W wielkim, „nowocześnie gotyckim” holu jak zawsze przebywało sporo osób. Ci wyglądający na gości wydawali się być nieco zagubieni, odrobinę spięci – bardzo wyraźnie było widać, że zawitali tu po raz pierwszy. Co innego można było powiedzieć o drugiej grupie, która poruszała się po tym miejscu sprawnie, pewnym krokiem, dobrze wiedząc, gdzie zmierzali; każdy nosił schludne, jednolicie czarne ubrania, okazjonalnie z białą, acz nadal formalną koszulą. Tak, tamci to na pewno byli pracownicy. Nawet mieli przewieszone przez szyje smycze z identyfikatorami. Choć trzeba przyznać, że te ich zdjęcia w czarnych rameczkach z tego samego koloru paseczkiem w jednym rogu prezentowały się trochę... ponuro.
Przez sam środek pomieszczenia szedł Raoun. Nie zareagował zbytnio na ochroniarza, który już na wstępie zdziwił się, że zdołał on samodzielnie wejść tutaj. Bóg jedynie przelotnie poklepał go po ramieniu, chwaląc wykonywaną przez niego robotę i nie zwalniając kroku, ruszył dalej. Podszedł do Głównej Recepcji, oparł się łokciami o hebanowy blat.
— Dzień dobry! — rzucił wesoło z firmowym uśmiechem.
Siedząca w okienku kobieta podniosła wzrok znad monitora swojego komputera. W okrągłych okularach odbijał się ekran, na którym widniała szachownica.
— Nie ma tu dnia ani nocy — odparła, po czym powróciła uwagą do swojej partyjki.
— Jak pani woli. Czas dobry! — Uśmiechnął się szerzej. — Czy czas tutaj też nie płynie?
Nie otrzymał jednak odpowiedzi; jedynie usłyszał ciche kliknięcie myszki, oznajmiające, że kobieta wykonała ruch jednym ze swoich pionków.
— Dobrze. — Odchrząknął. — Ja tradycyjnie do Zarządu. Jest moja wspaniała dyrektor?
Recepcjonistka spojrzała na niego trochę krzywo. Między dwójką nastała cisza.
— Ma pani rację — powiedział Raoun. — Dyrektor praktycznie nie opuszcza swojego gabinetu. — Wyprostował się. — To pora na mnie. Miłego dnia, to znaczy czasu!
Ignorując kolejną dawkę nieprzyjaznych spojrzeń, jakimi na pożegnanie obdarowała go pracownica, wyminął recepcję i udał się w stronę środkowych schodów. Szedł korytarzem, jak zawsze rozbawił go znak nakazujący zachowanie ciszy. Wreszcie zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami. Poprawił swój boski płaszcz, wyciągnął rękę, żeby zapukać, ale w porę skarcił siebie pod nosem.
Drzwi otworzyły się z hukiem na oścież, Raoun przekroczył próg.
Wielki gabinet zaprojektowany został jako mieszanka stylu renesansowego i tego sprzed stu lat. Z wysokiego sufitu zwisał okazałej wielkości żyrandol, który rozświetlał pomieszczenie, lecz nie dawał rady usunąć wrażenia, jakie tworzył ciemny wystrój. Czarne, zdobione ściany i wykładana tego samego koloru marmurem podłoga kontrastowały z wszędzie obecnymi białymi, drobnymi akcentami. Po przeciwnej stronie wrót widniały ogromne okna, częściowo przysłonięte ciężkimi, ciemnoturkusowymi z misternymi złotymi wzorami zasłonami, spomiędzy których wpadało sztuczne, blade światło. Przez całą długość bocznych ścian ciągnęły się zapełnione księgami oraz zwojami regały, zaś ponad nimi wisiały w złotych ramach obrazy przedstawiające pozbawione jakichkolwiek kolorów miejsca spowite mgłą.
Przy masywnym, mahoniowym biurku, na tle ozdobnego łuku na ścianie z dość sporym, malowanym olejną farbą portretem, w obszytym złotą nicią, czarnym jak noc fotelu siedziała niewysoka kobieta. Wyglądała na czterdzieści parę lat, ciemne włosy miała staromodnie upięte z tyłu w dość spory kok. Ubrana była w gustowną koszulę z bufonami, prostą, sięgającą kolan spódnicę, rajtuzy i skromne czółenka na słupku – wszystko to nie odstawało ani trochę od czerni, nie licząc złotych kocich okularów na sznureczku z perełkami.
Podniosła wzrok znad papierów, które właśnie przeglądała, spojrzała na wchodzącego do środka jak do siebie Raouna. Westchnęła ciężko, pomalowane czerwoną niczym krew szminką usta skrzywiły się nieznacznie.
— Gdy pojawiłeś się po raz pierwszy od ponad czterech wieków, nie spodziewałam się, że teraz będziesz nadrabiał za te wszystkie lata — rzekła dość oschle.
— Och, ja też się za tobą stęskniłem. — Raoun posłał jej niewinny uśmieszek, rozsiadając się na krzesełku po drugiej stronie biurka. — Moja ukochana Dyrektor Naczelna Departamentu Żniwiarzy.
Dokładnie tak, Raoun zrobił sobie wycieczkę do Zaświatów.
W sumie to nie była pierwsza, odkąd odzyskał dawną potęgę. Już w pierwszym tygodniu po ponownym przybyciu do Riftreach z Ma'ehr Saephii doszedł do wniosku, że musiał zjawić się w Zaświatach, przypomnieć wszystkim o sobie, dać znak, że żył. Wcześniej tego nie zrobił, ponieważ obawiał się, że Dyrektor Naczelna Departamentu Żniwiarzy (w skrócie nazywana przez boga Deżetką) wykryje, że ten osłabł, a to nie skończyłoby się dla niego za dobrze. Na pewno ucierpiałaby jego reputacja. A do tego po prostu nie mógł dopuścić. I oczywiście, że nie podał dyrektorce prawdziwego powodu jego nieobecności. Powiedział, że po prostu udał się tam, skąd przybył, a potem wrócił, bo zatęsknił.
Gdy już był ponownie pełnoprawnym bogiem, odwiedziny w świecie zmarłych stały się dla niego czymś niemalże regularnym. To już była jego piąta wizyta i na pewno nie ostatnia. Nie tylko podobało mu się to miejsce, ale mógł też pozyskać przydatne informacje.
Kobieta zabębniła długimi tipsami o blat.
— Może od razu powinniśmy ci postawić własny gabinet? — rzuciła.
— O, to dobry pomysł, możesz szepnąć słówko RiU. — Raoun założył nogę na nogę.
Dyrektor w ostatniej chwili powstrzymała się przed przewróceniem oczu.
— Dobra, do rzeczy — ciągnął dalej bóg. — Sprawdzisz dla mnie akta tej osoby?
Nachylił się w stronę biurka, pochwycił elegancko postawione wieczne pióro. Zagarnął do siebie karteczkę ze stosika, zapisał na niej pewne dane osobowe. Gotową notkę podsunął pod nos Deżetki.
— Osobiście uważam, że zaczynasz nadużywać swoich przywilejów — podzieliła się swoją opinią tamta, nawet nie zerkając na zapisane informacje.
— A gdzie! — Raoun machnął ręką, odłożył pióro. — To tylko drobna przysługa, którą mi wyświadczasz jako dobra koleżanka. — Puścił jej oczko.
— Obawiam się, że nie zmienię swojego zdania.
— No, ale czemu od razu taka sztywna jesteś? Potrzebuję tylko wiedzieć, kiedy zapisana na kartce osoba umrze, żeby móc określić, czy powinienem się postarać ją uratować na operacji, czy oddać sprawy w ręce biegu zdarzeń.
Żeby nie było, nie robił tego często i wcale nie wyglądało to tak, jak się wydawało. Raoun chciał się upewnić, czy mógł normalnie przeprowadzić operację. Nie chodziło tu o to, że jak się okaże, że jego pacjent ma umrzeć na stole, to nagle go nie zoperuje. Zrobi to, ale będzie wiedział, że nie powinien psuć przeznaczenia. Jeśli za dobrze wykona swoją robotę, uratuje chorego, a to stworzy problemy w Zaświatach. System uzna, że ta osoba umarła, pomimo bycia żywą i już nie będzie gromadził jej danych odnośnie kolejnej śmierci. Oznaczało to tyle, że jak pacjent już tak na serio kopnie w kalendarz, nikt nie przyjdzie po jego duszę.
Oczywiście, Dyrektor Naczelna Departamentu Żniwiarzy nie była skora do współpracy. Uważała, że Raoun przesadzał, powinien po prostu zająć się tym po ludzku, a nie kombinować. Naprawdę nie dostrzegała dobrych planów. Albo po prostu zapomniała, dzięki komu Zaświaty rozwinęły się ponad cztery wieki temu.
— Słuchaj — zaczął, udając ton potulnego. — Ja tylko nie chcę stwarzać Zaświatom problemów. Po prostu pomóż koledze, póki ten kolega nie chce przejąć rządów i zreformować całą organizację.
— A to nie tak, że kolega już jest nieoficjalną szychą w Zaświatach? — Dyrektor uniosła jedną z dokładnie wyskubanych brwi.
— Ja tylko pomagam zza kulis.
— Małe te kulisy, skoro pracownicy powoli zaczynają wypytywać o „nowego członka Zarządu”. — Wykonała w powietrzu znak cudzysłowu.
— Ej, w sumie w razie czego to możemy tak mówić innym, że jestem nowym członkiem Zarządu. Zapisz sobie gdzieś, żebyś nie zapomniała.
Pochwycił drugą karteczkę ze stosu i położył ją przed kobietą. Tamta praktycznie nie zareagowała, wciąż krytycznym wzrokiem obserwując boga.
— Okej, ja się przejdę trochę, a jak skończysz sprawdzać, to zawołaj! — oznajmił, pstryknął palcami.
Wybił się z krzesełka, odwrócił na pięcie, a następnie żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Zamierzał opuścić gabinet, lecz niespodziewanie uderzył w drzwi. Z ust wyrwało się ciche: „A”, pomasował czoło, mimo że go nie bolało. Popatrzył na wciąż śledzącą go wzrokiem dyrektor.
— Nie widziałaś — rzucił krótko, po czym złapał za klamkę i tym razem jak człowiek wyszedł.
Rzadko, ale zdarzało mu się zapominać, że miał ciało lub że w Zaświatach wszyscy byli z automatu materialni.
Zszedł po schodach, ponownie postawił stopę w głównym holu. Zatrzymał się, objął wzrokiem otoczenie, zastanawiając się, gdzie by tu pójść. Parę wizyt wcześniej nie pomyślał o tym, zbyt zajęty innymi sprawami, ale teraz miał więcej wolnego czasu, więc postanowił zrobić sobie dokładniejszą wycieczkę po Zaświatach. Zobaczyć, jak bardzo zmieniły się, odkąd przybył tu jeszcze przed zapieczętowaniem.
Skręcił w prawo, poszedł do Centrum Dusz.
Było to dość interesujące miejsce. Kiedyś nie funkcjonowało tak, jak teraz, Zaświaty bowiem nie były chętne na to, żeby dusze kręciły się tutaj dłużej niż tyle, ile trwał proces rejestracji, oceny przeminionego życia, rozwiązania (czyli czegoś na wzór wydania werdyktu) i przeprowadzki (przeprowadzenia duszy do następnego wcielenia). Raoun pamiętał, że czterysta lat temu przebywali tam tylko nieliczni, ci specjalni, którzy sobie zasłużyli. Teraz jednak mógł tu udać się każdy po wypełnieniu odpowiednich papierów. Dobra, prawie każdy.
Centrum Dusz posiadało różne ciekawe lokacje, choćby bary, w których nic się nie piło czy sklepy odzieżowe, w których za ubrania się nie płaciło – służyło to wszystko tylko po to, by zrobić iluzję dzielnicy ze świata żywych, sprawić, żeby przebywający tu goście mogli się zrelaksować... na tyle, na ile dało się po śmierci. Ale były też kina i biblioteki; co prawda bez najnowszych tytułów, aczkolwiek to już coś. I warto było również zwrócić uwagę na, dla przykładu, Galerię Gwiazd, czyli duży budynek, w którym wisiały zdjęcia wszystkich sławnych osób, jakie przewinęły się przez Zaświaty, począwszy od wielkich władców przed setek lat, kończąc na współczesnych aktorach, czasem też celebrytach internetowych.
Galeria Gwiazd była jednym z must see w Centrum Dusz.
Raoun jednak nie zamierzał długo w niej przebywać.
Martwi celebryci nie interesowali go zbytnio. W końcu to nie tak, że mógł dostać od nich autograf. To znaczy, jeśli któryś jeszcze siedział w Zaświatach, to technicznie istniała szansa, ale, tak czy siak, tego autografu nie sprzeda w świecie żywych ani nawet nie powiesi na ścianie. Zresztą, on się nie znał na riftreachowych sławach. Kojarzył tylko kilka najpopularniejszych nazwisk, które jakimś cudem obiły się o jego uszy przynajmniej parę razy.
Podszedł do zdjęcia młodego mężczyzny o ciemnych, związanych w mały kucyk włosach i pogodnym uśmiechu, z gitarą w rękach.
Dobra, tego znał: BenJohn. Ale tylko dlatego, że był to Cheoryeon w poprzednim wcieleniu. I gdy Raoun tak się przyjrzał, zauważył, że rzeczywiście obaj byli do siebie bardzo podobni – na dobrą sprawę jedynie kilka drobnych cech różniło ich od siebie. Interesujące...
Właśnie, powinien podbić do Cheoryeona i spytać go o swoją przyszłość, to znaczy przyszłość jako potencjalnego celebryty AllTube'a. Bardzo nie chciał w ten sposób przyciągnąć uwagi innych, więc musiał sprawdzić u jasnowidza, co powinien zrobić, żeby wydostać się ze szponów baby z HRów. Zabicie jej odpadało, jakakolwiek inna krzywda również... Chociaż... Jakby tak ją trochę poturbował... Nie, Bashar pewnie nie byłby zadowolony... Nawet jeśli był demonem.
Może do kręcenia filmików przybierze ludzki wygląd. Przynajmniej oczy nie będą się tak wyróżniać.
Po opuszczeniu Centrum Dusz skierował się do części po drugiej stronie holu – Departamentu Żniwiarzy. Najtłoczniejszy segment w całych Zaświatach, zaraz za lobby. Od razu na wstępie witała wielka rzeźba Mrocznego Kosiarza; tak, tego typowego kościotrupa w szatach trzymającego kosę. Nie, nie wyglądał tak żaden Ponury Żniwiarzy, przynajmniej odkąd Raoun pamiętał. W sumie to nawet nie rozumiał, po co postawili taką rzeźbę. Ale mniejsza.
Znajdowały się tu gabinety ważniejszych osobistości (poza Zarządem mającym osobne piętro), jakieś salki do spotkań, z których normalnie nikt nie korzystał, bo po co mieliby się Żniwiarze spotykać? Można było również znaleźć małą bibliotekę oraz sale dydaktyczne dla tych, co dopiero się uczyli fachu. Ogólnie nuda.
Następnym przystankiem był, sąsiadujący z Departamentem Żniwiarzy, Departament Życia. Śmieszna trochę nazwa, zważywszy na okoliczności, ale chodziło głównie o to, że to tam dusze się udawały po wypełnieniu wstępnych papierów i w kolejkach wymagających chwilę cierpliwości czekały na dalszy proces. Ewentualnie składały różne wnioski, najczęściej te o przepustkę do Centrum Dusz. Można było też przynieść prośbę specjalną, chociażby o możliwość udania się na moment do świata żywych. Tak, jak poprzedni wniosek nie wymagał żadnej mentalnej gimnastyki, tak tutaj już trzeba było się nakombinować. Zaświaty nie lubiły puszczać zmarłych na zewnątrz, dlatego powód musiał być serio solidny; gdyby duchy mogły, w trakcie tej walki wylewałyby z siebie strumienie potu.
Ten departament był jeszcze nudniejszy, a Raoun nawet nie myślał o oglądaniu ciągnących się kolejek.
Ciekawszy był Departament Rozwoju i Utrzymania. To tutaj planowano i często wprowadzano wszystkie ulepszenia do Zaświatów, a także Żniwiarze przychodzili po swój sprzęt czy materialną powłokę. W sumie Raoun mógłby sobie załatwić jakiś zaświatowy smartfon, którego nie gubiłby po przejściu w niematerialną formę. Tylko musiałby poprosić o taki, który nie miałby wbudowanych blokad na większość stron internetowych. Z tym chyba jeszcze trochę poczeka.
Przeszedł obok Powłokowego Punktu Reperacji, spojrzał przelotnie przez szybę na pracownika, który właśnie naprawiał materialną powłokę jakiegoś Żniwiarza. Dobrze, że bóg nie musiał przez coś takiego przechodzić, tym bardziej że mimo możliwości rzekomo normalnego kontaktu ze światem żywych Ponurzy Żniwiarze nie mogli jeść ani pić, ani czuć wygody... Głupie trochę. Ciekawe, czy tego poziomu rozwoju Zaświaty jeszcze nie osiągnęły, czy robiły to specjalnie, żeby komuś czasem nie zapragnęło się prawdziwego życia po życiu.
Wrócił do holu, zamierzał udawać, że miał jak najbardziej wstęp do archiwum, ale tuż przed zejściem schodami na dół się rozmyślił. Chodził wystarczająco długo, Deżetka pewnie zdążyła spełnić jego prośbę. Udał się zatem znów do segmentu Zarządu, nonszalancko wszedł do odpowiedniego gabinetu.
— Wszyscy białoocy mają takie wyczucie czasu? — przywitała go w ten sposób dyrektor.
Położyła na drugim końcu biurka kartkę, Raoun zgrabnie ją podniósł.
— Nie spieszyłaś się — rzucił żartobliwym tonem.
Zmierzył wzrokiem zawartość dokumentu, uśmiechnął się lekko.
— Widzisz, jaka dobra z ciebie koleżanka? Na taką to można liczyć!
Kobieta zmrużyła nieco oczy.
— Możesz teraz się odwdzięczyć i już wyjść? — zapytała ozięble.
— Ach, jak to, bez herbatki? — udał zawiedzionego.
Cisza.
— Mhm, dzięki, dzięki, będę leciał. Nie przepracowuj się!
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz