Protesty przedsiębiorców, afera korupcyjna w Ministerstwie Finansów, spotkanie z cesarzem Mitsuo i decyzje w sprawie zaostrzenia kar za spowodowanie wypadków drogowych – wszystkie te ważne i palące sprawy straciły na znaczeniu, zmieniając się w zbiór śmiesznych błahostek, gdy do sali audiencyjnej maharadży wkroczyło poselstwo.
Wielobarwne ogony sunęły po dywanie z cichym szelestem, trójka nag zatrzymała się u samych stóp władcy Bharatu, pozdrowiła go, dzwoniąc biżuterią, błyszcząc magią i drogimi tkaninami. Maharadża Shankaracharya Shiravadakar powitał ich z szacunkiem, zgodnie z protokołem i według tradycji, która była antyczna, nim kompleks pałacowy, serce Rajendrapury, pojawił się w snach pierwszego z maharadżów. Lecz w uśmiechu władcy i zapewnieniach o radości ze spotkania próżno było szukać szczerości. Nagowie nigdy nie przybywali bez ważnej przyczyny, pozostając bierni wobec przemian śmiertelnego świata, spędzając długie wieki zamknięci w swych zaklętych miastach. Ich pojawienie się zwiastowało katastrofy, przy których najbardziej spektakularne afery polityczne przypominały przedszkolne igraszki w piaskownicy. Shankaracharya był przerażony. Z każdym kolejnym wypowiadanym przez posłów słowem, pięść władcy się zaciskała, a kłykcie bielały coraz bardziej.
Jeszcze tego wieczora przerwano nadawanie wszystkich programów w telewizji, przerwano audycje radiowe, a wszystkie strony z wiadomościami zawierały jedną informację. Orędzie do narodu, wydane przez maharadżę, powtarzane na okrągło, każdym możliwym kanałem, w okamgnieniu doczekało się komentarzy, spekulacji oraz ocen.
Przypominało nieco orędzie noworoczne, gdy władca siedział w swoim gabinecie, z dłońmi splecionymi na mahoniowym blacie biurka, w tle zaś widniała idealnie ułożona flaga kraju, lecz w tamtych orędziach maharadża uśmiechał się do swego ludu, życząc wszystkim tego, co najlepsze i zapewniając podwładnych o wiecznej opiece roztaczanej nad nimi przez bogów i ród Shiravadakar. Teraz oblicze maharadży przypominało stężałą, woskową maskę, a głos brzmiał ledwo skrywanym strachem i napięciem.
…nieznana jest natura nadciągającego kataklizmu…
…apeluję o niepoddawanie się panice…
…wojsko przeprowadzi ewakuację…
…musimy pozostać zjednoczeni w obliczu próby…
…jako władca tego kraju przysięgam, że państwo udzieli wszelkiego wsparcia…
Orędzie miało przekazać wszystkim, którzy znajdowali się na terytorium Bharatu, że to, co miało nadejść, nie mogło zostać zlekceważone i że dotknie każdego miejsca na odłamku, nie dało się przed nim uciec. Miało też uspokoić, by panika nie zagościła w sercach ludzi i by nie podejmowali przez to gwałtownych, pochopnych decyzji, bo ostatnim, czego potrzebowali w tym momencie, był chaos wywołany strachem. Czego maharadża nie powiedział jednak nikomu to to, że natura nadciągającego kataklizmu była znana.
Miała być tym samym, co Rozdarcie.
Jeszcze nigdy ruch przez portal nie był tak intensywny. W jedną stronę udawali się obywatele innych krajów, wracając do swych ojczyzn, gdy głowy poszczególnych państw nalegały na przerwanie wycieczek turystycznych, opuszczenie pracy, zabranie rodziny i powrót w bezpieczne miejsce. Zaraz za nimi podążali i inni, którzy postanowili zostawić za sobą ojczyznę i dobytek życia, zabierali jedynie rodzinę, zwierzaki i pamiątki, by szukać azylu w bezpieczniejszych miejscach. W drugą stronę przerzucano pomoc humanitarną, choć na dobrą sprawę nikt nie wiedział, co dokładnie może być potrzebne. Maharadża usiłował odmówić załogom wolontariuszy, którzy postanowili przybyć do Bharatu, zostać, pomóc jakkolwiek będą w stanie, lecz nie potrafił przyznać, że nie wie, ile zostanie z odłamka i czy portal potem będzie w ogóle działał. Nagowie nie powiedzieli wiele. Tylko tyle, że nadciąga wielka przemiana i że na zawsze odmieni oblicze znanego świata.
A potem portal przekroczyły załogi ambasad i kontakt z Bharatem uległ przerwaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz