Soren sam do końca nie rozumiał, co w niego wstąpiło. Gdyby jeszcze kilka miesięcy temu usłyszał, że dobrowolnie spróbuje zrobić dla kogoś coś miłego, w szczególności dla swojej niedoszłej morderczyni, najprawdopodobniej wybuchnąłby śmiechem. A jednak manewrował właśnie między sklepowymi regałami w poszukiwaniu najlepszej jakości składników, które zadowolą kubki smakowe pajęczycy. Sorenie Acedio, kim ty do cholery jesteś? Myśl pojawiała się w jego głowie za każdym razem, kiedy kolejny przedmiot trafiał do koszyka. Jego własnej sytuacji nie poprawiał fakt, że z własnej woli zaopatrywał się właśnie w produkty potrzebne do przygotowania pizzy hawajskiej. Soren szczerze nienawidził ananasa. A jeszcze bardziej gardził ananasem na pizzy. Wiedział jednak, że Charlie darzyła tę kuchenną abominację ogromną sympatią. Ba, sama mu o tym powiedziała, gdy podczas wspólnie spędzonego sylwestra wdali się w niezwykle ożywioną rozmowę na temat jedzenia. Pamiętał też, że z trudem powstrzymywał się wówczas od wykrzywienia twarzy w nieprzychylnym grymasie i dałby sobie rękę uciąć, że absolutnie mu się to nie udało. Przysiągł sobie wówczas, że jeśli wciąż będą utrzymywać kontakt, osobiście przygotuje jej dania na tyle wykwintne, różnorodne i zapadające w pamięć, że jej kubki smakowe same pozbędą się sympatii w stronę pizzy hawajskiej. A jednak stał właśnie przy własnym samochodzie, z uśmiechem na ustach pakując zakupy do bagażnika. Sorenie Acedio, jesteś naprawdę żałosnym człowiekiem.
Następną godzinę spędził na siedzeniu przy kuchennym stole, wpatrując się we wciąż nierozpakowane, leżące tuż przed nim siatki. Czy na pewno chciał to zrobić? Dlaczego właściwie chciał to zrobić? Czy Charlotte miałaby w ogóle ochotę ponownie go zobaczyć? Nawet jeśli się zgodzi, czy nie pomyśli sobie zbyt wiele, jeśli Soren zaprosi ją do siebie akurat w okolicy walentynek? A może podświadomie sam chciał i dążył do tego, żeby pomyślała sobie coś więcej?
– Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! – Ukrył twarz w dłoniach, próbując doprowadzić się do porządku. – Po prostu do niej zadzwoń.
Soren pusto wpatrywał się w wyświetlone na ekranie dane kontaktowe Charlotte. Pamiętał, że w przypływie emocji i ilości alkoholu we krwi poprosił o jej numer na pamiętnym sylwestrze. Nie miał jednak pewności, że ten, który otrzymał, był prawdziwy. Nic nie stało przecież na przeszkodzie, żeby zwyczajnie go okłamała, wymigała z niewygodnej sytuacji. Był zbyt pijany, żeby zauważyć, a ona nie była mu przecież nic winna.
Ostatecznie nie odważył się zadzwonić, a jedynie wysłał krótkiego sms’a.
Niemal natychmiastowo wyciszył telefon, rzucił go na najbliżej położoną szafkę i poderwał się od stołu. Czego nie zobaczy, to nie ugodzi w jego ego. Poza tym, jeśli istniał choćby cień szansy, że dziewczyna przeczyta jego wiadomość i ponownie przekroczy próg jego mieszkania, nie mógł powitać jej z niczym. W końcu sam powiedział jej, że coś dla niej ma i zamierzał dotrzymać tej obietnicy. Nawet jeśli się nie pojawi, a pizza cały swój żywot spędzi nietknięta i zimna na jednym z kuchennych blatów. Sprawnie rozpakował więc wszystkie zakupione wcześniej produkty, narzucił na siebie ulubiony fartuch i zakasał rękawy.
– To będzie najlepsza pizza hawajska jaką w życiu jadłaś, Charlotte. Mogę ci to obiecać.
Soren zawsze powtarzał sobie, że gdyby nie jego zjawiskowa, niepowtarzalna twarz, która marnowałaby się we wszystkim poza modelingiem, otworzyłby własną restaurację. Kto wie, może nawet prowadziłby programy kulinarne i stał się sławą na miarę Rordon’a Gamsay’a. Niestety talent zwyczajnie się marnował - Acedia nie miał dotychczas nikogo poza samym sobą, komu mógłby gotować, z kim mógłby dzielić się własną pasją. Być może dlatego tak ochoczo zdecydował się na ugotowanie Charlotte jej ulubionego dania. Nadal nie potrafił jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wybrał akurat ją. Mógł zrobić to przecież dla Angusa za te wszystkie lata, które z nim przecierpiał, dla Liliana za wszystko, co ostatnio razem przeszli albo dla Dantego w ramach świętowania wygrania dwóch tak prestiżowych nagród. Ale gdy tylko myślał o tym, kogo chciałby ugościć w swej jadalni, jego podświadomość sama podsuwała mu obraz pajęczycy. Po raz pierwszy w życiu on, Soren Acedia, nie rozumiał, o co mu do cholery jasnej chodziło. Brakowało mu słów, żeby opisać wszystko, co działo się w jego życiu przez ostatnie miesiące. A to nie zdarzało się zbyt często. Ba, nie zdarzało się nigdy. Nie pozostało mu więc nic innego, niż brnąć dalej w tę niezrozumiałą, absurdalną relację, którą sam dodatkowo napędzał. Musiał skończyć tę cholerną pizzę. Chociaż, była jeszcze jedna, ważniejsza rzecz, którą Soren musiał, a raczej chciał, zrobić zanim zostanie całkowicie pochłonięty przez gotowanie. Wciąż pamiętał ostatnią wizytę Charlie w jego mieszkaniu i to, jak niewiele brakowało, żeby ze strachu złamał jej nos. Chłopak wytarł więc ręce w najbliższy, kuchenny ręcznik i szybkim krokiem powędrował do salonu, do którego ostatnio włamała się kobieta. Otworzył wszystkie okna, wpuszczając do środka ogromne ilości zimnego powietrza. Zatrząsł się, przez chwilę rozważając zamknięcie przynajmniej kilku okien, jednak ostatecznie się powstrzymał. Nie wiedział, którym z nich ostatnio Charlotte dostała się do środka, a jeśli mógł choć trochę ułatwić jej włamywanie się do jego mieszkania (jakby nie mógł zwyczajnie wpuścić jej drzwiami), to zamierzał pomóc jej najlepiej, jak tylko może. Trzęsąc się z zimna, chłopak wrócił do kuchni, odkręcił kaloryfer najbardziej, jak tylko mógł i wrócił do gotowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz