16 lutego 2024

Od Seymoura - Walentynki

Starał się nie siadać, nie pozwolić ciału odpocząć, nim nie wyszedł z Kuźni, dzierżąc w dłoni wykonany artefakt. Mięśnie wołały o chwilę wytchnienia, plecy bolały od pochylania się nad kowadłem, oczy łzawiły, suche od ognia i wypełniającego powietrze dymu. Tatuaże bolały, gdy magia płonęła w nich długie godziny, parząc skórę, przepływając wśród zaklętych run, czerpiąc z wciąż młodego, dorastającego ciała. Ojciec mówił, że ten ból będzie mu towarzyszył dotąd, dopóki jego ciało nie przestanie się zmieniać, aż tatuaże nie zrosną się z nim w idealnej harmonii, aż każdy mięsień i każde ścięgno nie przywykną do ciągłego dotyku magii. Do tego czasu, każdy jego pobyt w Kuźni, każde sięgnięcie ku rodowym umiejętnościom i mocom, będzie się wiązało z pogłębiającym się dyskomfortem, drapaniem i uciskiem, przemieniającym się w końcu w dojmujący ból. Ojciec mówił, że po prostu trzeba zacisnąć zęby i czekać, aż to wszystko minie, nie przejmować się, jakoś znosić i nie zwracać uwagi. Brzmiało prosto. Seymour zbyt szybko dostrzegł, że gdy tylko schodził w dół, po tych antycznych, kamiennych stopniach, prowadzących do samego serca posiadłości, jego barki same się spinały, a ciało buntowało, kojarząc proces tworzenia z bólem.
Zmęczenie nie mijało, lecz stawało się bardziej znośne, gdy satysfakcja z dobrze wykonanej pracy gościła w sercu, wyciskają z niego te resztki energii i sił, o których istnieniu Seymour nawet nie wiedział. Chłopak popatrywał na trzymany w dłoni przedmiot, lekki uśmiech pojawiał się na zmęczonych wargach, a serce, bijące szybciej perspektywą wręczenia w końcu podarunku, zmuszało drżące nogi do zrobienia jeszcze tych paru kroków, przejścia jeszcze kawałka, by dotrzeć w końcu do sypialni, legnąć półprzytomnie na rozległym łóżku.
Trochę źle oszacował, ile many będzie mu potrzebne, nie wziął pod uwagę tego, że jeden element będzie do poprawki, lecz nie zamierzał dawać ojcu satysfakcji, że znowu coś mu nie do końca wyszło. Ojciec zawsze się dopierdalał, w każdym dziele Seymoura znajdując błędy i niedociągnięcia, szukając na siłę tych fragmentów, które dało się wykonać lepiej, inaczej, bardziej pomysłowo i oryginalnie. Tak było od tego pierwszego, żałosnego, wprawkowego golema, którego Seymour skręcił z prefabrykatów, nim jeszcze poszedł do szkoły, i tak miało być już chyba zawsze, bo ojciec by chyba prędzej kopyta wyciągnął, niż powiedział, że Seymour zrobił coś bezbłędnie.
Kiedyś chłopak potrafił ryczeć po czymś takim przez pół nocy, tuląc się do wielkiego pluszaka – jedynej swojej zabawki, którą dało się w ogóle przytulić – teraz zaś już go to nie ruszało, miał po prostu wyjebane.
A przynajmniej tak sobie wmawiał.


Pierwsze walentynki z dziewczyną – Seymour starał się nie okazywać nadmiaru podekscytowania, w końcu to było normalne, że ten dzień spędzało się ze swoją drugą połówką, wszyscy tak robili, taka tradycja. Kwiatek, prezent, wyjście do restauracji. Może nie było to wielce odkrywcze i oryginalne, lecz gdy Seymour przekopywał odmęty internetu w poszukiwaniu pomysłów na udane walentynki, jedno zdanie przebijało się za każdym razem, mianowicie, że to towarzystwo się liczy, że uczucia są najważniejsze, a odpowiednia osoba doceni każde starania.
Megajra na pewno była odpowiednią osobą, co do tego Seymour nie miał wątpliwości, więc na pewno będzie się jej podobało i spędzą razem miłe, romantyczne walentynki. Nie było innej możliwości.
Umówili się na tamtym placu koło parku. Seymour, stojąc w pobliżu archaicznego słupa ogłoszeniowego, nie wyróżniał się specjalnie z tłumu, a trzymana w dłoni pojedyncza róża upodabniała go do całej reszty pojedynczych sylwetek, stojących tu i tam, zerkających na zegarki, wypatrujących swojej randki gdzieś wśród przepływających ławic przechodniów. Czasu jeszcze trochę zostało, Seymour przyszedł ten kwadrans wcześniej, lecz minuty ciągnęły się, czekanie dłużyło, gdy chłopak kręcił się wokół tego słupa, co jakiś czas podnosząc wzrok, z nadzieją patrząc, czy może Megajra nie przyszłaby trochę wcześniej.
Przyszła stosownie spóźniona, stukając niskimi obcasami po mozaice płytek, kołysząc w dłoni niewielką torebką, poprawiając swój gruby, wełniany szal. Z daleka widział, że się uśmiecha, jej mocno podkreślone oczy lśniły w blasku serduszkowych lampek, lśniących różem i czerwienią, zdobiących każdy fragment miasta. Seymour ruszył w jej stronę, odpowiadając jeszcze szerszym uśmiechem, aż spotkali się w pół drogi, przystanęli na środku chodnika, ale gdzie żeby którekolwiek zwróciło na to uwagę, na pewno nie Seymour.
Jej tania pomadka miała dziwnie chemiczny posmak, lecz chłopakowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Teraz coś takiego kojarzyło mu się z Megajrą, tak samo jak aromat tych szybko wietrzejących, kwiatowych perfum, albo dźwięk wiadomości, tej od niej, który sama mu przecież ustawiła w telefonie.
— Co masz dla mnie? — spytała, uśmiechając się uroczo, gdy Seymour już wrócił do rzeczywistości.
Może dlatego nie zauważył spojrzenia, jakim Megajra objęła trzymaną przez niego pojedynczą różę.
— Różę — odparł, wyciągając kwiat w jej stronę.
— Jedną?
Seymour uniósł brew, coś zgrzytnęło w środku, wnętrze zalało gorąco, ale takie przykre, nieprzyjemne, niemalże bolesne. Podobne do tego, gdy odda się już nauczycielowi sprawdzian i w momencie, gdy kartka wysunie się z dłoni, w głowie pojawi się nagła myśl i zrozumienie, że w tym zadaniu, tym na drugiej stronie, to pierwsze rozwiązanie, które skreślił, było dobre.
Bo gdy szedł do kwiaciarni, kiedy stał w kolejce wraz z resztą świętujących walentynki osób, jego wzrok przesuwał się po fantazyjnych, bogatych bukietach krwistoczerwonych róż, ozdobionych wstążkami, papierem, ułożonych w wielkie serca… Lecz pomyślał, że Megajra może poczuć się skrępowana, jeśli dostanie bukiet aż tak przyciągający uwagę, więc gdy podszedł do lady, poprosił o ten jeden skromny kwiatek, przewiązany błyszczącą wstążeczką, nie ozdobiony niczym więcej. Kwiaciarka posłała mu uśmiech, szczebiotała coś o pierwszej miłości i zakochaniu, a potem wbiła mu zniżkę studencką, choć studentem Seymour przecież jeszcze nie był. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że Megajra mogła nigdy przecież nie dostać takich większych kwiatków, nigdy od nikogo, więc może teraz, skoro dla niego finanse nie były problemem… I oczywiście ją zawiódł, jakże by inaczej.
Nim uśmiech zdążył zniknąć z jego twarzy, Megajra już wtulała się w niego, rozczarowanie wyparowało z niej tak szybko, jakby nigdy go nie było.
— Jest przepiękna!
Seymour odwzajemnił uścisk, może nieco niemrawo. Miał przecież jeszcze jedną rzecz, odkuje się, to na pewno będzie się jej podobało.
— Mam coś jeszcze — powiedział, gdy dziewczyna odsunęła się nieznacznie, wsparła brodę gdzieś na jego piersi, by spojrzeć w szafirowe oczy.
Seymour sięgnął do kieszeni, wydobył z niej niewielkie, podłużne pudełko. Starannie opakowane w ciemnoczerwony papier, przewiązane zawiniętą wstążką, promieniowało stłumioną, metaliczną magią, wyczuwalną dla wprawnego oka i palców. Megajrze zaświeciły się oczy.
— Bogowie, Seymour, jesteś szalony! Nie mów mi, że to ten naszyjnik, o którym kiedyś rozmawialiśmy!
Mina mu zrzedła.
W pudełku zdecydowanie nie znajdował się naszyjnik.
Prawda, że Megajra wspominała mu kiedyś, że nie nosiła biżuterii nie dlatego, że nauczyciele patrzyli krzywym okiem na takie rzeczy, tylko że po prostu niespecjalnie cokolwiek miała, i że dostała kiedyś od cioci łańcuszek, ale zniknął gdzieś. Dziewczyna podejrzewała, że ojciec zaniósł do lombardu i tyle go widzieli. Pytać nie próbowała.
Ale mówiła też, że to strasznie zmyślna opcja, takie samonotujące pióro, i że to byłoby niesamowite, mieć coś takiego, szczególnie za te dwa lata, kiedy pójdą już na studia i będzie tyle do zanotowania. Bo kiedy pióro samo robi notatki, człowiek może skupić się na tym, co mówi nauczyciel albo wykładowca, nie musi dzielić swej uwagi między słowa i tablicę, i więcej wyniesie z każdej lekcji.
Wstążka poleciała, papier też, wieczko odskoczyło, a na wyściółce…
— Pióro?
Megajra przekrzywiła głowę, coś smutnego rozbłysło w oczach, nim dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, znów wtuliła w Seymoura.
— Jest niesamowite, dziękuję!
Znów spierdolił. Ojciec miał rację z tym, że nigdy go nie chwalił, bo co Seymour zrobił, to po prostu było źle. Rozczarowywał wszystkich, tak jak zwykle, ale Megajra była przynajmniej tą jedną osobą, która mu tego nie mówiła. Cieszyła się, chociaż te ich pierwsze wspólne walentynki to wcale nie było to, czego dziewczyna by sobie życzyła. Przyszły twórca golemów westchnął, ponownie objął ją ramieniem.
Następnym razem nie spierdoli. Musi po prostu spiąć dupę i bardziej się starać.
— Cieszę się, że ci się podoba — odparł, pochylając się lekko, pozwalając słowom zatonąć w ciemnych włosach. — To co? Idziemy coś zjeść?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz