O Dantem można powiedzieć wiele rzeczy, jednak nazwanie go mało troskliwym partnerem byłoby kompletnym obłędem. Przeszłość związkową miał, jaką miał, często zachowywał się po prostu jak drań w stosunku do osób, które na dłużej próbowały zakręcić się w jego otoczeniu, a on to wykorzystywał, wahając się ledwie chwilę czasami, nim wysyłał kolejne manipulujące wiadomości jednej osobie, by w tym samym czasie móc czarować nieszczerym uśmiechem drugą w zatłoczonym klubie. Takiej czułej uwagi nikomu nie poświęcał, bo rodziło to tylko przywiązanie, on zaś jak ognia tego unikał, wzbraniał się przed głębszymi uczuciami i przyznaniem, że mu na kimś zależy. Tylko że sprawy z Basharem zaszły w pewnym momencie za daleko, by mógł tak dalej wmawiać sobie, że lekarza da radę zapomnieć, że chce jedynie się z nim przespać i nic więcej. I gdy już tak się otworzył przed doktorem, a ten go ostatecznie nie odprawił, lecz odpowiedział z ciepłym uśmiechem na te chaotyczne emocje, jakieś zapadki w sercu, przeżarte rdzą i widocznie zaniedbane, trafiły w końcu we właściwe miejsce. Wiedział, komu oferować całe swoje oddanie, komu przekazać ocean syreniej, niczym już niewstrzymywanej troski.
O Bashara zaś uwielbiał dbać, od noszenia go na rękach w przypadkowych sytuacjach po obdarowywanie kwiatami, cokolwiek, co przynosiło mu radość i na nowo zapewniało, że choć myśli syrena potrafiły kroczyć dziwnymi ścieżkami, tak zawsze prowadziły one do rozważań o jednej jedynej osobie. Dlatego też łaskawie puszczony na dłuższą przerwę w pracy przez Kuttnera, Dante popędził od razu na rowerze do najbliższej kwiaciarni, zahaczył o piekarnię, z której zgarnął dwa ciastka z kawałkami czekolady, a potem miejska strzała, smuga różu przedzierająca się nieustraszenie przez zakorkowane ulice miasta, obrała kurs na znajomy szpital. Bashar coś wspominał, że ma po południu ciężkie spotkanie z paroma lekarzami, pewnie będzie długo trwać, więc Dante chciał spróbować umilić mu trochę czas przed tym.
Grace siedziała akurat na recepcji, skinął jej głową, uśmiechnął się przyjacielsko, a nie zatrzymany na rozmowę przez koleżankę ruszył dalej żwawym krokiem, z zamkniętymi oczami mogąc dotrzeć do gabinetu Bashara. Olał windę, szybko wspiął się po schodach, zrobił parę skrętów i już, plakietka z nazwiskiem zapewniła, że przyszedł pod właściwe drzwi. Nie było oczekujących na swoją kolej do przyjęcia przez pana doktora, żadna pielęgniarka nie miała wyników do przekazania, Dante uśmiechnął się na ten miły zbieg okoliczności. Poprawił włosy, okulary, nawet zawinięty płatek jednego z czerwonych goździków. Złote bransoletki cicho zabrzęczały, gdy naciskał klamkę.
— Panie doktorze, dzień dobry! — przywitał się pogodnie, jakiś czas temu doprowadzając Bashara tym do szału, teraz wywołując rozbawienie w oczach i kącikach ust.
A przynajmniej wywołałby je, gdyby to rzeczywiście jego doktor siedział u siebie w gabinecie, a jakiś palant kręcił się na jego krześle.
Odziany w kitel lekarski mężczyzna odwrócił się do niego przodem, zamrugał, przedłużając niezręczną ciszę. Dante zmarszczył brwi, skrzywił się na to powitalne wyrzucenie ramion w górę i towarzyszący im, lekko kpiący uśmiech.
— Panie pacjencie, dzień dobry!
— A ty kto? — burknął, zerkając po biurku. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, ładnie i schludnie ułożone, chyba gość niczego nie ukradł. — Gdzie doktor Karim?
— Nie ma, ale na całe szczęście trafiłeś na kogoś lepszego — odparł nieznajomy, zgrabnie uniósł się z fotela, przeszedł tę parę kroków, żeby wyciągnąć w syrenią stronę dłoń. — Doktor Raoun Noir.
Krawiec spojrzał na rękę, na twarz mężczyzny, znów na rękę i nie ruszył się, dalej trzymając kwiaty i torbę z ciastkami. Światło odbiło się w szkiełkach, zdradziło niezadowolenie i rosnącą za nimi irytację. Lekarz zmrużył czarne oczy.
— Wiesz, ile ludzi chciałoby być w tym momencie na twoim miejscu? — zapytał całkowicie szczerze.
— Wolałbym chyba najpierw się dowiedzieć, gdzie jest Bashar — odpowiedział mu syren, pochylając się nieznacznie, nieprzychylnym okiem oceniając mężczyznę, jakby coś sugerując. Tamten prychnął.
— No przecież nic mu nie zrobiłem, żeby zająć ten fotel, mam własny i nowszy. I nie skrzypi. Już go tutaj nie było, gdy przyszedłem.
— To gdzie się podział?
— A bo ja wiem? — Noir założył ramiona na piersi.
Dante również prychnął, rozejrzał się bezradnie po gabinecie, w jakiejś nikłej nadziei szukając w pozostawionych bez opieki sprzętach odpowiedzi na to, w którym skrzydle szpitala zniknął jego ulubiony lekarz lub kto go zaczepił i pokrzyżował tak ładny plan syrena na zobaczenie się z nim. Chwilę dumał, aż w końcu wyminął drugiego mężczyznę, sięgnął po niewielką karteczkę z bloczka i długopis. Napisał szybko, że poszedł go szukać, a jak najwyżej się miną, to kwiatki i ciastka poczekają same na doktora, oni zaś zobaczą się jutro. Co akurat trochę zabolało w piersi, ale musiał się liczyć z taką ewentualnością.
— Idę go poszukać — oświadczył już na głos, zostawiwszy za sobą na biurku drobne upominki. Zdeterminowanym krokiem wyszedł z gabinetu.
— Chwila, nie beze mnie! — rzucił Ra… Ranun? Raoun? Chuj go wie. Mężczyzna złapał zamykające się za krawcem drzwi, poszedł w jego ślady. — Do czego w ogóle Bashar jest ci potrzebny? I dlaczego jakieś wiechcie mu zostawiasz w gabinecie?
— Chciałem się z nim po prostu zobaczyć — powiedział, puszczając mimo uszu ostatni komentarz i ruszając w stronę schodów, by podpytać Grace na recepcji, gdzie mógł zniknąć pan doktor. Raoun szedł obok niego, obrzucił syrena wzrokiem.
— Ciekawe — mruknął.
Uderzenie nie było jakieś mocne, nie dla niego przynajmniej, ale wystarczyło, żeby biegnąca kobieta skutecznie przedarła się między nimi i pognała dalej korytarzem, sycząc coś na nich przy okazji. Naprawdę, co było dzisiaj nie tak z tym szpitalem?
I skąd zrobił się nagle tak cholernie głodny?
— A tą co opętało? — zapytał, nie oczekując raczej konkretnej odpowiedzi.
— Ona krwawi? — dodał Raoun, wskazał palcem na prawą nogawkę spodni, z której skapywały na podłogę czerwone krople.
Ach. Stąd. Kurwa. Teraz będzie miał jebaną chcicę na tę krew, a w domu, oczywiście, pewnie już żadnej nie miał.
Dante pokazał ręką na kobietę, spojrzał wymownie na drugiego mężczyznę.
— Jesteś lekarzem, zrób coś.
— Co niby? — prychnął. — Opętać ją zamiast tego, co ją opętało?
Wzruszył ramionami, Raoun odpowiedział mu tym samym i szczerze mógłby tak zostawić tę sytuację, bo pacjentka nie wydawała się jakoś szczególnie potrzebująca, wręcz przeciwnie, radziła sobie niezgorzej, on za to bardzo potrzebował znaleźć Bashara.
Jednak los najwyraźniej niewystarczająco się z nim dzisiaj zabawił, bo nie kto inni, a poznany przy pierwszej dantejskiej wizycie w szpitalu ochroniarz kroczył właśnie schodami, obok mając zaaferowaną pielęgniarkę, również jakoś dziwnie znajomą i nerwowo zerkającą w poszukiwaniu kogoś. Jasne brwi podskoczyły, Dante zwinnie zmienił kierunek, wyciągając bardziej nogi, byle nie biec, ale też nie dać ochroniarzowi czasu, żeby go rozpoznać. Nowo poznany lekarz zdziwił się lekko, ale nie protestował, poszedł za nim.
— Zmiana planów, idziemy za nią.
— Bo?
— Bo tam jest duecik ludzi, którzy najprawdopodobniej mają mieszane uczucia co do mojej obecności tutaj, a ty jesteś lekarzem, a ona krwawi, czy cokolwiek jej jest, więc siłą rzeczy to teraz my… — hałas za plecami przyciągnął jego uwagę, Dante zerknął przez ramię, dostrzegł całą resztę ochroniarskiej ekipy i zdenerwowanych medyków — gonimy ją, na to wygląda.
Raoun parsknął krótkim śmiechem, złączył dłonie za plecami, dotrzymując mu kroku.
— Żeby jej niby pomóc?
— Nie wiem, na razie ja pomaga sobie, żeby potem Bashar nie musiał mnie wyciągać z sekretariatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz