12 lipca 2024

Od Dantego do Bashara

Po płaczu przychodził ten dziwnie kojący moment zmęczenia, gdy twarz bolała od wykrzywiania się w żałośliwym grymasie, oczy wylały z siebie wszystkie łzy, a myśli, gwałtownym nurtem przepływające przez głowę jeszcze chwilę temu, w czasie szlochu, wyciszały się, zostawiając po sobie gładką, obojętną taflę. Towarzyszyło temu swego rodzaju uczucie pustki, bo to trzymane w sobie cierpienie znajdowało w końcu ujście, zaś jego miejsce mogła zająć dowolna emocja. Przez bardzo długi czas u Dantego jeden ból zastępował drugi, gorycz przynosiła gorycz, rozżalenie powracało czasem ze zdwojoną siłą. Nie było nikogo, kto pomógłby mu przerwać ten cykl i oczyścić zatruty nienawiścią do siebie samego umysł.
Syren odetchnął, pocierając policzkiem o brzuch Bashara, puszczając te minione, przykre chwile w niepamięć i zaznając upragnionego spokoju u boku ukochanego.
Lekarskiego dłonie nie pozwalały mu cierpieć, wlewały we wykończone smutkiem ciało ciepło oraz miłość, trwając przy nim tak długo, jak tego potrzebował. Miłą przestrzeń łazienki zamienili na chwilę na kuchnię i salon, gdzie bez słowa pan doktor zabrał się za przyrządzanie jego ulubionych naleśników, Dante zaś tulił się do jego pleców, nie puszczając wąskiej talii, niemo starając się dziękować za troskę, uczucie, za wszystko to, czego nigdy nie dostał, a czego Bashar mu nie szczędził. Potem pozwolił mu zagrzebać się w pachnącej lawendą pościeli, kojarzonej przez syrena z bezpieczeństwem i delikatnością lekarskiego dotyku, zanim nawet zaakceptował swoją miłość do Bashara.
Dante wyłożył się między smukłymi nogami, ramionami oplatał mężczyznę w pasie, mimowolnie przysypiając, zaraz budząc się z tych przelotnych drzemek i za każdym razem czując Bashara przy sobie, jego łagodne głaskanie złotych loków, muskanie opuszkami policzków i nagich barków. Wtedy silne, bokserskie ręce ściskały trochę mocniej swą miłość, rozgrzane falą umiłowania, bo tak niewiele mu trzeba było, a tak wiele dostawał.
Gwizd orki i wibracja leżącego na nocnym stoliku telefonu rozbudziły go momentalnie, a ręka Bashara objęła szerokie plecy, reagując na nagłe spięcie mięśni.
— Chcesz sprawdzić, co napisała? — zapytał cicho jego lekarz, doskonale wiedząc, zwiastunem czyjej wiadomości był odgłos znienawidzonego przez Dantego zwierzęcia. Syren westchnął ciężko, przycisnął czoło do bladej skóry, w bliskości znajdując siłę.
— Nie. Ale prędzej czy później i tak to muszę zrobić.
Sięgnął po ten nieszczęsny telefon, spojrzał ponad fałdami kołdry i biodrem Bashara na kilka linijek pozbawionych jakichkolwiek wyrzutów sumienia, ciąg słów nieumiejętnie starających się brzmieć na skruszone.
— Niech się pierdoli — prychnął gniewnie, rzucając urządzenie gdzieś w poduszki. Na powrót wtulił się w Bashara. — Na kolację nas zaprosiła. Zawsze, kurwa, to samo. Dzieje się między nami jakieś gówno, a potem jest cisza i robi jakąś pierdołę na zgodę, żeby nie musieć mówić „przepraszam” i rozmawiać o tym, co się stało. Tak załatwia sprawy.
Zgrabna dłoń przesunęła się powoli po jego żebrach, zdradzając zamyślenie.
— Tylko że tym razem dyktowanie przez twoją matkę warunków niekoniecznie będzie działać na jej korzyść — odparł Bashar.
Zmarszczył brwi, przekręcił się szybko na plecy, głowę opierając o udo mężczyzny i patrząc w górę, na ten głęboki rubin, poważny, a równocześnie błyszczący samozadowoleniem, bo już ułożył plan, który miał się spełnić co do joty.
— To znaczy?
— Zaprosiła nas obu — zauważył lekarz, czule odgarniając z syrenich oczu złote kosmyki. — Czyli osobiście będę mógł dopilnować, by już nigdy nie obraziła naszego związku.
— Chcesz… Chcesz się z nią zobaczyć? — Otrzymał skinienie przeganiające jego wcześniejsze postanowienie, by olać propozycję matki i nie musieć Bashara przeprowadzać przez to piekło, którym był jego rodzinny dom. Dante uniósł się, usiadł przed doktorem, kręcąc głową. — Nie, Bashar, ja… Ja się boję, co ona wymyśli i będzie mówić, w dodatku z Tris przy stole, to będzie po prostu powtórka tego ostatniego, nawet jeszcze…
Potok zestresowanych słów, wywołany obrazem Bashara siedzącego przy jedzeniu z Sappho i Tris oraz kąśliwymi wypowiedziami, już słyszanymi przez Dantego w głowie, zamarł na ustach, gdy smukłe palce sięgnęły tych bokserskich, złączyły obie dłonie.
— Skarbie. — Kciuki przejechał po wyrobionej kostce. — Tak jak ty bronisz mnie przed wszystkim, co mi zagraża, tak i ja bez oporów przyjmę na siebie każde słowo, które może cię skrzywdzić. — Uniósł wzrok i natrafił na spojrzenie Bashara, zwierciadło ciepła kryjącego się w jego własnych oczach. — Nie myśl o tym, co twoja matka powie, bo w rozmowie będzie ona moim zmartwieniem.
— Ale jak ona zacznie…
— To sprawię, że skończy — powiedział Bashar, i choć głos dalej pozostawał miękki, operujący tymi tonami zarezerwowanymi tylko dla niego, ta wręcz królewska stanowczość była nie do przeoczenia. Lekarz wyciągnął wolną rękę, a Dante instynktownie nadstawił twarz, wtulił policzek w gładką skórę. — Beatrice również się zajmę — zapewnił.
Wziął wdech, głęboki, lekko drżący, pachnący lawendą oraz Basharem, po czym wypuścił z wolna wydech, a wraz z nim część zmartwień.
— Nie będzie to miłe spotkanie, wiesz o tym? — szepnął.
— Nie pierwsze i nie ostatnie w moim życiu. — Dante zerknął na swą miłość, odnalazł łagodny uśmiech. — I tak by do tego doszło. Mimo wszystko są one twoją rodziną i uważam to za właściwe, bym je w końcu poznał.


Wystrojony w zupełnie inne ubrania niż te, w których to miał zwyczaj się zjawiać na progu rodzinnego domu, Dante siedział z nogami wyprostowanymi na całej długości i skrzyżowanymi w kostkach, łokciem wspartym o oparcie krzesła, palcami dłoni bębniącymi nerwowo o blat stołu, kłamliwie określając swą pozycję nonszalancką, gdy najmniejszy jego gest, ruch czy oddech zdradzał napięcie oraz stres i żadna ilość prób rozwalenia się jak rasowy, obojętny na wszystko zadziora nie pomagała tego ukryć. Może ktoś inny by się nabrał, może kogoś by zmyliła ta dłoń sięgająca ponownie paska skórzanych szelek, poprawiająca kołnierz białej, luźnej koszuli – w końcu tyle uwagi syren poświęcał wyglądowi – może podrygujący czubek obcasa wydałby się efektem typowego dla Dantego zniecierpliwienia, lecz Bashar znał go lepiej. Wyszedł z sypialni, bajecznie piękny, jedyny taki, prezentując swą smukłą sylwetkę okrytą gładkim materiałem czarnego garnituru i wystarczyło mu jedno spojrzenie na syrena, by rubin zabarwił się głęboką troską. Dante uniósł na ukochanego wzrok, a jego widok pomógł piersi odetchnąć nieco głębiej, myślom chwilowo uspokoić się, lecz krzyki starych przyzwyczajeń huczały mu już za długo pod czaszką, ten stan ukojenia nie mógł się utrzymać.
Chciał powiedzieć, jak bardzo go uwielbia, jak nie może przestać go podziwiać, gardło jednak było ściśnięte, drażniące suchością, której woda nie mogła złagodzić, nie mogła otumanić zmysłów. Dante przesunął wazon o te kilka nic niezmieniających centymetrów, byle tylko czymś zająć ręce, nie wybijać jedynie dziury w stole, a potem wręcz wyskoczył jak sprężyna ze swojego miejsca, uciekając oczami i ciałem w stronę kuchni.
— Muszę się napić.
— Dante…
Dawno tego nie robił – spoglądania na dno butelki i liczenia, że wypite procenty pomogą mu się opanować, zapomnieć, cokolwiek, byle wszystko przestało się w nim tak trząść i martwić. Odkąd zaczął być z Basharem, alkohol pozostał w sferze pozytywnej rozrywki, której poddawał się z chłopakami albo dodawał ją do wieczorów spędzonych ze swoim ukochanym. Sądził, że ma to za sobą, to upijanie się do nieprzytomności jako formę radzenia sobie z uczuciami. Bo przecież tak łatwo było się doprowadzić do tego stanu, zaprosić błogą falę pozbawioną emocji oraz myśli do ogarnięcia jego umysł, trochę drinków, szampan, dwa, trzy, pięć, a głowa zaraz odpływała. I jebać, że poranny powrót na ziemię nigdy nie był przyjemny. Ból fizyczny Dante rozumiał. Ten, który trawił serce, był niepojętą zagadką, wymęczał go i doprowadzał na skraje załamania.
Nie jesteś już z tym sam, przypomniał sobie. Mimo to dłonie sięgnęły drzwiczek szafki, jak gdyby Dante wpadł w jakiś paniczny trans i mógł go opuścić jedynie po wypełnieniu ust znajomym pieczeniem, kojarzonym tyle lat z przelotną ulgą.
— Wiem, wiem — mruknął, kolejne słowa okraszając wymuszonym śmiechem — ale chociaż kieliszek szampana mi nie zaszkodzi, nie? Chyba coś zostało po ostatnim weekendzie…
— Wypiłeś tę jedną butelkę — odparł spokojnie Bashar, syren nie do końca zwrócił uwagę, że głos zabrzmiał bliżej.
— A wczoraj w sklepie czegoś nie kupiłem?
— Nie.
— Kurwa.
Westchnął, przesunął niespokojnie dłońmi po beżowych spodniach, dobranych w myśl wyglądania schludnie razem z panem doktorem i kontrastowego dopełniania czerni jego ubioru. To wszystko przez tę przeklętą kolację. Miała połączyć dwa światy, zupełnie inne, niepasujące do siebie, kolizja kolebki tylu jego żali i źródła najszczerszej w życiu Dantego miłości była przepisem na katastrofę. Wzrok biegał po kuchni, szukał miejsca, gdzie jakieś procenty mogły się schować, zaś w nim samym dalej toczyła się walka między strachem przed pójściem do swojej rodziny, a uparcie stawiającej się temu pewności, że sobie poradzi. Poradzą. Razem.
— Dosłownie jeden, jeden łyk piwa by nawet teraz…
Nawet nie zauważył, w którym momencie Bashar znalazła się na wyciągnięcie ręki, tylko poczuł stanowcze szarpnięcie za szelki, zmuszające do zrobienia kroku i zniżenia się, a potem usta, miękkie oraz ciepłe, czułym pocałunkiem wyciszające wzburzone nerwami morze. Napięcie ustało, lęk odszedł. Dante aż westchnął w pieszczocie, nagle niezdolny do odnalezienia cyklonu obaw, jeszcze chwilę temu pochłaniającego go od środka. Dłonie przestały drżeć, spoczęły miękko na wąskich biodrach, odnajdując komfort w znajomych krzywiznach ciała swej miłości.
— Nie potrzebujesz tego alkoholu, Dante — szepnął Bashar, uśmiechając się, gdy syrenie usta ochoczo wyciągnęły się po jeszcze jedno kochliwe muśnięcie.
— Nie — odpowiedział cicho, choć nie miał pojęcia, o jakim alkoholu była mowa. Zetknął łagodnie ich czoła, przymknął oczy. — Potrzebuję tylko ciebie.
— W takim razie gotowy do wyjścia?
O jakie wyjście chodziło, też nie wiedział, ale z Basharem przy boku na wszystko był…
— Gotowy.


Rubinowe spojrzenie przesunęło się po ostrych kątach budynku, idealnie przystrzyżonej trawie, oślepiająco czystych schodkach, po czym spoczęło na Dantem, tej złotej, niesfornej burzy i niepokornej naturze zamkniętej w syrenim ciele. Przelotny śmiech umknął z szerokiej piersi.
— Dziwne miejsce, co? — odparł z rozbawieniem, ale i żalem, gdyż on także nie znał odpowiedzi na niezadane pytanie Bashara, jakim cudem coś tak chłodnego mogło być domem dla jego chaotycznej duszy. Upstrzony brokatem dzieciak, zlewający się w kolorową plamę, gdy robił obroty w swoich barwnych spódnicach, postawiony przed przeszklonymi drzwiami wyglądał jak intruz, a błękitne spojrzenie nigdy nie zdradzało ulgi na widok znajomych ścian. W domu dobrze, ale wszędzie indziej najlepiej, tak śmiał się do Virgila, choć to pierwsze już nie było prawdą.
Podeszli na próg, Dante nacisnął dzwonek, poprawił skromny bukiet kwiatów i butelkę wina trzymane w ręku, zerknął na Bashara, wkraczającego w rejony jego życia, których nikt nigdy nie odwiedził. Uśmiechnął się, samemu chyba nie zdając sobie sprawy, ile uczucia malowało się na jego obliczu. Po prostu wśród lęków i obaw przed wiecznie towarzyszącym jego życiu zniszczeniu tkwiło również to niezachwiane przekonanie, że jeśli ktokolwiek już miał się tutaj znaleźć, to właśnie Bashar był właściwą osobą. Punkt zwrotny, nieoczekiwany, uderzył w niego z mocą spadającej gwiazdy, bo stanowił odpowiedź na tyle porzuconych marzeń. Mężczyzna zmieniający jego wszystkie nigdy w szczere zawsze.
Przytłumione kroki rozległy się w korytarzu, lecz Dante odwrócił wzrok, dopiero gdy klucz zachrzęścił w zamku, a wieczorny wiatr podwiał rozpuszczone pasma włosów Sappho.
— Dante… — zaczęła, on zaś zastanowił się, którego obmyślonego w głowie tekstu powinien użyć.
I wtedy wszystkie słowa wyparowały z myśli, bo ukochana dłoń spoczęła u dołu jego pleców, pokrzepiając, lecz i czule zapewniając, że jego lekarz zatroszczy się tego wieczora o niego tak, jak obiecał. Kątem oka spojrzał na Bashara, posyłającego wystudiowany, lekarski uśmiech Sappho. Łagodny, dopóki pacjent się zachowywał i słuchał zaleceń.
— Doktor Bashar Karim, miło mi panią poznać — przedstawił się, wyciągając drugą rękę przed siebie. — Sappho Selachinius, jak mniemam?
Matkę wcięło. Popatrzyła na idealnie zadbaną dłoń, dokonującą cudów na stołach operacyjnych, na ostre rysy twarzy, profesjonalnie skrojony garnitur, w końcu na Dantego. Charakterystyczny półuśmiech wygiął nieznacznie usta. Pierwszy lepszy typ z baru.
— Owszem — odparła, przełykając szybko zaskoczenie, trzymając się prosto na swoich szpilkach i równając tym samym wzrost z Basharem. Uścisnęła dłoń mężczyzny, otworzyła szerzej drzwi. — Zapraszam do środka.
Lekarz przepuścił Dantego w drzwiach, lecz syren nie skorzystał z okazji przytulenia w tym momencie matki. Wręczył jej bez słowa drobne upominki, szkiełka wbiły się w nią na dłuższą chwilę, naiwnie oczekując po niej przeprosin albo czegoś więcej niż lustrującego Bashara wzroku. Nic takiego nie zrobiła. Typowe. Dante zacisnął szczękę i obrócił się na pięcie, znów pozwalając doktorowi objąć się w talii, poprowadzić w głąb domu, jakby to syren odwiedzał te pomieszczenia po raz pierwszy. I choć było z góry ustalone między nimi, że to Bashar zajmie się rozmową, Dante wciąż czuł się w obowiązku dzielenia z nim tej roli. Teraz gdy lekarzowi wystarczyła chwila, by kazać Sappho odnaleźć język, gdy wprowadził go do własnego domu lepiej, niżby to syren sam uczynił, stracił on wszelkie opory przed pozwoleniem Basharowi swobodnie działać, wypełniając swoją aurą profesjonalizmu i władczej pewności siebie przestrzeń, która zwykle po chwili zaczynała płonąć od gniewnych głosów.
— Sappho? — zawołała Tris z kuchni, niski obcas półbutów zastukał o wypolerowaną posadzkę. — Czy Dante i ten jego…
— Jego doktor Bashar Karim się zjawili? — dopowiedział swobodnie lekarz, a Tris, wychynąwszy zza rogu, przystanęła, zmrużyła oczy. Bashar odpowiedział jej kolejnym uśmiechem. — Jak najbardziej i punktualnie. Beatrice Portinari, cała przyjemność po mojej stronie.
Dante dobrze znał ten wyraz nieufności i rezerwy na twarzy czarodziejki, sam był nim wiecznie traktowany. Innych peszył, jego zachęcał do kłótni, Bashara nie wzruszył.
— Panie doktorze — odparła powoli, jakby testując wydźwięk tych słów, dopasowując ich znaczenie do stojącej przed nią osoby — dobrze imieniu nadać twarz.
— I wzajemnie.
— Kolacja już czeka.
— Dziękuję za jej przygotowanie.
Wzrok czarodziejski przemknął po Dantem.
— Wyglądasz lepiej niż ostatnim razem — skomentowała bezbarwnym tonem.
— Aż tak zawiedziona tym jesteś? — rzucił machinalnie, nie mając kiedy ugryźć się w język.
— Zaczynasz?
— Ja? — prychnął.
— Dante — głos Bashara miękko wszedł w ostrą wymianę słów, mocniejszym nie musiał być, już na cichsze szepty syren reagował — pokażesz mi duży pokój?
Dłoń pogłaskała leciutko talię, dodała otuchy, przypomniała, dlaczego tu są. Skrucha i zażenowanie samym sobą błysnęły w błękicie, Dante skinął głową.
— Tak, idźcie — poparła doktora Sappho, przystając przy Tris i śląc im delikatny uśmiech — niedługo do was dołączymy.
Kobiety zostały na chwilę z tyłu, a oni minęli schody, wyszli z niewielkiego korytarza wprost do przestronnego salonu, sterylnie białego, pozbawionego dodatków na ścianach, z wysokim sufitem i częścią piętra widoczną jako antresolę. Aromat solmaryjskich przypraw, czosnku, pieczonych krewetek i ryb doleciał do nich wprost ze zastawionego, szklanego stołu o wygiętych w jakiś bliżej nieokreślony, modernistyczny kształt białych nogach. Kiedyś jego identyczny poprzednik ucierpiał od zbyt silnej ręki pewnego syrena.
Dante westchnął, pochylił się nieco ku Basharowi.
— Przepraszam — szepnął.
— Nie masz za co — odpowiedział lekarz, kolejne pytanie zadał bez wyrzutu. — Czy to zawsze tak między wami wygląda?
— Nienawidzimy się od połowy mojego życia. — Wzruszył ramionami. — Nie wiem, czy umiemy inaczej.
Mówił Basharowi trochę o swojej relacji z Tris, ale właściwie nie było za wiele do opowiadania, a niektórymi rzeczami nie był jeszcze gotów się podzielić. Po prostu ostrzegł go, że są na siebie cięci i weszło im to praktycznie w nawyk, on każde jej słowo rozumiał jako atak, ona każdy jego czyn uważała za bezczelny. Obiecał próbować się hamować, lecz gdy tyle czasu tylko tak się z kimś rozmawia…
Matka nie miała zamiaru się dłużej bawić, nie po tym, jak w drzwiach jej własnego domu ktoś taki jak znikąd ściągnięty partner jej nieogarniętego syna przejął inicjatywę. Zasiedli tylko przy stole, Bashar naprzeciwko Sappho, Dante przed Tris, pytania i zdania poleciały, niby niewinne, o pracę czy ukończone studia, a jednak każde z jakimś drugim dnem, podpuchą i próbą wyciągnięcia informacji pasujących w to, co matka sobie wyobrażała o ich związku.
— Niewiele o panu doktorze słyszałyśmy — skomentowała Sappho w pewnym momencie, upijając wino z kieliszka, wymownie zerkając na Dantego. Zęby zgrzytnęły. Nienawidził sposobu, w jaki ona i Tris zwracały się do Bashara. Ta chłodna rezerwa, używanie „panie doktorze”, by nie zbliżyć się do tego człowieka zanadto. W ich mniemaniu i tak miał zaraz zniknąć. Ten porządny, elokwentny lekarz i Dante? Ile to się niby mogło jeszcze utrzymać? Syren nadział kawałek ryby na widelec, ze wszystkich sił starając się nie wyrzucić matce prosto w twarz, co o tym myśli. Ocierające się raz po raz kolano Bashara o jego własne pomagało mu się uspokoić.
— Od tego mamy dzisiejszą kolację, by to nadrobić — odpowiedział lekarz, niezmiennie korzystając ze swojego kulturalnego języka i profesjonalnego uśmiechu. Ciekawe, czy matkę już denerwowało, że nie może się przez to wszystko przebić. Zwykle mniej czasu potrzebowała na rozgryzienie klientów. — Doceniam bardzo wkład włożony w jej przygotowanie.
— Za to ja bym doceniła powiedzenie mi, jak w ogóle się spotkaliście.
— Ależ nie zabraniam pani pytać.
Sappho nie dała się stropić. Pochyliła się nieco nad stołem, Dante rzucił jej spojrzenie między postawionymi na środku kwiatkami.
— Więc wyciągnął pana do baru, czy od razu zaprosił do siebie?
Sztućce syrena stuknęły głośno o talerz, lecz Bashar zdążył uprzedzić jego ripostę własną szybką reakcją.
— Dante był wpierw moim pacjentem, a potem niezbadane koleje losu i jego urzekająca upartość sprawiły, że zaczęliśmy się widywać również poza moim gabinetem.
Tris prychnęła, choć wzrok jej uciekł nieco w bok, gdy rubin zwrócił się wprost na nią.
— Może pan doktor przestać owijać w bawełnę i powiedzieć po prostu, ile Dante się naprzykrzał panu — odparła. Syren nie wytrzymał, wyszczerzył kły w uśmiechu dalekim od potulności.
— Żebym ja ci zaraz…
— Nie określam tak tych wspomnień. — Bashar sięgnął jedną ręką szklanki z wodą, drugą ułożył łagodnie na jego nodze, sprawiając, że gniewnie burzące się w piersi morze grzecznie zamilkło. — Doceniam każdą chwilę spędzoną na różnym poznawaniu Dantego, dzięki której mogę być teraz z nim. — Lekarz odchylił się na krześle, nieco szerszy uśmiech zaigrał w kącikach ust. — Chociażby wyjazd do Solmarii nas bardzo zbliżył.
— Solmarii? — Zdziwiła się Sappho.
— Kiedy to było? — zwróciła się Tris do syrena. Nagle pozostałe resztki sałatki na jego talerzu stały się szalenie interesujące.
— Jak napisałem mamie, że cały tydzień mam warsztaty i nie mogę się spotkać.
— Powinieneś był nam po prostu powiedzieć — rzuciła chłodno czarodziejka.
— Nic nie muszę wam mówić — odparł, nie podnosząc nawet wzroku.
— Dante był bardzo podekscytowany całą wycieczką — zauważył Bashar, łagodząc wydźwięk całej sytuacji. — Ledwo jego własny szef, który przecież za samolot zapłacił, mógł się do niego dobić. Wziął na siebie planowanie wszystkiego i pokazanie mi Solmarii w jej najpiękniejszej odsłonie. — Spojrzał na Sappho. — Dużo z tego, co zwiedziliśmy, odwiedzaliście podobno razem.
Pogubili ją trochę. Solmaria stanowiła bardzo personalny temat w jego rodzinie, wiązała się z dzieciństwem syrena, roześmianymi dniami, słonecznymi chwilami, tęsknotę zaś za nimi dawał radę uśmierzyć widok ciągnącej się po horyzont, lazurowej wody Solmarii. I miłość, bo to właśnie przez nią tak wspominał te wszystkie wakacje, a tak bardzo mu jej brakowało poza granicami ciepłego kraju. Bashar troszczył się, by teraz była zawsze obecna. W każdym razie nie dzielił się tą częścią swego życia z byle kim.
— Opowiadałeś o naszych wycieczkach?
— Chciałem podzielić się czymś miłym — mruknął, cisza przy stole się przeciągała, wszyscy patrzyli na niego, czekając na coś więcej. Syren westchnął, przeczesał ręką włosy. — Byliśmy już trochę razem i no… Solmaria jest dla mnie tak jakby… ważna. Więc Bashar chciał o niej posłuchać i stała się również ważna dla niego.
Zerknął na matkę. Coś złagodniało w tych rysach twarzy, wyjętych prosto z opowieści o zwodzących marynarzy syrenach, delikatniejszych w porównaniu do jego. Stało się tak tylko na chwilę, lecz widział to – ślad po trafieniu w czułe miejsce.
— I jak się panu podobało, panie doktorze?
— Było cudownie. Zdecydowanie urzekły mnie spacery po miejscach, gdzie Dante opowiadał, że tyle razy się gubił jako mały chłopiec.
Dante nie pamiętał posiłku, przy którym wszyscy by tak zbiorowo parsknęli śmiechem. Nie był głośny ani nie trwał długo, mimo to rozluźnił nieco atmosferę, niczym to solmaryjskie słońce, łagodzące najtwardsze charaktery po całym dniu wylegiwania się w nim.
— Tak, byłeś dość żwawym dzieckiem — stwierdziła Sappho, łowiąc wzrok syna. — Mam nadzieję, że nie wypadłeś prawie z jakieś łódki?
— Nie. — Wywrócił oczami, choć uśmiech błąkał się gdzieś po jego wargach. — Byłem bardzo grzeczny i nic sobie nie zrobiłem, pan doktor zabronił.
Rozmowa przestała na jakiś czas być przepytywaniem o ich relację, skupiła się na Solmarii, wspominaniu z uśmiechem Dantego, tego słonka biegającego po antycznych ulicach, na opisie ruin i lekcji historii, nawet Tris napomknęła o podróżach z Sappho do jej ojczyzny i gubieniu się w szybkiej, dźwięcznej mowie swojej żony. Może tylko mu się wydało, że kątem oka zauważył, jak Bashar bierze głębszy, spokojniejszy oddech.
Było miło przez chwilę pomyśleć, że mogliby rozmawiać tak ze sobą częściej. Bo ostatecznie wszystko i tak wracało do ich własnej, cierpkiej normalności.
— Poznałem również u źródła tę kuchnię tak uwielbianą przez Dantego. I z tego, co widzę, nie tylko przez niego. — Bashar powiódł spojrzeniem po stole. — Sami regularnie jadamy owoce morze w naszym domu.
— Gdyby Dante umiał jeszcze je przyrządzać — wtrąciła Tris.
— Nauczyłem się — wytknął jej syren.
— Od kogo?
— Ode mnie. — Bashar wszedł sprawnie słowem między nich. — Aż w końcu zaczął sam przygotowywać dla mnie kolacje z krewetkami.
— Dante stojący w kuchni dłużej niż przez pięć minut? — Czarodziejka prychnęła. — Czyżby pan doktor przepisał mu jakieś środki na uspokojenie, żeby przesiedział tyle w jednym miejscu?
Zaczepka spłynęła po Basharze, doktor jedynie się uśmiechnął.
— Sam wybrał troszczenie się o mnie.
Tris nie odpowiedziała. Za to Dantego paliło do odgryzienia się jej.
— Bo to taka niewiarygodna rzecz, że gdy twój partner pracuje do późnego wieczora, to chcesz dla niego coś zrobić i zająć się nim, prawda?
— Dante, ty sobą nie potrafisz się zająć — odparła Sappho.
— Ktoś też tego nigdy nie robił.
Lekarz nie czekał na gniew jego matki, zmienił znów tory rozmowy, lecz syren pozwolił słowom trochę mu umknąć, skupił się na oglądaniu rodzicielki, próbie wymuszenia jednak jakieś mocniejszej reakcji samym wzrokiem. Ona jednak zignorowała go i zwróciła całkowicie swoją uwagę na Bashara. Zmarszczył brwi, czując nagłą potrzebę przybliżenia się do doktora, schowania go przed matką w swoich ramionach, ba, najlepiej posadzenia go sobie na kolanach.
— Cóż, bywa czasami tak, że Dante zapomni o sobie samym, ale nigdy o mnie.
Czy mu się tylko zdawało, czy podsunęła krzesło bliżej do stołu? Już wcześniej się pochylała.
— Powiedział tak panu?
Bashar uśmiechnął się enigmatycznie na wspomnienie dobrze znanego im dwójce wieczoru.
— Pewnego razu bardzo dosadnie.
Obecność Sappho potrafiła go na wiele sposób denerwować, ale ten był jakiś nowy i kazał syrenowi ostro działać.
— Co się tak nachylasz? — fuknął niespodziewanie Dante do Sappho, nie próbując nawet zrozumieć, skąd się właściwie wzięła u niego zazdrość w tym momencie, ale była tam, tak samo jak matka była za blisko Bashara jego zdaniem. Posłała mu skonsternowane spojrzenie.
— Nie nachylam się.
— Przestań mówić tym tonem — zareagowała od razu obronnie Tris.
— Bo co? — warknął.
Smukłe palce wpierw dotknęły przegubu, potem miękkiego wnętrza, w końcu kazały palcom się rozluźnić i spleść z nimi. Dante odwrócił głowę, a to łagodne spojrzenie rubinu już na niego czekało, przemawiając bez słów.
Bo wszystko jest dobrze. Bo jesteśmy tutaj my dwaj, nie ty sam.
Było dużo ciepłych słów, którymi rozmawiał z nim Bashar, a które potem otulały jego serce, cierpliwie gładząc blizny, łagodząc go w sposób, w jaki nikt inny nie umiał. Więc pozwolił, by i teraz pierś zaczerpnęła głębszego wdechu, by miękki głos Bashara, ten odbijający się echem od łazienkowych kafelków, pomógł mu się wyciszyć. Dante w końcu sam się uśmiechnął, przyciągnął lekarską dłoń do swoich ust, nie zważając na to, że matka patrzy i może będzie miała zaraz coś mądrego do dodania. Ucałował bladą skórę.
My dwaj, razem, potwierdził.
Sappho z Tris wymieniły się spojrzeniami, lecz nic nie dodały.
— A w temacie waszego mieszkania razem… — zaczęła zamiast tego matka. — Jak do tego doszło?
— Długo o tym myślałem — odezwał się Bashar. — Nie zdarza mi się podejmować decyzji pochopnie, wszystko związane z Dantem zawsze było z mojej strony głęboko przemyślane. Dlatego też doszło u mnie do remontu łazienki, żeby znalazła się tam wanna dla niego. Chciałem się upewnić, że będzie mu wygodnie.
Prychnięcie Sappho przypomniało Dantemu jej rozbawienie w restauracji, gdy powiedział jej o Basharze. Lekko kpiące, niedowierzające, spinające w nim każdy mięsień ze złości.
— To już chyba przesada, jeśli związek jest…
— No jaki? — Przerwał jej.
— Trwały? Szczery? — odpowiedział miast tego Bashar, przekrzywiając nieco głowę, niemo pytając spojrzeniem, czy właśnie to chciała powiedzieć. Sappho pozostała milcząca. — Nie, wtedy to konieczność, ponieważ myśli się w przód i o przyszłości ze swoim partnerem.
Zmieniła front, zwróciła się ku niemu. Jeśli do doktora nie mogła przemówić, zawsze zostawało uderzenie w niego. Gdzieś musiała być luka.
— Myślałeś kiedyś podobnie o panu doktorze?
— Odczep się od moich myśli — rzucił.
— Gdyby nie myślał podobnie, nie byłoby mnie tutaj — zauważył lekarz. Sappho wahała się chwilę, zlustrowała Bashara od góry do dołu.
— Dante potrafi mieć różne pomysły — powiedziała w końcu swobodnie, jak gdyby właśnie nie wytknęła mu przy stole lat spędzonych na wykorzystywaniu wszystkich spotkanych przed Basharem ludzi.
A jednym z tych pomysłów jest chęć wywrócenia tym stołem.
— Owszem, ale już jakiś czas temu zmienił kierunek swojej kreatywności — odparł lekarz, mierząc się wzrokiem z Sappho. Dante zaniechał prób zniszczenia drugiego szklanego stołu w domu rodzinnym, po tym jak matka pokiwała nieznacznie głową, choć bez szczególnego przekonania. W odpowiedzi zagadnęła syna.
— Dante, dziecko kochane — prawie nie było widać, że się spiął, słysząc pieszczotliwe imię w jej wykonaniu — przyniesiesz z piwnicy jeszcze butelkę? I też jakieś białe. — Postukała palcem w opróżnione szkło.
Zerknął na Bashara, ten skinął lekko głową.
— Pewnie — mruknął, wstając od stołu i kierując się do kuchni.
Piwnica była bardziej piwniczką, ale wystarczyło w niej miejsca na regał z alkoholem, puszki z różnym jedzeniem i jakieś pudła pełne grantów, których nigdy nie było kiedy przejrzeć i wyrzucić, co niepotrzebne. Dante pobieżnie przeleciał wzrokiem dolną półkę poświęconą białym winom, wyciągnął na chybił trafił dwie butelki, w końcu wybrał tę z ładniejszym rysunkiem winogron na etykiecie. Rozmowy w salonie dalej się toczyły i zeszły na tematy, które chyba nie miały dosięgnąć jego uszu.
— …że może jednak nie poznał pan go tak dobrze. — Usłyszał nieco cichszy głos matki, przystanął w drzwiach piwniczki, marszcząc brwi.
— Skąd taki wniosek? — zapytał Bashar, brzmiąc jak zaintrygowany prowadzący praktyk, który dostał odpowiedź od studenta i oczekiwał rozwinięcia.
— Musi pan wiedzieć, panie doktorze, że mój syn nie zostaje z ludźmi długo. Kilka osób wyciągniętych na randki w miesiącu, każda taka znajomość zakończona po jednej nocy. Czasami mi o tym wprost mówił. Myślę, że bardzo dużo nakłamał panu o sobie, żeby wyglądać na bardziej przyzwoitego partnera, zabawić się dłużej. Ostatecznie wszyscy mu się nudzą.
Bokserska dłoń zacisnęła się niebezpiecznie mocno na klamce drzwiczek.
— I czemu uważa pani za stosowne tak o nim mówić? — pytał dalej spokojnie Bashar.
— Próbuję tylko sprawić, aby rozczarowanie nie było zbyt bolesne. Dante potrafi być bardzo przekonujący. Zrozumiem bez cienia zaskoczenie, jeśli przyzna pan, że pana nakłonił do przyjścia tutaj, może upiększenia trochę waszego związku, bo takie było jego widzimisię i chciał kolejnej afery ze mną.
— Albo zrobić z nas idiotki — dodała Tris.
Zapadła cisza i już Dante myślał, że zamilkli całkowicie, wyczuwszy jego obecność blisko salonu, lecz wtem odezwał się Bashar, tonem zdradzając, że usłyszał wystarczająco i zamierzał poprawić poczynione błędy.
— Ach tak, myślę, że rozumiem. Pani ciężko spojrzeć na jego relację ze mną świeżym okiem? Bez myślenia o tym, co było? — odparł, trafiając chyba w samo sedno, bo nie padła żadna odpowiedź od Sappho. Ten lekki, zadowolony z otrzymanej reakcji uśmiech zabrzmiał w słowach. — W takim razie może zadam inne pytanie. Czy Dante za dziecka łaknął dużo bliskości i kontaktu fizycznego?
— Nie widzę, jak to się ma…
— Czy wie pani — przeszkodził jej Bashar, nie podnosząc nawet głosu — jak ważne to jest dla niektórych osób, a szczególnie dla tych tak wrażliwych, jak Dante?
— Panie doktorze…
— Albo czy widziała kiedyś pani spokojny uśmiech na jego twarzy po okazaniu mu owej czułości? Powiedzmy, w ciągu ostatnich pięciu lat?
Dante sam się zdziwił tym, jak bardzo był ciekaw odpowiedzi.
— Nie — odparła Sappho, trochę zmieszana. Tris nic nie śmiała wtrącić. — Obawiam się, że nie wiem, o czym pan doktor mówi.
— Doskonale — powiedział bez cienia ironii lekarz — ponieważ ja mam odpowiedzi na te pytania i dzięki temu mogę opowiedzieć paniom o Dantem, którego ja znam. Ponieważ musi pani wiedzieć, pani Selachinius — syren uśmiechnął się, słysząc słowa matki użyte przeciwko niej — że pański syn pokazał mi najszczerszą część siebie, w którą pani nie chce uwierzyć, bo nigdy jej nie widziała.
— Sugeruje pan, że nie znam własnego dziecka?
Brak odpowiedzi od Bashara był wystarczająco wymowny. Wręcz widział to rubinowe spojrzenie świdrujące matkę, przez cały wieczór przecież tak spokojne, teraz pokazujące w pełni, jak traktowało trudnych pacjentów. A po chwili myśli i uczucia popłynęły, powoli, acz stanowczo nakładając nacisk na te najbardziej opierające się miejsca w logice Sappho.
— Ja znam jego przeszłość. Wiem, co robił, przez co przeszedł, na jakich zasadach się z ludźmi spotykał. I mimo to wcale mnie nie dziwi, jak widzę tego Dantego, który jest lojalny, kocha głęboko i bez granic, oddając całego siebie i wciąż nie dowierzając, gdy odpowiadam mu tym samym, ponieważ on nie uważa, że na to zasługuje. Nawet opieka nad nim jest mu obca, bo słucha się swojego odważnego serca i rzuca na piątkę napastników, nie oczekując, że ktokolwiek mu podziękuje albo pomoże.
— Coś takiego jest nierozważne… — spróbowała odpowiedzieć nieco niemrawo Sappho.
— Jest nierozważne — zgodził się od razu Bashar. — Ale taki już jest Dante i kocham go za to równie mocno, co za inne jego cechy. Nieważne, czy ma przed sobą jednego człowieka, czy całą armię – jeśli chce kogoś obronić, to podejmie się najbardziej straceńczej walki, bo w sytuacji zagrożenia stawia innych ponad siebie. Więc tak, nazwijmy go między innymi nierozważnym, pchającym się na oślep w stronę niebezpieczeństwa, lecz przy nikim nie czuję się tak bezpiecznie jak przy nim.
Uścisk zelżał na tej nieszczęsnej klamce, syren westchnął cicho, czując ciepło przepływające od szybciej bijącego serca do silnych nóg, które utrzymałyby ciężar ich obojga na każdej odległości; do szerokich barków, którymi obejmował Bashara; do dłoni, którymi czule dotykał swą miłość.
— To jest właśnie mój Dante. I czas najwyższy, by i pani go dostrzegła — dokończył Bashar, dając przy okazji do zrozumienia, że on może trwać w narzuconej przez nią narracji dalej, ale jego miejsce u boku jej syna się nie zmieni.
Dante trzasnął drzwiczkami mocniej, niż planował, przez co wszystkie oczy zwróciły się na niego, gdy wszedł do salonu. On patrzył tylko w jedne.
Bashar się uśmiechnął i Dante wiedział. Wiedział, że Bashar mówił wszystko z pełną świadomością jego obecność tuż za ścianą. A to w jakiś sposób nadawało jeszcze więcej znaczenia wypowiedzianym słowom.
— Mam wino — odparł, nie odrywając spojrzenia od lekarza.
Matka spojrzała na niego, na Bashara, potem na Tris. Czarodziejska skinęła prawie niezauważalnie głową.
— Dobrze — mruknęła, odchrząknęła pospiesznie, poprawiając parę kosmyków przy swojej twarzy, jedyny znak, że wytrącono ją z równowagi. Gdy wstała, była już naturalnie wyprostowana, a dłonie zgrabnie zgarniały brudne naczynia. Wyglądała, jakby słowa Bashara jej nie dotknęły albo w ogóle ich nie usłyszała, ale prawda musiała być inna. — Uprzątnę trochę z Tris i usiądziemy z powrotem. — To powiedziawszy, Sappho i czarodziejka oddaliły się do kuchni z naręczem talerzy i półmisków.
Wyminął je, nawet nie zerkając w ich stronę. Usiadł na swoim miejscu, błyszczącym wzruszeniem błękitem wpatrzył się w mężczyznę.
— Bashar — szepnął imię tak łatwo i naturalnie wypowiadane przez jego usta. Zniżył głowę, wtulił ją w ukochaną szyję, bez patrzenia znajdując palce lekarza i zaciskając własne wokół nich. — Jesteś niesamowity.
Bashar wykręcił się lekko, ucałował złotą grzywę.
— Obiecałem ci, że się tym zajmę — powiedział miękko, a Dante chyba pierwszy raz poczuł się w swoim rodzinnym domu dobrze i bezpiecznie. Ścisnął ich złączone dłonie, w tym jednym dotyku starając się przekazać kotłujące się w sercu uczucia, których nie potrafił wypowiedzieć. Bashar również wzmocnił uścisk. Zrozumiał.
Sappho i Tris nie wracały przez kolejną minutę. Syren doszedł do wniosku, że skoro mieli siedzieć i czekać na nie, to równie dobrze mogli wykorzystać jeszcze na jeden sposób swoją obecność tutaj, niż tylko wojować z Sappho przy stole.
— Przypomniało mi się coś — odparł cicho. — W biurze matka ma albumy z moim starymi zdjęciami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz