04 lutego 2024

Od Ignisa do Maeve

Jak Ignis trochę pływał ze swymi myślami, rozbijającymi się o wnętrze czaszki wraz z wypitą tamtego wieczoru szkocką, tak kolejne słowa Maeve sprawiły, że kołysanie ustało, myśli nabrały jasności i mężczyzna wytrzeźwiał tak, jak stał.
— Zaniki pamięci? — spytał, unosząc brwi.
Przypadłość brzmiała poważnie, Ignis nie spodziewał się, że Maeve postanowi się tak po prostu tym z nim podzielić. Szczególnie, że z tej krótkiej wypowiedzi wnioskował, że owe zaniki nie są takie lekkie i przejściowe, i nie dotyczą jakichś chwilowych, mało ważnych rzeczy. Jedna rzecz zapomnieć, która godzina, gdy dopiero co spojrzało się na zegarek, albo co się chciało wyjąć z lodówki, ledwie otworzywszy jej drzwi, a zupełnie inna zapomnieć, jak się nazywało. Ignisowi nie przyszło do głowy, że Maeve może sprzedawać mu jakąś kiepską wymówkę, po prostu trochę wstrząsnęło nim, że postanowiła się z nim podzielić czymś na tyle osobistym.
— Po prostu… jest tak, jakbym po prostu nic nie pamiętała. Osób, miejsc, zdarzeń, kim jestem i co w tym miejscu robię.
Genashi zamilkł na chwilę, instynktownie sięgnął do kieszeni na piersi, ale wtedy przypomniał sobie, że fajki mu się skończyły, cholerny Karp wszystkie mu wypalił. Mężczyzna westchnął, pokręcił głową.
— To musi być przerażające doświadczenie.
Kobieta spuściła wzrok, uśmiechnęła się smutno.
— Jest.
— Często ci się coś takiego zdarza?
Wzruszyła ramionami.
— Częściej, niż bym tego chciała, ale mogłoby być gorzej.
— I co lekarze na to? — spytał oględnie.
Wrócił myślami do czasów, gdy Vox był wciąż daleki, zarówno od swej obecnej popularności, jak i od tego charakterystycznego składu. Po pewnym czasie odważył się poruszyć temat utraty wzroku z Ioannisem, wiedząc, że dla mężczyzny było to bodaj najboleśniejsze doświadczenie w życiu, zmieniające je w najcięższy możliwy sposób. Wiedział, że Ioannis robił wszystko, co w jego mocy, by znaleźć sposób na odwrócenie kalectwa, nic jednak nie pomagało, a olbrzymia fortuna genialnego malarza stopniała niczym śnieg na wiosnę. Bezradność lekarzy, współczucie słyszane w ich głosach, załamywane ręce i oględne słowa, które nie niosły nadziei, lecz nie potrafiły powiedzieć Ioannisowi, że to koniec i wyleczenie jest niemożliwe – to było według niego najgorsze, ta lekko podsycana nadzieja, że może jednak się uda, choć jego kalectwo było permanentne.
— Dziwili się i rozkładali ręce — odparła, westchnęła. — Żaden nie był w stanie stwierdzić, co mi tak naprawdę dolega, a tym bardziej mi pomóc.
— Przykro mi — odparł Ignis.
I choć były to proste słowa, te, które zwyczajowo mówiło się w podobnej sytuacji, to jednak w barwie głosu genashiego wyraźnie słychać było szczere i głębokie emocje, silniejsze, niż mogłyby pojawić się u kogoś, kogo znało się tak przelotnie. Bo przecież widzieli się na dobrą sprawę drugi raz w życiu, poprzedni zaś nie był specjalnie długi, osobną kwestią zaś pozostawało, że w obu przypadkach Ignis był zwyczajnie nietrzeźwy. Mimo to pamiętał dobrze rozmowę z Maeve, wtedy, na imprezie u Dantego, i wspomnienie to wracało do niego, nawet w trakcie prób, wywołując na twarzy lekki uśmiech.
— A teraz jest już lepiej? — podjął Ignis, wracając wzrokiem do Maeve.
— Tak, teraz już w porządku. Już… już pamiętam – kim jestem, co tu robię, kim ty jesteś. — Posłała mu uśmiech. — Dziękuję, że pytasz.
Ignis odpowiedział uśmiechem, wzruszył ramionami.
— Późno się robi. Odprowadzić cię gdzieś?
Wróżka zacisnęła dłonie na pasku torby, skrzydła poruszyły się lekko, rzucając na chodnik drobne, różowe zajączki.
— Dziękuję, ale naprawdę, już jest w porządku. Trafię do domu.
— I tak muszę się trochę przewietrzyć, a tej budki z kebabami to już chyba nie znajdę — odparł, wsuwając dłonie do kieszeni. — To w którą stronę?
Maeve parsknęła śmiechem, pokręciła głową i ruszyła w stronę domu, z Ignisem idącym u jej boku spokojnym krokiem. Wieczorne miasto miało w sobie mnóstwo uroku, który nieprzerwanie przemawiał do serca muzyka, wprawiając go w ten specyficzny nastrój zamyślenia. Stellaire było różnorodne, stanowiło pomost między długą historią, wraz ze wszystkimi jej przemianami i bliznami, aż po nowoczesność ze swymi nowymi, innowacyjnymi rozwiązaniami. Ludzie ze swoimi sprawami, idący gdzieś w rozświetlonym latarniami mroku, bo przecież stolica nigdy na dobrą sprawę nie szła spać, a jej życie, wszystkie te toczące się sprawy, zamykały się po prostu w cyklu dnia i nocy, nigdy nie ustając.
Spacer sprawił, że procenty wywietrzały częściowo z głowy Ignisa, muzyk przeczesał palcami włosy, jego wzrok przesunął się po jakiejś przypadkowej grupie mijanych, młodych osób.
— Wiesz co, ta gra z dopasowywaniem piosenek, którą wymyśliłaś wtedy, u Dantego — podjął, zerkając w stronę Maeve — to była naprawdę niezła. Chciałabyś zagrać jeszcze raz?
— Czemu nie. Wokół mamy sporo osób, materiału nie zabraknie. — Kobieta popatrzyła wokół siebie, lekkim ruchem głowy wskazała jakąś osobę. — Co byś powiedział na tamtego mężczyznę?
Wysoki, postawny, ręce w kieszeniach. Ostry krok, do tego ciemna kurtka i ściągnięte brwi. Wzrok miał utkwiony przed sobą, nie oglądał się na boki, a skupiony wyraz twarzy sprawiał, że na pewno nikt nie spytałby go o drogę lub godzinę. Ignis nie zastanawiał się zbyt długo.
Can't you see I'm easily bothered by persistence? One step from lashing out at you — zanucił melodyjnie, wymruczał następny fragment, podjął znowu słowa. — Be yourself, by yourself, stay away from me.
Ktoś inny obejrzał się w ich stronę, Ignis umilkł więc, odetchnął, gdy Maeve skręciła w kolejną ulicę. Na moment otoczyło ich echo muzyki wydobywającej się z jakiegoś klubu, gdy drzwi się otwarły, ze środka wyturlała się grupa osób. Śmiali się, opierając nawzajem o swoje ramiona, jedno z nich próbowało coś zatańczyć, choć muzyka już przycichła. Kto inny trzymał zawiniętą z baru butelkę z piwem, ktoś wymachiwał czapką, nikt nie myślał o tym, że trzeba coś robić, wstać do pracy albo być dorosłym człowiekiem. Liczyło się tu i teraz, a teraz była zabawa z przyjaciółmi. Ignis uśmiechnął się.
— A oni?
Maeve przystanęła, popatrzyła przez chwilę na grupę, zamyśliła się.
— Była taka piosenka, pamiętam jeden wers… Shut up and dance?
I said you're holding back, she said shut up and dance with me! — podjął od razu Ignis, dłoń sama wysunęła się z kieszeni, pstryknięciami wybiła rytm. — We were victims of the night, the chemical, physical, kryptonite. Helpless to the bass and faded light, oh we were bound to get together, bound to get together.
Maeve roześmiała się.
— Ignis, ile znasz piosenek?
— Tak — odparł, odpowiadając jej uśmiechem. — I wiesz co, zmienimy zasady.
— Na jakie? — Wróżka uniosła brew.
— Ja zaśpiewam, a ty zgadniesz, o kogo może chodzić.
Oczywiście, że się zgodziła, Ignis zaś popatrzył po mijających ich przechodniach, nim w witrynie sklepowej dostrzegł ich własne odbicie.
Elle est comme un papillon, dansant devant mes yeux — zanucił, mając w duchu nadzieję, że nie pomyli tekstu. — Elle vole jusqu’à l’horizon, rien ne lui fait peur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz