Wydawało się, że jeśli będą podążać wskazówkami dyktowanymi przez przepis, nic nie powinno ich zaskoczyć. Z niemałym zapałem przygotowywali kolejne wyczytywane przez Merlina składniki. Ale czy trzymali się przepisu? Ciężko stwierdzić.
Z łatwością przyszło im odrzucenie takiego pomysłu, jakim były pogniecione banany, choć początkowo Song An wyraził swoje małe wątpliwości. Merlin szybko go uspokoił. Podobno maszyna kuchenna, którą posiadali Spellmanowie z pewnością bez najmniejszego problemu poradzi sobie z takim zadaniem.
Song An wolał jednak zachować bezpieczny dystans od urządzenia. Doskonale wiedział, że podobne rzeczy lubią wariować w jego towarzystwie, więc aby niczego nie zepsuć, nie zbliżał się do robota. Jedynie obserwował jak Merlin wrzuca do metalowej misy kolejne składniki, aż w końcu naczynie zostało wypełnione i włączone.
Z początku wszystko poszło po ich myśli. Urządzenie z charakterystycznym buczącym dźwiękiem zaczęło obracać banany i płatki. Niestety, wyglądało na to, że działało zbyt powolnie, aby wymieszać produkty na jednolitą masę.
– Nie no, jakoś niespecjalnie chcą się pognieść – stwierdził w końcu Merlin, który nie opuszczał maszyny, co chwila zaglądając do wnętrza, aby zbadać stan ciasta.
– Może trzeba, żeby trochę przyspieszył? – Propozycja padła z ust Song Ana, który nie mogąc oprzeć się swojej ciekawości i zbliżył się do robota kuchennego, zerkając do środka misy.
– Dobra, to przyspieszę, może się uda.
Merlin jak powiedział, tak zrobił. Przekręcił odpowiednie pokrętło i młodzieńcy nie musieli czekać na efekt. Choć skutki nie były takie, jakich oczekiwali. Maszyna wydała z siebie głośny jęk, a jej hak zaczął się niekontrolowanie szybko obracać.
Song An przeczuwał, że najpewniej on jest powodem dziwnego działania robota kuchennego. To nie był pierwszy raz, jak elektryczne rzeczy postanowiły efektywnie doprowadzić otoczenie wokół siebie do chaosu. W tym przypadku nie było inaczej. Już z pierwszym hukiem maszyna zaczęła przy pomocy szalejącego haka wyrzucać z siebie zawartość misy.
Pierwsze pocisk z niedoszłych ciastek wystrzeliły w różne strony kuchni. Uderzały w okna, meble, aż ostatni z nich wylądował idealnie na twarzy próbującego ratować sytuację Merlina. Chłopak usilnie starał się dostać w pobliże maszyny i powstrzymać ją przed sianiem dalszego bałaganu.
Song An zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli podejdzie bliżej to robot albo oszaleje bardziej, albo zamilknie już na wieki. Żadna z tych opcji nie wydawała mu się być odpowiednią, więc jedynie stał z boku i rzucał wspomagające słowa w stronę swojego przyjaciela:
– Uważaj, nadlatuje z lewej!
Boski sługa z owej batalii też nie wyszedł cało: choć wykonywał zręczne uniki, jedna ze zbłądzonych kulek przeleciała prosto po jego włosach. Song An lekko skrzywił się na widok posklejanych kosmyków - doprowadzenie ich do porządku na pewno trochę mu zajmie.
Oślepionemu na chwilę Merlinowi udało się odłączyć sprzęt niedługo później po tym, jak cała kuchnia zmieniła się w istne pole walki. Ciasto wyrzucone z robota kuchennego poprzewracało poustawiane na blatach przedmioty, przykleiło się do ścian i podłogi. Jedynym miejscem, gdzie go brakowało, była misa od robota kuchennego - teraz całkowicie pusta.
Song An i Merlin odetchnęli z ulgą w tym samym momencie. Czarodziej trzymał w dłoni kabel od urządzenia. Udało mu się dostać do kontaktu i wyciągnął wtyczkę, ratując całą sytuację.
Obydwaj młodzieńcy wyglądali jak po wojnie. Zostali oblepieni zmiażdżonym bananem i płatkami owsianymi. Chociaż otoczenie wokół nich wyglądało o wiele gorzej. Jedyny z całego tego przypadku wydawał się być Falkor, który zlizywał resztki masy ze wszystkiego, do czego był w stanie dosięgnąć.
– Nie jedz tego, bo jeszcze ci zaszkodzi! – Merlin jednocześnie przecierał oczy i biegał za swoim pupilem, próbując powstrzymać go przed zjadaniem wszystkiego, co znajduje się na jego drodze. Song An stał w pewnej bezpiecznej odległości od wyłączonego już robota kuchennego, jakby w obawie przed tym, że maszyna w jego towarzystwie ponownie ożyje. Sam zajmował się wyciąganiem z włosów lepiącej się masy, która jeszcze niedawno miała się stać ciastkami dla smoka.
– Kurka, nie wiem, co się mogło stać – mówił Merlin, kręcąc się po kuchni, jakby szacował straty wyrządzone przez zbuntowanego robota. – Chyba faktycznie mogliśmy zmiażdżyć trochę te banany.
Song An przytakiwał zgodnie, usilnie starając się doprowadzić włosy do porządku. Czarodziej szybko to zauważył.
– Czekaj, ja znajdę gdzieś papier – zaproponował i sięgnął do szafki stojącej obok lodówki. Zgodnie z obietnicą wyciągnął z niej białą rolkę. Jednocześnie, całkiem przypadkiem zrzucił z półki karton. Z charakterystycznym dźwiękiem opadł na ziemię.
– Podniosę! – zawołał Song An, przeskoczył plamę z masy znajdującą się na podłodze i schylił się, żeby podnieść upuszczony przedmiot. Zawahał, gdy jego dłoń znalazła się tuż nad opakowaniem. Bez problemu odczytał znajdujący się na nim napis. Były to ciastka. Ciastka dla smoków.
Song An podniósł jeszcze nieużywany i pełen przysmaków karton.
– Cóż, przynajmniej osiągnęliśmy to, co zamierzaliśmy – zaśmiał się boski sługa, podając opakowanie z ciastkami Merlinowi. – Patrz, ciastka.
Czarodziej z niedowierzaniem przyglądał się znalezisku - szeroko otworzył usta i uniósł brwi. Ale ostatecznie też się odwzajemnił uśmiech.
– Czyli wszystko to mogło nas ominąć? – powiedział, lekko rozbawiony, rozglądając się po pogrążonej w chaosie kuchni. – No nic, przynajmniej mamy te przysmaki.
Falkor, jak na zawołanie, pojawił się obok Merlina i błagalny wzrok skierował w stronę obiecanych mu ciasteczek. Czarodziej otworzył pudełko, a następnie rzucił pupilowi jeden z przysmaków w kształcie serduszka.
– Przynajmniej on jest zadowolony – zauważył Song An, a uśmiech sam pojawił się na jego ustach. – To chyba było tego warte.
– Masz rację – przytaknął Merlin. – Ale przydałoby się posprzątać, nim ten, no wiesz, ktokolwiek zauważy, co się stało.
Song An westchnął cicho i zmierzył wzrokiem powstałe pobojowisko. Następnie bez słowa wziął listek ręcznika papierowego, aby zacząć wycierać pobliski blat szafki.
– W takim razie lepiej się pośpieszmy!
Nikt inny chyba nie lubił sprzątania tak, jak boski sługa. Gdy żył na Gromie, sprzątanie całego obiektu należało do jego obowiązków, dlatego szybko (ponieważ nie miał też innego wyboru) postarał się odnaleźć w tym jakąś przyjemność. Patrzenie na zadowalające efekty swojej pracy okazały się wystarczające do zaakceptowania niekończącego się porządkowania. Teraz więc nie miał najmniejszych obiekcji, aby od razu zakasać rękawy i powycierać każdą z powstałych plam.
Nie trwało to też specjalnie długo. Przynajmniej pozbyli się tych, których byli w stanie dosięgnąć. Największym problemem stała się masa, która utknęła na suficie. Chociaż Merlin charakteryzował się dość imponującym dla Song Ana wzrostem, nie dał rady wytrzeć zabrudzenia.
– Dlaczego zawsze, jak pracujemy razem, coś musi utknąć wysoko, huh? – spostrzegł Song An, wpatrując się w sufit z wysoko zadartą głową. – Masz jakiś pomysł, jak się tego pozbyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz