Prywatne treningi były czymś, co Souel bardzo lubił. To znaczy prywatne, czyli on sam, ze sobą, bez nikogo innego. Już dobre miesiące temu zrezygnował z lekcji u pewnego genashiego, bo ten nie był w stanie niczego nowego go nauczyć. Najwyraźniej dobrym mentorem to on nie był. A na pewno nie dorastał do pięt Władcy Powietrza.
Dlatego Souel teraz ćwiczył samotnie. Udając, że idzie do byłego już nauczyciela, ponieważ nie odważył się jeszcze wyjawić prawdy matce, tak naprawdę szedł gdzieś na długi spacer, by nacieszyć się introwertyzmem. Wpierw trochę potajemnie dostał się na dach jednego z wyższych budynków, a gdy upewnił się, że nikogo w pobliżu nie było, przeszedł do tradycyjnej czynności.
Zdjął torbę, wyciągnął z niej odpowiednie rzeczy. Rozłożył dwie zapachowe świeczki, dzisiaj o zapachu jaśminu, zapalił je za pomocą zapalniczki. Pilnując, żeby wiatr czasem nie zdmuchnął płomieni, postawił między nimi pusty kałamarz, do którego włożył swoje pióro. Ukląkł na podłożu, zmierzył wzrokiem całość. Brakowało jeszcze jednego. Ale zanim to zrobi...
Wybrał z torby ozdobne papierowe pudełeczko, z którego następnie wysunął talię Kart Elementarnych. Chwilę je tasował, po czym rozłożył grzbietami do góry. Zamknął oczy, kilka sekund się wyciszał. Kiedy podniósł powieki, wybrał losowo trzy karty i ułożył je w rządku przed sobą.
Już trochę czasu minęło, odkąd ostatni raz sobie wróżył. Kiedyś to robił dość często, jednak w ciągu tych kilku tygodni jakoś tak ta intensywność zmalała. Cóż, weszły mu różne rzeczy na głowę, też trzeba przyznać, że Cheoryeon przewiduje przyszłość dokładniej niż karty. Ale z pewnością nie zapomniał o nich całkowicie.
Powoli odsłonił pierwszą kartę.
Wiatr, położenie proste.
Miała nadejść dobra nowina. Była to ulubiona karta Souela, ale bardziej ze względu na jej energię i skojarzenie z Władcą Powietrza niż znaczenie. Jeśli chodziło o wróżenie, nieczęsto potrafił ją dobrze zinterpretować. Uważał, że nowina była pojęciem względnym, niepełnym. Dlatego w trakcie przepowiadania swojej przyszłości wolał się odnosić do pozostałych dwóch kart.
Odsłonił drugą.
Drzewo.
Powrót, dom. Jeśli Drzewo ukazywało się podróżnym, oznaczało to, że niedługo wrócą do domu. Souel jednak nie był podróżnym. W takim wypadku Karta być może próbowała mu powiedzieć, że w jego gronie bliższych osób pojawi się ktoś nowy. Czyżby chodziło o Merlina? W sumie znali się trochę czasu i nawet nieźle się dogadywali, więc Souel na tym etapie by się nie zdziwił, gdyby któregoś dnia nazwali siebie przyjaciółmi. Czyli ta sesja mówiła o jego relacji z Merlinem? Jeśli tak, to ten Wiatr by trochę pasował.
Bez zwlekania odsłonił ostatnią kartę.
Wrota.
Uniósł brwi, przyjrzał się dokładnie karcie. Wrota symbolizowały duże zmiany, przejście z jednego etapu życia w kolejny. One same jednak nie potrafiły powiedzieć, czy chodziło o coś dobrego, czy złego. Potrzebne do tego były pozostałe dwie karty. A łącząc Wrota z Wiatrem i Drzewem...
Wychodziło na to, że zaprzyjaźni się z Merlinem. Przynajmniej tak to próbował zinterpretować.
Odetchnął z ulgą. Dobrze, że karty przewidziały coś pozytywnego. Martwił się, że skoro przez jakiś czas ich nie używał, mogą się na niego zezłościć. Chociaż Cheoryeon mówił, że czegoś takiego nie potrafiły.
Souel któregoś dnia pokazał jasnowidzowi talię. Sam czuł od nich pewną energię, w dodatku ta Wiatru była podobna do Władcy Powietrza, ale skoro posiadał w kontaktach kogoś, kto czytał magię, chciał się upewnić, czy rzeczywiście miał do czynienia z kartami, które przewidywały przyszłość, czy może to była jakaś sprytna sztuczka. W końcu przepowiednie nie były dokładne, wszystko polegało na interpretacji, a jak się coś w sobie wmówiło, to potem na siłę się wypatrywało znaków.
Cheoryeon wtedy dokładnie zbadał Karty Elementarne. Już po wzięciu talii do rąk powiedział, że tak, emanują pewną energię, niebędącą zwykłą magią tylko mocą pochodząca z zewnątrz (cokolwiek końcówka znaczyła). Potasował je, wybrał losowo pierwszą.
— Ładnie wykonane — powiedział, obracając w palcach Złote Pióro.
Odwrócił wszystkie karty grzbietami do dołu, by móc je obejrzeć. Pochwalił styl, rzucił, że Biały Wróbel wygląda uroczo, a Wrota przypominają portal. Ostatecznie stwierdził, że były prawdziwe. Souel miał więc dowód na to, że mógł im ufać.
Wracając jednak to teraźniejszości.
Nagły, niespodziewany podmuch wiatru zburzył szyk kart, a tę reprezentującą jego żywioł gdzieś porwał. Souel zerwał się jak poparzony, czym prędzej użył swoich zdolności, żeby zapanować nad powietrzem. Wykonał solidny gest do siebie, karta Wiatru zawróciła i wylądowała w jego rękach. Genashi spojrzał na nią, cicho westchnął, a następnie ostrożnie oparł o kałamarz.
Gdy schował resztę talii, poprawił swoją pozycję. Zmówił modlitwę do Władcy Powietrza, później jeszcze chwilę klęczał w ciszy, aż w końcu zaczął powoli się zbierać. Machnął palcem, wiatr zdmuchnął płomienie ze świeczek. Po odczekaniu, aż wosk zastygnie, schował je do woreczka, który razem z resztą rzeczy włożył do torby. Na koniec jeszcze przypiął pióro małą spinką do włosów.
Wdrapał się na murek, spojrzał w dół. Pod nim ciągnęła się jedna z głównych ulic Stellaire, po której żwawo poruszały się auta, a chodniki przy nich przemierzali piesi. Po drugiej stronie stał inny, mniejszy budynek. I on właśnie był celem młodego genashiego.
Chwilę poświęcił na mentalne przygotowanie, bo jednak ta czynność nadal nie była dla niego niczym naturalnym. Kiedy był gotowy, wreszcie wybił się i skoczył. Przywołał wiatr, który poniósł go dalej, niż normalnie by skoczył, a następnie załagodził lądowanie.
Dobra, jeden budynek za nim. Podszedł do krawędzi, upolował wzrokiem następny niżej położony dach.
— Świetnie ci idzie kontrolowanie powietrza — usłyszał wtem.
Wzdrygnął się, po czym zastygł w kompletnym bezruchu. Wpadł. Ktoś go przyłapał na kręceniu się po dachach bez pozwolenia. Świetnie, teraz będzie musiał się wyspowiadać, może jeszcze przyjedzie policja, a wtedy...!
Chwila, ten głos...
Powoli odwrócił się.
Otworzył szeroko oczy.
Kilka kroków przed nim stał wysoki, młodo wyglądający mężczyzna. Ubrany był bardzo elegancko, choć stylem odstawał od przyjętej w Novendii mody. Kolorystyka jego ubrań była stosunkowo ciemna: czarne buty i spodnie z zakończonymi drobnymi piórami, rozszerzonymi u dołu nogawkami współgrały z krótką, niebieską kurteczką z długim rękawem i wystającą spod niej białą koszulą. Za plecami powiewała na wietrze peleryna złożona z dwóch części – kolorowa, ze wzorem, który jako całość przypominał parę skrzydeł.
Miał jakby opaloną, choć w nieco chłodniejszej tonacji karnację, pasującą do ciemniejszych, brązowych niczym czekolada włosów. Większość kosmyków była krótka, mocno falowana, niesfornie okalająca głowę, zakrywająca w większym stopniu czoło razem z wyrazistymi, grubymi brwiami. Jedynie część z tyłu tworzyła dwa długie, eleganckie warkocze. Z czubka głowy sterczały dwie pary brązowych z czarnymi końcami piórek, przypominające uszka sowy. Spod końca grzywki spoglądały jasne, chłodnobłękitne oczy, o nienaturalnych, białych źrenicach, odrobinę ukryte pod delikatnie opuszczonymi powiekami, lecz mimo koloru łagodnie przypatrujące się genashiemu.
Souel stał tak, nie wiedząc, czy to, co widział, było prawdą, czy może snem, czy może jakąś zjawą, iluzją, czymkolwiek innym. Nie wierzył, jakoś nie potrafił. Ale chciał, bardzo chciał. Niesamowicie wręcz chciał uwierzyć.
Poruszył delikatnie palcami dłoni, jego usta zadrżały.
— W... — głos na moment utknął mu w gardle. — W-Władco Powietrza?
Słysząc jego ledwo wypuszczone spomiędzy warg słowa, mężczyzna uśmiechnął się szerzej.
— A już myślałem, że mnie nie rozpoznałeś — odpowiedział głosem niższej tonacji, acz bardzo przyjemnym dla ucha.
Souel dalej stał nieruchomo. Wiatr gładził jego policzki, bawił się włosami. Tak znajomy, tak dobrze przez niego zapamiętany. Jego energia... Tak, to była energia, którą posiadała karta Wiatru, a także jego pióro, tylko o wiele, wiele wyraźniejsza.
To był Władca Powietrza Aerind, we własnej osobie.
Białooki mężczyzna przyjrzał się genashiemu.
— Widzę, że jesteś zaskoczony — stwierdził. — Już wszystko wyjaś...
Nie dokończył, bowiem Souel niespodziewanie wybił się z palców i skoczył prosto na niego. Aerind poczuł, jak o wiele młodszy, choć niemal tego samego wzrostu chłopak przytula się mocno do niego niczym dziecko do rodzica, za którym się stęsknił. Władca Powietrza spojrzał na młodego, przez kilka drobnych sekund był zdziwiony, lecz dość szybko objął go ramionami.
— Oj, stęskniłeś się za mną, co? — rzucił lekko. — Przepraszam, że musiałeś tyle na mnie czekać.
— Myślałem, że cię więcej nie zobaczę — zachlipał Souel.
— No coś ty — ściszył nieco głos, palcami zaczął gładzić go po włosach. — Nie dopuściłbym się czegoś takiego. Gdybyś napisał, że chcesz się ze mną spotkać, zrobiłbym wszystko, by jak najszybciej do ciebie przyjść. Czemu nie pisałeś, że aż tak tęsknisz?
Fakt, mógł to zrobić. Ale nie zrobił. Jak ostatni głupiec myślał, że nie powinien oddawać się swoim marnym zachciankom i zrozumieć, że nie mógł kazać mentorowi, żeby rzucił wszystko, zostawił swoich wiernych, żeby udać się w jakieś odległe, nieznane mu miejsce, spotkać się z jakimś uczniem, którego szkolił przez raptem kilka miesięcy. Teraz jednak o tym nie myślał. Liczyło się dla niego tylko to, że wreszcie doszło do upragnionego spotkania.
Trochę czasu trwali tak w ciszy, dopóki Souel się nie uspokoił. Puścił mentora, pociągnął nosem, otarł z policzków łzy. Przeprosił za zmoczenie kurtki. Władca Powietrza jednak zapewnił go, że nic się nie stało, to tylko łzy.
Aerind stanął wyprostowany, wykorzystał okazję, że mógł się dokładnie przyjrzeć swojemu podopiecznemu.
— Ale urosłeś! — zawołał. — Gdy trafiłeś do Haverunu, byłeś zaledwie takim chłopcem. — Pokazał ręką wzrost dzieciaka, jakiego zapamiętał. — A teraz jesteś taki duży! Kiedy to minęło?
— Ty za to nic się nie zmieniłeś, Władco Powietrza — odpowiedział Souel głosem jeszcze dającym znak, że przed chwilą płakał.
— Cóż, jestem bogiem. — Wzruszył ramionami. — Ale jestem z ciebie dumny. Wyrosłeś na wspaniałego dorosłego.
Słysząc te słowa, genashi nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
Ponad dwie godziny poświęcili na wstępną rozmowę. Souel opowiedział jeszcze raz wszystko, o czym wspominał w listach: o nowych przyjaciołach, o sytuacjach, jakie mu się przytrafiły, o tym, że inni docenili jego zdolności, że w klasie był najlepszym uczniem, że na studiach wszyscy prowadzący go uwielbiają. Władca Powietrza z kolei opowiadał o Haverunie: że niewiele się w nim zmieniło, ponieważ dla niego minęło zdecydowanie mniej czasu. Pojawił się tutaj dzięki Celtriozowi, który przyszedł po swojego przyjaciela z rodzinnego świata, a on postanowił, że zabierze się z nim, żeby móc zobaczyć swojego ulubionego ucznia. Genashi pokazał mu trochę Stellaire, potem udali się w jakieś odludne miejsce, aby mógł na spokojnie pochwalić się swoimi zdolnościami. Aerind był pod wrażeniem – niezwykle się ucieszył, widząc, jak bardzo jego podopieczny się rozwinął od ich ostatniego spotkania.
Ten dzień był najlepszym dniem w życiu młodego Beannaithe.
Ale jak wiadomo, każdy dzień musi dobiec końca.
Siedzieli sobie na ławce, gdy nagle przed Aerindem pojawiła się kartka. Bóg pochwycił ją zgrabnie, zaczął czytać to, co było w niej zapisane. Zmarszczył brwi.
Souel od razu dostrzegł zmianę w jego mimice.
— Coś się stało? — zapytał ostrożnie.
Władca Powietrza czytał, a gdy skończył, poświęcił kilka sekund na namysł.
— To od Celtrioza — zaczął wolno. — Pyta, gdzie jestem, bo będziemy już wracać.
Ostatnie słowa uderzyły w genashiego niczym rozpędzony pociąg. Zamrugał parę razy, pospiesznie nachylił się, żeby zerknąć na kartkę, lecz nie rozpoznał zapisanych na niej słów.
— Wracać? — powtórzył końcówkę kwestii boga. — Ale... Ale dopiero co się tu zjawiłeś. Nie zdążyłem nawet... nawet...
— Wiem. To bardzo krótkie spotkanie, zwłaszcza dla mnie. Jednakże moi wierni szykują się właśnie do Święta Boga Powietrza, a ja nie mogę się spóźnić po raz kolejny z rzędu, mój kapłan główny ciągle się zamartwia.
Souel milczał. Rozumiał doskonale mentora, wiedział, że to święto było dla jego wiernych najważniejszym wydarzeniem w całym roku. Gdyby sam Bóg Powietrza nie pojawił się na nim, doprowadziłoby to do katastrofy. Dlatego właśnie nie mógł go powstrzymywać.
Z drugiej jednak strony... Odnosił wrażenie, jak gdyby ujrzał go na dachu zaledwie kilka minut temu. Te godziny tak szybko mu uciekły, że nie zdążył nawet się nimi w pełni nacieszyć. W porównaniu z latami pisania listów były one niczym.
Aerind widział wyraźnie smutek chłopaka. Wziął nieco głębszy wdech, położył dłoń na jego ramieniu.
— Nie martw się, nie znikam na zawsze — zapewnił go. — Jak tylko skończą się obchody, czym prędzej tu znów przyjdę.
Nie pocieszyło to Souela.
— Ale u ciebie czas płynie inaczej — powiedział cicho. — Ja... Przepraszam, ale ja będę dłużej czekał...
Nie chciał, naprawdę nie chciał, żeby Władca Powietrza tak szybko zniknął. Mimo zapewnień, że to tylko na trochę, że ponowie tu przyjdzie, znów będą mogli spędzić czas razem, Souel nie wyobrażał siebie czekającego. I nawet perspektywa, że jakoś wytrzymał te lata, nie pomagała. Jak miał teraz tak po prostu wrócić do domu, do rzeczywistości?
Wrócić...
— Władco Powietrza — zaczął bardzo niepewnie.
Tamten spojrzał na niego, uniósł brew.
Souel siedział solidne kilka sekund, spoczywające na nogach dłonie w pewnym momencie splótł ze sobą. Wziął głęboki wdech, później kolejny, przygryzł dolną wargę. Wreszcie zebrał się w sobie na tyle, żeby spytać:
— Czy mógłbym z tobą udać się do Haverunu?
Aerind zamrugał parę razy. Błysk białych źrenic się nasilił, na twarz wskoczył szeroki uśmiech. Wyprostował się gwałtownie, klepnął przyjacielsko młodego w plecy.
— Ależ oczywiście! — zawołał rozradowany.
— Naprawdę?! — tamten cały się podekscytował.
— To znaczy! — odchrząknął dość porządnie, przyjął profesjonalną postawę. — Jeśli twoja mama się zgodzi.
— Co?
Drzwi zewnętrzne niedużego domu jednorodzinnego otworzyły się, do środka weszły dwie osoby. Szmer od razu usłyszała krzątająca się po kuchni średniego wieku kobieta, która przerwała ozdabianie ciasteczek i czym prędzej wyjrzała do przedpokoju. Widząc zdejmującego buty Souela, uśmiechnęła się pogodnie; już miała coś powiedzieć, gdy nagle dostrzegła, że jej syn nie przyszedł sam. Podeszła bliżej, przyjrzała się dokładnie wysokiemu mężczyźnie, ubranemu w smukły płaszcz, spod którego wystawał fioletowy sweter i proste, ciemne spodnie. Była niemal pewna, że te same ubrania widziała kiedyś na Souelu.
— Przyprowadziłeś gościa — rzekła.
— Tak, mamo — odparł Souel, prostując się. — To jest Władca Powietrza Aerind, mój mentor. Wspominałem kiedyś o nim.
W tym momencie matka otworzyła szeroko oczy. Zmierzyła wzrokiem przybysza z góry na dół.
— Twój mentor? — spytała wolno.
Aerind założył przygotowane przez genashiego kapcie, podszedł bliżej.
— Bardzo mi miło panią poznać. — Uśmiechnął się profesjonalnie, wyciągnął rękę. — Wiele o pani słyszałem.
Kobieta niepewnie uścisnęła jego dłoń.
Souel musiał poświęcić sporo minut na wytłumaczenie mamie całej sprawy. Oczywiście ominął parę detali, ale nie ukrył przed nią, że to właśnie siedzący przed nią, przy jednym stole Władca Powietrza zaopiekował się nim, gdy zniknął i to dzięki niemu trafił do domu oraz odblokował swoje zdolności. Matka zadała kilka konkretnych pytań, chociażby czemu przez ten cały czas pan Aerind jej się nie przedstawił, lecz bóg zgrabnie odpowiedział, że mieszka dość daleko, miał wtedy sporo pracy oraz uznał, że lepiej będzie, jak rodzice skupią się na odnalezionym synu.
Matka trochę dumała nad wszystkim, trzymając dwójkę w niepewności. W końcu jednak podniosła wzrok na Władcę Powietrza, mówiąc:
— Mimo wszystko cieszę się, że wreszcie mogłam pana poznać. Souel kiedyś tyle o panu opowiadał. Później przestał, ale teraz wiem, że po prostu zaczął wymieniać się z panem listami.
— Tak, wszystkie wiadomości od niego trzymam u siebie w specjalnej skrzynce — odpowiedział Aerind, cicho się zaśmiał.
Później rozmowa przeszła na jeszcze lepsze wiatry. Matka całkiem nieźle dogadywała się z Aerindem, zwłaszcza jak tematem rozmowy był Souel za dziecka. Sam genashi już mniej ochoczo słuchał, w pewnym momencie nawet rozważał odejście od stołu, lecz powstrzymał się przed tym, gdy pomyślał, że dobra relacja tylko ułatwi mu misję.
Aż w końcu nadeszła ta wyczekiwana chwila.
— Właśnie, mamo — zaczął, bardzo ostrożnie dobierając słowa. — Jest pewna sprawa.
Rodzicielka uniosła nieco brwi, ewidentnie czując, że to będzie coś poważnego. Pozwoliła synowi kontynuować.
— Bo Władca Powietrza będzie wracał do siebie i... czy... czy mógłbym się z nim zabrać?
Kobieta zamrugała parę razy, odłożyła filiżankę, którą dosłownie sekundę temu podniosła. Nie wyglądała na zachwyconą.
— Słucham? Chcesz wyjechać? W nieznane?
— Och, nie takie nieznane, przecież tam byłem kiedyś.
— Ale dawno cię tam... — przerwała. — Nie, o czym ja mówię? Souel, to bardzo nagła decyzja.
— No ja wiem, wiem dobrze, ale, ach, ja bardzo chcę pojechać! Nawet nie wiesz, jak bardzo tęskniłem za Władcą Powietrza! Mamo, proszę!
Spoglądał błagającymi oczami na matkę, zamierzał wyciągnąć w jej stronę rękę, lecz w ostatniej chwili się rozmyślił.
Kobieta milczała. Spuściła wzrok na filiżankę, zapatrzyła się na dobry moment w swoje niewyraźne odbicie w herbacie.
— Souel — powiedziała niecodziennie poważnym tonem. — Zostaw mnie i pana Aerinda na chwilę samych.
— Mamo... — zaczął.
— Zaczekaj w swoim pokoju — przerwała mu.
Wahał się niesamowicie, lecz ostatecznie niepewnie się posłuchał. Wstał od stołu, następnie wolnym krokiem wszedł po schodach na górę. Gdy był już w swoim pokoju, nie domknął drzwi w nadziei, że uda mu się podsłuchać rozmowę dwójki. Niestety, nie dał rady. Za cicho mówili. W końcu zrezygnował z prób; podszedł do łóżka i opadł na nie z głośnym westchnięciem.
I co teraz? Matka pewnie zada takie pytania, że Władca Powietrza nie będzie mógł skłamać, ale jednocześnie jak powie prawdę, to wcale tym nie pomoże. A jeśli w ten sposób się to potoczy, to genashi nigdy nie otrzyma zgody! I tyle było z jego czasu z mentorem! Władca Powietrza wróci do siebie, a on będzie musiał znowu czekać, bogowie jedni wiedzą, ile, żeby się z nim ponownie zobaczyć. Czemu to nie mogło być tak proste? Chciał tylko uczyć się pod okiem mistrza władania wiatrem! Chciał sam się rozwinąć do poziomu przynajmniej w połowie sięgającego mentorowi.
Ale najwyraźniej nie było mu to dane.
Sięgnął do kieszeni spodni po swoją komórkę. Odblokował ekran, spojrzał na tapetę. Już zdążył zrobić wspólne zdjęcie z Władcą Powietrza. I chyba tylko tyle mu pozostanie. Wszedł na Teatalka, zajrzał na grupę Pola Kwiatowego. Zaczął coś pisać w polu nowej wiadomości, gdy wtem usłyszał wołania. Westchnął ciężko, skasował wszystko, następnie odłożył urządzenie i, ociągając się, zszedł na dół.
Podszedł do stołu, w pierwszej kolejności popatrzył w stronę Władcy Powietrza. Bóg spoglądał na niego ze spokojnym wyrazem twarzy, lecz genashi nie potrafił go rozszyfrować. Być może mentor próbował przybrać dobrą minę do złej gry albo nie rozczarować go samą swoją miną. Pewnie tak.
Przeniósł wzrok na matkę. Również nic z niej nie wyczytał poza powagą. Aha, czyli nici.
— Usiądź — poprosiła rodzicielka.
Niechętnie zajął swoje krzesło. Wziął głębszy wdech.
— Porozmawiałam z twoim mentorem — usłyszał.
Za wszelką cenę unikał kontaktu wzrokowego. Czuł, że jeśli to zrobi, po usłyszeniu praktycznie przesądzonej decyzji się rozpłacze.
— Możesz z nim pojechać.
Ta, wiedział, że to się wszystko tak skoń...
Chwila, co?
Podniósł gwałtownie wzrok na matkę, otworzył szeroko oczy, które momentalnie się zaszkliły.
— Słucham?
— Usłyszałeś dobrze — odpowiedziała spokojnie. — Twój mentor jest bardzo przekonujący.
— N-Naprawdę? — głos mu się załamał.
— Naprawdę. — Przytaknęła. — Po tym, co się wydarzyło wtedy, bardzo się o ciebie martwiłam. Przerażała mnie wizja, że mogę cię ponownie stracić. — Przez moment zbierała słowa. — Ale zostałam uświadomiona, że nie jesteś już małym, bezbronnym Souelkiem. Jesteś dorosłym mężczyzną, uprzejmym, pomocnym, miłym, a do tego potrafiącym obronić siebie i innych. Również poznałam trochę bliżej pana Aerinda i teraz nie dziwię się, czemu go darzysz tak ogromnym szacunkiem i uwielbieniem. Dlatego jeśli bardzo chcesz z nim pojechać, to nie będę cię zatrzymywać. Tylko musisz rozwiązać sprawę studiów, najlepiej wziąć przerwę.
Souel zamrugał parę razy.
Czy mama... Czy jego mama... naprawdę się zgodziła? Zgodziła, prawda? On dobrze usłyszał? Nie mylił się? Nie były to jakieś deluzje? Naprawdę-naprawdę? Będzie mógł pojechać? Z Władcą Powietrza? Dalej się szkolić? Spędzić z nim więcej czasu? To nie był żaden żart? Nie było tu ukrytej kamery? Mógł jechać? Mógł?
— Dziękuję, mamo, bardzo, bardzo dziękuję!
Zerwał się tak gwałtownie, że odtrącił krzesło do tyłu (na szczęście w porę złapał je swoją mocą Aerind). W kilku susach znalazł się po drugiej stronie stołu i przytulił się mocno do mamy, w kółko powtarzając, jak bardzo jej dziękuje. To, co się działo, było niesamowite. Jego mama się zgodziła, naprawdę, na serio się zgodziła!
— Kocham cię najmocniej w całym świecie, mamo! — Po kryjomu otarł z policzka łzy.
— Ja ciebie również, mój największy skarbie — odparła ciepło matka, przytulając go do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz