10 kwietnia 2024

Od Dantego do Raouna, Octavii

Dante nie zaliczyłby do swojego typowego dnia zostania wyniesionym ponad budynki stolicy przez istotę z ciałem usianym gałkami ocznymi, uciekając przy tym całemu personelowi Komendy Głównej Policji. Co prawda to drugie nie brzmiało aż tak absurdalnie jak na niego, Virgil pewnie tylko trochę bardziej by się zdziwił, gdyby w wiadomości od syrena dostał informację, że spierdala on przed kilkoma setkami policjantów, a nie jedną. Trochę mu to schlebiało, nie ukrywał, przecież cała jednostka została postawiona na głowie tylko przez trójkę przypadkowych osób – lekarza z dziwnymi źrenicami, dziewczynę ze szczurzycą i pękającą skórą oraz pewnego syrena o charakterystycznym półuśmiechu. Musiała istnieć przecież siła, która by ich powstrzymała, prawda?
Cóż, nawet jeśli istniała, to novendyjska policja zdecydowanie nią nie była i tak oto na jego liście „dlaczego warto jebać głupie gliny” pojawiła się nowa pozycja, ba, cała historia do opisania, jak to niebieskie frajerstwo nie było w stanie sobie poradzić z ich geniuszem do zwalczania konsekwencji swoich kradzieży. Po raz kolejny potwierdziła się teza, że najlepszym planem był brak planu i napierdalanie czym popadnie.
Dante stęknął, poruszył barkami, lądowanie mimo starań Octavii nie zaliczając do najlepszych. Zerknął na dziewczynę, potem na kawałki jej ciała… skóry… porcelany? Przeskoczył znów wzrokiem na jej popękaną twarz i rozczochrane włosy, trochę mrużąc oczy i przyglądając jej się uważniej niż w szpitalu. Nie był pewien, czego dokładnie szukał, ale szczerze nie obraziłby się za jakąś metkę zwisającą z ucha Octavii z krótkim opisem, czym jest i gdzie została wyprodukowana, albo listę piktogramów, jak „łatwopalna” lub „zagrożenie dla warstwy zdrowia psychicznego normalnie żyjących obywateli, którzy nagle zobaczyli na niebie kilkudziesięciometrowy wytwór ich dziecka z przedszkola, ten kamień z przyklejonymi w ilości dużo, sztucznymi piórkami i plastikowymi oczami, a do tego dzieło zostało wypuszczone w powietrze razem z dwoma lalkami”. Nie, to zdecydowanie nie brzmiało normalnie, ale od kiedy Dante przejmował się normalnością albo żył wedle schematów mówiących, żeby nie zadawać się z bliżej nieokreślonymi bytami? Najważniejsze było to, że w przeciągu ostatniej godziny wytworzyła się między ich trójką wystarczająca nić porozumienia, by Octavia nie wypisała ich ze swojego planu ucieczki, a gdyby to zrobiła, to nawet jej gargantuiczna forma nie powstrzymałaby Dantego przed wyzywaniem jej od cymbałów.
Dziewczyna w końcu wyczuła jego spojrzenie, gestem dłoni pokazała, żeby wydusił z siebie cokolwiek, co tam się zbiera pod jasną czupryną. Syren wskazał na jej ręce.
— Pomóc ci to… — Kurwa, co się robi, jak komuś odpada skóra i odsłania jakiś czarny bezmiar chujni gotowy pożreć nieopatrznych śmiertelników? — Poskładać?
Octavia westchnęła z jakimś gardłowym pomrukiem, gdy kolejny kawałek bladej skóry pękł w kilka drobniejszych.
— Nie, dzięki, poradzę sobie — mruknęła, zlustrowała pobieżnie syrena. — Twoje okulary są chyba w gorszym stanie.
Brwi podskoczyły, Dante nagle przypomniał sobie o pęknięciu przecinającym różowe szkiełko, które wcale nie było kolejną raną, czy cholera wie czym, na ciele Octavii. Zdjął z je, z mieszanką gniewu i żalu zbadał skalę szkód. Oprawki całe, ale to szkiełko…
— Kurwa — burknął. — Nigdy więcej nie wsiadam w nich do samochodu z tobą.
Octavia wywróciła oczami, już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy do rozmowy wciął się Raoun.
— Naprawić ci je?
Noir siedział obok niego na chodniku, fryzurę znów mając w idealnym stanie, a kitel w ogóle niepogięty.
— A co ty, lekarz okulista? — spytał zaczepnie.
— A co ty, „dziękuję” nienauczony? — Raoun prychnął. — Znam kogoś, kto ci je ogarnie. Tylko musisz mi je dać na trochę.
Dante mierzył drugiego mężczyznę przez chwilę wzrokiem, jakby nagle to on stał się zagrożeniem dwa razy większym od przemienionej w skrzydlato-oczne, latające coś Octavii, mogące rozwalić jego drogocenne okulary z czystego kaprysu. Tylko że mu całkiem zależało na przywróceniu ich do stanu używalności, a jeśli Raoun mówił, że ogarnie te okulary, to musiał spróbować dać mu kredyt zaufania.
Powoli wyciągnął szkiełka w stronę lekarza, lecz zabrał je jeszcze na moment, nim tamten chwycił oprawki w palce. Raoun zmarszczył na niego brwi.
— Wiesz, że jeśli ci zaufam z nimi i nie wrócą do mnie w idealnym stanie, to masz przejebane? — powiedział spokojnie.
— Aish, ty zawsze masz takie gadane, nawet jak ktoś chce ci pomóc? — mruknął lekarz. — Dawaj okulary, dobrze będzie. — Zwrócił się do Octavii. — A ty… Ej, gdzie ona?
Spojrzeli na ostatnie miejsce, w którym siedziała dziewczyna, machinalnie za siebie, w każdą możliwą stronę i na widoczny kawałek ulicy, ale Octavia po prostu wyparowała, zostawiając za sobą plamy czarnej posoki, chyba trochę krwi z torebek ze szpitala i tę niepokojącą, skórową porcelanę. No cóż. To chyba rzeczywiście byłoby na tyle, żegnaj wariatko zza kierownicy karetki, niech ci wiatr za bardzo w te wszystkie oczy nie wieje.


Ustalił z Raounem, że okulary odbierze niedługo w szpitalu, jakoś się złapią, a potem spędził resztę dnia, próbując zrobić cokolwiek produktywnego w pracy. Na wieczór zajechał do Bashara, gdy lekarz napisał, że sam dotarł już do domu. Kwiaty przyniesione w porze lunchu stały już w wazonie, doktor siedział z tabletem przy stole, nie zdążył się nawet podnieść, syren dopadł do niego pierwszy i skradł całusa. Co prawda Dante ruszał się normalnie, szybko i zwinnie, ale na twarzy malowało się zmęczenie.
— Wszystko dobrze? — Bashar z troską spojrzał w jego błękitne oczy.
— Tak, po prostu… — Syren westchnął, opadł na krzesło obok mężczyzny. — Trochę szalony dzień. — Złota burza spoczęła na szczupłym ramieniu, wzrok prześlizgnął się po ekranie tableta. — Co robisz?
— Wiadomości przeglądam.
Kurwa. Dante ożywił się, szybko wyłączył urządzenie, posłał Basharowi promienny uśmiech.
— Może nie dzisiaj, hm? Zrobię nam herbaty i włączymy jakiś film.
Chwila zawahania, próba rozgryzienia, co też kryje się za tym zachowaniem, aż jego lekarz parsknął śmiechem, po prostu zgodził się bez dalszych pytań. Syren obdarzył go jeszcze buziakiem w policzek, nim zniknął w kuchni, stuknął dwoma kubkami o blat.
— Swoją drogą — zagaił, sięgając po dzbanek z wodą — spotkałem dzisiaj doktora Noir, jak przyszedłem do twojego gabinetu.
Krótkie milczenie Bashara jakoś mu umknęło, gdy krawiec przy okazji sprawdzał, czy w koszyku uchowała się jakaś cytryna. Jedna, świeża, bo był prawie pewien, że jeszcze wczoraj żadnej nie było.
— Ach tak? — odezwał się w końcu doktor.
— Mhm, to jakiś twój dobry kolega z pracy?
Odwrócił się znów do Bashara plecami, zajął się napełnianiem czajnika.
— Poznałem go dopiero niedawno, jak pierwszy raz do pracy przyszedł, ale jest ewidentnie doświadczony i kompetentny. Naradzamy się często w sprawie różnych pacjentów.
— A to dobrze, że nie musisz użerać się z jakimś debilem. — I że nie oddałem okularów jakiemuś frajerowi. Dante otworzył szafkę, zaczął buszować w opakowaniach herbat. — Zielonej?
Chrzęst plastikowych torebek z suszonymi liśćmi zagłuszył nieco Bashara, ukrył coś, co i tak było trudne do wychwycenia w jego głosie.
— Poproszę — odpowiedział, a gdy syren wyszczerzył do niego kły przez ramię, dostał pogodny i ciepły uśmiech od lekarza.


Pospieszył się z tym życzeniem Octavii dobrych wiatrów, bo nie miał pojęcia, że te skurwysyny zaprowadzą ją z powrotem do niego.
Tym razem dzień był spokojny, zwykły, dużo czasu zajęło mu wygramolenie się z jego własnej wanny, jeszcze więcej wybieranie ciuchów do wyjścia, a już w ogóle stało się to wyzwaniem, od kiedy jego szafa rozdzieliła się na dwa mieszkania. Dzwonek do drzwi o tej porze po prostu go wkurwił, otworzył je, nawet nie patrząc przez wizjer, gotowy albo szybko pomóc sąsiadce zanieść zakupy do mieszkania, albo przegonić gościa z chujowymi garnkami.
Tylko że na progu nikogo nie było.
Wychylił się nieco, zmarszczył brwi, bo nawet przez swoje rekinie zmysły nie wyczuł bicia serca kogokolwiek. I wtedy jej blada twarz, z powrotem w całości i bez pęknięć, ze skromnym uśmieszkiem wyjrzała na syrena zza jego własnych drzwi.
— Witaj, Aldente.
— Kurwa, Octavia — syknął.
— Znalazłam cię — powiedziała triumfalnie, nie ruszając się i dalej się uśmiechając. — Dobra w to jestem, nie?
Czy ona właśnie szukała jego aprobaty dla jej umiejętności stalkingu? Dokładnie tak to brzmiało.
— Chyba tak…? — odparł. — Jak to w ogóle zrobiłaś?
— Naprawdę chcesz wiedzieć? — Zielone oczy zabłysły podekscytowaniem, a mu przez głowę szybko przeleciała myśl, że chyba słuchanie o możliwych godzinach spędzonych na wyszukiwaniu jego imienia w internecie i byciu śledzonym przez Octavię zeszłego wieczoru niezbyt go interesuje.
— Może jednak nie. — Zawiesił dłużej wzrok na jej głowie. — Dlaczego masz… oko na czole?
Dziewczyna jak gdyby nigdy nic dotknęła drobnej gałki ocznej, Dante udał, że tego nie zauważył.
— Hm. Może to ze złości. — Pokręciła głową. — Nieistotne. Przychodzę ze sprawą sczerniania nas przez policję. Chociaż nie jestem pewna, czy to właśnie o to chodzi, bo nie zaczęli jeszcze używać węgla.
Syren zamrugał, przekrzywił głowę, rozumiejąc tak co trzecie słowo.
— Oczerniania?
— Tak, dokładnie — rzuciła zirytowana, jakby Dante po prostu powiedział to samo, co ona. — Zrobili nam uwłaszczające portrety pamięciowe po kradzieży karetki i przyszłam zwerbować cię w celu dokonania zemsty na nich.
— Zemsty za portrety pamięciowe? — Było to całkiem normalne, że sprawa jeszcze nie przycichła i wciąż szukano sprawców tamtej rozróby z karetką, ale raczej pchanie się na komisariat, gdzie jego twarz będzie wisieć na każdej ścianie, razem z Octavią, o której nic nie wiedział, nie brzmiało idealnie. — Nie no, nie mogą być aż tak… — zaczął, Octavia przerwała mu wyciągnięciem z kieszeni pogniecionego kawałka papieru. Podsunęła mu go do ręki, Dante zamilkł, zapominając o wszystkim i z rosnącą furią przyglądając się obrazkowi. — Chuje — mruknął.
Kto. Mu. Dał. Jebaną. Łysinę.
O nie, gonienie go za kradzież to jedno, ale ten portret uderzający w jego dumę poniżej pasa to co innego.
— Raoun wie? — zapytał, już rozglądając się za grubymi obcasami do założenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz