Song An UWIELBIAŁ supermarkety. Wszystko było tak kolorowe, tak kuszące, tak nowe, dopiero gotowe do poznania! Wychował się na szczycie oddalonej od wszelkiej cywilizacji górze, nic więc dziwnego, że każdy najmniejszy nieznany obiekt tak mu imponował. A sklepy posiadały szeroki asortyment niezwykłych przedmiotów, że boski sługa nie mógł oderwać od nich wzroku. Wszystko, co zobaczył wyjątkowo go interesowało i pragnął posiadać każdą interesującą rzecz. Dzielnie jednak słuchał rad George’a. Jeśli chłopakowi coś się nie podobało, Song An odkładał to na półkę (choć odrobinę niechętnie). Wolał jednak słuchać, co jego towarzysz mówi, ponieważ nie chciał wyjść na podejrzanego. Co i tak, zresztą, wychodziło mu dość kiepsko. George wydawał się być lekko powątpliwy wobec tego, boski sługa opowiadał.
Przy kasie pojawiły się nowe komplikacje, a była nimi kwestia zapłaty. Wprawdzie, Song An pracował i dostawał prawdziwe ludzkie pieniądze, ale ich koncept pozostawał dla niego raczej trochę niezrozumiały. Zaufał więc George’owi, który wyliczył z wyciągniętych z kieszeni drobniaków, a następnie zapłacił nabity przez kasjerkę rachunek. Song An był naprawdę szczęśliwy, bo starczyło mu na najważniejsze przedmioty, a wśród nich znajdował się upragniony kolorowy długopis, który potrafi pisać na wiele różnych barw, choć jest tylko jednym przedmiotem! To był dla niego naprawdę zaskakujący koncept.
Song An właściwie wychował się w kompletnym odcięciu od udogodnień współczesnej cywilizacji. Idąc tym tokiem, nigdy nie używał długopisów. Yunru Lei podarował mu ozdobny pędzel, którym uczeń nauczył się kreślić pierwsze litery. Później dopiero, kiedy pojawił się w śmiertelnym świecie, po wielu wzlotach i upadkach, przestawił się na nowość, którą stanowiły dla niego właśnie długopisy. Teraz był pewien, że pisanie nie będzie (raczej) stanowiło dla niego problemu.
— Dobra, teraz musisz jakoś wydobyć od rodziców ten list, a ja dostać się do domu... — Powiedział George zaraz po tym, jak opuścili mury sklepu. — Znowu bateria padła... zazdroszczę tym, co mają jakieś moce związane z elektrycznością.
Song An spojrzał zaskoczony na swojego towarzysza.
— Uh, hm, myślę, że nawet takie osoby nie byłby w stanie naprawić czegoś takiego — zaśmiał się nerwowo. Wiedział, że gdyby tylko dotknął się tego telefonu, urządzenie zamilkłoby już na wieki.
— Zawsze warto byłoby spróbować – odparł George z lekkim wzruszeniem ramion i schował komórkę do kieszeni. — W każdym razie, zdobądź ten list i rano spotkamy się pod szkołą, w porządku?
— List? — Song An przechylił głowę, nie rozumiejąc słów chłopaka. — Jaki list?
George zatrzymał się, uniósł brwi i spojrzał na podążającego za nim boskiego sługę z dziwnym wyrazem twarzy.
— Ten od rodziców? — przypominał chłopak. — Rozmawialiśmy o tym wcześniej. Mają podpisać zgodę na twoje dołączenie do szkoły, zapomniałeś?
Song An wpatrywał się w niego przez kilka sekund, starając się zebrać uciekające myśli.
— AAA! TEN list — uświadomił sobie w końcu, że faktycznie rozmawiali o czymś takim. – Pamiętam, będzie list. Jutro rano. Poproszę o to rodziców, których naprawdę posiadam.
George westchnął, ale nie skomentował niczego. Dotarli na przystanek autobusowy, a następnie każdy z nich ruszył w swoją stronę.
Po dotarciu do domu Song An usiadł przy biurku w swoim pokoju, wyciągnął czystą kartkę papieru i swój nowy, wielokolorowy długopis, a kolejno zabrał się do pracy.
— Szanowne władze szkoły… — mówił do siebie, zapisując swoje słowa. — Prosimy o przyjęcie naszego ucznia… Nie chwila, nie jestem jeszcze uczniem, jeju!
Zmiął kartkę papieru z błędem, rzucił ją do kosza i sięgnął po następną.
— To, jeszcze raz! Szanowne władze szkoły, prosimy o przyjęcie naszego syna… “Syn”, ale to dziwnie brzmi.
Chwilę zastanawiał się nad sensem słowa. Nigdy nie widział się w roli “syna”. W końcu, technicznie nie miał rodziców, którzy mogliby tak do niego mówić. Musiał jednak zaakceptować ten fakt i kontynuował pisanie. Dodał jeszcze kilka informacji o tym, że jego opiekunowie znajdują się daleko poza miastem, a tym samym nie są w stanie fizycznie pojawić się, aby wręczyć wiadomość. Na sam koniec się podpisał. Niestety, zrobił to swoim własnym imieniem. Długo wpatrywał się na gotową wiadomość, którą zepsuł samą końcówką. Jęknął ze zmarnowania, sięgnął po kolejną kartkę i zaczął wszystko od nowa. Tym razem z uwagą dotarł do końca, gdzie złożył parafkę w imieniu Yunru Lei’a. Długo się zastanawiał, jak mógłby nazwać wyimaginowaną rodzicielkę. Ostatecznie zdecydował się na Hua Guang i to za nią się podpisał na końcu kartki.
Zadowolony z siebie Song An zadbał o to, aby pismo wyglądało profesjonalnie i starannie. Wykazał się przy tym całą swoją znajomością kaligrafii oraz zasad grzecznościowych. Był dumny ze swojej pracy. Odłożył kartkę na biurku w widocznym miejscu, aby nie zapomnieć o niej rano, a chwilę później poszedł spać.
Rano obudziła go krzątanina współlokatorów. To po dźwiękach przygotowywania się do wyjścia rozpoznał, że jest to najlepszy moment na to, aby również zacząć się szykować. Wziął szybki prysznic, dokładnie ułożył włosy i ubrał najlepsze szaty, jakie tylko znalazł w szafie.
Mieszkanie opuścił niedługo później, aby skierować swoje kroki w stronę szkoły George’a, w której sam niedługo miał zacząć swoją edukację. Przynajmniej taką miał nadzieję. W rękawie trzymał zwinięty w rulon i związany czerwoną wstążką list.
Pod budynkiem czekał już na niego George. Rozpoznał chłopaka po trochę zgarbionej posturze i po tym, że stał trochę oddalony od tętniących życiem grupek rozwrzeszczanych pozostałych uczniów.
— George! — zawołał na przywitanie swojego towarzysza już z daleka, a kiedy zwrócił już na siebie jego uwagę, zaczął wesoło machać. — Dobrze cię widzieć!
Chłopak wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy naprawdę chce do niego podchodzić. Ostatecznie zdecydował się przywitać z nadchodzącym boskim sługą.
— Hej, Song An — powiedział bez przekonania. — Czy masz list od rodziców? Pamiętałeś o nim?
— Oczywiście, że tak! — potwierdził Song An z uśmiechem na ustach. — Chcesz zobaczyć?
Mówiąc to, wyciągnął z rękawa mały zwój i podał go swojemu towarzyszowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz