Godzina ósma rano, Isarr intensywnym wzrokiem wgapiał się w tabliczkę wiszącą na drzwiach jego sklepu, czy on aby na pewno chciał ją obrócić i oznajmić, że jego sklep jest otwarty. Pewnie, zarobiłby wtedy pieniądze, ale to też nie tak, że Nerikare był biedny, mógłby sobie odpuścić ten jeden dzień i zrobić sobie wolne. Dzień bez użerania się z klientami brzmiał dość obiecująco, zrobiłby sobie herbatę, zajął by się roślinami, a nie tłumaczył czemu kwiatek żółknie jeśli nie postawią go w miejscu gdzie jest dużo słońca. Zatopiony w rozważaniach nie zobaczył starszej pani, która zamachała do niego i poprosiła by otworzył drzwi. W tym momencie cały plan Isarra wziął w łeb, chociaż mógłby po prostu skryć się w głębi sklepu, ale zdecydował, że ewentualnie może przepracować ten dzień. Naga syknął pod nosem przewracając tabliczkę i przekręcił klucz, wpuszczając klientkę do sklepu.
Botanik, który właśnie przebywał w pokoju z magicznymi roślinami, pstryknął ze wściekłością przerośniętą rosiczkę, która próbowała owinąć się wokół jego przedramienia.
– Zachowuj się, – burknął, zirytowany co zresztą było dobrze słyszalne w jego głosie, a roślina jakby obrażona wycofała się i dla odmiany zainteresowała się wetą olbrzymią, gigantycznym szarańczakiem, którą dał jej Nerikare. Właściciel sklepu nakarmił jeszcze kilka innym drapieżnych roślin i podlał te, które nie próbowały go zjeść na porządku dziennym. Na półkach kilka mniejszych muchołówek szarpało się o muchy, a te większe spokojnie trawiły kawały mięsa, tak samo jak dzbaneczniki. Uporawszy się z tą robotą przemieścił się do kolejnego pokoju, by zadbać o te mniej problematyczne rośliny, założył rękawice i postawił doniczkę, którą przygotował wcześniej, na podłodze koło siebie. Złapał za kolczasty pień silnie trującego krzaku i razem z ziemią przeniósł go do większej doniczki, ogon zawinął dookoła worka z ziemią i dosypał jej więcej, wolną ręką dbając by nic nie wysypało się na ziemię. Odłożywszy wszystko na miejsce i obsłużeniu kolejnych kilku klientów Isarr wziął się za pakowanie paczek, które miał dzisiaj wysłać i formalne notowanie wszystkiego.
Naga czekał z niecierpliwością na firmę dostawczą, nigdy nie korzystał z oficjalnej poczty po tym jak jego drzewo przyszło z połamanymi gałęziami, koniec jego ogona uderzając raz po raz o podłogę, a koło niego piętrzyło się kilka paczek z zapakowanymi roślinami czy też innymi niezbędnikami, takimi jak gleba czy odpowiednie nawozy oraz ręcznie spisywane przez Nerikare instrukcje jak danymi roślinami się zajmować, gdyż głupota ludzka nie zna granic i nawet jeśli powtórzy klientowi dziesięć razy, że roślina powinna stać w wilgotnym i ciepłym miejscu i być obficie podlewana co najmniej 4 razy w tygodniu, to on i tak zdoła ją ususzyć lub przelać albo postawić w kompletnym cieniu, a potem przychodzą do niego z problemami, że roślina im umarła. Gdy wreszcie dostawcy się pojawili, a Isarr wytłumaczył jak stawiać poszczególne paczki, naga mógł się schować z powrotem do sklepu.
Minuty wlekły się leniwie, a właściciel przemieszczał się po sklepie dbając o kwiaty, które nie miały magicznych zdolności i na całe szczęście nie mogły ani nie próbowały go ugryźć, jak wcześniej magiczna odmiana muchołapki, która pomimo swoich małych rozmiarów miała wielkie ambicje i zaatakowała dłoń Isarra. Botanik skrzywił się, gdy irytujący dźwięk dzwonka dźgnął go po uszach, oznajmiając przybycie klienta, ale chcąc nie chcąc ruszył się z miejsca, a małe dzwoneczki na jego ubraniu wydały z siebie delikatny i cichy metaliczny odgłos. Naga zwinął swój ogon w ciasny splot i zastygł za ladą, czekając na klienta, który zbliżał się wraz z miarowym odgłosem kroków na kamiennej podłodze. Isarr spojrzał w kierunku wejścia, by zobaczyć kto śmiał się pofatygować do niego ledwie przed planowanym zamknięciem, Isarr właśnie w tym momencie zdecydował, że już jej nie lubi. Zmrużył złote oczy i podniósł do ust zielony kubek z parującą herbatą, którą zrobił sobie wcześniej.
Osobą, która zdecydowała się zakłócić jego jakże sielankowy czas przed zamknięciem okazał się być czarnowłosy chłopak, przypominający budową leszczynową witkę - wysoki i chudy. Mowa jego ciała zdradzała niepewność i na pewno nie przypomniał kogoś kto ma nadmiar pewności siebie, miał zgarbione plecy i trochę szorował ciężkimi, czarnymi glanami po podłodze sklepu. Nastolatek nawet nie zdążył się przywitać, a Isarr uciął jego wysiłki ostrym i zimnym:
– Czego chcesz? – na dobrą sprawę tym razem jego irytacja miała uzasadnienie, gdyż do zamknięcia zostało jakieś pół godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz