21 lutego 2024

Od Dantego do Maeve

Nie jeden raz był już u Maeve w domu, jednak tak daleko nie miał jeszcze okazji się zapuścić. I chyba w końcu wiedział dlaczego.
To miejsce, cypelek ciepła i niewinnej radości, wyjątkowy przez swoje niepowtarzalne wbudowanie się w naturę, a nie obok niej, spoczywający na obrzeżach hałaśliwej stolicy, kojarzył mu się z przyjacielskimi świętami, gdy wraz z Zapałką rozrabiali w salonie i w kuchni nie mniej od biegających po pomieszczeniach kotków, gdy za oknem wiało i wyło i chłodem straszyło, a oni sobie nic z tego nie robili, kłócąc się o kolejne pierdoły nad kubkami parującej herbaty; kojarzył mu się z wręcz jakimś mitycznym źródłem dobrej magii, taką zbitką pozytywności tworzącą wokół siebie aurę zdolną złagodzić najbardziej zgorzkniałe serca rozmową i zrozumieniem, z której wychodziły walentynkowe kartki przepełnione miłymi słowami oraz uciechą, że w kimś takim jak on ma się przyjaciela. Jeśli ktoś, czy to istota magiczna bądź nie, czy zwierzę porzucone na skraju drogi przez okrutnego właściciela, szukał bezpiecznej przystani, mógłby bez trudu odnaleźć ją we wróżkowych czterech kątach.
W pierwszej chwili pracownia nie wydawała się nadto różnić od reszty domu, wywołała w nim bardzo podobne odczucia, pomimo wszechogarniającego mroku, słabo rozświetlonego płomykiem tańczącym na knocie świecy, grożącego pochłonięciem w ciemne sidła i niewypuszczeniem z nich tak łatwo, wciąż była to artystyczna oaza Maeve. Widział to w rzeczach tak drobnych, jak psie legowisko ułożone pod jedną ze sztalug, niewyraźne kontury pnących się w górę zdrowych roślin, ogromny kubek w kształcie lisiej mordki ustawiony na stołku. Może powodem, ze względu na który wcześniej do pracowni nie zawitał, była jakaś specyficzna cecha artystki, chcącej trzymać swoje miejsce pracy wyłącznie dla siebie, chociaż nie pasowało to szczególnie do Maeve, duszy otwartej, pragnącej dzielić się szczęściem i dobrocią, emocjami i sztuką.
A potem zerknął na wróżkę, na skrzydła tulące się w strapieniu do ciała i jej drobną twarzyczkę przepełnioną zmartwieniem, jakimś niewytłumaczalnym stresem i przyjrzał się wszystkiemu lepiej, dogłębniej, w końcu napotykając wzrokiem skazę szerzącą niepokój w pracowni, jak i we wnętrzu wróżki. Surowość podobrazia odwróconych dzieł nie pasowała do żywych barw innych tworów. Budziła dziwne uczucia nawet w nim.
Dante pociągnął nosem, stanął jakoś prościej, na tyle, o ile mógł w tym stanie, przybierając postawę nieustraszonego pogromcy koszmarów, gdyż najwyraźniej te gnojki wciąż myślały, że mogą bezkarnie zalęgnąć się się we wróżkowym domu i straszyć jego przyjaciółkę chujwieczym. Co to, to nie, nie na jego warcie, powinny były spierdolić, zanim jeszcze zawiązał sobie rogi koca pod szyją, zyskując swobodę poruszania rękami. Z jego prawym sierpowym nie miały żadnych szans.
Syren kichnął i, ścisnąwszy lekko ramię Maeve, z zapewniem, że powoli łapie, o co biega, ruszył w stronę odwróconych obrazów. Ta nie postąpiła za nim, zbyt spięta, by zrobić krok.
Szybkie poklepanie się po kieszeniach, drobna, różowa i błyszcząca brokatem zapalniczka znalazła się w silnej dłoni, oferując nieco więcej światła. Dante omiótł wzrokiem piętrzące się na sobie dzieła, te w największych formatach stojącej z tyłu, mniejsze z przodu, jeden nawet jakiś świeższy, wysoki na niecałe pół metra, pozbawiony na górze płótna tak wyraźnej warstwy kurzu, co pozostałe. Sięgnął po niego, odwrócił. Maeve wciągnęła gwałtownie powietrze.
Zmarszczył brwi, zaciśnięciem palców na kancie ramy zawalczył z chęcią odłożenia podobizny szkarady. Bo choć umiejętnościom wróżki nie zamierzał umniejszać, a pod tym kątem dziełu niewiele brakowało, to nie ukrywał, że od razu poczuł się odrzucony przez rozmazane rysy twarzy, stworzone zamaszystymi, zdradzającymi ślady drżenia ręki pociągnięcia pędzla, umoczonego chyba w każdym możliwym odcieniu krwistej czerwieni, mrocznej czerni i przytłaczającej szarości. Nie był pewien, czy coś takiego jak antonim czyjegoś stylu artystycznego istniał, w każdym razie trzymany obecnie przez Dantego obraz mógłby za takowy posłużyć. Maeve potrafiła z deszczowego poranka uczynić sztukę ocieplającą serce, nijaką, żwirową ścieżkę przerodzić w drogę leśnych skrzatów, nie przekoloryzowywała świata, ale wyciągała z niego najmniejsze dobro, chociaż tak trudno było je tam dostrzec. To jednak… Dante zbliżył powoli twarz do portretu, nie odrywając spojrzenia od czerwonych oczu, plam farby pełnych nienawiści, okrucieństwa, zadowolenia z lęku słabszych. Jego oblicze stężało.
To wyglądało jak ostatnią rzecz, którą by namalowała Maeve, w akcie desperacji i przez kompletny brak pomysłów.
Albo strach.
— Co… kto to właściwie jest? — zapytał, badając każde przejście kolorów w tych złowrogich ślepiach. Mężczyzna podsunął zapalniczkę, blask ognia zaigrał w błękicie, ledwie musnął szpetność postaci na obrazie, zaraz płomień umknął w bok, jakby uwieczniony na płótnie koszmar pragnął pozostać w cieniu, czaić się dalej i czekać na chwilę słabości. Coś wyzywającego, coś krnąbrnego i hardego wkradło się w oczy syrena.
Maeve odetchnęła nierówno. Usłyszał, jak kapcie szurają po podłodze, jak wróżka odwraca się do niego plecami.
— Nie wiem — przyznała ze wstydem w głosie. — Widzę go czasami w snach... Gdy coś się dzieje, mam jakieś podskórne wrażenie, że to on zaraz na mnie wyskoczy. A nawet nie jestem pewna, czy on naprawdę istnieje, czy jest tylko wytworem mojej wyobraźni. — Zamilkła na moment, po czym zaśmiała się niezręcznie. — W skali od jeden do dziesięciu jak bardzo zwariowałam?
Dante prychnął, z powrotem schował zapalniczkę, posłał obrazowi szyderczy półuśmiech.
— Raczej jak bardzo on zwariował, jeśli myśli, że może tu tak stać i cię straszyć. — Wyciągnął rękę po kolejne płótno, spodziewając się jakiegoś innego koszmaru do pokonania, lecz dzieło przedstawiało dokładnie tego samego upiora, bez trudu możliwego do rozpoznania, chociaż portret był nieskończony. Tylko zarys, trochę czarnej farby i te czerwone ślepia. Ściągnął raz jeszcze brwi, zaczął pospiesznie przeglądać resztę odwróconych prac. — Kurwa, ile ty tego masz… — Spojrzał na wróżkę nerwowo ściskającą własny nadgarstek, spytał łagodnie: — Dlaczego ty w ogóle je trzymasz? I kiedy ich się tyle nazbierało?
— Maluję go, gdy mi się śni. — Słowa stały się cichsze. — To jest takie przerażające, Dante. Nie chcę tego robić, tak jak nie chcę tych obrazów u siebie trzymać, ale nie mogę nic z tym zrobić.
Niedbale odstawił trzymane płótno, podparł dłońmi brodnia, namyślając się chwilę. Nie raz słyszał, że jego działania są pochopne, nieostrożne, że nie myśli i prze na pałę przed siebie. Wcale nie zamierzał się z tym kłócić, bo i teraz proces podejmowania przez niego decyzji był krótki, skupiony na jednym celu – był problem, jakiś drań z obrazu musiał zostać rozpierdolony, to trzeba go było rozpierdolić. Dante nie wnikał, kim był i dlaczego nawiedzał Maeve, mało go to na razie interesowało. Najważniejsze, że mógł jej jakkolwiek z tym pomóc.
— Ty sama może nie — mruknął, rozglądając się po pomieszczeniu. W końcu podszedł do wróżki, błysnął kłami w uśmiechu. — Ale razem już mamy większą szansę, żeby coś zdziałać.
Aktorka przekrzywiła głowę.
— Nie rozumiem.
— Nie chcesz tych dziadostw u siebie, tak? — Przyjaciółka przytaknęła. — W takim razie je wywalmy. Zniszczmy. Cokolwiek. — Zgarnął od niej świecznik z uszkiem, obrócił się, wzrokiem namierzając skromną komódkę. — Masz tu jakiś nożyk?
— Um… w szufladzie na lewo chyba.
Przypadkowe przybory obiły się o siebie, zaszurały o dno szuflady. Nożyk z wysuwanym ostrzem momentalnie wpadł w syrenie dłonie, Dante zostawił świecę na blacie mebla, skierował swe kroki do ustawionej pośrodku pokoju sztalugi. Ostrożnie chwycił go po bokach, zgrabnie przeniósł pod jedną ze ścian, a potem bez wahania zabrał się za ustawienie dużego portretu czerwonookiego frajera na tej samej sztaludze.
Gdy skończył, spojrzał w zaskoczone, błękitne oczęta Maeve i podał jej nożyk, kiwając zachęcająco głową.
— Tnij, Maeve — powiedział z uśmiechem.
Ta nie wydawała się przekonana, nawet trudność sprawiło jej uniesienie ręki, przyjęcie nożyka, jednak w końcu zacisnęła na nim palce. Drobna dłoń leciutko zadrżała.
Wróżka spojrzała na niego, znajdując bez problemu niezachwianą aprobatę na twarzy, postąpiła w przód, ale w kroku nie było lekkości, skrzydła nie drgały wesoło, przylgnęły jedynie mocniej do pleców na widok w pełnej okazałości koszmarnego obrazu, namalowanego gdzieś pewnie o nieludzkiej porze, z ciemnościami pokoju gęstymi od nocnych mar. Dante westchnął cicho, zmartwiony tym, ile razy to się już wydarzyło.
Ostrze wysunęło się z metalowego uchwytu, uniosło i tak zawisło milimetry od płótna. Maeve wbiła wzrok w obraz, trwając w tej pozycji.
— Ja… — Urwała, wzięła płytki, zlękniony oddech. — Ja nie mogę.
Syren popatrzył zaskoczony. Przecież to był tylko obraz, efekt koszmarów i strachów, czemu zniszczenie go przysparzało tyle problemów? Lecz wróżkę ogarnął jakiś paraliż, niemożność wykonania ruchu i chociaż znów nie miał bladego pojęcia, co to może znaczyć, Dante po prostu zaakceptował ten stan rzeczy i spróbował mu zaradzić.
Stanął obok przyjaciółki, złapał jej nadgarstek, swoją siłą, nawet taką delikatną, momentalnie pokonując wszelkie opory. Pewnie poprowadził jej dłoń w stronę lewego górnego rogu, wbił samą końcówkę ostrza w czarne tło.
— Możesz — odparł spokojnie, odpuszczając nieco uścisk, dając Maeve trochę czas na przecięcie bez większej pomocy przekątnej linii po obrazie. — Tnij.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz