14 lutego 2024

Od Song Ana - Walentynki

Raz, nie tak dawno temu, ktoś powiedział mu, że w Walentynki miłość wisi w powietrzu. I chociaż Song An wyszedł tego dnia na zewnątrz, rozejrzał się wokół, a nawet przeszedł spacerem parę przecznic, niczego podobnego nie zauważył. No, może oprócz tych wszystkich par, które wpatrzone w swoje drugie połówki przemierzały kolejne ulice, śmiejąc się, tuląc czy ukradkiem łapiąc za dłonie.
Może Song An po prostu nie potrafił w pełni zrozumieć istoty miłości? Znał ją tylko z kart zbójeckich książek, o których czytanie mistrz bardzo się złościł. Yunru Lei wątpił w ich jakość i sens, dlatego ukrywał każdą, jaką jego uczeń gdzieś wynalazł w odmętach biblioteki. Uważał, że mącą one jedynie w głowie.
Trochę w obawie przed reakcją, Song An nigdy też nie zapytał swojego mentora o to, jak on postrzega miłość. W końcu, był on bogiem burzy, potężną, wieczną istotą - dlaczego miał się zaprzątać swoją głowę kiedykolwiek tak ulotnymi uczuciami? Zdawało się, że nie kochał i raczej nie udzieliłby żadnych rad ciekawskiemu podopiecznemu.
Wtedy też Song An zatrzymał się i pomyślał, że to przecież nieprawda. Przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ nigdy nie rozwiał wzbudzonych przypadkiem wątpliwości.
Było to bardzo, bardzo dawno temu. Song An został poproszony o zrobienie herbaty. Przerwał więc swoją dotychczasową pracę i ruszył w stronę kuchni. Dzisiaj wyjątkowo zajmował się porządkowaniem modlitw i próśb od wiernych. W związku z tym, był tak pochłonięty narzuconym zajęciem, że ledwo usłyszał polecenie mentora.
W pośpiechu zaparzył napar, prawie rozlewając wodę po całym blacie stołu. Ostatecznie obyło się bez ofiar, więc położył naczynie na tacy i skierował swoje kroki w stronę pokoju mentora. W całym swoim roztrzepaniu wyjątkowo zapomniał zapukać i wparował do środka bez najmniejszego ostrzeżenia o swoim przybyciu. Nim zdążył sobie uświadomić swój błąd, okazało się, że na jego szczęście mentora nie było w środku. Song An odetchnął z ulgą, a następnie zbliżył się do biurka. Już miał położyć tacę z herbatą na powierzchni mebla, gdy nagle jego uwagę przykuło odwrócone zawartością do blatu białe płótno.
Song An nie należał do osób wścibskich, ani tym bardziej naruszających prywatność w ten czy inny sposób, ale widok takiego obiektu w pokoju mistrza wzbudził w nim nieopisaną ciekawość. Rozejrzał się, a następnie nasłuchiwał przez chwilę, powalczył sam ze sobą, aż w końcu odwrócił płótno.
Doskonale rozpoznał styl pióra swojego mistrza - on musiał być autorem całego akwarelowego obrazu. Na trzymanym przez boskiego sługę malowidle znajdowały się stojące obok siebie dwie postacie. Pierwsza z nich bez wątpienia przedstawiała wizerunek boga burzy. Song An przejechał oczami po charakterystycznym wyglądzie swojego mistrza: fioletowych szatach, srebrnej biżuterii, eleganckiej postawie i długich, czarnych włosach. Zatrzymał swój wzrok na dłużej jedynie przy twarzy nauczyciela. Jego malowany wizerunek uśmiechał się szeroko, a oczy lśniły i niczym nie przypominały typowego surowego spojrzenia mentora. Tak zadowolonego mistrza Song An jeszcze nie widział, dlatego też przez dłuższą chwilę nie mógł przestać na niego wpatrywać. Dopiero po kilku sekundach przeniósł wzrok na stojącą obok drugą postać.
W pierwszym momencie Song An pomyślał, że to on sam został uwieczniony (chociaż nigdy nie przypominał sobie pozowania do takowego malunku). Stojący obok mistrza mężczyzna miał równie długie, jasne włosy i podobny kolor oczu. Dlatego też boski sługa sądził, że to on. Im dłużej się jednak przyglądał, tym więcej różnic zauważał. Przede wszystkim namalowany nieznajomy był niemal tak wysoki jak Yunru Lei. Miał też znacznie ostrzejsze rysy twarzy. Jednak, co najważniejsze, stał zbyt blisko mistrza, nie trzymając żadnego wymaganego przez kulturę dystansu. W związku z tym wszystkim, Song An szybko odrzucił początkowe przypuszczenia. Zaczął się jednak zastanawiać, że skoro nie on, to kto towarzyszy mistrzowi na obrazie. Nie poznał żadnego przyjaciela mentora i o żadnym nie słyszał, co w każdym razie nic było niczym dziwnym, bo sam bóg burzy raczej nigdy mówił o swoich bliskich.
Zobaczenie na malowidle mistrza i tajemniczego nieznajomego wzbudziło w Song Anie dużą ciekawość. Nie potrafił oderwać się od namalowanego obrazu, chłonąc każdy szczegół. Ogarnęło go dziwne uczucie, którego nie potrafił określić, ponieważ nie czuł go nigdy wcześniej.
Z zamyślenia wyrwał go jednak dźwięk. Song An podskoczył w miejscu i poczuł dreszcze. Doskonale wiedział, że źródłem hałasu musiał być jego mistrz. Boski sługa nie mógł pozwolić, aby zostać przyłapanym na gorącym uczynku. W pośpiechu odłożył obraz na miejsce, chwycił tacę z herbatą i wycofał się w stronę wejścia dla niepoznaki. Nawet udało mu się złapać za klamkę oraz otworzyć drzwi, gdy z pomieszczenia za biurem wyłonił się Yunru Lei. 
Mistrz trzymał w ramionach stos książek. W pierwszej chwili nawet nie zdawał sobie sprawy z obecności ucznia. Dopiero po kilku sekundach go zauważył i spojrzał na niego z zaskoczeniem.
– Song Anie, co tutaj robisz? – zapytał, unosząc brwi. – Nie słyszałem, żebyś wchodził.
Boski sługa znajdował się w naprawdę niekorzystnym położeniu. Już na pierwszy rzut oka wyglądał podejrzanie.
– Ja… – zawahał się. – Prosiłeś o herbatę, mistrzu. Przepraszam, że nie zapukałem, ale miałem zajęte ręce.
Chociaż Song An faktycznie aktualnie trzymał tacę oburącz, raczej nie miałby najmniejszego problemu, aby mimo wszystko zapukać, tak jak robił to dotychczas. Teraz niestety nie potrafił wymyślić żadnej lepszej wymówki, choć doskonale wiedział, że jest to naciągane. Yunru Lei także nie wyglądał na przekonanego. Westchnął głośno.
– Ah, no tak. – Bóg burzy przewrócił oczami. Wtedy też spojrzał na biurko oraz wyprostował się gwałtownie. Gwałtownie podszedł do niego i rzucił trzymane książki na płótno, zakrywając je przed wzrokiem Song Ana. 
Boski sługa szybko zrozumiał, że malowidło musiało być dla mistrza czymś specjalnym, co chciał ukryć w tajemnicy. Poczuł winę związaną z tym, że wcześniej na nie spojrzał. Bez słowa odłożył herbatę na blacie, zachowując dystans od ukrytego przed jego wzrokiem malunku.
Song An próbował zachowywać się naturalnie, ale średnio mu to wychodziło. Nigdy wcześniej nie musiał niczego ukrywać przed swoim mistrzem, dlatego też teraz nie bardzo wiedział, jak powinien się zachowywać. 
Yunru Lei także to zauważył i bacznie przyjrzał się uczniowi, który już na pierwszy rzut oka zachowywał się raczej dziwacznie. 
– Coś się stało, Song Anie? – zapytał, jednocześnie dokładniej układając przed sobą stos książek przykrywających płótno. Wysoko uniósł brwi.  – Chcesz o coś zapytać? 
Boski sługa otworzył usta, w panice próbując cokolwiek wymyślić. Gryzło go poczucie winy, ale z drugiej strony bał się przyznać do odkrytej przez siebie tajemnicy. Wprawdzie, był bardzo ciekawy, co stoi za akwarelowym obrazem, ale nie potrafił się jednak zdobyć na to, żeby o to zapytać. 
Song An postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku. Już od dłuższego czasu chodziło mu po głowie, aby odwiedzić śmiertelny świat, a czasem nawet napomknął coś mistrzowi. Nie myśląc specjalnie wiele, rzucił niezgrabne pytanie:
– Może chciałbyś, mistrzu, opowiedzieć mi coś na temat ludzi?
Yunru Lei nie ukrył swojego zaskoczenia. Wysoko uniósł brwi i przechylił głowę. 
– Dlaczego o to pytasz? – Nuta niedowierzenia zabrzmiała w głosie boga burzy. – Zresztą, nieważne.
Song An poczuł mały zawód. Właściwie nie oczekiwał odpowiedzi, nawet nie nastawiał się na nią, ale w głębi serca liczył, że mentor da się namówić. Boskiego sługę pocieszało jednak to, że jego nauczyciel przestał być podejrzliwy. Teraz wyglądał na jedynie poirytowanego.
Nie było powodów, dla których Song An miałby naciskać, dlatego też postanowił się wycofać i opuścić pokój mentora jak najszybciej. Czuł, że dzisiaj powinien go unikać. To będzie najlepsze wyjście dla ich obu. 
Już miał pożegnać się z mistrzem, gdy Yunru Lei postanowił nagle przemówić:
– Skoro tego chcesz, mogę opowiedzieć ci o ludziach – odparł, a z jego głosu nie dało się odczytać żadnych emocji. Jednak, co dokładnie zauważył Song An, mistrz kątem oka spoglądał na stojący przed nim stos książek, a właściwie szczególnie wpatrywał się na znajdujące się pod nim płótno z obrazem.
Yunru Lei zmarszczył brwi. Nagle zaczął wyglądać na naprawdę zezłoszczonego. Song An powoli zaczynał żałować, że od razu nie przyznał się do błędu, ponieważ nie miał teraz właściwie pojęcia, dlaczego jego mentor stracił cierpliwość. Postanowił jednak wybrać najbezpieczniejszą dla siebie opcję - milczenie i czekanie na dalszy rozwój wydarzeń.
– Opowiem ci, jacy są ludzie! Ludzie są słabi  – zaczął niechętnie. – Są delikatni, chorują, ciągle narzekają, że coś ich boli!
Song An wpatrywał się w swojego mistrza w niemałym zaskoczeniu. Otworzył nawet usta i słuchał, jak nauczyciel z każdym kolejnym słowem traci swoją cierpliwość. 
– Nigdy nic im nie pasuje! – ciągnął nerwowo, a nawet wstał z miejsca. – Żyją znacznie krócej od nas. Ich istnienie jest niczym ulotny proch!
Oczy Song Ana były niczym spodki, na których zwykle nosił herbatę dla mistrza. Nie wiedział, co ma zrobić innego, niż stanie w ciszy i obserwowanie wybuchu mentora. Nigdy nie widział go w takim stanie. Nauczyciel był dla niego osobą, której nie szło nigdy wyprowadzić z równowagi. Widocznie, istniały tematy, których lepiej nie poruszać w jego towarzystwie, a Song An właśnie dobitnie się o tym przekonał.
Yunru Lei nie przerywał swojego wywodu o słabości śmiertelników jeszcze przez chwilę. Song Anowi wydawało się, że mistrz właściwie już zapomniał o jego obecności i mówił sam do siebie.
– A wiesz co jest najgorsze?! – Bóg burzy zwrócił się w końcu bezpośrednio do ucznia. – Przepadają tak szybko, że nie zdążysz się z nimi nawet pożegnać!
Ostatnie słowa mistrza brzmiały naprawdę dziwnie. Sam Yunru Lei zaraz po tym przestał mówić, jakby dopiero po fakcie zdał sobie sprawę z tego, co właściwie powiedział. Z początku wyglądał na zbitego z tropu. Całkowicie się uspokoił. Usiadł na swoim fotelu, głośno wzdychając. Następnie odesłał swojego ucznia. Nigdy później nie wspominał o tej sytuacji, choć faktycznie w niedalekiej przyszłości spokojniej opowiedział podopiecznemu o śmiertelnym świecie.
Song An po raz pierwszy w swoim długim życiu widział mistrza w takim stanie. Podobna sytuacja nie powtórzyła się nigdy więcej. Właściwie, obydwaj zgodnie udawali, że nie miała ona miejsca. Boski sługa próbował także wyrzucić z pamięci podejrzany przez siebie malunek, choć nurtował on jego myśli jeszcze przez długi czas. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego mistrz tak zareagował.
Przynajmniej wtedy. Starszy o wiele, wiele lat Song An powoli zaczynał mieć swoje domysły. Nawet teraz, gdy siedział na ławce w parku i obserwował mijające go pary.
Dawniej Song Anowi wydawało się, że jego mistrz nie potrafił kochać i nigdy nie kochał. Prawda była jednak taka, że kiedyś kochał za mocno.
Później już nie potrafił nikogo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz