— Kurka, nie wiem, trudno powiedzieć — odparł Merlin, z powątpiewaniem wyglądając przez okno, obserwując stalowoszare niebo. — Nie sprawdzałem prognozy pogody, ale rano jakoś się tak nie wydawało, żeby miało wziąć i aż tak lunąć.
Jego najbardziej ogarnięta koleżanka z klasy, Guinevere, zawsze sprawdzała pogodę na cały tydzień i bezbłędnie przynosiła ze sobą parasolkę, kiedy tylko było na nią zapotrzebowanie, ale Guinevere to była Guinevere. Merlin nigdy nie był nawet w połowie tak ogarnięty, jak ona, i prawdę powiedziawszy, to znając swoje własne ograniczenia, nawet nie aspirował do takiego poziomu. Marzycielem był, to prawda, ale były takie rzeczy, które nie pojawiały się u niego nawet w sferze marzeń. W każdym razie, chłopak najczęściej określał, jaka pogoda będzie tego dnia, przelotnie wyglądając przez okno i stwierdzając, że ujdzie. Czasem powietrze pachniało nadciągającym deszczem, albo miało w sobie to charakterystyczne, krystaliczne coś, co sprawiało, że Merlin wiedział, że wieczorem ściśnie mróz. Ale oczywiście, takie przeczucia nie umywały się do profesjonalnej prognozy pogody, bo przecież poranek mógł być zupełnie ładny i słoneczny, tylko po to, by po południu lunął deszcz, dokładnie tak, jak to miało miejsce teraz.
— Może jednak zaraz przejdzie — podsunął Song An, również zerkając w niebo. Zmarszczył lekko brwi. — Może jakby był mocniejszy wiatr, to przepędziłby chmury gdzieś dalej?
— Może. Ale póki co się na to nie zanosi, i też nie możemy przecież stać przy oknie i patrzeć, jak leje — Merlin westchnął, wsparł dłonie na biodrach. — No nic. Z zabaw na świeżym powietrzu nici, ale to nie znaczy, że totalnie nie ma co robić.
Czarodziej zerknął na Falkora. Smok oczywiście uwielbiał biegać po ogródku, a także wychodzić na spacery, szczególnie gdzieś dalej – tam, gdzie go jeszcze nigdy nie było – ale w domu też potrafił sobie znaleźć zajęcie i się nie nudzić. Chociaż też nie nastąpiło to od razu. Falkor był, bądź co bądź, dzikim zwierzęciem i początkowo każda konieczność spędzania dłuższego czasu w zamknięciu (bo w domu albo u Merlina w pokoju to właśnie było dla niego wtedy w zamknięciu) sprawiała, że mały smok robił się niespokojny i zaczynał gryźć wszystko, co tylko mu się nawinęło. Na szczęście jednak te problemy już minęły (gdy Merlin postradał już część swoich poduszek), bo Falkor przestał stresować się obecnością innych osób i dziwnością ludzkiej siedziby, w końcu uznając ludzi za członków swej rodziny, a sam dom za… cóż, dom. Miejsce, gdzie był bezpieczny, kochany, gdzie dostawał jedzenie i miał przy sobie wszystkie swoje ulubione osoby. Dzięki temu zeszło mu trochę ciśnienia z tym, żeby zawsze wyglądać groźnie, i smok potrafił się w końcu zrelaksować, poleżeć spokojnie w poduchach i uciąć sobie drzemkę.
Merlin czytał, że smoki w dużej mierze właśnie tak spędzają swoje życie – drzemiąc sobie z swoich górskich leżach, których zazdrośnie strzegły i pilnowały. Wiadomo, nie dało się spać, gdy człowiek (albo smok) nie czuł się bezpiecznie – prawda ta była jasna i w realu, i w grach komputerowych, więc dla Merlina stanowiła coś, z czym chłopak nie miał zamiaru się kłócić. Cieszył się więc, że Falkor, choć mieszkał w miejscu bardzo odmiennym od górskiej pieczary, zaczął zachowywać się jednak tak, jak na smoka przystało.
— Nie jest tak, że musimy tylko biegać — powiedział Merlin. — Wiesz co, skoro pogoda przegoniła nas do domu, to nie ma co rozpaczać, tylko trzeba korzystać. Możemy się polenić u mnie w pokoju i zjeść jakieś ciastka. Takie zwykłe, te zawsze gdzieś mam.
— O, to świetny pomysł! — zgodził się od razu Song An. — A Falkor z nami pójdzie?
Zerknął na smoka. Ten, jakby rozumiejąc, że właśnie się o nim mówi, rozłożył lekko skrzydła i wydał z siebie jakiś smoczy skrzek.
— Pewnie, że z nami pójdzie. O, właśnie! — Merlin jakby sobie coś właśnie przypomniał. — Mogę ci pokazać, jak go szczotkuję.
Song An popatrzył na Falkora, jasne brwi uniosły się lekko, jakby drugi młodzieniec się nad czymś zastanawiał.
— Szczotkujesz go?
Falkor, będąc smokiem, nie posiadał żadnych włosów do wyszczotkowania, nawet jakiejś grzywy czy czegokolwiek, co można byłoby wziąć za futro. Mimo to wymagał szczotkowania, choć ten zabieg pielęgnacyjny wyglądał w przypadku magicznego gada zupełnie inaczej, niż u zwyczajnego, bardziej typowego pupila.
— Pewnie. I Falkor to bardzo lubi.
Smok wychwycił z konwersacji słowo „szczotkowanie” i od razu widać było po nim, że perspektywa tego procederu napawała go radością. Jego skrzydła rozłożyły się lekko, ogon machnął wesoło, a w oczach pojawił się pogodny błysk.
We trójkę ruszyli na piętro, do pokoju Merlina.
Merlin w miarę sprzątał w swoim pokoju, to znaczy, ścierał kurze, odkurzał dywan i podłogę, mył okna, zmieniał sobie pościel i nakrywał łóżko kapą. Nie trzymał brudnych naczyń, nie składał ubrań na krześle i generalnie starał się, żeby nie było w jego pokoju brudno, ale to wcale nie znaczyło, że w pomieszczeniu panował porządek. Szafki zawalone miał książkami, mangami i jakimiś notesami, na wolnych powierzchniach stały jakieś figurki, pluszaki, origami, niedopalone świeczki, ramki ze zdjęciami i przedmioty niewiadomego przeznaczenia, wyglądające jak jakieś prace plastyczne z wczesnych lat szkoły. Łóżko co prawda Merlin nakrył kapą, ale piętrzyły się na nim poduchy i pluszaki, do tego wszystkie ściany pokoju obklejone były mnogością plakatów. Niektóre przedstawiały jednorożce, inne jakieś postaci z anime, część z nich stanowiły plakaty Vox Metallici, a na resztę składały się jakieś plansze i infografiki odnośnie smoków. Chyba tylko biurko Merlina było w miarę uporządkowane, ale i to była nowość z ostatnich paru miesięcy, odkąd w domu pojawił się Falkor i odkąd Merlin postanowił, że jednak musi się skutecznie uczyć i odrabiać te prace domowe.
— Wiesz co, powiedziałbym, żebyś sobie gdzieś usiadł — zaczął Merlin, ogarniając gestem pokój — ale jak szczotkuję Falkora, to jednak najlepiej jest po prostu wyłożyć się na podłodze.
— To żaden problem — odparł Song An, siadając wygodnie na dywanie i z zaciekawieniem popatrując na to, jak będzie w ogóle przebiegał cały proces szczotkowania smoka.
Tymczasem zaś Merlin pochylił się przy łóżku, wyciągnął spod niego niewielki koszyk, z niego zaś wyciągnął rulon maty i coś, co wyglądało jak naprawdę wielka szczotka do zębów. Mata wylądowała na dywanie, między Merlinem i Song Anem, a jej środek momentalnie zajął Falkor. Smok dobrze wiedział, co go zaraz czeka, i teraz niecierpliwie przebierał łapkami po materiale, popatrując jednym okiem na swojego czarodzieja. Ten zaś mocniej ścisnął szczotkę, a następnie zaczął okrężnymi ruchami przejeżdżać po smoczych łuskach.
— Generalnie z tym szczotkowaniem smoka to nie ma dużej filozofii. Po prostu szorujesz go jak garnek, tylko tak na sucho, bez wody i mydła, no i zgodnie z kierunkiem, jak mu łuski rosną, żeby żadnej z nich nie zadrzeć — powiedział, a następnie zerknął na Song Ana. — Chcesz spróbować?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz