Atakujące zewsząd czerwone i różowe serduszka, motyw róż i kiczowatych kartek z coraz bardziej absurdalnymi wyznaniami, a także zwiększona częstotliwość reklam z gatunku tych po dwudziestej drugiej, mogły świadczyć tylko o jednym – nieuchronnie zbliżały się walentynki. Dla Kindry oznaczało to mniej więcej tyle, że należało opłacić rachunki, by wyrobić się w terminie, a zajęcia z samoobrony miała tego dnia wyjątkowo na piętnastą, a nie trzynastą, jak zazwyczaj. Powinna też zrobić pranie, zdecydowanie był to już najwyższy czas. No i powinna odwiedzić doktora Karima. Pan doktor, zaraz po generale Bowmanie, był tą osobą, do której sierżant Ryder czuła respekt. Oczywiście, mijali się w fundamentalnej kwestii, jaką była walka o życie kobiety: mianowicie Kindra już dawno pogodziła się z tym, że raczej prędzej niż później kopnie w kalendarz, czemu Bashar starał się zapobiec, jednak nie zmieniało to faktu, że starała się stosować do zaleceń lekarza i konsekwentnie stawiać na wszystkie wyznaczone badania oraz przyjmować leki. Nie tyle dla siebie, co dla dobra nauki.
Gdyby jednak pomyślała o walentynkach, pierwszym wspomnieniem byłby smród dymu z wypalonych świec. Pełne rozczarowania spojrzenie Leo, który czekał na nią z kolacją stanowczo za długo, próbując zrobić przyjemność. Od dłuższego czasu im się nie wiodło i te cholerne walentynki miały być próbą ocalenia powoli tonącego statku. Znów wszystko spieprzyła. Widziała to w oczach mężczyzny, który naprawdę ze wszystkich sił próbował odpowiednio dobrać słowa, by nie wywołać w pełni zasłużonej awantury.
Nie udało się. Wkrótce do swądu spalonych świec dołączył pełny oskarżeń krzyk. Jednostronny, bo Kindra nie miała nic na swoją obronę. Nie miała ochoty się kłócić, a jej obojętność jedynie podsycała wściekłość partnera. I co? Nie odpowiesz? O niczym mi nie mówisz, Kindra! Do cholery, mam tego dość! Kurwa, Kindra, spójrz na mnie!
Nie spojrzała. Nie odpowiedziała. Kilka dni później z mieszkania sierżant Ryder zniknęły rzeczy jej narzeczonego. To oczywiste, że bolało. Ale z drugiej strony było jedynym sensownym wyjściem. Lepszym dla nich obojga.
Kindra nigdy nie była dobra w mówieniu o uczuciach, zwłaszcza o własnych. Wszystko, co ją gryzło i bolało, tłumiła głęboko w sobie. Jej najwierniejszymi powierniczkami były cholerna sztanga i hantle na siłowni. To się nie zmieniło nigdy. Nawet w chwili, kiedy zdała sobie sprawę, że jej czas jest naprawdę policzony.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek nie chciała się pakować w żaden związek. To byłoby czyste świństwo wobec osoby, która ulokowałaby w niej swoje uczucia. Zmuszanie kogoś, by był świadkiem jej powolnego umierania byłoby zwyczajnym skurwysyństwem. Czternasty lutego. Też coś. Dzień, kurwa, jak co dzień. Dobry jak każdy inny, by wyskoczyć na małego drinka. Ewentualnie dziesięć.
Wróciła z zajęć cudownie zmęczona. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w wygodne, czyste ciuchy. Wyszła z mieszkania, zdecydowanie zbyt przepełnionego złymi wspomnieniami. Zbyt świeżymi, by zostać tutaj tego dnia.
Lokal wybrała całkowicie przypadkowo. Po prostu spacerowała ulicami rozświetlonej Stellaire wśród objętych i zapatrzonych w siebie par, aż w końcu nogi same ją poniosły do wnętrza jednego z barów. Powinna była przewidzieć, że tego dnia nie będzie mogła liczyć na luz w lokalu, ale nie przewidziała. Sądziła, że raczej będą okupować stoliki w restauracjach, gapiąc się na siebie, jakby widzieli się po raz pierwszy, a może ostatni, w życiu. Skrzywiła się nieco, widząc tłumy przy barze, jednak skoro już tu przyszła, to postanowiła zostać. W końcu nie bez powodu bogowie obdarzyli ją ponad dwoma metrami wzrostu, by teraz uciekać przed ludźmi.
Wsunęła dłonie w kieszenie kurtki, spokojnie prąc naprzód wraz z przesuwającą się kolejką. Zaczęła wybijać stopą rytm muzyki płynącej z głośników, zapatrzona w podświetlone półki nad głowami barmanów. Czego by się tu dzisiaj napić?
Drgnęła, wyrwana nagle z zadumy, czując czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Obejrzała się, marszcząc brwi, gdy dostrzegła młodą, uśmiechniętą kobietę. Nie znała jej, tego była pewna, a to, jak uśmiech spłynął z twarzy kobiety, a w oczach pojawiło się głębokie rozczarowanie, jasno wskazywało, że i ona zrozumiała swój błąd.
Znała ten wyraz oczu. Pełny zawodu, niemego wyrzutu, choć tym razem nie był on skierowany w stronę Kindry. Nerwowy śmiech, który wyrwał się z ust kobiety, brzmiał nienaturalnie, gdy nieudolnie próbowała ukryć to, jak zgasła w niej ostatnia iskierka nadziei, że nie została wystawiona. Nie trzeba było być mistrzem dedukcji, żeby wywnioskować, że właśnie coś takiego miało miejsce.
Tym razem to nie było tak, że to ona zrujnowała walentynki. Nie miała komu ich zrujnować. Nie zmieniało to jednak faktu, że nawaliła naprawdę wiele razy zanim dotarło do jej zielonego, zakutego łba, że czternasty lutego może mieć dla kogoś nieco większe znaczenie niż być odnośnikiem do następnej wizyty lekarskiej czy zmiany w grafiku zajęć.
Drgnęła, gdy kobieta odwróciła się od niej. Nim nieznajoma zdążyła odejść, Kindra chwyciła ją za rękę.
– Jesteś pewna, że pomyliłaś? – zapytała trochę bezmyślnie, jednak w jej głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Zerknęła na zegarek. – Ja wiem, że spóźniłam się… – zawahała się i uniosła wzrok na dziewczynę, naprawdę atrakcyjną, choć jej oczy wciąż lśniły po tych kilku uronionych łzach. – Dziesięć minut? – zapytała, choć bardziej dla zgrywu niż faktycznego potwierdzenia. Wątpiła, by nieznajoma po zaledwie dziesięciu minutach wpadła w aż taki stan. Ta w odpowiedzi uśmiechnęła się niemrawo i pokręciła lekko głową – No dobra, pewnie… pół godziny albo i więcej? Bogowie, jestem okropna. – Orczyca zaśmiała się. – Mam nadzieję, że mogę ci to wynagrodzić drinkiem i… – zawahała się, wciąż wpatrując w twarz kobiety – kolacją? – zapytała, próbując wstrzelić się w to, na co mogła umówić się kobieta ze swoją randką, która ją wystawiła.
Nie mogła mieć pewności, że się zgodzi, ale co szkodziło spróbować? Kindra nie miała nic przeciwko, by spędzić ten wieczór inaczej, niż pijąc w samotności. Może ta cała sytuacja była znakiem od losu, że czas jakoś się zrehabilitować. Skoro dawniej regularnie psuła walentynki, łamiąc serce osobie, która przecież powinna być dla niej najbliższa, to tym razem mogła je jakoś… uratować?
– Kindra – przedstawiła się, wyciągając dłoń do nieznajomej, która wciąż patrzyła na nią ze zdumieniem i lekkim uśmiechem malującym się na ślicznej twarzy.
– Ilara – odpowiedziała, ściskając dłoń orczycy. Ta odwróciła się znów w stronę baru, by rzucić okiem na ustawione w rzędach butelki.
– To czego się napijesz?
Proponując Ilarze wspólne spędzenie wieczoru, a właściwie stawiając ją przed faktem dokonanym, nie mogła mieć pewności, że to będzie dobrze spędzony czas dla którejkolwiek z nich. A jednak postawienie wszystkiego na jedną kartę opłaciło się. Orczyca nie wiedziała, gdzie umykają kolejne godziny spędzone na rozmowie o wszystkim i o niczym. Te odmierzane były jedynie przez kolejne szklanki wypełnione kolorowymi drinkami, zanim w końcu postanowiły się przenieść do restauracji. Niemal od razu po wyjściu z baru zostały zaczepione przez młodą kobietę z naręczem kwiatów, zarabiającej dziś krocie na wszelkich zapominalskich, którzy szukali jakiegokolwiek sposobu na złagodzenie złości swojej drugiej połówki. Kindra bez namysłu wyjęła portfel i kupiła bukiet róż, bo chyba tak właśnie się robiło w walentynki prawda? Wręczyła je Ilarze z lekkim, pełnym rozbawienia uśmiechem: to za te nieszczęsne spóźnienie.
W restauracji znów straciły poczucie czasu. Zorientowały się, która jest godzina dopiero, gdy obsługa dała im do zrozumienia, że zaraz zamykają. Żal było jednak kończyć spotkanie.
– Może cię odprowadzę? – zapytała Kindra, na co Ilara ochoczo się zgodziła.
Szły obok siebie w milczeniu, czasem jedynie przerywając ciszę, która wcale nie była niezręczna. Orczyca mimowolnie zwolniła krok, aby przedłużyć nieco ten nocny spacer pośród zakochanych par, których nie dostrzegała. Wcale nie spieszyło jej się do pustego mieszkania. Zerkała co jakiś czas na idącą u jej boku kobietę. Laska, która ją wystawiła, musiała być kompletną debilką. Cóż, jej strata. Kindra jedynie na tym zyskała.
W końcu jednak stanęły na chodniku, przeciągając jeszcze te ostatnie sekundy przypadkowego, ale jakże miłego spotkania. Orczyca odetchnęła głęboko rześkim, zimnym powietrzem.
– Dziękuję. Za wszystko – powiedziała Ilara, a orczyca zerknęła na jej twarz. Nie było na niej śladu dawnego rozczarowania, łez błyszczących w oczach. Przez krótką chwilę Kindra skupiła się na tym, jak ładnie wygląda twarz kobiety w blasku latarni.
– Taaak, to był miły wieczór – odpowiedziała, przechylając lekko głowę. Jak powinna to zakończyć? Tak po prostu, miały uścisnąć sobie dłonie i się pożegnać? Cholera, były walentynki… no dobrze, te skończyły się już jakiś czas temu, w końcu było po północy, ale czy nie wracały właśnie z walentynkowej randki? Pieprzyć to, pomyślała Kindra, zbliżając się jednym krokiem do Ilary. Nachyliła się w jej stronę, kradnąc krótki, słodki pocałunek. Nic więcej. Tylko tyle.
– Dobrej nocy – powiedziała cicho, wciąż stojąc blisko, wyraźnie czując zapach perfum Ilary. Odetchnęła głęboko, po czym wyprostowała się. Uśmiechnęła do niej ostatni raz i odeszła, nie mówiąc nic więcej.
Kto wie, może w innych okolicznościach to spotkanie skończyłoby się inaczej. Może gdyby nie narastający ból, coraz trudniejszy do zignorowania, mogłyby spędzić jeszcze kilka godzin w swoim towarzystwie. Może te godziny zmieniłyby się w dni.
Może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz