24 lutego 2024

Od Dantego do Ignisa

Dante zerknął na Seymoura i Virgila, uśmiechnął się znacząco, widząc, jak twarz wilkołaka się rozjaśnia, a oczy pogodnie skrzą.
— Tak, jak najbardziej — odpowiedział grafik, przysunął bliżej byłego czarodzieja.
Syren powoli odwrócił głowę w bok, pierwszy raz tego wieczoru dobrowolnie i z przyjemnością napotykając wzrokiem spojrzenie Zapałki, równie wymowne i wyjątkowo mające na myśli dokładnie to samo, co on. Wywrócili oczami jednocześnie, Dante z łobuzerskim półuśmiechem zwrócił się do wilkołaka.
— Nie za ciepło ci, Vi? Jakiś taki czerwony się zrobiłeś.
Mężczyzna wpierw popatrzył na niego pytająco, a potem nadeszło zrozumienie, zdziwienie, zaskoczenie, wszystko na raz, najbardziej jednak przebijała się irytacja, tak rzadko wyraźnie obecna na wilczym obliczu, tak często wywoływana radośnie przez syrena. Musiał przecież korzystać ze swoich przywilejów, bo nikt lepiej nie wychodził obronną ręką ze wkurwiania Virgila niż jego najlepszy przyjaciel.
— Kiedyś coś ci naprawdę zrobię — mruknął Vi.
— Za ciepło? — wtrącił się Seymour, popatrując na Dantego, przyglądając się lepiej i ze szczerą troską wilkołakowi. — Mam otworzyć okno? — zapytał, wstając.
— Hm? — Vi potrzebował chwili, aby dotarło do niego, że muzyk mówi poważnie, tymczasem syren razem z Zapałką zaczęli kisnąć po drugiej stronie stołu. — Nie, nie trzeba! Dante tylko robi z siebie debila.
— A — gitarzysta znów usiadł — czyli standard.
Pierwsza rozegrana gra zaczęła znikać powoli z powrotem w pudełku, żetony, karty, krawiec zatrzymał na dłużej w dłoni tę niebieską, która była podstawową strategią wokalisty zespołu i która zaprowadziła go aż na podium.
Dante umiał profesjonalnie blefować z kartami w ręku, ale chuja wiedział o planszówkach. Nieszczególnie przez to, że nie chciał w nie grać, po prostu jakoś tak mijał się z nimi przez większość życia, dawni znajomi nie za bardzo w takiej rozrywce gustowali, lecz gdy już przychodziło co do czego, wrodzona potrzeba rywalizacji budziła się w nim momentalnie i chociaż przegrywał w nie często z kresem, uważając bardziej na to, czy jego żetony są ładne, a nie czy przydatne, to boks szybko nauczył go, że każdą gryzącą w dupę porażkę trzeba zastąpić satysfakcjonującym wynikiem i się zwyczajnie nie poddawać. Więc skoro ojebali go teraz w te Siedem Cudów, nie mogło być inaczej, musiał odzyskać honor wygraną w kolejnej grze, skupić się na rzeczach, które dawały mu najwięcej punktów i…
— Tutaj są figurki?! — zawołał podekscytowany, gdy Seymour podniósł wieko pudełka, szybciej od złotej rybki zapominając o całym swoim misternym planie na triumf.
Były i figurki w różnych kolorach, i odpowiadające im barwami karty, i jeszcze dwanaście planet służących za planszę, zatem Dante, nic nie wiedząc o regułach, nie mając pojęcia, jak wygląda przebieg gry i jakie strategie pomogą w wygranej, przyjął sobie za cel, by mieć wszystko, co najładniejsze. Musiało to dawać jakiś bonus do zwycięstwa, prawda?
— To dobierzcie się dwójkami, ja z chęcią Was posłucham — odparł Ioannis, z ciepłym uśmiechem dziadka zostawiając pole do popisu reszcie.
— Biorę Arietha — rzucił szybko Raam, usadowił się przy zmiennokształtnym. Ten zerknął na asura, pokiwał głową ze zgodą, pewnie chwilę temu planując zaproponować stworzenie rozgrywki na zasadzie wszyscy versus on. Nie, żeby mieli dzięki temu jakieś szanse.
— Nie! — zerwał się Ignis.
— Ha, kurwa!
— Zapałka, naprawdę przystopuj z tym entuzjazmem na myśl o byciu ze mną w jednej drużynie, bo mnie zawstydzisz — prychnął Dante, obrywając ponownie po łapach od Seymoura, gdy próbował buszować w zawartościach planszówki, przeszkadzając tym samym w rozkładaniu jej.
— Trzymaj płetwy przy sobie — powiedział były czarodziej i wyrwał mu z dłoni żeton z podobizną statku kosmicznego. Syren tylko pokazał mu w odpowiedzi język.
— Będziesz mi śmierdział rybą i rozpraszał — burknął Zapałka.
— Ty capisz spaloną wieprzowiną, ale staram się ci tego nie wypominać na każdym kroku.
— Oboje zaraz będziecie pachnieć piwem, jak was nim obleję — wtrącił się Vi, ewidentnie za złe wciąż mając im ten poprzedni komentarz.
— Szkoda piwa — zauważył Seymour, łącząc dwie planety czymś w rodzaju kawałka puzzla. — Po prostu wpierdolimy ich do kałuży przed budynkiem.
Wilkołak zaśmiał się, poparł pomysł, wywołując tym samym lekki uśmiech na ustach byłego czarodzieja. Dante prychnął razem z Ignisem, wyjątkowo siedząc cicho, dopóki planszówka nie została rozłożona do końca.
— Dobra, ale w sumie nie ustaliliśmy, kto gra jaką rasą — Seymour przesunął wzrokiem po wszystkich.
Syren zerwał się momentalnie, pochylił nad stołem.
— Która ma fioletowe figurki?
— Karp, nie, czekaj… — Zapałka daremnie próbował odwieść go od planu ślepego podążania za estetyką.
— Zergowie. — Drugi gitarzysta uśmiechnął się jakoś przebiegle.
— Bierzemy tych Zersranych — odparł Dante, zgarniając tyle figurek, ile zmieściło mu się w dłonie, od razu zastanawiając się, która najbardziej mu się podoba. Wszystko, co latało dzięki skrzydłopodobnym kończynom wyglądało obiecująco. Musieli koniecznie takiej użyć.
— A która planeta będzie robić za bazę? — dopytywał Seymour, kompletnie olewając protestującego Ignisa.
Krawiec wyszczerzył się, wampirzy kieł błysnął zawadiacko. Czy on wiedział, do czego właściwie przydaje się baza? Nie. Czy to go powstrzymało przed podjęciem decyzji?
— Wiadomo, że ta dojebana różowa.
Również nie.
— Ona jest na samym środku — jęknął Zapałka, bezradnie oglądając, jak żeton fioletowej rasy ląduje na nieszczęsnej planecie.
— Będzie naszym centrum dowodzenia wszechświatem — oświadczył dumnie Dante, ustawiając przed sobą i genashim w karnych rządkach fioletowych kosmitów, kartę z rasą oraz pudełko z żetonami.
— To tak nie działa.
— A wiesz, że istnieje taka normalna umiejętność rozmowy, nie tylko zrzędzenie?
— Od razu nas otoczą.
— Pokonamy ich moją zajebistością i twoim… — syren wykonał nieokreślony ruch ręką w stronę Ignisa, wydymał wargi, szukając właściwego słowa — dziadowskim charakterem?
— To my weźmiemy Protossów — wciął się Arieth, sięgając po żółty zestaw gracza.
— I nam zostają Terranie. — Seymour przyciągnął do siebie i Vi czerwoną kartę.
Bokserska dłoń pacnęła w stół, łatwo ściągając uwagę wszystkich.
— Świetnie, najważniejsze rozdzielone — udał, że tego wywrócenia oczu przez Ignisa nie zauważył — to teraz powiedzcie mi, jak w to się gra.
Zadania, jak i wcześniej przy grze w Siedem Cudów, podjął się Arieth, bez zająknięcia tłumacząc wstępne zasady, jakby czytał je z samego podręcznika, a nie miał ich spamiętanych.
— Celem gry jest osiągnięcie dominacji terytorialnej względem pozostałych graczy, co też naturalnie się przekłada na to, że im więcej terenu kontrolujesz, tym więcej zasobów masz i tym szybciej rozbudowujesz bazę i jednostki. Są trzy kart zdarzeń, to są trzy etapy gry, a każdy etap składa się z fazy planowania, egzekucji i przegrupowania. W każdej fazie…
I tu zaczął robić się problem, bo chociaż ilość rozłożonych na stole rzeczy nie zdążyła go przytłoczyć, tak słuchanie zasad i próbowanie się w nich po raz pierwszy połapać zaczęło przynosić trudności. Dante z krótkiego wprowadzenia Arietha wyłapał tylko tyle, że jak zwykle trzeba mieć pieniądze, jebać przeciwników, ale nie lekceważ ich nadto, bo nawet nie wiesz, kiedy ten wypełni jakiś pojebany warunek w trzecim etapie i wygra grę, zanim ktokolwiek zdąży podetrzeć dupę, a w napierdalance nie ma co się zawsze tak bardzo powstrzymywać, w końcu nigdy nie wiadomo, może uda się zaskoczyć jakiegoś frajera i pokrzyżować mu plany. Gra była porządnie rozbudowana, wyjaśnienie amatorom wszystkiego od podstaw było trochę ciężkie, więc wszyscy uznali, że skorzystają z faktu dobrej orientacji w zasadach Ignisa, Seymoura i Arietha, dzięki czemu będą mogli poprowadzić trochę rozgrywkę, tłumacząc na bieżąco drugiej osobie z drużyny swoje ruchy oraz co mogą teraz zrobić, aby potem wspólnie podjąć decyzję.
— Czyli za takiego doradcę będę robił — podsumował Dante.
— Zginiemy z takim doradcą — mruknął w odpowiedzi Ignis.
— W-y-g-r-a-m-y, Zapałka, wygramy, to nie jest wcale takie trudne do wymówienia, ja wiem, że ty masz rzadko z tym doświadczenia, ale już bez przesady.
Pięć kłótni później i bardzo zdenerwowanego nakładania do opornej, syreniej głowy, że wpierw trzeba dobrać rozkazy, rozmieścić je we właściwych miejscach na planetach i dopiero wtedy podejmować działanie, pierwszy ruch został wykonany, niewielkie kartoniki poleciały na planszę. Nie obyło się jednak i bez szóstej kłótni, bo co to ma znaczyć, że nie można użyć tych złotych rozkazów teraz, przecież lepiej wyglądają, one mogą dopiero zostać wykorzystane po zbudowaniu modułów, czy może Dante się uspokoić, nie wybrzydzać i wyłożyć ten srebrny, bo zaraz ich coś obu pierdolnie i będzie to ogień z mordy genashiego. Przed położeniem ostatniego rozkazu, Vi nachylił się do Seymoura, coś szepnął do czarodziejskiego ucha, sprawiając, że mężczyzna prychnął rozbawiony, skinął nieznacznie głową, podmienił żeton i zakończył oficjalnie fazę planowania.
Oczy za różową zasłoną zmrużyły się lekko, podchwyciły prowokacyjny uśmieszek wilkołaka.
— Nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale ja i Zapałka was ojebiemy.
— Dość nierozsądnym jest zasadzanie się na konkretnego gracza — zauważył Arieth, obrzucając wzrokiem całą planszę i rozkazy, układając pod nią strategię. Raam zerkał mu przez ramię, patrzył na planety, na zmiennokształtnego, jakby mógł wyczytać cokolwiek z jego myśli. — Może się to bardzo szybko obrócić przeciwko wam.
Dante machnął ręką, poddając się swojej naturalnej tendencji do lekceważenia rad mądrzejszych od siebie.
— Trochę więcej wiary w nasze niesamowite umiejętności grania strategicznego.
Te zostały sprawdzone błyskawicznie, gdyż na życzenie Dantego jednym z rozkazów do wypełnienia w kolejnej fazie była walka z czerwoną frakcją, w jego mniemaniu genialna i przynosząca same korzyści, jakie konkretnie już nie umiał podać, ale ważne, że mogli się naparzać. Tylko że Zapałka nie podzielał tego entuzjazmu, a po odsłonięciu kart walki przeciwników także syrenowi zrzedła mina, gdy dodatkowe punkty zebrały nagle wszystkie jednostki duetu Szafir&Wilk, przewaga liczebna atakujących nic nie znaczyła i ni stąd, ni zowąd było po pierwszej walce.
Jasna czupryna zbliżyła się powoli do Ignisa.
— Czy oni właśnie nas ograli? — mruknął, z pożałowaniem zerkając na wszystkie odstawione i pokonane figurki.
— Tak — burknął genashi.
— Czy ty nie umiesz lepiej kart dobierać?
— To ty chciałeś się z nimi bić.
— Bo mają niebieską planetę za bazę, pasowałaby do naszej kolorystycznie. — Westchnął, założył ramiona na piersi. — Ja ci podsunąłem dobry plan, a ty go po prostu zepsułeś.
Minęła ich tura, więc reszta mogła przy dźwiękach rybich mlasków i skwierczenia ognia rozegrać swoje ruchy, doprowadzić do etapu przegrupowania, gdzie się okazało, że czerwone jednostki znajdują się na różowej planecie i już żadna inna nie pasowała kolorystycznie do ich bazy, bo jej zwyczajnie nie mieli. Zapałka pomarszczył trochę nos, trochę brwi, w końcu zarzucił, że trzeba teraz pozbierać materiały i poprzeszkadzać reszcie, bo za dobrze im poszło w ostatnim etapie.
A w tym, Ignis razem z Dantem, byli istnymi specjalistami.
— Wy się osobno w ogóle nie dogadujecie, ale jak trzeba powkurwiać resztę, to jak jebany transformers się składacie razem we wielką ciężarówkę orzącą kołami po nerwach — skomentował Seymour, chłodnym spojrzeniem obserwując, jak fioletowe Zasrańce blokują kolejny czerwony rozkaz, zaraz po tym, jak zrobiły to z żółtym.
Gra leciała, krawiec zaczął wyłapywać nieco więcej metody w tym planszówkowym szaleństwie, ale nieszczególnie pomocne to było. Z im większej ilości rzeczy do ogarnięcia zdawał sobie sprawę, tym bardziej czuł potrzebę schowania się pod stół i przeczołgania do kuchni, żeby znaleźć jakieś prochy na ból głowy. Udało mu się zsunąć na tyle z krzesła, że jedynie różowe szkiełka i czubek złotych loków wystawał ponad krawędź blatu, nim genashi zerknął w jego stronę, uśmiechnął się kpiąco.
— Co, Karp, jakieś zasady trzeba ci wyjaśnić?
Środkowy palec powędrował w górę.
— Pierdol się.
— Ty już pierdolnąłeś, to na pewno.
— Kto stworzył z kawałka kartonu coś tak pojebanego? — zapłakał syren, wsadził dłonie pod okulary, przetarł oczy.
Arieth przerwał grę spokojnym głosem.
— Wygraliśmy.
Głowy reszty ekipy zwróciły się na zmiennokształtnego i wyszczerzonego Raama.
— Co? — zapytali jednocześnie.
Basista stuknął palcem w kartę z rasą.
— Zostały zagrane dwie karty „Koniec Jest Blisko”, a to jest specjalny warunek naszego zwycięstwa.
Seymour przeklął pod nosem, coś rzucił, że no przecież, jak tego nie zauważył, Ignis spytał, czy liczenie punktów dla drugiego miejsca jest koniecznie, bo on chyba woli nie sprawdzać swoich i Karpia, Dante po prostu odetchnął z ulgą, mając serdecznie dość smażenia swojej jednej komórki mózgowej przy pomocy tych wszystkich kosmitów i statków.
— Wolałem chyba Siedem Cudów, tam przynajmniej jeszcze wiedziałem, za co Arieth kosi punkty — odparł, obracając w dłoniach figurką jakiejś czworonożnej bestii. — Tutaj mógłby mi powiedzieć, że wygrał razem z Raamem dwie rundy temu i bym mu uwierzył.
— Ja chyba też wolałem Siedem Cudów — poparł go Vi, przyciągnął uwagę Seymoura.
— Dlaczego?
Wilkołak parsknął śmiechem.
— Bo mogłem sobie oglądać tę kartę z Kolosem. Chciałbym go zobaczyć, ale nigdy jeszcze nie byłem w Spintharos.
— Czy możemy się napić? — jęknął Dante.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz