Seymour nie był do końca przekonany, jeśli chodzi o nowe pomysły Dantego i próby ogrania barmanki, byle wydębić darmowe drinki, ale postanowił popłynąć z prądem i zobaczyć, co się będzie działo. Szczerze wątpił, by kobieta weszła w cały ten układ, nie będąc pewna, że może odnieść zwycięstwo, a jej rozmowa z Dantem wskazywała, że z poprzednich potyczek syren nie wyszedł obronną ręką. Teraz zaś widać, że postanowił wrócić z posiłkami w postaci Zapałki, który co prawda nadal nie umiał się bić ani trafiać rzutkami w tarczę, ale jeśli chodziło o gry wymagające jakiegoś strategicznego planowania, wypadał trochę ponad średnią. Seymour był tego wieczora jeszcze zbyt trzeźwy, by dawać chłopakom jakiekolwiek szanse, postanowił więc zająć się spokojnym obserwowaniem całej potyczki, nie zaś kibicowaniem komukolwiek.
Już pierwsze trafienie, idealnie w sam środek najdłuższego ze statków, zdawało się zbyt szczęśliwe, by mogło być dziełem przypadku. Gdy Dante skupiał się na klnięciu i zapowiedziach, że to tylko ślepy traf i razem z Zapałką zaraz sobie z nią poradzą, jeszcze Charlie nie wie, co ją czeka, Seymour skupił się na obserwacji otoczenia i próbach odgadnięcia, gdzie leży sekret sukcesu Charlie.
Ignis stracił właśnie jeden ze swych średnich statków. Jak na razie żaden ze statków barmanki nie został nawet trafiony.
— Przestawiasz te statki w trakcie rozgrywki! — burknął w końcu syren.
Charlie uniosła brew.
— Że niby oszukuję?
Muzyka huczała na parkiecie, dwaj pozostali barmani uwijali się z zamówieniami, reszta krótkiej wymiany zdań utonęła w ogólnym rozgardiaszu. Seymour zwrócił uwagę na mnogość gładkich powierzchni zdolnych odbić światło albo obraz. On sam szukałby czegoś podobnego, ufając fizyce w tym, by pozwoliła mu zajrzeć przeciwnikowi między statki i precyzyjnie wybierać te, które w danej turze trafić. Lecz czarodziej nie był w stanie połączyć z sobą punktów, dostrzec trajektorii, po której mógłby poruszać się obraz, dając Charlie przewagę. Obserwował też samą kobietę – nie zerkała w żadną konkretną stronę, obie pary oczu pozostawały skupione na ułożonej przed nią planszy, od czasu do czasu podnosiły się tylko, by napawać coraz większą frustracją goszczącą na twarzach przeciwników.
— Rozmieściłeś statki jak spalony brykiet, to nic dziwnego, że ci wystrzelała jak kaczki!
— Mów za siebie, pierdolony admirale — odgryzł się Ignis. — Ty masz już więcej łodzi podwodnych, niż prawdziwych statków.
— Kurwa — burknął syren.
Tymczasem zaś Seymour, skoro nie dostrzegł potencjalnych zwierciadeł, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegoś innego. Przez myśl przeszły mu kamery, przeszły i inne rzeczy, gdy w pewnym momencie odpowiedź pojawiła się sama, aż dziw brał, że nie wpadł na nią od razu.
— No jasne — mruknął pod nosem, a jego głos kompletnie zniknął w klubowym rytmie i muzyce.
Były czarodziej zerknął w górę, zmrużył oczy, szukając tych charakterystycznych, ośmionogich drobiazgów, z oczkami jak małe kamerki, stanowiących witalny element obsługi klubu, nie mniej istotny, niż ochroniarz na wejściu czy barmani za barem. I proszę, znalazł. Pająk, nie większy niż przypadkowy kłębek kurzu, wisiał idealnie nad bliźniaczymi planszami, wpatrując się lśniącymi ślepkami w niezatopione jeszcze statki, kompletnie niewidoczny, jeśli ktoś nie wiedział, czego szukać. Błyskające z parkietu światła lśniły w cieniutkiej pajęczynie, sprawiając, że przypominał raczej dekorację klubu, niż cokolwiek innego. Charlie nie patrzyła w jego stronę, tylko lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy ustrzeliła kolejny ze statków Ignisa. Seymour zabębnił palcami po blacie baru, zamyślił się.
— C-9 — Usłyszał. Gra zbliżała się do nieuniknionego finału.
— Odkujemy się! — zawołał bojowo Dante, odsuwając planszę zatopionych statków. — Tylko teraz w coś innego.
— Co, statki to jednak nie twój konik? — spytała Charlie, uśmiechając się pobłażliwie. — Mam jeszcze talie kart, może chciałbyś zagrać w pokera albo brydża?
— Zapałka pewnie nie zna zasad.
— Sam nie znasz zasad!
Seymour parsknął śmiechem. Znając życie żaden z nich nie znał zasad, a poprawnych taktyk to na pewno nie. Poza tym spojrzenie w karty, które Charlie umożliwiały jej pająki, czyniło wynik tej gry z góry przesądzonym. Seymour potrzebował czegoś, przy czym patrzenie przeciwnikowi na ręce nie będzie gwarantowało sukcesu, z drugiej strony jednak wątpił, by Charlie zgodziła się na grę, w której podglądanie nie da jakiejś przewagi. Gdyby zaproponował altan-pingyuańczyka, barmanka pewnie wymówiłaby się jakoś, bo tam o wygranej decydowały kości, szczęście i nieco strategicznego myślenia, jeśli przyjmowało się jakieś dodatkowe zasady i mechaniki. Seymour musiał przyznać, że najczęściej grał w gry innego typu, wymagające większego pudełka, mnóstwa kart, żetonów, znaczników, a czasem i figurek, więc te prostsze, odpowiednie na granie w nieco luźniejszych warunkach, nie zawsze od razu przychodziły mu do głowy, niemniej jednak…
— To ze mną teraz zagrasz — zagrzmiał asura.
— Na łeb upadłeś? — spytał go uprzejmie Seymour.
Raam nie był znany z mistrzostwa w jakichkolwiek grach i na ich wieczorach planszówkowych ponosił zawsze sromotną klęskę, jeśli elementem niezbędnym do zwycięstwa w grze nie było mocarne pierdolnięcie. Perkusista prychnął.
— Co, wydaje się wam, że tylko wy umiecie w cokolwiek grać?
Charlie zmierzyła mężczyznę spojrzeniem, uśmiechnęła się niemalże uroczo.
— Mam grę z Bharatu. Na pewno jest ci znana, więc szanse powinny być wyrównane, prawda?
Oczy Raama się zaświeciły.
— Jaka to gra?
— Carrom.
Raam się ucieszył, przystał na propozycję, Dante klepnął go w plecy, powiedział coś o tym, że teraz to na pewno się odkują. Ignis uśmiechnął się kwaśno, Seymour jednak nie miał wątpliwości, że i w tym przypadku wynik będzie taki sam. Raam może i znał grę, może i nie potrzeba było do tego głębokiego pomyślunku, a podglądanie ręki przeciwnika nic nie dawało, pozostawała tylko jedna kwestia. Gra wymagała zręczności, tej zaś Raam nie posiadał wcale, jeśli akurat nie siedział przy perkusji albo nie zajmował się gotowaniem. Albo gary, albo zamiecione.
Plansza pojawiła się na blacie, Charlie wprawnym ruchem ułożyła krążki na środku.
— No to gramy. Zaczynaj!
Raam, cudownie nieświadomy kabały, w którą właśnie się pakował, przyłożył dłoń do planszy, pstryknął w dysk.
Seymour przymknął oczy, dyski ślizgały się po planszy, odbijając od drewnianych ścianek, wpadając gładko do bramki Raama i jakoś tak cudownie omijając bramkę Charlie. Był czarodziej zastanowił się, czy plansza mogła zostać jakoś zmieniona, tak, by pajęcze zdolności pomagały arachnesie, lecz nie wymyślił niczego konkretnego. Raam grał za słabo, by jego nietrafianie do bramki zdawało się dziwne i niespodziewane.
Asurze udało się wbić jeden dysk, któremu Charlie pozwoliła wlecieć chyba tylko po to, by jej zwycięstwo było jeszcze bardziej dobitne, gdy cała reszta dysków przepełniała bramkę Raama. Barmanka roześmiała się, wyciągnęła rękę, klepnęła asurę w mocarny bark.
— Nie martw się, na pewno się odkujesz. Może dogrywka, hm?
— Może teraz ja spróbuję — wciął się Seymour.
Charlie zerknęła na niego, przebiegła palcami po blacie.
— Pewnie. Hm, niech zgadnę… Może Mastermind?
Muzyk posłał jej uśmiech.
— Dobry wybór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz