14 lutego 2024

Od Charlie – Walentynki

– Chcesz mi powiedzieć, że walentynki też zamierzasz spędzić z tym błaznem? – Mina Connora jasno wskazywała na to, co sądzi o podobnym pomyśle. 
Wiadomość od Sorena wywołała niemałą burzę w biurze arachnesy, której epicentrum był nikt inny jak wilkołak. Z całej trójki to on uważał walentynki za wydarzenie roku i wiecznie ubolewał nad dwiema skamielinami pod tym względem, jakimi byli Ariel i Charlie. Jedyne, co Charlie lubiła w tym święcie, to różową czekoladę, natomiast elf pozostawał cudownie obojętny na wszystko, co działo się wokół. Nie był przeciwny świętowaniu, jednak wcale nie uważał, aby było mu to potrzebne do szczęścia. W końcu cała trójka okazywała sobie uczucia wystarczająco często, by nie potrzebować do tego specjalnego dnia i to jeszcze w tak obrzydliwym miesiącu, jak luty. 
– Jeśli chcesz, możesz iść ze mną – odpowiedziała Charlie, co wywołało pełne oburzenia prychnięcie. Connor przewrócił oczami. Mięśnie na jego mocno zarysowanej szczęce drgnęły, zdradzając, że jest naprawdę zdenerwowany. Arachnesa podeszła do mężczyzny i objęła go, próbując udobruchać. 
– Przecież nie zostawiam cię samego – powiedziała, spoglądając w stronę Ariela. Ten spojrzał na nich znad telefonu, w którym właśnie przeglądał skrzynkę mailową. – No i zdaje się, że macie co robić. 
– Pewnie, znów zostawiasz wszystko na naszej głowie – burczał dalej Connor, nie uginając się tak łatwo. 
Nie było lepszego pomysłu na zarobienie dużych pieniędzy w walentynki, jak tylko zwabienie wszystkich zdesperowanych mieszkańców stolicy na szybkie randki. Odpowiednio wycenione bilety za wejście, serwowane wręcz taśmowo drinki, które trzeba było przecież wypić na odwagę lub by zagłuszyć smutki, gdy się nie uda, miały sprawić, że tego dnia kasa The Web wypełni się po brzegi. Inna okazja do tak znacznego utargu pojawiała się tylko wtedy, gdy progi lokalu przekraczał Dante. Nie był to pierwszy raz, kiedy w klubie działo się coś takiego, a chętnych na uczestnictwo nigdy nie brakowało. 
– Dacie sobie radę, w końcu nie ma przy tym aż tyle roboty. Całość prowadzi opiekunka, która już jest opłacona i wszystko wie. Dekoracje też są ogarnięte, stoliki postawione, więc w czym problem? Poza tym, wynagrodzę wam to – obiecała. Connor spojrzał na nią spode łba. Po Nowym Roku nie mógł powiedzieć, że są to słowa rzucane na wiatr.
– Dobra, niech ci będzie – skapitulował w końcu, chociaż niechętnie. – Odbijemy sobie to jakoś potem. Ale bez żadnych błaznów obok – zaznaczył, dźgając arachnesę palcem w ramię. Ta roześmiała się cicho. – Niech będzie. Żadnych błaznów. 
– Charlotte – odezwał się nagle Ariel, odkładając telefon. Podniósł wzrok, poważnie patrząc na dziewczynę. – Właściwie to jakie masz plany wobec tego mężczyzny?
Zapadła cisza. Charlie spojrzała na Ariela, wyraźnie zaskoczona. To było dobre pytanie. Jakie właściwie miała plany co do Sorena? Nie należała do osób całkowicie bezinteresownych. Z czysto praktycznego punktu widzenia warto było mieć po swojej stronie osobę, która może uśmiercać innych samym pocałunkiem, choć mogła się założyć, że wachlarz możliwości Sorena jest znacznie szerszy. Nie dość, że w ten sposób pozbyłaby się potencjalnego zagrożenia ze strony ludzi, którzy mogliby wpaść na pomysł pozbycia się jej za jego pomocą, to jeszcze w razie potrzeby to ona mogłaby poprosić go o przysługę. Podtrzymywanie dobrych stosunków i nawiązanie więzi z Sorenem było zwyczajnie opłacalne. 
Ale nie chodziło tylko i wyłącznie o praktyczną stronę tej znajomości, ale też o samego Sorena. Charlie jeszcze nigdy nie spotkała kogoś o takich umiejętnościach. Gdyby nie to, że zleceniodawca był kompletnym kretynem, a ona nie miała wrodzonej odporności na trucizny, już dawno by nie żyła, zamordowana pocałunkiem. I było to na swój sposób ekscytujące. Ich zdolności były więc w jakiś sposób podobne. Jednak czy to było jedyne, co faktycznie ich łączyło? Czemu by tego nie sprawdzić?
– Jeszcze nie wiem – Charlie wzruszyła ramionami. – Nie czekajcie na mnie. Nie wiem, kiedy wrócę. – Chwyciła za wiszącą na wieszaku kurtkę i wyszła z biura. 
Zupełnie tak, jak za pierwszym razem, stanęła pod budynkiem, w którym mieszkał Soren, szukając wzrokiem jego okien. Uśmiechnęła się, rozczulona wręcz, widząc, że te zostały otwarte na oścież. Firanki łopotały na wietrze, skutecznie przyciągając wzrok. 
Rozejrzała się dyskretnie, upewniając, że nie przyciąga żadnego niepotrzebnego spojrzenia, po czym rozpoczęła wspinaczkę po ścianie, starannie unikając okien z niższych pięter. W końcu, zupełnie jak za pierwszym razem, bezszelestnie przeskoczyła przez parapet. Rozejrzała się w poszukiwaniu mężczyzny, a gdy go nie dostrzegła w zimnym jak lodówka salonie, cicho pozamykała najpierw wszystkie okna. A potem… po prostu poszła za odgłosami. I za nosem. 
Stanęła w progu kuchni, krzyżując ramiona na piersi. Z uśmiechem spojrzała na stojącego tyłem do niej mężczyznę, który z wielkim zaangażowaniem zagniatał ciasto. 
– Zamykaj okna, bo ci robali nawłazi. – Roześmiała się, widząc, jak Soren podskoczył na dźwięk jej głosu. Spięła się, biorąc pod uwagę to, że tym razem w jej stronę poleci coś znacznie bardziej niebezpiecznego niż szczotka do włosów. Mężczyzna westchnął oglądając się przez ramię. 
– Ciebie też miło widzieć – odparł. Otrzepał dłonie z mąki i podszedł do porzuconego wcześniej telefonu. Uniósł brwi. – Nie odpisałaś na wiadomość – zauważył. Charlie wzruszyła ramionami i podeszła bliżej.
– Po co? Odpowiedź masz przed sobą. – Z zaciekawieniem spojrzała na kuchenny blat, sunąc wzrokiem po wyłożonych składnikach. Ciasto, sos pomidorowy… Zmarszczyła brwi. Ananas?
Mimo że trochę wypiła tamtego wieczora, to jednak pamiętała dezaprobatę na twarzy Sorena, gdy zeszło na temat pizzy z ananasem. Gardził tym daniem tak mocno, że Charlie mało nie umarła ze śmiechu, a jednak właśnie je przygotowywał. Dla niej?
Zamrugała i otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła. Rzadko się zdarzało, żeby brakowało jej słów, jednak Sorenowi właśnie udało się to osiągnąć. Spojrzała na niego, a w jej dwóch parach oczu lśniło zaskoczenie, ale też lekka podejrzliwość. 
– Robisz… pizzę z ananasem? Dla mnie? – zapytała, gdy w końcu połączyła wszystkie kropki. Naprawdę zdobył się na takie poświęcenie, by nawet nie zamówić, ale własnoręcznie przygotować dla niej tę przepyszną, kuchenną abominację. Nie miał najmniejszego powodu, aby tak się dla niej starać… chyba. 
– Ja… nie wiem, co powiedzieć – przyznała z uśmiechem i pokręciła lekko głową. Z resztą, czyny były chyba ważniejsze. Dlatego zamiast cokolwiek więcej mówić, po prostu podziękowała krótkim pocałunkiem. Bez ani kropli jadu.
– Ja też coś dla ciebie mam – przyznała, ściągając plecak i grzebiąc chwilę w jego zawartości. Po chwili wyciągnęła w stronę Sorena eleganckie pudełko. Pod przejrzystym plastikiem widać było ułożone w rzędach owoce w czekoladzie.
– Winogrona, nie truskawki. Wiem, że jesteś uczulony. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz