20 lutego 2024

Od Souela – Walentynki

— Muszę... Muszę ci coś powiedzieć.
Souel siedział nieruchomo na krześle, wpatrywał się prosto w twarz siedzącej po przeciwnej stronie Yen. Trzecie krzesło zajmował śpiący kot, kompletnie niezainteresowany jednymi z niewielu klientów kociej kawiarni. Dwójka, to znaczy trójka siedziała głębiej, na uboczu, żeby nie przykuwać uwagi innych.
Yen namówiła go na przyjście, ponieważ musiała coś ważnego zrobić. Mówiła, że to pilne i nie mogła zwlekać, a on uznał, że jako dobry przyjaciel nie powinien odmawiać. Gdy tak jednak siedział już w tej kawiarni, a rozmowa przeszła do konkretów...
— Znamy się już dość długo — mówiła dalej fiołkowowłosa. — Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, praktycznie żyjemy razem. I... I tak wyszło, że... że chyba wykształciłam uczucia do ciebie. Szczersze uczucia. Niezwykle szczere. Nie dają mi spokoju od dłuższego już czasu, dlatego uznałam, że nie mogę tyle zwlekać. — Chwilę milczała. — Chciałabym... — zawahała się. — Chciałabym być z tobą bliżej. Jeszcze bliżej. Czy zaakceptujesz moje uczucia?
Spojrzała prosto na genashiego, ich przyozdobione białymi akcentami oczy utkwiły w sobie nawzajem. Między dwójką nastała cisza.
— Ach, to beznadziejnie brzmi! — jęknęła wtem Yen.
Oparła się plecami o oparcie krzesła, westchnęła głośno, krzyżując ręce na piersi. Popatrzyła na kawałek ciasta, którego jeszcze nie tknęła, wydęła nieco usta.
— Nie, nie, jest dobrze! — zapewniał ją Souel, żywo gestykulując. — Dało się usłyszeć szczerość w twoich słowach.
— Ale to brzmi kiczowato! Jak ja mam wyznać uczucia, jak nawet nie umiem tego fajnie powiedzieć?!
Tak, Yen potrzebowała jego pomocy w kwestii wyznania miłości. Znalazła kogoś, z kim chciała spędzić jeszcze więcej czasu, być bliżej niż dotychczas i od dobrych paru miesięcy główkowała, jak by tu powiedzieć, co jej na sercu leży, lecz dziwnie się z tym czuła. Tym bardziej że nękały ją obawy, że dostanie kosza, a kosz w jej sytuacji oznaczałby najgorszą tragedię. Bo jak potem żyć dalej razem, kiedy doszło to takiej wtopy? Nie dało się, po prostu się nie dało. Musiałaby zaszyć się gdzieś w dziurze i nigdy nie wychodzić na światło dzienne albo gorzej, wrócić do domu rodzinnego.
Souel akurat był w trakcie treningu, gdy dostał wiadomość od przyjaciółki, ale odpisał jej niemal od razu. Wiedział, że to była sprawa, którą Yen traktowała bardzo poważnie, zwłaszcza że pofatygowała się aż do niego. Suyeon powiedziała, że po prostu ma być sobą, a na Cheoryeona nie mogła liczyć; choć Souel to tam uważał, że jasnowidz to by się mógł przydać, chociażby w przewidzeniu, jak wszystko się potoczy, ale może chodziło o dziwaczne usposobienie chłopaka i ryzyko, że przypadkiem wyjawi sekret. Pozostał więc młody genashi.
— Ja naprawdę uważam, że jest dobrze — powiedział. — To, że robisz pauzy i się odrobinę jąkasz, sprawia, że naprawdę tobie zależy. Przecież nie musisz wykuć wiersza na pamięć, słowo w słowo.
Yen popatrzyła na niego trochę sceptycznie.
— Powiedz jeszcze, że powinnam być sobą i będziesz Suyeon 2.0 — rzuciła wymownie.
— Ach, ale Suyeon ma rację! — bronił się. — Nie możesz przed swoją potencjalną drugą połówką udawać kogoś, kim nie jesteś, a już na pewno jak się tyle znacie. I wiesz, co? Myślę, że zaakceptuje twoje uczucia!
Usłyszawszy te słowa, dziewczyna uniosła wysoko brwi. Zamiast jednak okazać szczęście czy jakiekolwiek inne pozytywne emocje, spojrzała na niego, jakby wzięła go za jakiegoś głupa.
— A wziąłeś czasem pod uwagę, że może być innej orientacji? — zapytała.
— A może nie jest? — Przyjął dokładnie taką samą postawę, co czarodziejka, krzyżując ręce na piersi.
— A skąd niby wiesz!
— A mam takie przeczucie!
Dotychczas śpiący na krześle między nimi kot przebudził się; podniósł swój łebek na nich, jak gdyby oburzony, że młodzież przerwała mu drzemkę. Cicho zasyczał, po czym zeskoczył na podłogę, przeciągnął się porządnie i podreptał do drzwi, przy których przemienił się w człowieka i wyszedł. Souel odprowadził go wzrokiem, unosząc jedną brew, nim jednak zdążył jakkolwiek o tym pomyśleć, usłyszał:
— Teraz z Suyeon przechodzisz na Cheoryeona 2.0?
Przeniósł spojrzenie na Yen, wziął głębszy wdech.
— Właśnie, czemu do niego nie pójdziesz? — zapytał odrobinę zrezygnowanym tonem. — On po prostu zajrzy do przyszłości i ci wszystko powie.
— Ta, a potem się wygada przy pierwszej lepszej okazji — rzuciła tamta.
— Jak znam życie, to już wie.
W tym momencie serio pożałował, że opowiedział jej o tym, jak odpowiedział na wszystkie pytania do walentynkowej edycji Auranthium. Wtedy nie zostałby uznany przez Yen za jakiegoś ukrytego eksperta w sprawach miłosnych i nie musiałby teraz się z tym wszystkim męczyć. Czy wyznanie uczuć naprawdę było takie trudne? Fakt, inni z reguły chcieliby, żeby okoliczności były niezwykłe, atmosfera magiczna i tak dalej, ale Yen akurat naprawdę nie musiała się starać. Souel to wiedział.
Na Władcę Powietrza, on naprawdę był ekspertem w sprawach miłosnych...
— Ech, po prostu załatw to szybko, nie zwlekaj, a będziesz mogła miło spędzić Walentynki ze swoją nową drugą połówką — rzekł, machnął przy tym niezgrabnie ręką. — Yen, będzie dobrze, naprawdę. Zaufaj mi. Gdybyś nie ufała, to byś nie poprosiła o pomoc w tak ważnej sprawie. Prawda? — dodał.
Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem, po czym spojrzała gdzieś w tylko sobie znanym kierunku. Z dobrą chwilę siedziała tak w całkowitym milczeniu, w końcu jednak wzięła prawdziwie głęboki wdech.
— Tak myślisz? — spytała miękkim głosem.
— Tak. — Pokiwał głową.
Wyciągnął z kieszeni spodni komórkę, sprawdził godzinę.
— Dobra, będę leciał — oznajmił. — Trzymam mocno za was kciuki. I nie mów mojej mamie, że byłem w Stellaire. Zacznie mi robić rant, czemu jej nie odwiedziłem.
Wstał, zdjął z krzesła kurtkę i założył ją. Upewnił się, że wszystko miał, podczas gdy Yen stale go obserwowała.
— Zostajesz przy czarnych czy wrócisz do niebieskich? — spytała.
Słysząc to, Souel posłał jej pytające spojrzenie; dopiero po chwili zrozumiał, o co jej chodziło. Złapał za kosmyk swoich włosów, już nie jasnych, nienaturalnych, a czarnych z niebieskawym połyskiem.
— Zostaję na tyle długo, na ile pozwoli mi moc przyjaciela Władcy Powietrza — odparł. — Dobra, pa.
— Pa, emosie.
Chłopak spojrzał na nią wymownie, nic jednak nie powiedział. Złapał za przyczepiony do szlufki spodni amulet. Granat wnętrza białego łuku zabłysnął, w okamgnieniu rozlał się na genashiego, który zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz