Souel nie przypuszczał, że rodzina Merlina będzie... tak duża. Dziewięć sióstr? Genashi nie wytrzymywał z jednym bratem, a gdy usłyszał, że czarodziej ma aż dziewięć sióstr, zaczął się poważnie martwić. To znaczy, nie zakładał z góry, że stanowiły one twarde sztuki, nie myślał o nich źle ani nic, dobrze wiedział, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale jako introwertyk trochę obawiał się... czegoś. To takie w sumie typowe dla osób jego pokroju. Zostanie zdominowany albo go zagadają na śmierć, albo będą wypytywać o wszystko, aż on nie wytrzyma. Merlin nie wydawał się być kimś, kto miał dużo znajomych, a już zwłaszcza zapraszał często do swojego domu, więc istniała szansa, że cała jego rodzina zainteresuje się sprowadzonym przez młodego czarodzieja gościem. A jakby tego było mało, ten gość należał do przedstawicieli innej rasy, innej grupy wiekowej, innej... inności. Tak można było powiedzieć? Souel nie wychodził na rasistę? On nie był rasistą, nigdy w życiu!
I on się tak zamartwiał, a poznanie rodziny Merlina samo w sobie nie było takie złe. Fakt, sióstr było wiele, do tego większość z nich okazała się mieć dość wyraźne charaktery, ale zachowywały się miło, a Souela zagadywały, ponieważ po prostu chciały go poznać. Euterpe i Klio zainteresowały się jego zdolnościami magicznymi, którymi trochę pochwalił się w ogrodzie, Erato zaciekawiła się jego oczami, choć na pytania genashi odpowiedział jedynie, że takie po prostu są od dawna. Rodzice dziesiątki dzieci też byli bardzo przyjaźnie nastawieni do Souela. Wręcz się cieszyli, że ich jedyny syn przyprowadził do domu nowego kolegę.
Mama Souela też się zawsze cieszyła, gdy przyprowadzał swoich przyjaciół. Szczególnie polubiła Cheoryeona, co było trochę interesujące, ponieważ niebieskowłosy spodziewał się, że z bliźniaków to raczej Suyeon zaskarbi sobie serce mamy, ale najwyraźniej Cheory miał w sobie jakiś ukryty urok, którego Souel nie rozumiał do końca, a który przypadł jego mamie do gustu. Chociaż sam jasnowidz mówił raz, że sąsiadki i pani w sklepie osiedlowym go uwielbiały.
Po kilku takich spotkaniach z rodziną Spellmanów wreszcie przyszła pora na to, żeby na poważnie nauczyć Falkora latać. Souel już kilka dni przed wielkim spotkaniem spędził sporo czasu na przeszukiwaniu Internetu, a nawet przeglądaniu książek w uniwersyteckiej bibliotece w celu znalezienia jakichś przydatnych informacji. Niestety, o smokach nie zdołał odszukać jakoś specjalnie dużo. Parę artykułów, na które się natknął, okazały się być płatne, te darmowe poruszały nie te kwestie, które go interesowały. Najwyraźniej latające gady nie były zbyt popularne, ponieważ niewiele naukowców się nimi interesowało. Mimo to sporządził jakieś notatki, które oparł również o ptaki. W końcu latały one w sumie podobnie do smoków. Może coś zadziała.
Gdy już dwójka była w ogrodzie i ustalała plan działania, Merlin wziął nieco głębszy wdech.
— Mam nadzieję, że uda nam się go nauczyć latać, ponieważ weterynarz powiedział, że Falkor jest zupełnie zdrowy — powiedział.
— Cóż — Souel chwilę się zastanawiał — problem może tkwić w tym, że obok Falkora nie ma żadnego starszego smoka. Zarówno zwierzęta, jak i dzieci, naśladują dorosłych, więc może Falkor nie lata, ponieważ nie widział żadnego innego pobratymca, który by to robił.
Merlin spuścił wzrok, kilka sekund dumał.
— Myślę, że to o to może chodzić — odpowiedział w końcu. — No bo takie ptaki to mają dużo rodzeństwa i też rodziców, którzy pomagają.
— Dokładnie.
Wziął do ręki przyniesiony przez Merlina duży kawałek smakołyka dla smoka i zaczął go obwiązywać sznurkiem.
— Czytałem trochę o tym, jak wygląda nauka latania u ptaków i smoków w naturalnym środowisku.
— Ale nie będziemy zrzucać Falkora z wysokości, nie? — spytał nieco zmartwionym tonem Merlin.
— Oczywiście, że nie, to niebezpieczne. Nie chcemy, żeby coś mu się stało.
Usłyszawszy te słowa, czarodziej odetchnął z wyraźną ulgą.
Żeby wspiąć się na górę drapaka, Falkor zostanie zmuszony pomóc sobie skrzydłami. Souel porównał to do kur domowych, gdy wskakiwały na płoty i inne wyższe miejsca. Same nie latały na dłuższe dystanse, ale dzięki skrzydłom potrafiły bez problemu wlatywać na stosunkowo wysokie punkty.
Smakołyk wisiał na sznurku, delikatnie, prawie rytmicznie dyndając na niemocnym wietrze. Falkor w pierwszej chwili próbował po prostu stanąć na dwóch tylnych łapach, oprzeć się przednimi o drapak i w ten sposób sięgnąć, lecz całkiem szybko odkrył, że zakąska znajdowała się zbyt wysoko. Do akcji wtedy przeszły skoki, które również nie dały zamierzonego efektu, aż wreszcie smok usiadł na ziemi; wzrokiem zaczął kombinować, co by tu zrobić.
Kilkanaście sekund później podjął się próby wspięcia się na drapak. Choć zapierał się szponami najmocniej, jak mógł, nie potrafił pokonać dystansu. I gdy dwójka chłopaków myślała, że trening tak szybko im nie pójdzie, zwierzak rozłożył częściowo skrzydła i zaczął nimi szybko machać, dopóki ostatecznie nie zsunął się z powrotem na grunt.
Merlin otworzył szeroko oczy, niemal podskoczył.
— O ja cię, pomagał sobie skrzydłami! — zawołał.
Souel uśmiechnął się szeroko. Wybrał z trzymanego w ręku woreczka o wiele mniejszy zakąsek i dał go Falkorowi. Kawałek w okamgnieniu zniknął za zębami, smok oblizał pysk, aczkolwiek przeniósł spojrzenie na dużą nagrodę, czekającą wciąż poza jego zasięgiem.
Chłopaki spędzili sporo minut, lecz ostatecznie Falkor po wielu próbach, zachętach (oraz obniżeniu przez Souela zdobyczy) osiągnął swój cel. Pomagając sobie prawie profesjonalnie skrzydłami, dosięgnął kłami jedzenia, a następnie opadł z nim na ziemię.
Trening na szczęście dawał efekty – wolno, ale jednak. Cóż, smoki w naturze miały umiejętność latania, jedynie trzeba było im trochę pomóc. Na pewno szło to łatwiej niż gdyby musieli nauczyć latać kogoś, kto wcześniej nie miał skrzydeł i nagle mu wyrosły. Już pominąć czas, jaki ta osoba musiałaby poświęcić, by w ogóle się przyzwyczaić do nowych kończyn. Ale większość smoków wykluwała się ze skrzydłami, więc po pewnym czasie dwójka powinna w końcu osiągnąć swój cel.
Ponieważ mimo wszystko Falkor trochę się zmachał, Souel zaproponował przerwę. Podczas gdy Merlin nagradzał swojego pupila pieszczotami, genashi przeglądał notatki w telefonie, żeby zobaczyć, do czego teraz mogliby przejść. Nie chciał pospieszać zwierzaka, żeby go czasem nie zniechęcić, w końcu lot miał być dla niego przyjemnością. Mierzył wzrokiem linijki tekstu, w pewnym momencie cicho westchnął. Wszystko przebiegłoby znacznie łatwiej, gdyby w kontaktach miał zapisanego jakiegoś miłego, dorosłego smoka, który chciałby pomóc swojemu młodszemu kuzynowi. Tylko ta grupa zwierząt nie była jakoś specjalnie liczna, a ludzie ze zwierząt do ujeżdżania zdecydowanie preferowali konie, wielbłądy czy też słonie. Trzeba przyznać, że nie trafiło mu się coś łatwego. Ale nie znaczyło to, że zamierzał rezygnować. Obiecał Merlinowi, że pomoże, więc z tej obietnicy musiał się wywiązać.
Zawiał mocniejszy powiew, zburzył szyk grzywki Souela. Genashi podniósł głowę, zmrużył oczy, rozkoszując się wiatrem, gdy nagle coś przyszło mu do głowy.
Do następnego ćwiczenia wykorzystał stojącą na pewnej, choć niedużej wysokości platformę. Była na tyle blisko ziemi, że zwykły człowiek mógł bez większego problemu z niej zeskoczyć, dla smoka również nie stanowiła problemu, więc nie było ryzyka, że ktokolwiek ucierpi. Souel wpierw zaciągnął smakołykami Falkora na górę, tłumacząc Merlinowi, że mogą teraz popróbować, by w trakcie zeskakiwania smok łagodził sobie lądowanie skrzydłami.
Genashi użył swojej mocy, by dostać się na platformę. Chwilę głaskał smoka, po czym kucnął za nim i rękami ostrożnie rozłożył mu skrzydła. Zwierzak nieco się zestresował, niebieskowłosy zaczął go uspokajać słowami, że nic się nie dzieje i cały czas jest przy nim. Chciał, żeby poczuł wiatr pod błonami, zaznajomił się z tym uczuciem. Puścił jedno skrzydło, Falkor je schował, lecz chłopak znów rozłożył. Gdy po kilku takich próbach zwierzak pozostawił błony rozciągnięte, został nagrodzony smakołykiem.
— Nie jest źle, prawda? — rzucił ciepło Souel, głaszcząc go po głowie. — Dobra, teraz możesz zacząć go wabić na ziemię — zwrócił się do Merlina.
Mocą zwiększył odrobinę wiatr, żeby mógł ponieść kawałek smoka, ale w tym samym czasie go nie wystraszyć; jednocześnie przygotował się na ewentualności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz