Ciężko powiedzieć, by Soren był jakkolwiek skupiony na tym, co rozgrywało się właśnie wokół niego. Jedyną rzeczą, która zaprzątała mu myśli, była stojąca wciąż przed nim, żywa pajęczyca. Zauważył, że się zaśmiała, spostrzegł jej poruszające się, pokryte nieco rozmazaną już czerwoną szminką usta, której smugi najprawdopodobniej zdobiły również jego twarz. Jednak nie potrafił usłyszeć choćby słowa. Czy to jego wina, że Charlotte wciąż nie padła trupem? Co jeśli nieskuteczność trucizny nie wynikała z domniemanej, wrodzonej odporności dziewczyny, a z faktu, że Soren zwyczajnie źle całował? Instynktownie potrząsnął głową, próbując wyrzucić z głowy natarczywe, jakże absurdalne myśli. Wiedział przecież doskonale, że potrafił całować i robił to z ogromną przyjemnością. Mimo wszystko niepokój wciąż narastał, a on nie potrafił pozbyć się zwątpienia, że jego umiejętności nagle magicznie wyparowały. To byłaby dla niego największa skaza na honorze - nie dość, że czyhająca na niego morderczyni wciąż miała się świetnie, to jeszcze będzie kontynuowała swoje życie z, jakże nieprawdziwym przecież, przekonaniem, że on, Soren Acedia, nie potrafi całować. Nie mógł na to pozwolić. Jeśli nie zabił jej trutką, zmuszony będzie użyć innych metod. Przecież gdyby zdecydowała się rozpuścić plotki na jego temat, nie przeżyłby tak ogromnego ciosu we własne ego. Wolałby sam paść trupem, niż doświadczyć tak spektakularnego, publicznego ośmieszenia.
Mężczyzna nie zdążył jednak wykonać kolejnego ruchu, a jego użalanie się nad samym sobą przerwane zostało przez pojawienie się dwójki mężczyzn. Lufy ich broni natychmiast skierowały się w stronę Sorena, a on poczuł, jak jego ciało niemal instynktownie przygotowuje się do teleportacji. Nie musiał jednak uciekać. Charlie, z bliżej nieznanych mu powodów, zdecydowała się powstrzymać wymianę ognia, rzucając kolejną wyjątkowo rozbawioną uwagę. Pierwszą, której treść Soren zdołał odszyfrować. Nie zamierzał się wtrącać, chociaż na języku aż roiło mu się od nieprzychylnych docinek, które z przyjemnością rzuciłby w stronę nowoprzybyłych mężczyzn. Powstrzymywanie się od dorzucenia własnych trzech groszy okazało się dla niego nie lada wyzwaniem. Soren absolutnie nie potrafił po prostu siedzieć cicho - mówił, byle mówić i byle posłuchać własnego głosu. Ponadto nie przywykł do tego, że ludzie patrzyli na niego z pogardą czy nienawiścią, a nie bezwarunkową adoracją i zazdrością. I musiał przyznać, że te pełne gniewu spojrzenia niesamowicie go irytowały. Niczym płachta na byka wywoływały w nim emocje na tyle intensywne, że gdyby nie najzwyklejsza w świecie ciekawość oraz fakt, że posiadali niezaprzeczalną przewagę, już dawno rzuciłby się jednemu z nich do gardła. Dlatego, choć był z tego powodu bardzo wyraźnie niezadowolony, oparł się jedynie o ścianę, opuszkiem palca ścierając z ust resztki czerwonej szminki. Nie było potrzeby, by się odzywał, Charlotte sama przejęła inicjatywę, z ożywieniem opowiadając o komizmie i absurdzie całej sytuacji. Soren naturalnie nie był włączony w rozmowę, lecz mimo to wciąż decydował się na posyłanie złośliwych uśmieszków i prychnięć wymierzonych w stronę dwójki mężczyzn. Z samej opowiadanej przez dziewczynę historii nie dowiedział się jednak o niczym, czego sam nie zdążyłby już zauważyć lub doświadczyć na własnej skórze. Zaczynał się nudzić, a znudzony Soren Acedia stanowił zagrożenie zarówno dla samego siebie, jak i dla wszystkich wokół. Westchnął ciężko, wyjątkowo dramatycznie (nawet jak na jego własne standardy), czym ponownie zwrócił na siebie uwagę jednego z nieznajomych, tego, który jeszcze kilkanaście minut temu tak dumnie celował w niego z broni. Korzystając z okazji, uniósł dłoń ku górze i bez słowa pokazał mu środkowy palec, promiennie się przy tym uśmiechając. Nie zastrzeli go przecież, a przynajmniej nie teraz, kiedy Charlotte mu tego zakazała. Soren zwyczajnie się bawił się, testował granice, które zdoła przekroczyć, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji. Jednak tym też szybko się znudził. Czuł, jak irytacja w nim narasta, zbliżając się do momentu kulminacyjnego. Był jak dziecko, które dostaje na głowę, jeśli nie poświęci mu się wystarczającej ilości uwagi. A skoro nikt z pozostałej trójki nie zamierza ani zwrócić się w jego stronę, ani zdradzić przy nim żadnych nowych, interesujących szczegółów, które wyjaśniłyby całe zajście i tajemniczy liścik, Soren sam wszystkiego się dowie. Z pomocą Angusa lub nie.
– Nie chcę psuć zabawy, ale czas na mnie. – Odbił się od ściany, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych – Bawiłem się wyśmienicie. – Posłał Charlotte wymowne spojrzenie. Być może gdyby nie otaczający ją, uzbrojeni mężczyźni, prowokacyjnie objąłby ją ramieniem. – Ale mam coś…kogoś do załatwienia. Jest mi winien wyjaśnienia, rozumiecie, ważna sprawa.
Usłyszał, jak jeden z mężczyzn krzyczy w jego stronę, żeby nawet nie próbował się ruszyć, ale Soren zwyczajnie go zignorował. Nie miał czasu dla nikogo innego poza tajemniczą pajęczycą i jeszcze bardziej intrygującym nieznajomym. Był gotów teleportować się w każdej chwili, nie czekając na dalsze, zapewne wyjątkowo ciepłe, pożegnania, jednak coś przykuło jego uwagę. Acedia mógłby przysiąc, że oczy pajęczycy błysnęły z zaciekawieniem, pewnym zrozumieniem, jakby słowa Sorena pomogły jej odkryć męczącą tajemnicę. Model nie znał jej długo, jednak zdążył zauważyć już jak doskonale panowała nad swoją mimiką, nad mową ciała i był pewien, że gdyby tylko chciała, byłaby w stanie ukryć również tę nutę zainteresowania. A jednak tego nie zrobiła. A on nie był na tyle głupi, żeby uznać to jedynie za przypadek lub chwilową słabość. Również posłał jej zaciekawione spojrzenie, gwałtownie zmniejszając dystans między nimi, całkowicie ignorując przy tym coraz mocniej zaciskające się wokół pistoletu palce jednego z jej współpracowników.
– O, w końcu zrobiło się ciekawie. Wiesz o czym mówię, prawda? A raczej, o kim mówię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz