14 lutego 2024

Od Raouna – Walentynki? More like przecentynki

Przez jeden z wielu regałów w supermarkecie przeniknął Raoun. Obrócił się na pięcie, kosmyk grzywki razem z niemal przezroczystą końcówką długiego płaszcza lekko zafalowały od ruchu. Stanął wyprostowany, splótł dłonie za plecami, uważnym wzrokiem zaczął mierzyć widniejące na półkach czekolady. Mleczne, gorzkie, toffi, z owocami, ze słonym karmelem, biała – wybór naprawdę spory. Aż trudno było zawiesić na czymkolwiek oko. Bóg błądził spojrzeniem, błądził, wreszcie upatrzył sobie jakąś dużą bombonierkę pełną przeróżnych pralin. Wyglądała kusząco, zwłaszcza z tymi złotymi zdobieniami. Tylko rodzaje czekoladek zawsze były opisane z tyłu. Bo po co dawać normalnie, z przodu, ach...
Podszedł trochę bliżej, skupił się na moment, a następnie wyciągnął rękę.
Dłoń z każdą chwilą była coraz bliżej.
Aż zgrabnie pochwyciła pudełko.
Podniósł je z półki, obrócił, zaczął dokładnie sprawdzać skład pralin. Zwykła mleczna, deserowa, z likierem, z orzechami, z nadzieniem truskawkowym, biała czekolada, kokosowa, o, śliwkowa? Brzmiało smakowicie.
Wyciągnął drugą rękę, zagarnął kolejne opakowanie.
— Ej, czy mi się wydaje, czy w okresie walentynek wybór w czekoladach jest większy? — rzucił.
— No tak jest, bo to walentynki, duh — usłyszał.
Przy nim stanął niewysoki chłopak. Raoun odwrócił głowę, spojrzał na jego dwukolorowe oczy.
— Nie duhuj mi tu, Cheems. — Zmrużył nieco oczy.
— Nie nazywaj mnie Cheems, masz za mały level — odpyskował mu tamten.
Od niechcenia przyjrzał się temu, co mężczyzna pochwycił. Raoun jednak zabrał młodemu sprzed nosa praliny, jak gdyby to była od teraz jego własność.
Pomysł, by zrobić z Cheoryeonem polowanie na walentynkowe okazje, był tak nagły i niespodziewany, że Raoun nadal nie pojmował, jak w ogóle do tego doszło. Jeszcze chwilę temu siedzieli sobie razem w Pokoju Jasnowidza, bóg wbił, żeby pochwalić się, że został bez najmniejszego problemu przyjęty do szpitala. „Patrz, teraz nie tylko mam potęgę, ale też jestem lekarzem!”, zarzucił. A jasnowidz na to tylko: „Ta, ta, już to mówiłeś”. Tyle że ten nic takiego wcześniej nie mówił. Ach, młody i ta jego moc widzenia przyszłości...
Dobra, dobra, ale chwila, jak oni się w ogóle poznali?
A to historia na inny dzień!
W zasadzie to Cheoryeon pierwszy poruszył temat Walentynek. W pewnym momencie powiedział, że musi się zbierać, bo miał iść korzystać z okazji, a Raoun zaciekawiony wypytał go o resztę, no i jakoś tak wyszło, że razem poszli.
— Miętowa też jest na promocji? — spytał ni to siebie, ni towarzysza Cheoryeon.
Raoun zerknął pospiesznie na regały.
— Nie.
— CO? No taaaaaaaaaaak, bo ludu nie lubi mięty, to po co...! — zamilkł wtem, zmarszczył brwi. — No przecież jest JAK BYK napisane, że WSZYSTKIE czekolady i praliny pięćdziesiąt pro taniej! —Wskazał ręką wiszącą niemal tuż przed nimi pomarańczową karteczkę informującą o promocji. — Raoun, te twoje białe oczy mają problemy z widzeniem czy jak?
— A czy ty zdajesz sobie sprawę, że w Ma'ehr Saephii za takie teksty w moją stronę to by cię do więzienia wrzucili?
Stanął prosto, przodem do chłopaka, uniósł się powietrze, niecałe dziesięć centymetrów nad podłogą, żeby jeszcze bardziej spoglądać na niego z góry, zdominować, lepiej zaprezentować swoją boskość. Białe źrenice błysnęły, jakiś klient w pobliżu popatrzył na niego z pewnym zdziwieniem malującym się na twarzy.
Cheoryeon zmierzył go wzrokiem z góry na dół; mniej zaimponowany tym widokiem nie mógł być. A nie, brakowało jeszcze ziewnięcia.
— Ta, ta, super, fajnie tam masz w tej Ma'ehr Saephii, ale witamy w Novendii — rzucił obojętnie, machnął przy tym niezgrabnie ręką. — Wiesz, że za latanie w mieście bez ważnego prawa lotu dostaje się mandat? Wnętrza budynków też w to wliczone!
Chwilę wymieniali się spojrzeniami, aż w końcu Raoun powoli wylądował. Przestąpił z nogi na nogę, odchrząknął cicho. Wrócił do oglądania pudełek z pralinami.
Dlaczego on poszedł z tym dzieciakiem? Przecież od początku ich relacja była jakaś popieprzona. Cheoryeon w ogóle się nie słuchał, miał gdzieś prawdziwą tożsamość Raouna, pyskował do niego, darł ryja... Nie to, co ułożona, spokojna, kulturalna Suyeon, która jak na złość teraz musiała być poza domem. Mały wariat jeden!
To czemu...?
Podczas gdy jasnowidz zajął się pakowaniem do koszyka tabliczek czekolady miętowej, bóg ukradkiem zmierzył go dokładnie wzrokiem. Patrzył tak na niego, patrzył, patrzył.
No tak. Menda mu wtedy pomogła. I innym razem... Cholera.
I w sumie przypominał mu kogoś. Przypominał...
— No idziesz, lecisz czy co? — Cheoryeon rzucił, już idąc dalej. — Mówiłeś, że chcesz się dowiedzieć, jak się zdobywa kartę na zniżki.
Bóg bez słowa wyrównał z młodym krok, nonszalancko wrzucił bombonierki do koszyka tamtego. Jasnowidz oczywiście nie był zadowolony i zaczął ten swój wywód, że co on, jakiś boski sługa, że musiał targać jego zakupy, coś tam, coś tam; smarkacz chciałby być boskim sługą, ale Raoun nigdy, przenigdy go nim nie uczyni! Nawet nie pobłogosławi!
— Cheoryeon, ty umrzesz, jak się przymkniesz na pięć minut? — rzucił Raoun, unosząc brew.
— A umarłeś kiedyś? — odburknął Cheoryeon, gdy wtem otworzył szerzej oczy. — Ha, umarłeś! Ale L! Bóg, który umarł, ale jaja!
— Cheoryeon!
— CoaaAAAAA, AAA, AAA, ZOSTAW MNIE,  ZOSTAW MNIE AAAAAAAAA...!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz