W Pokoju Jasnowidza tego dnia panowała wyjątkowa cisza. Cheoryeon siedział na swoim stałym miejscu, w pełnym skupieniu czytając przyszłość. Co pewien tylko czas otwierał oczy, żeby zapisać coś na kartce i wracał do przeglądu. Zajmujący poduszkę po drugiej stronie stolika Souel z kolei sprawdzał spisane treści i szukał potrzebnych informacji w podręczniku.
To znaczy, nie takie oszukiwanie! To była pomoc oraz radzenie sobie w trudnych sytuacjach! Souel miał okropnego prowadzącego z historii magii; do dzisiaj nie miał pojęcia, po co mu był ten przedmiot, ale zdać go musiał, a wykładowca wcale tej sprawy nie ułatwiał. Spieszył się przez prezentację, jakby świat się kończył, a połączenie tego z ogromnymi wymaganiami i pasją do uwalania studentów zapowiadało jedynie katastrofę. Souel nie zamierzał przechodzić przez to piekło, więc nie widział innej opcji – musiał poprosić o pomoc Cheoryeona. Jasnowidz zajrzy do przyszłości, podyktuje pytania, a biedny student się do nich nauczy. A ponieważ miał super przyjaciela, dostał jeszcze w gratisie podpowiedzi do egzaminu.
Zakreślił ołówkiem fragment w podręczniku, po czym przeniósł wzrok na kartkę Cheoryeona. Od razu dostrzegł uproszczony rysunek szczura w rogu, którego wcześniej tam nie było. Uniósł brew.
— Właśnie, co z portretem Władcy Powietrza? — zapytał.
Przypomniało mu się, że jakiś czas temu dawał instrukcje chłopakowi odnośnie portretu dla Władcy Powietrza. Rysunek, choć nieskończony, prezentował się świetnie i Cheory obiecał, że już sam ogarnie detale, końcowe pociągnięcia... Ale jeszcze do tego najwyraźniej nie doszło, a przynajmniej jasnowidz nie odzywał się w tej kwestii.
Tak samo, jak teraz. Cheoryeon zawiesił wzrok na niebieskowłosym, lecz słowo nie opuściło jego ust.
Souel popatrzył na niego, zmrużył nieco oczy.
— Zapomniałeś go skończyć? — to brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
— No nie miałem tyle czasu, okej, muszę pracować i ostatnio też mam inne sprawy na głowie — tłumaczył się, obracając długopis w palcach. — Na przykład takie podawanie komuś odpowiedzi do egzaminu.
Genashi udał, że nie słyszał ostatniej części wypowiedzi.
— I wcale nie grałeś przez całą naszą ostatnią rozmowę wideo.
Jasnowidz nie odpowiedział; uciekł gdzieś spojrzeniem. Po chwili powrócił do zapisywania pytań. Nie trwało to jednak długo, ponieważ wtem się wyprostował.
— O, chwila. — Sięgnął po swoją komórkę, sprawdził godzinę. — Kurde, już prawie piętnasta?
— A co? — zdziwił się genashi.
— Bo po naszej ostatniej rozmowie, wiesz, tej o duchu, napisałem do Yen, żeby w sumie go przyprowadziła do mnie, bo chcę go zobaczyć. Plus mogę określić czy rzeczywiście jest jakimś bóstwem, czy tylko wciska nam kit.
Wysłuchawszy go, Souel popadł w zamyślenie. Fakt, to był dobry pomysł. Skoro mieli wątpliwości, najlepszym rozwiązaniem okaże się pomoc kogoś, kto normalnie widział duchy i potrafił określać rasę danej istoty. Cheoryeon potrzebował tylko jednego spojrzenia, by oświecić resztę paczki, a tajemniczy duch nie będzie mógł się w żaden sposób ukryć. Oby to tylko nie był demon.
Zamrugał dwa razy, spojrzał znów na przyjaciela.
— I na kiedy się umówiliście?
— Tak w sumie to...
Dokładnie w tym momencie drzwi otworzyły się, o czym powiadomił dwójkę dźwięk dzwoneczka. Chwila ciszy, po której przez koraliki przedarła się w klapkach-czaszkach Yen (ryby już zostały zabrane), a za nią jakiś wysoki mężczyzna w butach. Souel odwrócił głowę, pomachał czarodziejce, po czym przeniósł wzrok na nieznajomego.
— Kto to? — zapytał.
— To... — zaczęła Yen, lecz wtem zamilkła. — Chwila, ty go widzisz? — Poprawiła okulary.
To pytanie zaczęło echem odbijać się w głowie Souela. Zamarł jak skała, wypuścił ołówek z ręki.
— C-Co masz na myśli? — zapytał nerwowo.
— Czej, Souel, serio go widzisz? — rzucił Cheoryeon, oparł się łokciem o blat.
Serio go widzisz?
Serio go widzisz?
Serio go...
— Yen — powiedział niecodziennie poważnie, twarz jego drastycznie pobladła. — Czy to jest... ten duch?
— Tak — odparła trochę niepewnie tamta. — To Raoun. Przynajmniej tak powiedział. — Wymieniła wymowne spojrzenia z duchem.
— Aha. — Wolno przytaknął niebieskowłosy. — Czy to znaczy, że ja...?
Nie dokończył, ponieważ niespodziewanie wszystko spowiła ciemność.
Przyjaciele poświęcili chwilę na ocucenie chłopaka. Gdy wreszcie się ocknął, powoli podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż podpierany przez czarodziejkę. Podniósł głowę, znów ujrzał stojącego kawałek dalej mężczyznę o białych źrenicach, ze skrzyżowanymi rękami na piersi przyglądającego się trójce przyjaciół. Dopiero wtedy dostrzegł, że był on odrobinę przezroczysty.
Czyli tak.
Czyli widział duchy.
Jak do tego doszło?! Co to miało znaczyć?! Czy Pokój Jasnowidza był jakiś specjalny, przesiąknięty tajemniczą mocą, dzięki której niewidzialne byty stawały się w środku widzialne? Czy może Souel za dużo spędzał czasu z Cheoryeonem i jakimś cudem się zaraził? Ale nie przewidywał przyszłości! Czyli co, czyli przejął to, co najgorsze: widzenie duchów! No chyba nie! Odmawiał! Rezygnował! Zgłaszał reklamację! Nie chciał! Dlaczego?! Dlaczego on?! Za jakie grzechy?! Brakowało mu w życiu tylko tego! I co on teraz zrobi?! Jak miał normalnie funkcjonować?! Przecież widział duchy! Duchy! Martwe osoby!
Miał ochotę się popłakać.
— Souel, jesteś blady, żyjesz? — spytała zmartwiona Yen.
— Wolałbym nie... — wydusił z siebie chłopak.
Bardzo, ale to bardzo ostrożnie skupił wzrok na duchu. Mierzył go z góry na dół, przyglądał mu się uważnie. Korzystał z okazji, że tamten akurat obserwował łowiącego groszek z wody Kamyka. Popatrzył na twarz mężczyzny; gdy dostrzegł pewien element wyglądu, otworzył szerzej oczy, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć, po całym pokoju rozległo się niesamowicie głośnie:
— TO TY! TY MNIE OPĘTAŁEŚ!
Wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy i spojrzeli na stojącego Cheoryeona.
Raoun wyprostował się, prychnął głośno.
— Skąd wiesz? — odparł. — A, no tak, zostawiłem ci wiadomość. — Wzruszył ramionami.
— I bez wiadomości bym cię dorwał, bo nie tylko mam twój portret pamięciowy, ale też WSZYSTKO zapamiętałem! — Groźnie wycelował w niego palcem. — Widziałem DOKŁADNIE, co robiłeś z MOIM CIAŁEM! I masz rację, z tą altanką tamta okolica lepiej wygląda — powiedział spokojnie — ALE WRACAJĄC! MAM DOWODY I WIDZIMY SIĘ W SĄDZIE!
— W sądzie?! — odfuknął, podchodząc bliżej. — Jak ŚMIESZ! Myślisz, że uda ci się pozwać ducha, to znaczy boga?!
— Nie, ale mam dowody, żebyś wiedział! HA, OPĘTYWANIEC JEDEN! — Gwałtownie skrzyżował ręce na piersi. — Jak jesteś takim bogiem, to nie powinieneś tak sobie opętywać, kogo chcesz, w dodatku mnie!
— Mówisz jak Pramatka!
— BO MOGĘ, chwila, kto to? — Przystopował.
— Nie znasz. — Machnął niezgrabnie ręką.
Wreszcie między nimi nastała cisza. Raoun nachylił się nieco w stronę Cheoryeona, zmierzył go dokładnie wzrokiem. Uniósł jedną brew, wyprostował się.
Souel prawie odetchnął z ulgą, lecz zanim do tego doszło, duch stanął tuż przed nim. Raoun uważnie mu się przyjrzał, genashi odruchowo wstał, bo nie mógł po prostu być z góry obserwowany, nie wyrobiłby psychicznie. Popatrzył na oczy mężczyzny, gdy nagle przypomniał sobie, co chciał powiedzieć.
— Czy jesteś bogiem?
— Czy jesteś Błogosławionym? — zapytał dokładnie w tym samym czasie Raoun.
— Co? — odpowiedzieli chórem.
W Pokoju Jasnowidza nastała cisza, przerywana jedynie przez Kamyka, który dalej bawił się w wodzie. Cała czwórka spoglądała na siebie, nikt nie ukrywał dekoncentracji i zaskoczenia.
— Moment, ja dobrze usłyszałam? — pierwsza odezwała się Yen. — Bogiem? On?
Wskazała Raouna palcem, tamten krytycznie spojrzał na opuszek.
— Nie będziesz celować w boga palcem. — Machnął ręką, jakby z zamiarem zbicia dłoni dziewczyny, lecz kończyna jedynie przeniknęła przez nią.
— W martwego będę — odpyskowała młoda Avoir.
— W martwego?!
— Cóż, uważam, że jest bogiem — wtrącił się Souel, stając między dwójką — ponieważ ma białe źrenice. Tak jak Władca Powietrza.
— Ale to nie znaczy, że jest bogiem! — kłóciła się dalej Yen.
— Tyle że on jest — stwierdził spokojnie Cheoryeon. — Wyczuwam od niego boską energię.
Czarodziejka i genashi przenieśli wzrok na niego, tamten tylko wzruszył ramionami. Cóż, skoro jasnowidz powiedział, że to bóg... to był to bóg.
O matko, czyli naprawdę. Naprawdę mieli do czynienia z najprawdziwszym bogiem.
Tylko Souel nie wiedział, jak na to zareagować.
Bo przed nimi stał bóg. Taki z prawdziwego zdarzenia. Z krwi i kości, to znaczy nie, bez krwi i kości, bez namacalnego ciała, ale bóg. Nie Władca Powietrza, tylko inny. Czy Souel powinien się pokłonić? A może to będzie oznaka niewierności wobec jego mentora? Ale jak nic nie zrobi, to bóg Raoun może poczuć się urażony i wtedy im zagrozi! A ze słów Cheoryeona i Yen wynikało, że on potrafił opętywać! Oznaczało to, że mógł tak, na przykład, przejąć kontrolę nad ciałem takiego biednego młodego genashiego, który po prostu się pogubił, a następnie rzucić się z mostu lub skoczyć pod auto! Lub w jakiś inny, bardziej boski, brutalniejszy sposób zabić...!
— Cheoryeon, czy ty kiedykolwiek miałeś kontakt z bogiem? — spytała Yen, podpierając się rękami na biodrach.
— Tak! — Ewidentnie zamierzał podać przykład, lecz się zaciął. — Wtedy...! No ten... — Poprawił włosy.
Dziewczyna patrzyła na niego z politowaniem, ostatecznie pokręciła głową, ciężko wzdychając.
— Nie, chwila, po czym ty poznałeś? — zwróciła się do genashiego. — Od kiedy ty w ogóle widzisz duchy? Czy Cheoryeon coś na ciebie nałożył? — Poprawiła oprawki swoich okularów.
— Nie... — Souel spojrzał na jasnowidza, lecz tamten stanowczo zaprzeczył ruchami rąk. — Nie wiem. Po prostu...
— Jesteś Błogosławionym — usłyszeli.
Wszyscy, jak na zawołanie, utkwili swój wzrok na Raounie.
Bóg stał kilka sekund nieruchomo, przyglądając się każdemu po kolei. Ostatecznie przestąpił z nogi na nogę, wzruszył ramionami i lekkim tonem powiedział:
— No co? Ma przecież białe kręgi wokół źrenic. — Wskazał palcem swoje oczy.
Pozostali dalej milczeli, wyraźnie nie rozumiejąc, do czego on zmierzał. Cheoryeon stał za resztą, spuścił wzrok, nad czymś się zastanawiając. Wtem podniósł brwi, jednak nie zdążył nic powiedzieć, bowiem został wyprzedzony przez Raouna.
— Och, na miłość Pramatki. — Podparł na moment ręką czoło. — Bogowie mojego pokroju, nie wasi, wasi są słabi, ale ci mojego pokroju, z białymi źrenicami mogą dawać śmiertelnikom małą cząstkę swojej mocy i wtedy czynią z takiej osoby Błogosławionego. Efektem są zdolności pochodzenia boskiego, a także znak rozpoznawczy, czyli białe kręgi wokół źrenic.
— Dokładnie to chciałem powiedzieć! — odezwał się Cheoryeon, pstryknął palcami.
Nie spotkał się jednak z zadowoleniem innych. Przyjaciele popatrzyli na niego, wykrzywili usta w grymasie.
— Ostatni raz wam pomagam! — Jasnowidz pogroził im palcem.
Tymczasem Raoun podszedł bliżej Souela, by lepiej mu się przyjrzeć. Niebieskowłosy odruchowo wykonał krok w tył, wstrzymał na sekundę oddech. W duchu powtarzał sobie niczym zacięta płyta, że nic mu nie będzie, nic się nie stanie, do niczego nie dojdzie, to wcale nie tak, że jak bóg-duch wymknie się spod kontroli, to nikt z trójki nie będzie w stanie się przed nim uchronić, nawet rzekomo wielki Jasnowidz Moon...
— Tylko... — zaczął Raoun, lecz urwał. — Souel, tak?
— Tak? — Souel przełknął głośno ślinę.
— Skoro jesteś Błogosławionym, to znaczy, że poznałeś jakiegoś białookiego boga. Kto to był? Kto cię pobłogosławił? — Zbliżył się jeszcze bardziej.
— Władca Powietrza?
— Władca Powietrza? — powtórzył za nim, wyprostował się. — Jak ma na imię?
— Nie wiem, czy powinienem wymawiać...
— Och, wy, śmiertelnicy i ta wasza, okej, ten jeden raz możesz, twój Władca Powietrza na pewno się nie pogniewa!
Patrzył z wyczekiwaniem na chłopaka, popędzając samym spojrzeniem. Souel uciekał wzrokiem, bojąc się patrzeć prosto w oczy boga. Czuł się, jakby te białe źrenice mogły wywiercić w nim dziurę na wylot, samodzielnie wydobyć wszystkie potrzebne informacje i przy okazji najgłębsze sekrety. Ile genashi by dał, żeby w tym momencie był przy nim jego mentor.
Nie mógł jednak długo zwlekać. Obawa, że tylko sobie tym zaszkodzi, sprawiła, że najlepiej dla niego prezentowała się opcja po prostu słuchania się boskiej istoty. Naprawdę nie chciał zostać opętany, wziął zatem głęboki wdech, aż wreszcie cicho odpowiedział:
— Władca Powietrza Aerind.
Usłyszawszy imię, Raoun zmarszczył brwi. Odsunął się na dwa kroki od Souela, skrzyżował ręce na piersi.
— Hm, nie znam — odparł, lecz wtem jego oczy błysnęły. — Nie, czekaj, brzmi znajomo. Dobra, kolejne pytanie...
— Ile jeszcze? — zapytał podświadomie genashi.
— No, weź, się uspokój, nie jesteś na spowiedzi ani przesłuchaniu! — rzucił bóg (choć Souel to tam inaczej to widział). — Czy kojarzysz kogoś takiego jak Celtrioz?
Cisza.
Raoun zmrużył oczy, jego usta przemieniły się w wąską kreskę.
— No i tyle z przesłu...
— Coś kojarzę? — odezwał się nagle Souel. — T-Tak, znam go! Ch-chyba! Raczej tak! Tak, to on mi pomógł wrócić do domu... wtedy...
— Czyli znasz Celtrioza?! — W jednym skoku znalazł się tuż przed nim.
Tamten odchylił się odrobinę do tyłu, w odpowiedzi niepewnie pokiwał głową.
— Na Pramatkę, znasz Celtrioza! — zawołał dziwnie rozradowany Raoun, skierował w jego stronę ręce, lecz nie mógł go złapać za ramiona. — Znasz Celtrioza! Czy masz kontakt ze swoim Władcą Powietrza?!
— Tak, regularnie piszemy listy...
— LISTY?! Jak ty piszesz listy?! — Nachylił się jeszcze bliżej.
— N-No, biorę kartkę, zaczynam od „Drogi Władco Powietrza Aerindzie”, piszę, co chcę, p-potem „pozdrawiam, Souel”, a na koniec podpalam, tak, tak podpalam, o, od strony imienia...
— TY ZNASZ METODĘ PISANIA LISTÓW MIĘDZY BOGAMI?! — Wtem zamrugał parę razy. — Chwila, jak to od imienia? — dodał ciszej.
Oddalił się na parę kroków od chłopaka, podparł ręką podbródek, popadając w wyraźne zamyślenie. Ostatnie słowa jeszcze raz powtórzył pod nosem. Stał tak z dobre kilka sekund, obserwowany przez wszystkich pozostałych ze zdziwieniem, aż wreszcie schował twarz w dłoniach, mamrocząc do siebie:
— Pramatko, jestem skończonym debilem.
Cheoryeon nie marnował okazji.
— Prawda.
I bardzo szybko pożałował.
Raoun zniknął, źrenice jasnowidza zapaliły się na biało. Chłopak zerwał się niemal jak poparzony, w kilku susach wylądował tuż przed nadal zestresowanym genashim.
— Souel, mógłbyś napisać list do Władcy Powietrza, żeby przekazał Celtriozowi, że ja, Raoun, na niego czekam? — zapytał niezwykle przejętym tonem. — Ja wyślę osobiście list do Celtrioza, ale ty też napisz do Aerinda, tak na wszelki wypadek — dorzucił.
— Dobrze — odpowiedział wolno Souel. — Zrobię to.
I wtedy abstrakcja sięgnęła zenitu, bo opętujący Cheoryeona Raoun złapał go w objęcia i mocno przytulił. Souel czuł się co najmniej dziwnie, spojrzał w sufit, nie mając bladego pojęcia, jak na to zareagować. W przeciwieństwie do Yen, która wiedziała, co robić – sięgnęła po swoją komórkę, a następnie zrobiła parę zdjęć.
— Słuchaj, Souel, ja ci się tak odwdzięczę, naprawdę! — zawołał Raoun, puszczając go. — To znaczy, ekhem, wynagrodzę ci twoją wierność do białookich bogów, tak! Tylko... Tylko wrócę do domu!
— O-Okej... — zająknął się tamten. — A mógłbyś już zostawić Cheoryeona?
Raoun spojrzał na niego, zmarszczył brwi.
— Niech ci będzie. — Wzruszył ramionami.
Bóg wyskoczył z ciała, stanął tuż obok. Cheoryeon zamrugał parę razy, zachwiał się, a gdy odzyskał równowagę, byłby rzucił się na ducha z pięściami, gdyby w porę nie zdał sobie sprawy, że niematerialnego przecież nie trafi. Warknął cicho pod nosem, zerknął przelotnie na stojące w kącie lustro, gdy nagle otworzył szeroko oczy.
— HYYYY CZY TY MNIE CZYMŚ ZARAZIŁEŚ?! — Podszedł do swojego odbicia. — JA NIE CHCĘ...!
— Co znowu? — rzuciła zrezygnowanym tonem Yen.
Cheoryeon odwrócił głowę, dwójka wymieniła się spojrzeniami.
— Wyglądasz normalnie — powiedziała dziewczyna, przewracając oczami.
Jasnowidz powrócił wzrokiem na lustro.
— O, już tak. — Odetchnął z wyraźną ulgą.
Raoun stał z boku, przyglądał się uważnie Cheoryeonowi. W pewnym momencie wskazał go palcem, pytając spokojnie:
— On tak zawsze?
— Ta... — jęknęła Yen, podparła ręką czoło.
Chwila ciszy.
— Dobra, młodzieży — zaczął Raoun, klasnął w dłonie. — Fajnie, że pogadaliśmy, że mieliście ten zaszczyt poznać prawdziwego boga, ale ten prawdziwy bóg ma teraz pilniejsze rzeczy na głowie! Do kolejnego mojego objawienia!
Nie dodając nic więcej, odwrócił się na pięcie i przeniknął przez ścianę na zewnątrz. Młodzieńcza trójka została sama (z Kamykiem).
Souel... dalej w pełni nie ogarniał, co się właśnie wydarzyło. To miał być spokojny dzień; genashi w grafiku zapisał sobie jedynie zajęcia i spotkanie z Cheoryeonem w celu zdobycia pytań do testu, nic ponadto, nic więcej, nic a nic, więc czemu, do jasnej, wietrznej mocy Władcy Powietrza Aerinda, musiało przytrafić mu się coś takiego? Po co spokojny dzień, na co to komu! Niech przyjdzie duch, którego jakimś niemożliwym cudem mógł zobaczyć, niech się okaże, że ten duch to tak naprawdę bóg, niech dojdzie do rozmowy, z której na sam koniec nie zrozumie ani słowa!
Wcześniej okazjonalnie dumał sobie, czy kiedykolwiek spotka innego białookiego boga poza Władcą Powietrza i jego przyjacielem, panem Celtriozem, ale nigdy nie przypuszczał, że przebiegnie to w tak chaotyczny sposób. Czego bogiem był Raoun, chaosu chyba! W sumie Cheory jakiś czas temu coś tam mówił o nadciągającym ucieleśnieniu chaosu, może o to właśnie chodziło.
Dobra, nie wiedział.
I chyba wiedzieć nie chciał.
Cheoryeon chwilę patrzył w stronę, w którą uciekł Raoun. Skrzyżował ręce na piersi, coś prychnął pod nosem, chyba jakieś obraźliwe słowa. Odwrócił głowę, spojrzał na Yen.
— Masz usunąć te zdjęcia — rozkazał je morderczym tonem. — Albo nie, najpierw mi je wyślij, potem usuń. Będę miał kolejne dowody — dodał.
Czarodziejka nie odpowiedziała, jedynie niepotrzebnie głośno westchnęła.
Tymczasem Souel wreszcie zdołał wrócić myślami na ziemię. Usiadł na poduszce, wziął do ręki leżący na stoliku zeszyt. Wyrwał z niego kartkę, następnie pochwycił wcześniej używany przez Cheoryeona długopis i zaczął pisać.
Zaciekawiona Yen podeszła bliżej, nachyliła się nad nim – zapuściła żurawia przez jego ramię, żeby móc widzieć, co robi.
— Ty serio zamierzasz teraz pisać ten list?
— Wolę nie myśleć, co by było, gdybym tego nie zrobił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz