, który zajechał jej drogę, gdy wracała z odwiedzin u swoich ulicznych szczurów. Słyszy ten jakże obrzydliwy, ordynarny ton jego głosu, rzucający w jej stronę komentarze, które najchętniej wepchnęłaby mu do gardła. A przede wszystkim czuje smród chemikaliów, którymi miał czelność spróbować nafaszerować jej szczury i gdyby nie potajemnie rzucona telekineza, którą zdołała odrzucić trutkę wystarczająco daleko, straciłaby swoich przyjaciół na dobre. Paniusiu, ja tylko wykonuję swoją pracę. Te szczury to tylko nic niewarta zaraza, która trzeba wytępić, tak powiedział, uśmiechając się w jakże irytujący sposób, jakby pysznił się nad nią swoją chwilową władzą. Octavia doskonale pamiętała, że obrzuciła go wtedy serią wszystkich znanych sobie przekleństw i obelg, nim odeszła, przysięgając zemstę. I choć Juma najprawdopodobniej uznał ją za wariatkę, jedną z wielu, które przemierzały tutejsze ulice, ona była całkowicie poważna. Śledziła go, przechwytywała pocztę, zaglądała w okna, gdy najmniej się tego spodziewał, a teraz stała tu, pragnąc dokończyć swe dzieło, zniszczyć mu życie, tak jak on planował to zrobić jej szczurom. Spojrzała na ekran telefonu, dwie minuty do północy. Musiała być cierpliwa, nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Wiatr zawiał, niosąc za sobą błogi dźwięk głównego zamka i ciężkich, nieregularnych kroków. Zataczał się, był pijany. Octavia odprowadziła go wzrokiem do auta, tym razem nie jego, a do jaskrawie żółtej taksówki, stojącej już od jakiegoś czasu kilka metrów dalej. Miał w sobie przynajmniej tyle zdrowego rozsądku, żeby nie siadać za kierownicą. Samochód w końcu ruszył. Dziewczyna odczekała jeszcze chwilę, nim obeszła dom dookoła, bezszelestnie wchodząc do środka przez okno w sypialni. Wiedziała, że nie działało tak, jak powinno, że wystarczyło lekko je podważyć, żeby otworzyło się na oścież. Słyszała, jak Juma rozmawiał o tym przez telefon cztery dni temu.
W środku panował zaduch, Octavia odkaszlnęła, czując, jak żołądek wykręca jej się do góry nogami od unoszącego się w powietrzu smrodu przepoconych ubrań i alkoholu. Nie zamierzała spędzić w sypialni ani sekundy dłużej, czym prędzej przechodząc do pokoju obok, prawdopodobnie salonu, jeśli sądzić po ledwo widocznych meblach. Rzuciła na pobliski stolik dotychczas przewieszoną przez ramię torbę i wyjęła z niej dwie puszki farby w sprayu. Najpierw zrujnuje mu mieszkanie, wypisując na ścianach, co o nim myśli, a potem okradnie go z niektórych kosztowności. Plan idealny. Potrząsnęła więc jedną z puszek, jednak nie zdążyła zrobić z niej pożytku, gdyż do jej uszu dobiegł ledwo słyszalny skrzyp paneli podłogowych. Octavia instynktownie użyła telekinezy, by przyciągnąć do siebie najużyteczniej wyglądający przedmiot, którym mogłaby rzucić w niespodziewanego gościa. Czyżby pomyliła się w obliczeniach? Czyżby Juma upił się tak bardzo, że kazano mu wrócić do domu? Cholera jasna, w najgorszym wypadku po prostu go zabije. Na jedno wyjdzie. Kolejne skrzypnięcie podłogi, tym razem znacznie głośniejsze, bliższe, któremu wkrótce zawtórowało następne. Octavia nie widziała nikogo poza sobą, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że nie była już sama. Wyciągnęła drugą, wolną dłoń przed siebie, rozpalając w niej niewielki płomień, rzucający światło zarówno na pobliskie meble, jak i na parę wpatrujących się w nią, dwukolorowych oczu. Jedno było pewne, nie był to gospodarz. Jego oczy były brązowe i z całą pewnością nie tak ładne, jak te. Octavia zrobiła krok w tył, zaskoczona takim obrotem wydarzeń. Jeśli Juma mieszkał z kimś innym, to całkowicie umknęło to jej uwadze. Przeklęła pod nosem.
— To nie tak jak myślisz. — rzuciła w pośpiechu — Albo jednak tak. Cholera, zależy, co myślisz. Jak to dla ciebie wygląda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz