05 lipca 2024

Od Bashara do Dantego

Bashar zamiótł szkło, nakleił plasterek. Taki ulubiony, wodoodporny i w aksolotle, lecz Dante nie uśmiechał się na widok różowych pyszczków i paciorkowatych oczek spoglądających na niego z powierzchni plasterka. Syren uciekał wzrokiem, a uśmiech i słowa zniknęły, poza cichym „dziękuję” i kolejnym „przepraszam”, zastąpione zaciśniętymi ustami i zduszonym, łamiącym się głosem. Bashar zapomniał o brudnych naczyniach i wszystkim tym, co działo się w kuchni i mogło wymagać jego uwagi. Chwycił dłoń Dantego, pogłaskał mężczyznę po włosach, a niepokój i troska nie opuszczały spojrzenia, przesuwającego się po spiętych barkach i zgarbionych plecach.
— Dante… — zaczął łagodnie.
— To nic, ja się zaraz ogarnę…
— …chciałbyś pójść teraz ze mną do wanny?
Syren podniósł wzrok, może te usta nie były już tak zaciśnięte, a mięśnie tak napięte. Głos zabrzmiał większą siłą.
— Tak.
Bashar uśmiechnął się, delikatnym gestem pociągnął Dantego za sobą, ten zaś podążył, tak jak zawsze podążał, dokądkolwiek jego lekarz by go nie prowadził.
W swoim długim życiu demon przeprowadzał niezliczoną ilość ważnych rozmów – takich, których przebieg decydował o losach całych krain i regionów, i których wynik kształtował życia śmiertelników. Przywykł do tego, by siedzieć po jednej stronie masywnego, bogato zdobionego stołu, w przestronnej komnacie ze ścianami ozdobionymi obrazami i herbami, i by gładkimi słowami zmusić siedzącego po drugiej stronie przeciwnika do przystania na dyktowane mu warunki. I choć te rozmowy były ze wszech miar ważne, to jednak demon nie uważał je za te najważniejsze, które kiedykolwiek odbył. Nie, te najważniejsze miały miejsce za zamkniętymi drzwiami prywatnych komnat i brakowało w nich stołów dzielących rozmówców, takich zapewniających odpowiedni dystans i sprawiających, że przeciwne strony mogły obwarować się przy swoim kawałku blatu niczym wojsko w twierdzy, zaciekle broniąc dostępu do prawdziwych myśli i uczuć. I nie chodziło wcale o rozmowy dotyczące polityki i tajnych układów, o których nie mówiło się publicznie. Chodziło o sprawy najbardziej prywatne i bliskie jego sercu. Bo posłów i przeciwników politycznych demon mógł zapomnieć, żył przecież tak długo. Ale nie zapominał tych, których kochał.
Bashar pozwolił, by panujący w łazience półmrok, cichy szum ciepłej wody wypełniającej powoli wannę i miarowe tempo przesuwającej się po silnym barku dłoni sprawiły, że oddech Dantego stanie się nieco głębszy, a zaciśnięta szczęka rozluźni, pozwalając słowom łatwiej płynąć. Dante nie czuł strachu, gdy komuś trzeba było ręcznie wytłumaczyć pewne rzeczy, nawet, jeśli tym kimś była cała grupa czających się w ciemnym zaułku jegomości. Lecz gdy przychodziło do rozmowy, szczególnie tej trudniejszej, bolesnej… Bashar widział, że to nigdy nie było dla niego proste. Siedzenie razem na kanapie, trzymanie się za ręce, kubek herbaty – nie, to wszystko było za mało. Potrzeba było dużo większej bliskości, czułego dotyku i melodii spokojnie bijącego serca, zapewniającej, że jakiekolwiek słowa nie padną, spotkają się jedynie z ciepłem i miłością, i że każda poruszona kwestia pozostanie bezpieczna, nigdy nie wyjdzie poza ściany łazienki.
— Ta stłuczona szklanka — zaczął miękko Bashar — przypomniała ci o czymś, co już się kiedyś wydarzyło?
Niepytany, Dante raczej niewiele mówił o swojej przeszłości, mając na podorędziu mnóstwo zabawnych historii, i jednocześnie sznurując usta, gdy zaczynały zazębiać się z czymś o wiele mniej zabawnym. Z tych rozrzuconych odłamków i oględnych słów, czasem z dłuższych rozmów, gdy Dante stopniowo oswajał się i otwierał dla niego, czując się coraz bezpieczniej u jego boku, Bashar wysnuł nieco domysłów, był w stanie postawić jakąś diagnozę, lecz zawsze chciał jeszcze spytać pacjenta, gdzie dokładnie boli.
Poczuł, jak Dante kiwa głową.
— Była taka jedna sytuacja… Nie, tak naprawdę to nie jedna, ale ta zapadła mi w pamięć najmocniej.
— Chciałbyś mi o tym opowiedzieć?
— To było… nie pamiętam, ile miałem lat. Chodziłem wtedy do szkoły, i to było rano. Chciałem po prostu zrobić sobie śniadanie, pójść na lekcje, a po południu miałem trening. I z poprzedniego dnia została jakaś brudna szklanka, której nie chciało mi się pozmywać. — Syreni ogon mocniej ścisnął nogi Bashara. — Pamiętam ją, stała tuż przy zlewie, i akurat jak sięgałem do szafki, to trąciłem ją łokciem. Nie zdążyłem złapać, poleciała na podłogę i po prostu się rozprysła. I na to akurat weszła matka.
Bashar przytulił go mocniej, Dante westchnął, zmarszczył brwi, słowa przyspieszyły.
— I oczywiście, że od razu się zaczęło. Że nie potrafię wokół siebie utrzymać porządku, że ledwie tydzień, jak nie było sprzątaczki, że przecież mogłem tę szklankę pozmywać, to nie takie trudne… — prychnął. — Bashar, ja wiem, że to była durnota i chciałem to szkło zamieść, poza tym matka miała pewnie rozpierdol z klientem-chujem i to dlatego tak na mnie wyskoczyła, ale… Ale po prostu nie mogłem! To był moment – oboje zaczęliśmy na siebie krzyczeć, a potem mnie szlag trafił, i… — urwał, płetwa plusnęła, mącąc powierzchnię wody.
— I co zrobiłeś?
— Pozbierałem tę pierdoloną szklankę, wrzuciłem do zlewu i umyłem, tak jak tego chciała, całe to potłuczone szkło. A ona tylko stała i patrzyła, nic nie powiedziała, nawet nie próbowała mnie powstrzymać.
— Zraniłeś dłoń?
— I to jak — odparł gniewnie, lecz zaraz zamilkł, w głos znów wkradła się nuta smutku, żalu do matki. — Wyszedłem z domu zostawiając za sobą ślady krwi i tyle. Nic nie zrobiła, nie zawołała za mną, nie próbowała… Nic nie próbowała. Po prostu nic.
Bashar poprawił się lekko w wannie, wtulił usta w złotą grzywę. Z tego, co Dante opowiadał o swej matce, wyłaniał się obraz osoby za każdym razem wybierającej odpowiedzi i reakcje zdolne najgłębiej zranić jej syna. Demon doszedł do wniosku, że to chyba była po prostu specjalna umiejętność niektórych rodziców.
— Tak mi przykro, Dante. Nie zasłużyłeś na takie traktowanie.
— Ona uważa inaczej.
Przez pewien czas panowała cisza, przerywana jedynie szumem nalewanej wody. Dante wyciągnął w końcu dłoń, zakręcił kurek.
— Scala mnie pozbierał — powiedział.
O swoim trenerze i jego żonie Dante też czasem opowiadał. Jego oczy się wtedy błyszczały, uśmiech pojawiał na twarzy, lecz gasł nagle, gdy nostalgia zmieniała się w smutek, żal i tęsknotę, wszystko zmieszane z jakimś poczuciem winy i straty. Wcześniej, nim Bashar w ogóle zaczął myśleć o remoncie łazienki, był taki moment, gdy Dante przycichł, mówiąc, że potrzebuje nieco czasu, Bashar zaś nie dopytywał, szanując prywatność swego partnera. Dopiero potem dowiedział się, że przyczyną tego wycofania była śmierć Scali. Lecz ponownie – Dante nie poruszył zbyt wielu szczegółów, potem zaś temat nie pojawił się ponownie i cała sprawa odeszła na dalszy plan, wciąż okryta woalem niedopowiedzeń.
— Jak zareagował na tę rękę?
— Zmył mi łeb — odparł Dante, lecz w głosie dźwięczał uśmiech. — Powiedział, że nie pozwoli mi trenować i mam biegać wokół klubu, i że ręce są dla boksera wszystkim, więc… Mam o siebie dbać. I uważać na te ręce. Szanować zdrowie.
— Bardzo mądrze ci powiedział.
— On dużo mądrych rzeczy mówił. Tylko ja to nie zawsze doceniałem.
I znów smutek rozlał się ze wspomnień. Bashar miękkim gestem pogładził widoczne ponad taflą ramię. Z tego, co Dante opowiadał, Cangrande i Giovanna stworzyli dla niego bezpieczną ostoję i dom, ciepły i przyjazny, którego Dante tak bardzo potrzebował.
— Opowiadałem ci, jak nauczył mnie grać w rzutki?
Bashar słyszał o tym tylko pobieżnie, więc uśmiechnął się, zaprzeczył, pozwolił Dantemu wrócić do miłych wspomnień. Słowa płynęły, rozluźniając spięte mięśnie i sprawiając, że syreni ogon nie wydawał się już aż tak zesztywniały, nie oplatał się kurczowo, jakby Dante bał się wypuścić Bashara ze swojego uścisku. A potem ostatnie parsknięcia śmiechem umknęły z szerokiej piersi, Dante zamilkł, układając policzek gdzieś na ramieniu swojego lekarza.
— Nie pytałem cię o to wcześniej, ale… co się właściwie stało, że wasz kontakt się rozluźnił? — spytał Bashar.
Tak, jak się spodziewał, Dante spiął się na powrót, a ciężkie westchnienie stanowiło preludium do historii, o której Bashar wiedział, że była bolesna.
— Pokłóciliśmy się — powiedział oględnie syren. — Właściwie to ja się pokłóciłem. Widzisz, to było… Mniej więcej wtedy, kiedy byłem już na studiach, na początku. Miałem wtedy… — Dante szukał przez chwilę słowa, Bashar miał wrażenie, że mimo wszystko nie znalazł odpowiedniego. — …taki układ. Scala go nie pochwalał, mówił mi, że to dla mnie źle, że wpadnę w kłopoty, bo szemrane towarzystwo i że to wszystko nie jest szczere. Ja, oczywiście, wiedziałem lepiej. I chciałem, żeby się po prostu odczepił, przestał suszyć mi głowę.
Dante zamilkł, Bashar czekał cierpliwie.
— Było tak, jak z moją matką. Chwila moment, i już na siebie krzyczeliśmy. Ja… — zawahał się, głos przycichł. — Powiedziałem mu tak, żeby na pewno się odczepił. Uderzyłem tak, żeby naprawdę bolało, a potem… — Dłonie zadrżały, wpiły się w lekarski bok. — Już go więcej nie zobaczyłem. Bashar, kurwa, to był ostatni raz, jak…
Słowa rozsypały się do reszty, Dante wcisnął twarz pod wodę, całkiem schował się w obejmujących go ramionach. Ciepła woda tłumiła szloch, lecz powierzchnia burzyła się, fale omywały ścianki wanny, gdy silne ciało drżało, instynktownie zwijając się w bezbronny kłębek. Bashar nie wiedział, ile czasu obejmował ciasno Dantego, ile czasu gładził uspokajająco szerokie plecy, całował zmarszczone czoło, nie czuł nawet, kiedy nogi mu zdrętwiały, splątane z rekinim ogonem. Płacz przychodził i odchodził, gdy Dante wynurzył się na trochę, zaczął opowiadać o tym, jak się w ogóle dowiedział, jak odwiedził Giovannę i cmentarz, jak dostał list. Bashar zaś prowadził go przez tę opowieść najdelikatniej jak potrafił, kierując łagodnymi pytaniami, kojąc ból, gdy na powrót wzbierał w sercu i tuląc, gdy rozpacz przynosiła łzy.
— Byłem debilem — powiedział syren w końcu, głosem ochrypłym od płaczu. — Myślałem, że ten układ w końcu przerodzi się w coś poważnego, takiego prawdziwego. Tamten czas w ogóle był ciężki, czułem się… samotny, więc… próbowałem wypełnić tę pustkę czymkolwiek. — Dante podniósł wzrok, zerknął na Bashara. — Czasem to nawet działało, wydawało mi się, że jak zasłużę, to będzie dobrze. Że to faktycznie będzie coś realnego, że będę tym jedynym, ale nie. Nic z tego nie było, układ był tylko układem. I dla niego straciłem swoją relację ze Scalą.
— Dante…
— Nie, Bashar, posłuchaj mnie. — Dłonie splotły się pod wodą. — Scala był starszy, mądrzejszy, bardziej doświadczony, był mi bliski i zawsze chciał dla mnie dobrze. A ja to spierdoliłem jedną kłótnią. Byłem tak zdolny, że to wystarczyło.
— Nie mów w ten sposób…
Ale słowa popłynęły dalej, niczym wartki strumień, bo oto lekarskie dłonie odnalazły miejsce, które bolało najbardziej.
— I kiedy ta szklanka się zbiła, to pomyślałem, w sumie samo przyszło mi do głowy, że jakbym się kiedyś z tobą tak pokłócił, to…
— Dante, ale o co ty byś się ze mną kłócił?
Syren potrząsnął głową, mokre włosy spłynęły gdzieś na ramię.
— Nie wiem. Ale jakbyś podniósł na mnie głos…
— Słońce, nigdy nie podniosę na ciebie głosu.
— Nigdy nie dam ci powodu.
Bashar odetchnął głębiej, widząc w spojrzeniu Dantego determinację zmieszaną z desperacją i czymś jeszcze, wszystko to zakorzenione głęboko w przeszłości, w ranach i bólu straty. Patrzył na niego przez chwilę, dłoń uniosła się, delikatnie pogładziła pobliźniony policzek.
— Kochanie — powiedział miękko. — Nie będę miał powodu, by na ciebie krzyczeć, bo nie będę go szukał. A ty nie musisz na nic zasługiwać, bo nie kocham cię za coś, tylko dlatego, że jesteś tym, kim jesteś.
Coś zmieniło się w tych mroźnobłękitnych oczach, a jakieś napięcie puściło, choć Bashar czuł, że jego słowa będą potrzebowały czasu, by przebić się przez twardą tkankę blizn pokrywających serce, pozostałych po wszystkich tych momentach, gdy każdy, kto coś dla Dantego znaczył, w końcu go zostawiał.
— Poza tym… Dante, od tamtego momentu minęła ponad dekada.
— Ale to nadal boli.
— Wiem. I możliwe, że już zawsze tak będzie — wyszeptał łagodnie. — Ale chodziło mi o coś innego. Dziesięć lat to długo – przez ten czas ty sam zdążyłeś się zmienić. Nie jesteś tym samym mężczyzną, którym byłeś wtedy, twoje życie też nie wygląda tak samo. A ja nie jestem ani twoją matką, ani Scalą, ani drugą stroną układu. Wszystko potoczy się inaczej, bo sytuacja jest inna i ty jesteś inny.
— Co, jeśli to nie wystarczy?
Bashar obdarzył go pocałunkiem, uśmiechnął się uspokajająco.
— Oczywiście, że wystarczy — powiedział z pewnością w głosie. — Dante, ty cały czas myślisz, że to jesteś ty przeciw sobie i całemu światu. A to tak nie jest. To jesteśmy my dwaj, razem, przeciwko temu, co los postanowi na nas rzucić. — Bashar nachylił się bliżej, oparł czoło o jego skroń. — W tej sytuacji to los powinien się bać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz