16 kwietnia 2024

Od Seymoura do Charlie

Dante pultał się tam po swojemu, rzucając coraz bardziej wymyślnymi argumentami na to, dlaczego nie powinien płacić podwójnie, choć Charlie przerobiła jego dumną armadę na zbiór desek i strzępków żagli, barmanka zaś śmiała się i kręciła głową, ale pozostała przy swoim. Ignis oczywiście musiał podszczypać Karpia, na co ten się oburzył, że Zapałka przecież zebrał takie same wciry, nie mówiąc już o Raamie, na co asura się zaperzył i wygroził pięścią, kończąc tym samym resztę sporu. Seymour zaś zabierając z sobą swoje darmowe piwo i z pełnym samozadowolenia uśmiechem ruszył w stronę wolnego stolika.
Oczywiście, że Seymour mógłby ponadużywać nieco dobrej woli Charlie, zagarnąć monstrualną ilość piwa z baru, lecz muzyk nie należał do tego gatunku osób. Dla niego liczyło się przejrzenie podstępu kobiety i zwycięstwo na oficjalnych, sprawiedliwych zasadach. Dante nie byłby sobą, gdyby nie postanowił przycisnąć byłego czarodzieja o sekret jego sukcesu, marudząc coś o tym, że Seymour na pewno odpierdolił jakieś czary-mary ze swoimi tatuażami, i dlatego mu się udało, na co zarobił łokieć między żebra od Ignisa („Wpierdol chcesz, Zapałka?”), żeby nie mierzył innych swoją miarą, skoro w jego rybim łbie są tylko pomysły, jak obejść reguły, nie jak zwyciężyć normalnie, bez takich wybryków.
I Seymour mógłby im powiedzieć, że jak się ma nad głową pająka, dyndającego na ledwie widocznej pajęczynie, z zainteresowaniem obserwującego swym ośmiorgiem oczu rozmieszczenie statków, to naprawdę żadna ilość logicznego myślenia nie wystarczy, by w owe statki wygrać. Lecz były czarodziej postanowił nie dzielić się swoją ekspertyzą i pomysłami, i tylko umoczył usta w pianie, śmiejąc się w ciszy z Dantego, znów zarzekającego się, że następnym razem się odegra i to za wszystkie swoje poprzednie porażki.
— Powodzenia, chłopie — mruknął pod nosem Seymour.


Czas mijał, życie się toczyło.
Miesiące rozmieniały się na tygodnie, te zaś na dni, spędzane przez Seymoura głównie w studio, przy pracy nad kolejnymi utworami. Trochę z tego Norbert zagarnął na jakiś wywiad, bo wypuścili już ten singiel i było o czym pogadać, poza tym trasa koncertowa zbliżała się wielkimi krokami (Seymour trochę nie wierzył, że to już niedługo), trzeba było się ogarnąć, przygotować. Do tego dochodziły jeszcze inne elementy, takie niezwiązane z muzyką, zaprzątające głowę mężczyzny i sprawiające, że trudno mu było się na czymkolwiek skupić, a gitara nie leżała w dłoniach tak, jak powinna. Wzrok mu uciekał, Ignis coś do niego mówił, Seymour załapywał dopiero, gdy genashi powtórzył, i nie zauważał, jak spojrzenie wokalisty barwi się niepokojem, jak mężczyzna zamienia jakieś słowa z Ioannisem. Ich keyboardzista, człowiek z dwoma żywotami doświadczenia i słuchem zdolnym wyłapać najbardziej subtelne nuty emocji w cudzym głosie, niepokoił się poszarzałym chłodem, który dało się usłyszeć w głosie drugiego z gitarzystów.
A potem rzeczy się wyprostowały, wyjaśniły, i jeszcze przyspieszyły, a dla Seymoura fraza „A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój” nabrała nowego wydźwięku i znaczenia. Brak skupienia nad utworami Seymour wymienił na nową pasję i ogień, który rozgorzał w głębi serca, a jego głos, do tej pory niezbyt wybijający się na nagraniach, raczej spokojny i dopełniający po prostu głos Ignisa, nabrał nagle nowej, rozmigotanej barwy, niosąc w sobie żywsze i intensywniejsze emocje.
Życie się działo, a w ferworze wydarzeń Seymour nie zauważył nawet, kiedy Charlie, z barmanki ogrywającej Dantego we wszystkie możliwe gry, i serwującej ekipie najbardziej powalone drinki i koktajle, stała się kimś, z kim można było posiedzieć i pogadać, nie tylko będąc oddzielonym od siebie tym wypolerowanym blatem baru. To początkowo były jakieś drobiazgi, potem jakoś tak wyszło, że to właśnie do nich Charlie się odezwała, gdy w barze poszedł prąd, a potrzeba było muzyki, a oni nie odmówili, chociaż Norbert kręcił trochę nosem, że wydarzenie będzie zbyt kameralne i to trochę strata czasu. Seymour nie uważał tego małego koncertu za stratę czasu, przyjemnie mu było wrócić do początków i korzeni, przypomnieć sobie, jak to było, gdy podczas grania byli w stanie dostrzec koniec sali.
Poznali Connora i Ariela – bardziej z widzenia, niż żeby posiedzieli z nimi i coś więcej o sobie opowiedzieli – i Seymour odniósł wrażenie, że choć obaj tak bardzo różnili się charakterem, to w pewien sposób pasowaliby do ich zwyczajowej ekipy od czegoś mocniejszego. Zresztą, Charlie poznał już na tyle, by wiedzieć, że kobieta nie wybrałaby sobie osób, z którymi spędzanie czasu nie byłoby przyjemne.
Jakoś tak między wierszami wyszło, że oprócz gitary, Seymour ma jeszcze jeden talent – nie wyparował on z jego umysłu, choć do magii mężczyzna uciekał się rzadko i tylko wtedy, gdy naprawdę wymagała tego sytuacja. W dawniejszych momentach jego życia zbyt wiele poświęcił na opanowanie trudnej sztuki związanej z zaklinaniem przedmiotów, a żeby w ogóle móc tchnąć magię w martwy metal, musiał przecież nauczyć się wielu innych, dodatkowych rzeczy. Od tych oczywistych, jak właściwości czy powinowactwo magiczne danego materiału, przez techniki obróbki, aż po tajniki tego, jak taki zaklęty przedmiot wykorzystać i jak połączyć go ewentualnie z tworami technologii, przez które płynął prąd, nie zaś magia.
Użycie magii do naprawienia telefonu Vi, wtedy, gdy muzyk wciąż był w swojej fazie braku skupienia, a potem odprawienie Dantego z kwitkiem, kiedy poprosił o zwykłe sklejenie wyświetlacza, w pewien sposób odsłoniło bliznę znaczącą wszystko to, co związane było dla Seymoura z magią. Jego ekipa nigdy nie prosiła go o użycie magii, jeśli nie dało się tego obejść żadnymi innymi sposobami, wiedząc, że dla byłego czarodzieja nie jest to wcale proszenie o jakąś drobną, mało znaczącą przysługę. To napięcie wokół rzucania zaklęć i wszystkiego, co z nimi związane, było wyczuwalne, gdy dyskusja nad piwem i skrzydełkami zeszła na odpowiednie tory, i trudno było zakładać, by osoba na tyle spostrzegawcza, jak Charlie, nie była w stanie wyłapać tego typu subtelności.


To zaproszenie od Charlie, żeby wpadł na górę, zerknął na jedną rzecz i się wypowiedział, brzmiało zupełnie normalnie i zwyczajnie. Barmanka wspomniała, że Connor ma niedługo urodziny, a że Seymour zna się na przeróżnych markach piwa, to czy by jej nie doradził z kupnem takiego naprawdę robiącego wrażenie. Muzyk zdziwił się nieco, piwo pił hobbystycznie, i na pewno nie czuł się na siłach, by doradzać w czymś takim profesjonaliście, ale Charlie machnęła ręką na jego obawy, tłumacząc to tym, że piwo jest nieco poza kręgiem jej specjalizacji, poza tym co dwie głowy to nie jedna, rzuciła też parę innych argumentów, lecz Seymour ich już nie zapamiętał.
Muzyk wpadł na górę, zaprowadzony do biura przez Charlie, lecz spodziewał się co najwyżej zastać tam Ariela, przebijającego się przez jakieś kolumienki danych, papiery, czy inne rzeczy związane z prowadzeniem baru. Ariel robiący takie norbertowe zajęcia – to spodziewał się zobaczyć Seymour, jakie więc było jego zdziwienie, gdy w pomieszczeniu dostrzegł nie Ariela, lecz Connora.
Charlie zamknęła za nim drzwi, Connor wstał z kanapy, atmosfera w pokoju się zmieniła. Seymour zerknął to na jedno, to na drugie.
— Chyba dzisiaj nie będziemy gadać o piwie — mruknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz