18 lipca 2024

Od Oriona do Merlina

Maleńka kuchnia była równie zagracona, co reszta mieszkania. Nawet tutaj znalazło się miejsce na półkę z książkami, a samych sztućców czy garnków wiele nie było, bo też sam pisarz wiele nie potrzebował. Istniało spore prawdopodobieństwo, że przy próbie ugotowania czegoś poważniejszego cały budynek poszedłby z dymem i to nie była tylko i wyłącznie opinia Oriona, ale również Ruby, która dbała o to, aby pisarz nie chodził głodny i nie wywołał żadnej katastrofy, chociaż to drugie zwyczajnie nie groziło. Gdy Orion siadał do pisania, zapominał o całym świecie, w tym również o regularnych posiłkach, więc gdy te nie były serwowane mu prosto pod nos, to mijało naprawdę sporo czasu, zanim pisarz zorientował się, że w sumie to wypadałoby zasilić czymś pożywnym te szare komórki, które nieustannie eksploatuje, tworząc kolejne światy.
Nieco rzadziej do łączenia kropek, dlatego też kompletnie zapomniał o gotujących się na kuchence jajkach dla Falkora. Dopiero sam smok przypomniał mu, że w istocie, skoro je wstawił, to powinien po ugotowaniu ściągnąć je z gazu i wystudzić, a następnie, zgodnie z obietnicą, poczęstować smoka. Cóż, nie było gwarancji, że bez przypominania faun podoła temu karkołomnemu zadaniu. Póki co skupił się więc na jednym: wpadł do kuchni, nawet nie wywalił się o miskę z wodą Szekspira, a następnie dopadł do kuchenki. Ile te jajka się już gotowały? Na pewno wystarczająco długo? Może powinien jeszcze troszkę potrzymać? A co, jeśli znów zapomni?
Zdając się więc na opatrzność, zakręcił gaz, ostrożnie wylał z garnuszka gorącą wodę i zalał jajka zimną. Już sięgnął do nich, po czym zmarszczył brwi i wyjrzał na chwilę z kuchni.
– Czy jadasz jajka w skorupkach, czy też bez? – zapytał Falkora. Skinął głową, otrzymawszy odpowiedź, po czym znów zniknął na chwilę w kuchni, aby powrócić po kilku minutach ze smoczym przysmakiem na talerzyku. W drugiej ręce niósł miskę z wodą, gdyby Falkor był spragniony po przekąsce. 
– A więc na czym to my… – zapytał, poprawiając zjeżdżające z nosa okulary i znów zajmując swoje miejsce.
– Falkor chciał zjeść pańskie książki – przypomniał Merlin, wciąż spoglądając na swojego podopiecznego z lekkim niedowierzaniem. Smok akurat milczał, a jego pyszczek usmarowany był nieco żółtkiem z jajek, które jednak nie ugotowały się na tak twardo, jak Orion miał nadzieję. No cóż, tak czy siak chyba mu smakowało, bo nawet przez chwilę nie przerwał jedzenia, jedynie spoglądając to na swojego opiekuna, to na uśmiechającego się dobrotliwie fauna. 
– Ach tak, właśnie. Muszę przyznać, że idzie za tym jakaś logika. – Faun obejrzał się, by spojrzeć na swój imponujący księgozbiór. – W końcu istnieje nawet takie powiedzenie, że jesteś tym, co jesz, prawda? Pomysł Falkora zatem wcale nie był taki dziwny, jak może się wydawać. Choć wciąż, co stwierdzam ze smutkiem, nierealny do zrealizowania. Chociaż nie znam się aż tak na smokach, to jednak wydaje mi się, że ich struny głosowe nie są dostosowane do tego, by układać dźwięki w ludzkie słowa… Tak czy siak, możemy wspólnie zastanowić się nad jakimś rozwiązaniem tego problemu bez szkody dla Falkora i literatury – uśmiechnął się do Merlina. Chłopak spojrzał na niego niepewnie. 
– Pytałem Guinevere o jakieś zaklęcia do rozmowy ze zwierzętami, ale mówiła, że to trudne i można popsuć zwierzakowi mózg, bo nie są tak mądre jak ludzie…
– Co za nonsens – oburzył się Orion, a koźle uszy zadrgały nieco. – To, że nie są w stanie się z nami porozumieć tak, jak my tego oczekujemy, wcale nie oznacza, że nie są mądre. Spójrz na Falkora – wskazał dłonią smoka usiłującego zlizać resztki żółtka z pyszczka. Szekspir przyglądał się z lekką naganą żółtym kropkom na podłodze, jednak sam pisarz nie miał nic przeciwko. W końcu, gdyby ugotował te nieszczęsne jajka na twardo, to nie byłoby żadnego problemu. I podłogę ostatecznie można było umyć. Jak sobie Orion kiedyś o tym przypomni. – Za wszelką cenę chciał się z tobą porozumieć i uznał, że zrobi to dzięki zapisanym słowom. Co prawda, metoda była nieco kontrowersyjna, ale mimo wszystko wciąż jedna z bardziej sensownych. Trzeba w dodatku pamiętać, że Falkor jest bardzo młodym smokiem, a te potrafią żyć bardzo, bardzo długo! Wyobrażasz sobie, ile wiedzy można zgromadzić w trakcie tak długiego życia? Smoki to naprawdę fascynujące stworzenia. Dajmy na to, Pączek odkrył w sobie ogromne zamiłowanie do cukiernictwa. – Mały, niebieski smoczek był prawdziwą gwiazdą kawiarni, na równi z wolpertingerem, chociaż Orion nigdy tego Szekspirowi nie mówił. Bardzo łatwo było urazić jego ego. 
Ktoś zapukał do drzwi, a później, nie czekając na zaproszenie, do środka weszła Ruby. Niosła ze sobą tacę, na której ustawiony był talerz z ciastkami i dwa pucharki z lodami. 
– No, widzę, że przynajmniej pamiętałeś, aby zaproponować coś do picia – powiedziała, patrząc na stojący na stoliku dzbanek i dwie filiżanki w dłoniach Oriona i Merlina. – Przyniosłam wam coś do tej herbaty. – Postawiła tacę na stole obok dzbanka i wzięła się pod boki. Pokręciła lekko głową, rozglądając się po czymś, co umownie było nazwać salonem pisarza. – Taki tu bałagan, jak ci nie wstyd, Orion, gości wpuszczać? – zapytała. Faun skulił uszy po sobie, wyraźnie skrępowany.
– Cóż, muszę przyznać, że nie spodziewałem się…
– A nie, mnie to nie przeszkadza – powiedział Merlin. Pisarz posłał mu porozumiewawczy uśmiech. Ruby za to westchnęła ciężko. Machnęła po prostu ręką i opuściła mieszkanie, wracając do kawiarni na dole. 
– Mimo wszystko zaklęcie jest dość trudne, a ja nie chciałbym uszkodzić Falkora – wrócił Merlin do tematu, a Orion zamrugał nagle.
– Jakie zaklęcie? – zapytał, wyraźnie zbity z tropu.
– No… te pozwalające na rozmowę ze zwierzętami – przypomniał cierpliwie Merlin, a Orion westchnął, gdy w końcu jednak połączył kropki.
– Ach, no tak. Cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wymyślić inny sposób komunikacji. Wypowiadane lub zapisane słowa są tym najlepszym narzędziem, jednak przecież nie jedynym, prawda? Chwila… zapisane słowa… – zamyślił się pisarz, ciągnąc palcami różową bródkę. – Och, no przecież, to oczywiste! – zawołał, gwałtownie zrywając się z miejsca. – Oczywiście, nie jest to metoda idealna, ale z pewnością będzie dobrym początkiem… – Faun zaczął miotać się po swoim mieszkaniu, wyraźnie czegoś szukając. w końcu jakimś cudem wygrzebał spod stosu rupieci dość spory kawałek kartonu, po jakimś czasie znalazł się również flamaster. Pisarz rozłożył karton na podłodze, zdjął zatyczkę z flamastra i znów poprawił zjeżdżające z nosa okulary.
– No dobrze, Falkor. Wiem, że to nie jest to, czego oczekiwałeś, ale póki co musimy pójść na kompromis. Powiedz mi, jakich słów potrzebujesz najbardziej, żeby porozumiewać się z Merlinem. Co najczęściej chcesz mu przekazać. Zapiszemy je na kartonie i będziesz mógł je wskazywać, by przekazać coś Merlinowi – wyjaśnił, patrząc uważnie na smoka, który niepewnie wąchał karton. Wyraz jego pyska wyraźnie mówił, że to nie jest do końca to, czego oczekiwał.
– Gwarantuję ci, że to lepsze niż niestrawność po tuszu drukarskim. Ten musi być naprawdę niesmaczny – powiedział z lekkim uśmiechem. Znów minęła chwila, gdy smok najwyraźniej się wahał, a już po chwili Faun zapisywał starannie kolejne słowa na kartonie, zachowując takie odstępy, by położona na każdym z nich smocza łapa nie wskazywała jednocześnie innego, co mogłoby wprowadzać w błąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz