Mieszkanie wydało mu się zimne, nieprzyjemne i puste. Co prawda często w jego czterech kątach nie było gdzie nogi postawić, bo kolejna góra magazynów modowych się przewaliła na podłogę, a jemu nie chciało się tego porządkować, sterty materiałów we wszelkich możliwych odcieniach walały się w artystycznym nieładzie koło biurka z maszyną do szycia, gdzieś na parapecie więdła już lawenda, niewyrzucone jeszcze butelki po szampanach zalegały w kuchni, zaś brudnych szklanek porozrzucanych w salonie i łazience nie było chyba co liczyć. Dante zamknął za sobą drzwi, nieuważnie puścił rączkę walizki, pozwolił jej się przewalić na ziemię i westchnął ciężko, czując ten wieczny niedosyt.
Było pusto, bo brakło w mieszkaniu nie sprzętów i mebli, lecz osoby, teraz pewnie zapadającej się w miękką pościel swojej własnej sypialni po podróży. Syren rzucił okulary na komodę, przeczesał ręką włosy, poszedł nalać sobie wody. Spędzili ze sobą tyle czasu na tym wyjeździe, on sam obchodził najlepsze walentynki w swoim życiu, jednak chwila rozejścia się do dwóch różnych domów wcale nie była łatwiejsza i wcale nie miał na nią ochoty.
Telefon zawibrował w kieszeni, zaćwierkał cicho, dając znać o nowej wiadomości. Na czas Medwi wyciszył wszystkie media, skrzynka odsyłała tych natrętnych od razu na maila roboczego, mail roboczy wysyłał automatyczne powiadomienie o jego nieobecności. Włączył wszystko z powrotem ledwie kilka minut temu i liczył, że chociaż da radę usiąść, zanim będą się do niego dobijać, ale równie dobrze mógł zacząć nadrabiać już teraz. I tak było wokół niego za cicho, a skoro czyjś głos nie mógł tego zmienić, to stukanie w klawiaturę i puszczenie jakieś muzyki musiało wystarczyć.
Zerknął na urządzenie, brwi podskoczyły, usta wygięły się w lekkim uśmiechu, trochę zmęczonym, ale wciąż zawadiackim. Maeve.
Kliknął od razu ikonę słuchawki, wigor nieco powrócił, gdy przypomniał sobie o swoim jakże genialnym pomyśle, który uskutecznił przed lotem do Medwi. Wróżka odebrała prawie natychmiast.
— Dante!
— Cześć, kruszyno — kącik ust powędrował wyżej, odsłonił wampirzy kieł, Dante zadał oględne pytanie, prawie maskując łobuzerską nutę w głosie — jak się mamy?
— Ty mi lepiej powiedz, jak było!
— Nie, zacznijmy od ciebie, bo nie obraź się, ale na bank ja mam więcej do gadania — wymanewrował ją prędko, zaczął przy tym buszować w kuchni. Dante schylił się, otworzył jedną z szafek, gdzie zwykle trzymał różne łakocie i słodkie picia. Półki świeciły pustkami, krawiec się skrzywił. Musiał chyba jednak zostać przy wodzie.
— Och, no dobrze… — Entuzjazm przyjaciółki jakoś przygasł, wciąż co prawda Maeve była pogodna, ale zabrzmiała, jakby jednak wolała odwlec bardziej chwilę przejścia do tematów o sobie, niechcący budząc przy tym syrenią czujność.
— Co? Coś się stało, jak mnie nie było?
Już nie dopowiedział, że jeśli Zapałka zjebał podsunięte mu na srebrnej tacy wyjście z aktorką, to go wsadzi na rożen i będzie nim kręcił nad zbiornikiem pełnym rybek i aksolotli. Sięgnął ręką, ściągnął z półki nad blatem ostatnią z czystych szklanek.
— Nie, nie, nic z tych rzeczy, wszystko właściwie było super! Ignis ci już może mówił, że się widzieliśmy ostatnio?
— Doprawdy? — Zdziwił się lekko, z wprawą starego oszusta używając głosu niewiniątka. — Nie, nie wspominał.
— Bo wyszliśmy na takie… przyjacielskie spotkanie i…
Dłoń niechcący puściła szklankę, Dante zareagował błyskawicznie, pochwycił ją z powrotem w locie.
— Na co wyszliście?! — Wyprostował się, z hukiem postawił szkło na blacie, chwycił dzbanek, chociaż filtr w nim chyba się skończył jeszcze przed wyjazdem. — To ja układam taaakie plany, randkę wam ogarniam, tylko po to, żebyś ty to nazwała przyjacielskim spotkaniem?! Ja mogę to jeszcze u Virgila znieść, ale u dwóch osób już nie.
Na to, że Zapałka będzie marudził, że jego zakuty, rybi łeb jest najgorszą plagą, jaką przeżyły wszystkie odłamki, że oszukał go (zrobił to z przyjemnością) i inne pierdoły, to był przygotowany, lecz jakoś wykluczył możliwość, że Maeve też będzie w podobne farmazony brnąć. Tyle jej opowiadała o swoich randkach, tych pierwszych i nieco świeższych, że przynajmniej ona powinna była mieć świadomość, że to całe wyjście ze spalonym brykietem ani trochę nie różniło się od jego spotkań z lekarzem, nie licząc oczywiście tego, że z panem doktorem znali się dłużej i przy niecodziennych okoliczność zaczęli częściej widywać, jednak nadal, do ciężkiej cholery! Wkuł jej do głowy definicję randki najlepiej, jak umiał!
— Ale dlaczego krzyczysz… — Zanim zdążył przeprosić, Maeve odezwała się znowu. — I co masz na myśli z układaniem planów?
Szklanka zatrzymała się w połowie drogi do ust. Kurwa. Wpadł.
Czas ograć aktorkę aktorstwem.
— A bo Zapałka — upił łyk wody, zbierając dodatkowe sekundy na wymyślenie przekonującego kłamstwa — mnie pytał tak tajemniczo o jakieś fajnie miejsca w Stellaire, nie? To mu podsunąłem takie muzeum czekolady, co chciałem z Basharem iść, no ale wypadła Medwia nagle i tak pomyślałem, że może raz w swoim miernym życiu ten sfajczony złamas poszedł za moją dobrą radą i cię tam zabrał, no bo dla kogo innego mógłby się o to pytać. Więc pośrednio ułożyłem wam plan… — skrzywił się, wywrócił oczami — spotkania.
Oczywiście, że nie było jego zamiarem oszukiwać Maeve, ale za daleko zabrnął w wykonywaniu swojego planu, żeby teraz pozwolić jej się o nim dowiedzieć. No i nie naściemniał jej totalnie, bo upity Zapałka łatwo dał się prowadzić w rozmowie tak, jak syren tego chciał.
— Ach, w ten sposób — odparła, a jemu pozostało tylko trzymać kciuki, że wróżka nie będzie się w to dalej zagłębiać. Na szczęście reszta wypowiedzi miała już żywszy, bardziej pogodny ton. — Rzeczywiście, poszliśmy tam, świetnie się bawiliśmy. Najlepsze chyba było, jak na koniec mogliśmy…
Dante słuchał uważnie, ochoczo komentował wszystkie opisywane przez Maeve elementy muzeum, przy okazji o Zapałce sporządzając mentalną notkę. Co jak co, ale chłop zachować się przy aktorce potrafił, więc syren odnotował w głowie same plusy, za które mógłby go pochwalić. Aż dojechali do tych nieszczęsnych kwiatów i…
— Upierdolę mu łeb.
Właściwie nie sprecyzował, o kim mówił, czy o tej przepalonej żarówce, czy o gnoju, który dał radę dostać adres Maeve i jej wysłać te róże, po czym doszedł do wniosku, że chodziło chyba o obu. Wszelkie tłumaczenia, że to wróżka zrobiła z siebie idiotkę, uciszył stanowczo, bardzo walcząc ze sobą, by w trakcie rozmowy z nią nie zacząć miotać kurwami na tego spopielonego pomyleńca. Do czego to doszło, żeby on musiał wszystko za niego robić.
Trochę wyszedł ze stanu wkurwionego rekina opowiadaniem do Medwi, tak więc gdy pożegnał się już z Maeve, obiecując, że niedługo do niej wpadnie, numer Zapałki wpierw wyświetlił, postukał palcem w blat i uznał, że wygarnie brykietowi wszystko przy szklance szkockiej i dobrym drinku, bo inaczej ten frajer by się rozłączył po paru sekundach, a potem zablokował go na kolejne kilka godzin. Westchnął, obrócił się i ledwie zdążył garnek wyciągnąć z szuflady, nim jaśnie pan szlugiem jebiący sam dał o sobie znać w wiadomości.
Powstrzymał się przed odpisaniem „twoja stara”, zamiast tego napisał tylko:
Więcej konwersacji z Zapałką nie sprawdzał, o szczegółach mógł frajer jutro dopiero po piętnastej się dowiedzieć i niech lepiej jacyś bogowie mają go w opiece, jeśli powie, że nie może wtedy.
— No i to jest przyjacielskie spotkanie… — mruknął pod nosem, już pomijając fakt, czym właśnie nazwał genashiego.
Gotować, standardowo, za szczególnie mu się nie chciało, nie jeśli robił to tylko dla siebie, więc wlał po prostu wodę do garnka, poczekał, aż się zagotuje, a potem dodał pół paczki fusilli. Akurat, gdy ustawiał odliczanie w telefonie, ten rozdzwonił się ponownie. Na ekranie pojawiła się fota z jednej z gorętszych sesji zdjęciowych tego sezonu.
— Soren? — rzucił do komórki, jedną ręką trzymając ją przy uchu, drugą zamieszał makaron.
— Dante, kurwa, ile można do ciebie dzwonić? Cały czas tylko słyszałem od poczty głosowej coś o jakieś Medwi, już myślałem, że oszaleję i naprawdę pojadę cię tam szukać.
Syren parsknął śmiechem.
— Nie pojechałbyś, za zimno.
Na chwilę nastała bardzo wymowna cisza.
— No nie — przyznał w końcu model. — Ale! Teraz już odebrałeś, także słuchaj tego, bo spadniesz, kurwa, z krzesła. Kojarzysz The Web, nie?
Dante podparł dłonią biodro, na twarzy odmalowało się jakieś powątpiewanie. Chuja tam spadnie z krzesła, jeśli chodziło o to przeklęte miejsce.
— Stety niestety — mruknął.
— Bo ja, yo y nadie más, na walentynki gościłem w moim domu samą jego właścicielkę — odparł, wręcz ćwierkając jak ten skowronek o poranku. Dante prawie znowu wypuścił z rąk szklankę, gdy próbował się napić. — Możesz trochę pozazdrościć, pozwalam, zrobiła mi świetne drinki.
Telefon legł na blacie, syren pochylił się nad nim, twarz chowając w dłoniach.
— Soren, nie, ja pierdolę.
— Co?
— Kurwa. Spotykasz się z Charlie?
— No chłopie, przepadłem już w chwili, kiedy zostaliśmy nasłani, żeby się nawzajem pozabijać. Kocham to w kobiecie. Nie mogę się powstrzymać i pozwalam jej się nawet włamywać do mojego domu… — Urwał, zamyślił się. — W sumie to nie wiem, czy to wtedy dalej jest włamanie, ale załóżmy, że tak, brzmi bardziej ekscytująco.
Dante westchnął ciężko, czując, jak te niewielkie ilości inteligencji, które dzielił z Sorenem, wyparowują w tym momencie, bo oto właśnie chyba oboje znaleźli ludzi, dla których byli gotowi być jeszcze większymi debilami, niż już byli na starcie.
— O czym ty pierdolisz?
— Okna zostawiłem dla niej uchylone, bo lubi nimi wchodzić.
— Nie.
— Tak.
— Kurwa. — Czoło rąbnęło również w blat.
— Ona mnie w jakiś dziwny sposób natchnęła, powiem ci. Może opętała to lepsze słowo. Nienawidzę hawajskiej, prawda? Wyobraź sobie, że zrobiłem tę kuchenną abominację specjalnie dla niej.
Krawiec uniósł głowę, prychnął.
— I może jeszcze kazała ci zapłacić za to, że łaskawie zechciała ją zjeść? — zapytał sarkastycznie.
— Zapłaciłbym — odparł bez zastanowienia model.
— Soren!
— No co, przyniosła mi owoce w czekoladzie! — krzyknął tamten. — I jeszcze pamiętała, że mam alergię na truskawki!
— Czy ty nie przesadzasz?
Soren szybko znalazł sposób na wywinięcie się od odpowiedzi.
— A gdyby to pan doktor…
— Nie mieszaj w to Bashara — zagroził, wyciągając do przodu łyżkę, jak gdyby mężczyzna stał tuż przed nim.
— Dobrze, nie będę, ale wiedz, że nie poznałeś najwyraźniej Charlotte tak, jak ja, bo nie jestem w stanie się otrząsnąć spod jej wpływu i nie jestem pewny, czy nawet chcę próbować.
Dante nie powiedział więcej, bo woda zaczęła kipieć, telefon pikaniem informując o końcu czasu i prawie zalał całą kuchenkę. Dopiero wrzucając makaron do sitka usłyszał wołanie Sorena.
— Halo, Dante, jak tam właściwie było z doktorem w walentynki?
Ogarnął kuchnię, po czym opowiedział wszystko ze szczegółami, dokładnie tak, jak Maeve, wspominając o kawiarni, kuligu, poświęcając uwagę każdemu spacerowi i uśmiechowi, przebijającym się przez wręcz nieustannie padające płatki śniegu. Rozmowę z Sorenem skończył na zaproszeniu go na jakieś wyjście na sklepy, bo było parę dostaw nowych kolekcji u większych marek, na co od razu model się zgodził i kazał pozdrowić pana doktora przy okazji.
Nie zdążył dojść z talerzem makaronu wymieszanym z pesto do kanapy, znów ktoś domagał się połączenia.
— Co ich wszystkich dzisiaj wzięło… — mruknął, klikając zieloną słuchawkę.
Ilara nie dała mu pierwszemu się odezwać.
— Dante — zaczęła zaaferowana — posłuchaj uważnie tego, co zaraz powiem, ponieważ może ci się to wydać absurdalne, ale jest to najszczersza prawda.
Virgil wspominał, że Ilara miała tendencję do popadania w swoiste stany zafiksowania się na punkcie jakiejś konkretnej rzeczy, mówiąc szybko, dużo i bez zahamowań, byle przekazać te najważniejsze dla niej myśli. Brzmiała, jakby dokładnie w jednym z nich się znalazła, więc wybrał taktykę w miarę spokojnego słuchacza.
— Okej.
— Chyba poderwałam kobietę — rzuciła.
Talerz z brzękiem opadł na stolik przed kanapą.
— TAK, KURWA, BRAWO — wykrzyczał do słuchawki, unosząc triumfalnie pięść za Ilarę. — Kto to jest?
— Nie wiem.
Dante zamrugał.
— Co?
— Znaczy, wiem, ale nie do końca, bo przedstawiła mi się i rozmawiałyśmy dużo, ale nie wzięłam od niej żadnego numeru albo czegokolwiek, więc praktycznie nie wiem, jak do niej dotrzeć, a to, gdzie może pracować, to tylko moje przypuszczenia.
No nie. Po prostu, kurwa, no nie. Jak on miał swatać tych ludzi, jak oni byli tak zajebiście oporni na to swatanie? Sami się do cholery swatali i dalej im nie wychodziło! Dante opadł na kanapę, przetarł dłonią czoło.
— Talarko ty moja droga, powiedz mi… — odparł słodko, ściskając kąciki oczu, jak jego doktor — jak można tak zjebać?
— Była atrakcyjna, odprowadziła mnie i na koniec pocałowała. Chyba rozumiesz.
Syren zastygł, spojrzał przed siebie. Potrzebował mniej niż chwili na przemyślenie jej słów.
— Dobra, nieważne, masz wybaczone — powiedział, sięgnął po widelec. — Tylko teraz trzeba to naprawić.
— To znaczy?
Charakterystyczny półuśmiech wypłynął na usta.
— Po prostu mi powiedz, jak ona wyglądała.
Nie po to miał tyle kontaktów, żeby nawet w mieście tak dużym jak Stellaire nie znaleźć przyszłej wybranki Ilary, od czego przecież miała go za przyjaciela.
— Była chyba orczycą, bardzo wysoka, miała zieloną skórę i długie, czarne włosy. Umięśniona, tak naprawdę porządnie. I mówiła, że nazywa się Kindra.
Zakrztusił się pierwszym kęsem obiadu. Dante zakaszlał donośnie, nie mogąc odpowiedzieć kobiecie na pytanie, czy wszystko w porządku. Gdy w końcu się uspokoił, palec musiał otrzeć drobną łezkę w oku.
— Kindra? — odparł, brzmiąc na zdecydowanie zbyt zdziwionego i obeznanego z tym mianem. Szybko dodał: — Ciekawe imię.
— Ona cała była ciekawa — westchnęła, aż Dante praktycznie zobaczył to rozanielone spojrzenie, jakim musiała teraz obdarzać ściany swojego mieszkania Ilara. — Tylko szkoda tego numeru… A co się u ciebie działo?
Ilarze streścił dość Medwię, z tyłu głowy mając znajome imię i spiesząc się do zadzwonienia do pewnej pani sierżant. Naturalnie jednak nie zapomniał opowiedzieć, jak Bashar był cudownie uroczy na wyjeździe, jak jest doskonałym mężczyzną, organizującym znikąd takie miłe wyjazdy, uskutecznił właściwie to, co Soren jeszcze chwilę temu, ale przymknął na to oko, bo Ilara bardzo chętnie słuchała, gratulując mu równie udanych walentynek.
A potem się szybko rozłączył i zadzwonił na numer nazwany „CENTRUM SPUSZCZANIA WPIERDOLU”(*). Oczywiście, że ta menda odebrała dopiero gdzieś przy ostatnim sygnale, po którym włączyłaby się już poczta głosowa.
— Kindraaa — zamruczał przymilnie.
— Spierdalaj.
Wywrócił oczami. Że Zapałkę oczy od tego nie bolały, naprawdę.
— Nawet nie wiesz, co chcę powiedzieć — burknął.
— Wiem, że odpowiedź to nie.
— Nie stałaby ci się krzywda, gdybyś wykazała trochę uprzejmości.
— Wsadź sobie w dupę tę uprzejmość.
Dante uśmiechnął się chytrze.
— Zaraz to odszczekasz, jak będziesz mi dziękować za podanie ci danych twojej — zrobił krótką pauzę, cmoknął zadowolony, czując tę cudowną przewagę z posiadania większego zasobu wiedzy od rozmówczyni — walentynkowej randki.
— Co proszę?
— Ilara. — Przeciągnął specjalnie dźwięk każdej litery. — Coś dzwoni pod kopułą?
Po drugiej stronie nastała cisza, nie za długa, ale wystarczająca, żeby pozbierać trochę myśli. Uśmiech syrena się poszerzył.
— Czy ty naprawdę znasz każdego w tym cholernym mieście?
Dante parsknął śmiechem.
— Może. To jak?
— Dalej spierdalaj.
— Ej! — fuknął. Nie tak to miało wyglądać.
— Nie mów jej, że znasz mnie, a mi nie wysyłaj jej numeru. Jakbym go chciała, to sama bym go wzięła. Po prostu nie mieszaj swojego rybiego nosa w ten interes.
— To rada czy groźba? — zadrwił.
— A jak myślisz? — odparła Kindra całkiem poważnie.
Widelec stuknął we frustracji o kant talerza.
— Nie możesz iść na przypadkową randkę, wyrwać jedną z najlepszych lasek w Stellaire, a potem sobie od niej odejść!
— To patrz, jak właśnie to robię.
— Kindra, do kurwy nędzy!
— Do zobaczenia na jakimś sparingu.
— Kindra!
Dźwięk przerwanego połączenia rozległ się przy jego uchu, Dante spojrzał ze zmarszczonymi brwiami w ekran. Co to w ogóle miało być za zachowanie względem Ilary? Bo że jego wyklinała to nic dziwnego, ale dlaczego tak bardzo jej przeszkadzało ponowne spotkanie się z drugą kobietą? Westchnął, rzucił telefon na poduszkę. Może spyta potem o Kindrę Bashara, w końcu leczył on tę chodzącą górę.
Po zjedzeniu obiadu została mu jeszcze jedna osoba, z którą musiał pogadać.
— O, Dante — Virgil przywitał się typowym dla siebie, spokojnym i miłym dla ucha głosem — ty żyjesz po tej Medwi.
— Ciebie też dobrze słyszeć i tak, żyję, mam się świetnie, dziękuję. Idziemy… — Zawahał się, zastanowił szybko nad czymś. — Właściwie to pytanie najpierw. Widziałeś się z Seymourem na walentynki?
— Co? — Usłyszał, jak coś się przewala, może kubek z ołówkami. Przynajmniej nie tylko jemu leciały dzisiaj rzeczy z rąk. — Uh… nie?
— Jak to, kurwa, nie?
— W studiu siedziałem, a co miałem robić? — burknął wilkołak.
Dante wziął głęboki wdech, wypuścił powietrze powoli. Czyli tymi debilami też musiał się zająć.
— No to idziemy najpierw sprać ci tyłek, a potem się najebać.
(*)Nazwa wymyślona przez genialną Queen of Rats.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz