Czternasty lutego miał słodki zapach róż i karmelu. Był to dzień, w którym Maeve oddychała pełną piersią, chłonąc unoszącą się wokół lekką atmosferę walentynek, nieodmiennie kojarząca się jej z watą cukrową. Być może powinna należeć do tego grona, któremu ten dzień dobitnie przypominał o samotności, a wszędobylskie, rozanielone pary były solą w oku, jednak mimo tego, że nie miała swojej walentynki, to jednak cieszyła się tym dniem na swój własny sposób. Chociaż, oczywiście, pojawiała się myśl, że miło byłoby je spędzić z kimś wyjątkowym, to jednak lubiła też nieco naginać znaczenie tego święta, dając wyraz miłości nie tej czysto romantycznej, dotyczącej szukania drugiej połówki, ale też każdej innej. Choćby tej, którą obdarzyła swoich przyjaciół.
Dlatego też do przygotowań do walentynek zabierała się już znacznie wcześniej, na samym początku lutego. Wtedy też, zamiast obrazów, powstawały walentynkowe kartki dla najbliższych. Każda malowana ręcznie, każda spersonalizowana. Inne dla Elaine i Ewana, inna dla Sapphire i dla Dantego. W każdej z nich zawarła kilka ciepłych słów przypominających, czemu ta konkretna osoba jest dla niej wyjątkowa. Był to czas, kiedy niemal zamykała się w pracowni, pracując tak długo, aż osiągnęła zadowalający efekt. Pod tym względem była jeszcze większą perfekcjonistką niż zazwyczaj. W końcu nie były to obrazy, które miały oglądać jedynie wnętrze pracowni. To było coś wyjątkowego i nie mogło nosić żadnej skazy, żadnego błędu.
Kopczyk białych kopert leżał już z boku, gotowy do wysłania. To nie był jednak koniec. Wróżka intensywnie wpatrywała się w ostatnią, leżącą przed nią czystą kartkę. Obracała ołówek w dłoniach, marszcząc brwi i przygryzając wargę w niezdecydowaniu. Pierwszy raz miała aż taki kłopot, zazwyczaj ręka i serce same ją prowadziły, kreśląc linie na papierze, szkicując wzór, który później komponował się w całość. Tym razem jednak wszystko, co naszkicowała, wydawało jej się niewystarczające. Zbyt płytkie, niedookreślone, nie oddające w pełni to, co Maeve chciała przekazać. W końcu, wciąż niepewnie, przyłożyła grafit do kartki, nakreślając pierwszą linię. Tyle wystarczyło. Sapnęła z irytacją, rzuciła ołówek na biurko kreślarskie, a ten potoczył się po pochyłej powierzchni, zatrzymując na niewielkiej półeczce z przodu. Zmięła w dłoniach papier i rzuciła go przez ramię, na stosik podobnych kulek, które powstały w ciągu ostatniej godziny. Oparła policzki na dłoniach, podpierając się łokciami o pulpit i westchnęła, głęboko zamyślona.
Już sam stosik zmiętych, białych stron jasno wskazywał na to, że te walentynki są nieco inne niż każde inne. Tym razem, gdy myślała o tym, że miło byłoby spędzić z kimś walentynki, ten ktoś nie był bliżej nieokreślony, a przybierał całkiem konkretny obraz, przez który nie była w stanie zapanować nad gorącym rumieńcem wpływającym na jasne policzki. Oczywiście, wywołany przede wszystkim zażenowaniem samą sobą. Przecież nawet nie znali się na tyle, by faktycznie były jakiekolwiek podstawy do tego, aby spędzać ze sobą walentynki.
Idiotka, skarciła się w myślach, po czym otrząsnęła się, zerwała z miejsca i opuściła pracownię. Musiała chwilę ochłonąć, może z czasem przyjdzie jej do głowy jakiś lepszy pomysł na kartkę.
Nie przyszedł, aż do wieczora, kiedy usiadła z kubkiem herbaty na kanapie, kompletnie poirytowana i zrezygnowana. Upiła łyk naparu, trzymając naczynie w obu dłoniach i przymknęła na chwilę oczy, próbując uspokoić rozbiegane myśli. Gdy je otworzyła, jej wzrok padł na leżący na stoliku szkicownik. Ten sam, który dostała od Ignisa na Yule. Odstawiła kubek i wzięła zeszyt, przewracając powoli strony i przyglądając się im. Niektóre już były zapełnione szkicami, inne wciąż jeszcze niedokończonymi rysunkami. Niektóre pozostały wciąż puste i czekające na przypływ natchnienia. Każdy z rysunków nawiązywał do wpisanego przez Ignisa cytatu. Przesuwała palcami po starannie zapisanych słowach, próbując odnaleźć w swoich myślach pasującą do nich melodię, kolory i kształty. W końcu zatrzymała się na stronie, która wciąż pozostawała nietknięta. Kilkukrotnie przeczytała wykaligrafowane wersy.
You and I
Mirrors of light
Twin flames of fire
Uśmiechnęła się lekko i wstała, zapominając o stygnącej herbacie. Ze szkicownikiem wróciła do pracowni. Wiedziała już, jak będzie wyglądać ostatnia, zdecydowanie różniąca się od reszty, kartka.
Następnego dnia, chwilę przed walentynkami, wszystkie koperty trafiły na pocztę. Wszystkie, z wyjątkiem tej jednej, dużej, zawierającej stronę ze szkicownika. Tę, ze słowami objętymi w zdobioną, starannie wyrysowaną ramkę, dwiema miękko nakreślonymi, świetlistymi sylwetkami o płonących sercach, objętych ledwo dostrzegalnym splotem, łączącym nie tylko ich, ale unoszącym się też dalej do tak wielu innych, jasnych punkcików, dzieląc się z nimi swoim blaskiem.
Stchórzyła. Oczywiście, że stchórzyła, jakże mogłoby być inaczej. Gdy skończyła rysunek, była nim zachwycona. Dziesięć minut później jednak uznała, że kompletnie zwariowała, a koperta z rysunkiem trafiła na regał z książkami, gdzie miała pozostać już na zawsze. A przynajmniej do chwili, zanim nie znajdzie dla niej lepszej kryjówki.
Czternasty lutego jak zwykle pachniał różami i karmelem, jak zwykle otoczył ją słodką otoczką waty cukrowej, jednak tym razem pozostawiał też subtelne ukłucie żalu. Tym razem nie potrafiła zignorować go całkowicie, nie w chwili, gdy przybrał konkretną formę, a nie pozostawał mglistym, całkowicie niesprecyzowanym gdybaniem. Gdzieś w głębi serca chyba jednak liczyła na propozycję wspólnego wyjścia, nawet jeśli rozsądek podpowiadał, że to całkowicie niedorzeczne. I głównie dlatego nie chciała się temu poświęcać, a przykrą myśl tłumiła tym bardziej, pomagając Sapphire przygotować się na wyjście, w międzyczasie wysyłając do Dantego wiadomość z życzeniami udanej randki z Basharem.
– Wiesz, jeszcze nie jest za późno. – Sapphire, wystrojona już jak milion dolarów, spojrzała na przyjaciółkę ze szczerą troską. – Chrzanić Ignisa, wciąż możemy iść na podwójną randkę, Ash ma kumpla, który był tobą naprawdę zainteresowany…
– Daj spokój, Saph – Maeve roześmiała się, przewracając oczami. – I daj spokój Ignisowi. Jesteśmy tylko znajomymi i nie ma obowiązku zapraszać mnie gdziekolwiek, zwłaszcza w walentynki. Dzięki za propozycję, ale naprawdę mam co dziś robić – uśmiechnęła się promiennie do przyjaciółki. Przechyliła lekko głowę i poprawiła syrenie włosy. – Świetnie wyglądasz. Jutro spodziewam się relacji z randki. – Zagroziła jej palcem, wciąż się uśmiechając. Uniosła brwi, zdziwiona, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Sapphire spojrzała na nią, nie mniej zaskoczona.
– Umówiłaś się z kimś i mi nie powiedziałaś? – zapytała szczerze oburzona. Maeve potrząsnęła głową i przewróciła oczami. Poszła do drzwi i otworzyła je. Zaniemówiła, widząc w progu kuriera z bukietem.
– Pani Maeve Everett? – zapytał. Dopiero wtedy się otrząsnęła.
– Tak… tak, to ja – przytaknęła, wciąż ze zdumieniem patrząc na wyciągnięty w jej stronę, barwny bukiet kwiatów.
– Mam przesyłkę dla pani. Proszę tu podpisać. – Kurier uśmiechnął się szeroko. Przekazał dziewczynie kwiaty i podsunął tablet, by złożyła podpis. Wróżka zrobiła to niemal automatycznie, wciąż nieco oszołomiona. – Miłych walentynek! – zawołał chłopak, zbiegając po schodach.
– No proszę! – Zawołała Sapphire, wychylając z sypialni wróżki. Zachichotała, widząc zdumienie na twarzy przyjaciółki. Zmarszczyła jednak brwi. – Nie róże? Mało romantycznie. Od kogo to? – zapytała. – Czyżby Ignis jednak się choć trochę wysilił? – zapytała, uśmiechając się nieco złośliwie.
– Nie wiem. Nie ma żadnego bileciku – Maeve delikatnie rozgarnęła kwiaty w poszukiwaniu karteczki, tej jednak nie znalazła. Uśmiechnęła się jednak lekko. Czyżby faktycznie były od Ignisa? W jakiś sposób by to pasowało. Róże były piękne choć takie… banalne, a czego jak czego, po muzyku byłoby to ostatnie, czego się spodziewała. Zanurzyła twarz w słodko pachnących, kolorowych płatkach polnych kwiatów. Bukiet był przepiękny. – Nie potrzebuję róż – odpowiedziała w końcu przyjaciółce. Ta, widząc radość na twarzy przyjaciółki, nie mogła powstrzymać pełnego satysfakcji uśmiechu. Maeve jednak nie zwróciła na to uwagi. Od razu pomyślała o leżącej na książkach kopercie. Może jednak powinna mu ją dać… i oczywiście, podziękować za kwiaty. Tak, zrobi to, wręczając mu swój prezent. Chciała to zrobić osobiście, a nie wysyłać zwykłą wiadomość.
Gdy dzień później dostała od Ignisa zaproszenie na wyjście do muzeum czekolady, była całkowicie przekonana, że to odpowiedni moment. Niemal od razu po tym, jak odpisała muzykowi, że tak, chętnie się z nim wybierze, postawiła Sapphire w stan gotowości. W końcu… to chyba oznaczało randkę, prawda? A jak randka, to i trzeba było się odpowiednio prezentować. Jeszcze dzień przed planowanym wyjściem szafa wróżki została wręcz wywrócona na lewą stronę, a po kilku godzinach taktycznych przemyśleń, strój został odpowiednio skomponowany. Przez kolejne godziny omawiane były fryzura i makijaż. Maeve chyba jeszcze nigdy nie poświęciła tak dużo uwagi swojemu wyglądowi, jak właśnie wtedy.
Koperta z rysunkiem nie zmieściła się do torebki. Na szczęście dzień był na tyle ładny, że trzymanie jej w dłoniach było całkowicie bezpieczne. Czekała na Ignisa w umówionym miejscu, rozglądając się za mężczyzną. Uśmiechnęła się i pomachała mu lekko, gdy dostrzegła go wśród ludzi.
– Cześć – przywitała się, gdy podszedł, odwzajemniając uśmiech. – Przede wszystkim: dziękuję za kwiaty, są naprawdę piękne… – urwała nagle, widząc, jak uśmiech spełza z twarzy mężczyzny, ustępując miejsca zdziwieniu. Nagle poczuła się tak, jakby ktoś jej wylał kubeł zimnej wody na głowę. Jego mina, emanujące z niego uczucie zdziwienia i zakłopotania były wystarczająco wyraźne, by była przekonana, że popełniła błąd. Kwiaty nie były od Ignisa.
– Och, to znaczy… przepraszam, ja… – zaczęła, czując, jak gorąco uderza jej na policzki. Spuściła wzrok, mocniej zaciskając dłonie na kopercie. Miała ochotę uciec. Koncertowo zrobiła z siebie skończoną idiotkę.
– Nie masz za co przepraszać. Pomyłki się zdarzają. – Ignis próbował ratować sytuację, ale wyraźnie czuła, że jest zakłopotany równie mocno, co ona. Kto wie, czy nie bardziej. – Co to? – zapytał, wskazując na kopertę w jej dłoniach, najwyraźniej próbując zmienić temat. Nie mógł wiedzieć, że właściwie jeszcze bardziej pogrąża wróżkę.
– To nic takiego – odpowiedziała szybko. Zdecydowanie za szybko. – To znaczy… to… dla ciebie – powiedziała, choć wciąż mocno zaciskała dłonie na kopercie, nie wykonując żadnego ruchu. Odetchnęła w końcu głęboko. Skoro powiedziała a, trzeba było powiedzieć b. W końcu jaka była szansa na to, że zepsuje tę rand… te zwykłe, przyjacielskie spotkanie jeszcze bardziej? Podała mu kopertę z nieśmiałym, zakłopotanym uśmiechem.
Co jak co, ale swoją walentynkową randkę wyobrażała sobie jednak zupełnie inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz