Merlina trochę przytkało, gdy kelner tak po prostu wziął i włączył się do ich rozmowy, i właściwie dopiero w tym momencie młody czarodziej zwrócił na niego większą uwagę. Z jakiejś przyczyny twarz mężczyzny wydawała mu się znajoma, lecz nie potrafił stwierdzić, skąd i dlaczego. Był charakterystyczny – ulice Stellaire, choć pełne różnorodności, nie obfitowały w spieszących gdzieś faunów, więc Merlin doszedł do wniosku, że co jak co, ale nawet on by chyba gościa zapamiętał, gdyby go faktycznie spotkał. Poczucie familiarności nie opuszczało chłopaka, pozostawało więc wyjaśnienie, że mężczyzny nie poznał i nie zobaczył tak normalnie, więc może widział go na jakichś zdjęciach kawiarni, które Bernadette pokazywała im, gdy wybierali miejsce do odwiedzenia, on zaś nie skupił się do końca na osobach, i tak ów mężczyzna trochę zapadł mu w pamięć przez niecodzienny wygląd, a trochę umknął przez naturalne dla Merlina roztrzepanie.
Niemniej jednak kelner ubrał w słowa dokładnie to, co Merlin chciał powiedzieć. Młody czarodziej zawsze miał problem z ułożeniem własnych myśli i wysłowieniem się tak, żeby druga strona go zrozumiała – gdy on wypowiadał jakieś słowa, zawsze robił się z tego koszmarny bałagan, myśli pojawiały się w chaotyczny sposób i sam Merlin nieraz gubił się we własnych wywodach, nie wiedząc już w końcu, o co jemu samemu chodziło i gdzie zmierzał ze swą wypowiedzią.
— Jakoś bym ją wymanewrowała — odparła Bernadette, jak zwykle nie zamierzając ustępować pola.
Dziewczyna była uparta, lubiła stawiać na swoim, a jeśli coś nie szło po jej myśli i kończyły jej się pomysły i rozwiązania, uciekała się do trzepotania rzęsami i nawijania kosmyka jasnych włosów na palec. Na razie była daleka od dobycia tak ostatecznej broni, starając się wciąż dotrzymać pola i obronić argumentami. Inna sprawa, czy by to w ogóle podziałało na kogokolwiek w towarzystwie. Siedząca naprzeciwko Guinevere pokręciła zrezygnowana głową.
— Wiesz, od czego zaczynają się wszystkie baśnie, w których człowiek bardzo źle kończy? — spytała. — Od prób wymanewrowania przeciwnika, który jest dużo potężniejszy i bardziej doświadczony.
— Koralinie się udało!
— Bo inaczej nigdy by nie odzyskała rodziców! — wtrącił Merlin.
Stojący przy ich stoliku faun pokiwał głową, poprawił znów okulary.
— I tu znów wracamy do kwestii posiadania wszystkiego.
Hawthorn uniósł się ze swego krzesła, zakręcił, przysunął jakieś inne siedzisko.
— Pan sobie może z nami usiądzie.
— A, tak, dziękuję.
Zaszurało, kelner zapomniał o tacy i zamówieniach, przysiadł przy ich stoliku. Merlin zaś, tak jak go zatkało, gdy nieznajomy tak po prostu się do nich dołączył, tak teraz jakoś naturalnie zaakceptował to, że będą mieli nowego partnera w konwersacji.
— I z tym, że jak się wie, że będzie strasznie, ale się coś robi, to wtedy jest się odważnym — dodał jeszcze, na co faun znów pokiwał głową.
— Tak, to wszystko się ze sobą wiąże — kontynuował kelner. — Druga matka nie była człowiekiem, tylko bytem żerującym na ludzkiej duszy, a to, że była miła dla Koraliny, wcale nie znaczyło, że darzy ją cieplejszymi uczuciami. Spójrzcie, jak szybko porzuciła cały akt, kiedy tylko zobaczyła, że Koralina nie zostanie z nią po dobroci.
Merlin pokiwał głową.
— Była straszniejsza, jak była miła — dodał, popatrując na fauna.
— Nie pokazała jeszcze swego prawdziwego oblicza i tego, do czego jest zdolna. Niewiedza o intencjach danej osoby tworzy poczucie niepewności i zagrożenia. — Kelner zwrócił się w jego stronę, poprawił okulary, potem znów skupił się na Bernadette. — I masz rację, że Koralinie udało się przechytrzyć drugą matkę, i to nawet więcej, niż jeden raz. Lecz Koralina nie była sama, miała wsparcie nie tylko od kota, ale i od pozostałych postaci. I, co najważniejsze, naprawdę bardzo, bardzo chciała, by jej rodzice wrócili.
— Mówi się, że dla chcącego nie ma nic trudnego — Hawth pociągnął łyk zamówionej kawy, niespecjalnie zwrócił uwagę na smugę pianki, która udekorowała mu policzek.
— Nie wiem, czy to wszystko naprawdę było dla Koraliny takim „niczym trudnym” — kontynuował Faun. — Lecz na pewno to, o jak wysoką stawkę grała, o jak ważne dla niej rzeczy musiała walczyć, wraz ze świadomością tego, czym skończyłaby się przegrana, wydobyły z niej siłę, o której posiadanie sama siebie by nie posądzała.
— Nie jest, że na co dzień człowiek się klepie z jakimiś potworami tworzącymi sobie swoje własne wymiary, co nie?
— Otóż to. W chwili próby i dziecko jest zdolne do heroizmu.
Faun uśmiechnął się lekko, popatrzył po reszcie zebranych przy stole nastolatków. Merlin zamyślił się, oplatając dłońmi filiżankę wypełnioną tygodniową porcją szczęścia i kalorii. Chłopak nie miał w nawyku głębokiego rozważania swego własnego życia, żyjąc z dnia na dzień i skupiając się raczej na tym, żeby przetrwać kolejny dzień w szkole, unikając rozczarowanego i zrezygnowanego spojrzenia nauczycieli, oraz komentarzy, że dobrze, że jego rodzice mają więcej dzieci, przynajmniej coś im wynagrodzi to rozczarowanie, jakim był dla nich Merlin. Zauważył jednak, że to, że tego dnia spotykali się w kawiarni z okazji jego bezproblemowego zdania semestru, nie było ani przypadkiem, ani kwestią łagodnego charakteru nauczycieli.
Odkąd Falkor stał się częścią rodziny Spellmanów, i odkąd Merlin stał się jego głównym opiekunem, biorąc na swe barki gros obowiązków związanych z opieką nad smokiem, jego oceny w szkole się poprawiły. Wydawałoby się to nierealne, przeczące logice, bo skoro chłopak miał mniej czasu, powinno mu iść jeszcze gorzej, tymczasem zaś było kompletnie na odwrót – jeśli trzeba było szybko ogarnąć lekcje, żeby wyjść z Falkorem, albo skończyć ten projekt, żeby potem był czas na zabawę, Merlin potrafił uporać się z rzeczami w rekordowym tempie, i jakby tego było mało, tym razem robił je poprawnie. Mniej się rozpraszał, nie zerkał trochę do podręcznika, trochę do telefonu, a kiedy Falkor zajmował miejsce na swym nowym posłaniu, tuż przy jego biurku, z którego radośnie zapuszczał żurawia w notatki swego ulubionego czarodzieja, to nawet transmutacja dobrze szła Merlinowi.
— Szczególnie dla innych — powiedział w zamyśleniu.
Kelner pokiwał głową.
— Szczególnie dla innych — podkreślił jego słowa.
Guinevere popatrzyła bystro na fauna.
— Przepraszam, że pytam, ale… Czy pan kiedyś uczył w szkole?
Mężczyzna uniósł brwi, z zaskoczenia aż podskoczył na krześle.
— W szkole?
— Bo pan tak o książkach mówi, jakby pan wszystko o nich wiedział.
Kelner odchrząknął.
— Hm, dziękuję, to ciekawe spostrzeżenie. Ale nie, nigdy nie uczyłem w szkole. Można powiedzieć, że po prostu książki bardzo mnie zajmują i stanowią ważną część mojego życia.
Hawthorn skinął głową.
— Jakby pan uczył kiedyś w szkole, to na pewno by pan tak fajnie nie mówił o tym wszystkim — zauważył, podrapał się po nosie, zerknął znów na fauna. — Zupełnie tak, jakby pan serio wiedział, co autor miał na myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz