26 lipca 2024

Od Yonkiego do Song Ana

Drzwi marketu otworzyły się, na zewnątrz wyszedł Yonki. Czym prędzej otworzył nieduże opakowanie, wyciągnął z niego loda na patyku w polewie czekoladowej. Wcisnął smakołyk do ust, papierek zaś wyrzucił do stojącego przy wejściu kosza na śmieci. Szybko do niego dołączył Cheoryeon, który również miał loda, ale w rożku.
Mały bóg ugryzł kawałek polewy, oblizał usta.
Tego dnia dwójka udała się na trening. Tradycyjnie pojechali za miasto, aby tam móc w spokoju latać. Taka zabawa w mieście nie mogła wypalić... mimo że Yonki kochał tory przeszkód, a przemykanie między wyższymi budynkami było naprawdę super. Tylko tutaj akurat problem stanowiła policja na patrolach, a także fakt, że Cheoryeon jeszcze nie wyrobił sobie prawa lotu. Serio, to było aż takie trudne? Z tego, co bóg pamiętał, on swoje dostał bardzo szybko! Chociaż większość załatwił Raoun... W sumie Cheory tłumaczył, że on nie może mieć prawa lotu, bo w dokumentacji jest wciąż zapisany jako czarodziej, a żaden czarodziej nie ma skrzydeł, coś tam, coś tam, Yonki w pewnym momencie go nie słuchał, zbyt zajęty... w sumie czymkolwiek innym. Ale szkoda, bo Cheory'emu z pewnością by się przydał taki miejski trening! Może powinien go zaciągnąć do lasu i kazać omijać drzewa? To by jakoś przybliżyło miejskie wieżowce! O, a nawet zwiększyłoby level! Jeśli Cheory ogarnie unikanie drzew, to z budynkami na pewno sobie poradzi!
Jeszcze coś takiego zrobi!
Dwójka szła sobie spokojnie, skubiąc swoje lody. Cheoryeon sprawdzał coś w komórce, jakieś nagranie chyba z Internetu, podczas gdy Yonki wdrapał się na niski murek wzdłuż chodnika. Dreptał po kamieniu, kończył jeść loda, gdy nagle kątem oka dostrzegł coś na trawie obok. Bez namysłu zeskoczył, podniósł jakąś ulotkę. Zaczął czytać zamieszczony na niej tekst.
— Obóz Czasu? — Zmarszczył nieco brwi.
Podbiegł do Cheoryeona, odruchowo zapuścił żurawia do jego komórki. Ledwo dostrzegł filmik z jakimś grajkiem na ulicy, jak Złotoskrzydły szybkim ruchem zgasił urządzenie i schował do kieszeni spodni. Posłał mniejszemu pytające spojrzenie, na co tamten pokazał mu ulotkę, pytając, co to.
Różnooki obejrzał kartkę z dwóch stron, chwilę czytał.
— A, to jakiś kult — odpowiedział neutralnym tonem, poprawiając fragment grzywki. — Głoszą jakieś kazania od jakiegoś ich tam boga. — Uniósł nieco ręce i wykonał dwoma palcami u obu dłoni jakiś dziwny ruch.
Na ostatnie słowo Yonki otworzył szeroko oczy.
— Boga?! — prawie się zachłysnął powietrzem.
— No, mówią, że są w opiece jakiegoś boga, który niby użycza im swoją moc albo się objawia...
— Bóg z Riftreach?! — przerwał mu.
— Nie, tak naprawdę...
— Muszę go spotkać!
Bóg z Riftreach! Prawdziwy bóg z Riftreach! Yonki już trochę czasu spędził w tym świecie, ale nie miał jeszcze okazji poznać żadnego tutejszego boga. Nie wiedział, czy oni tak dobrze się ukrywali, czy odeszli, czy może Raoun część z nich wyrżnął w pień, ale teraz nadeszła okazja! Prawdziwy bóg z Riftreach! Kochał poznawać bogów z innych światów; białookich, żeby sprawdzić, jaki zamysł mieli ich Złotoskrzydli stwórcy, i zupełnie odmiennych, żeby zobaczyć, ile ich różniło, a ile łączyło! To była przygoda!
I nie pozwoli, żeby mu przeszła koło nosa!
Cheoryeon od razu dostrzegł narastający entuzjazm mniejszego chłopaka. Zmrużył minimalnie jedno oko, uniósł brew nad drugim, usta na moment przemieniły się w wąską kreskę.
— Em, nie, to tak nie działa... — zaczął.
— Jak to, nie działa, na pewno działa! — przerwał mu Bóg Chaosu.
— Ale tego boga nie ma...
— No wiem, normalnie się nie ukazują. — Machnął ręką. — Ale jak wniknę do tej grupy i się im przypodobam, to może mnie zaprowadzą to tego boga? Albo chociaż powiedzą, gdzie go szukać! O ja, czaisz?! Riftreachowy bóg! Tyle czekałem na taką okazję!
Stanął przed Złotoskrzydłym, rozłożył ręce, jakby zamierzał coś zaprezentować; zamiast tego wrócił do czytania ulotki.
— Nie, Yonki, posłuchaj mnie, to tylko taka...
— Już dzisiaj zbiórka?! — Uniósł wyżej brwi. — Cheory, muszę lecieć!
— Nie, czekaj...! — Wyciągnął rękę. — I poleciał. — Westchnął ciężko.
Yonki nie zwlekał ani trochę. Nie bacząc na nic, rozwinął skrzydła i wzbił się w przestworza. Złapał ulotkę między zęby, do rąk zaś wziął swoją komórkę, żeby wyuczoną przez Raouna metodą znaleźć ten cały dworzec autobusowy, na którym miała się odbyć zbiórka. Zerknął na mapę, sprawdził, gdzie mniej więcej znajdował się jego cel, a gdy był już tak w siedemdziesięciu trzech procentach pewny, schował komórkę z powrotem do kieszeni i poleciał.
Kilkanaście minut później był na miejscu. Wylądował za rogiem, schował skrzydła, mocą załatał dziury w ubraniach, aż wreszcie był gotów na podbicie do grupki. Łatwo było dostrzec osoby zamierzające wziąć udział w obozie, ponieważ spora część z nich nosiła typowe dla kultu jakiegoś boga szaty. Bóg Chaosu nie miał wątpliwości, dobrze trafił.
Wniknął w tłum... To znaczy, wniknął na tyle, na ile pozwalały mu kolorowe, asymetryczne ubrania. Próbował coś popytać, ale wszyscy po prostu stali w kolejce, czekając, aż wejdą do długiego pojazdu. No dobra, on też poczeka na swoją kolej.
Tuż przy wejściu stał jeden z tych, em, kultystów(?). Gdy tylko zobaczył Yonkiego, w pierwszej kolejności spytał o opiekunów, na co tamten bez zająknięcia się skłamał, że już wsiedli.
— Mogę już wejść? — zapytał, przestępując z nogi na nogę. — Chcę poznać moc Czasu!
Słowa te zadowoliły nieznajomego o męskim głosie. A przynajmniej tak zgadywał Yonki, bo typ się praktycznie całkowicie zasłonił i nie dało się odczytać żadnych emocji, poza tymi w głosie.
— Bardzo dobrze — odpowiedział kultysta(?). — Wsiadaj.
I Yonki wsiadł. Zajął miejsce gdzieś na tyłach, całkiem szybko do niego dosiadła się jakaś średniego wieku, z pierwszymi oznakami starości kobieta. W końcu wszyscy siedzieli, pojazd wreszcie ruszył.
Droga mu się strasznie dłużyła. Siedzenie na jednym miejscu przez kilka godzin było dla niego niecodziennie trudnym zadaniem. On musiał się ruszać, latać, poznawać, walczyć! Nie siedzieć na tyłku i tylko patrzeć na mijane drzewa... W pewnym momencie nawet rozmowa z siedzącą obok kobietą przestała pomagać, nawet jeśli dobrze znosił pytania o rodzinę, szkołę i tak dalej.
Średniego wieku pani zmierzyła go wzrokiem z góry na dół.
— Prześpij się, wtedy podróż szybciej minie — poleciła.
— Nie mogę spać — odparł znudzony Yonki, bawiąc się sznurkiem od swojej bluzy.
— Trudno ci zasnąć w trakcie podróży?
— W ogóle nie mogę zasnąć.
Słysząc te słowa, rozmówczyni zacmokała.
— Problemy ze snem już w takim wieku. — Pokręciła głową, głos miała zbliżony do zniesmaczenia. — Pewnie za dużo grasz w gry. Ale nie martw się, na tym obozie poznasz wartość Czasu i będzie ci się lepiej spało.
— Nie chcę spać, chcę poznać Czas! — Wydął usta w niezadowoleniu.
W odpowiedzi kobieta pogładziła go po głowie, mówiąc coś o tym, że niebawem pozna Czas. No, Yonki miał nadzieję, bo jak tyle się natrudzi na tym obozie, a ci śmiertelnicy ostatecznie nie zaprowadzą go do ich boga, to będzie naprawdę zawiedziony. Serio, czemu ci bogowie z Riftreach zgrywali takich trudno dostępnych? W Haverunie jego boscy kumple i kumpele normalnie szli do ludzi, objawiali się i tak dalej. No, może Sariok taki trochę skryty tryb życia prowadził oraz Viremia, która nadal podróżowała po czasie, ale halo, bogowie Riftreach? Halo?
Trochę sobie radził, gdy zaczął zastanawiać się nad tym bogiem. Czas? Trochę śmieszne imię. Pewnie był bogiem czasu. Bóg Czasu Czas? Tak się chyba na niego nie mówiło. Lepiej brzmiała Bogini Czasu Viremia. O, właśnie, ciekawe, czy mieli podobną moc? Viremia była super potężna, w walce stanowiła godnego przeciwnika. Może Czas też taki był? Jeśli potęgą znajdował się blisko Viremii, to Yonki z pewnością wyzwie go na pojedynek!
Myślał, że położy się na trawie, gdy wreszcie wysiadł z pojazdu. W sumie prawie to zrobił, ale pewien pośpiech pozostałych uczestników obozów zmusił go do podążenia za nimi. Wszedł z resztą na ogrodzony teren, rozejrzał się dookoła, przy okazji poprawiając swój wzrok ze względu na panujący mrok. Spojrzał na wielkie, jeszcze nierozpalone ognisko. Ciekawe, czy tam składali ofiarę? Niektórzy bogowie lubili swoje ofiary na ciepło, może Czas miał podobne upodobania?
Pewnie dowie się później.
Wszedł do namiotu, który został mu przydzielony. Był mały, ale wystarczający na dwie osoby. O, właśnie, ktoś będzie z nim nocował! Yonki już się nie mógł doczekać! Miał nadzieję, że to będzie ktoś ogarnięty w tym kulcie, żeby mógł mu wytłumaczyć, co trzeba zrobić, żeby spotkać ich boga.
Zamek się rozsunął, materiałowe drzwiczki opadły, a do środka wszedł młodo wyglądający chłopak o nietutejszym ubiorze i długich, jasnych włosach. Dwójka wymieniła się spojrzeniami, na widok Yonkiego nieznajomy uśmiechnął się szeroko i pomachał.
— Hej! — przywitał się entuzjastycznie.
— Hej! — odpowiedział Bóg Chaosu tym samym tonem, również pomachał.
W jednym susie znalazł się tuż przy chłopaku, zaczął go dokładnie badać wzrokiem.
— Ty jesteś tym bogiem? — Białe źrenice błysnęły nieco mocniejszym światłem.
Tamten niespodziewanie się zdziwił.
— Co? Nie, ja jestem zwykłym człowiekiem, nie mam niczego, co by można było uznać za nienaturalne! — brzmiał tak naturalnie, że aż dziwnie. — Ot, zwyczajny, ludzki człowiek!
Yonki spoglądał na chłopaka w milczeniu, przechylił głowę lekko na bok.
— Okej? — Uniósł jedną brew.
Ten „człowiek” totalnie nie miał w sobie ludzkiej energii, a wręcz taką, z którą bóg jeszcze nie miał do czynienia. Nie potrafił określić potencjalnej rasy, ale z drugiej strony co on się znał? Nie mieszkał w Riftreach na tyle długo, żeby po energii i wyglądzie rozpoznawać każdą możliwą rasę. Z pewnością istniały takie, których jeszcze nie poznał. W sumie może rzeczywiście istnieli ludzie, którzy nie mieli ludzkiej energii, tylko jakąś taką inną? W końcu byli też czarodzieje. Ach, gdyby przy nim był Cheoryeon, z pewnością rozwiałby wszelakie wątpliwości! No nic, po prostu lepiej pozna tego chłopaka! I jeśli mieli mieszkać w jednym namiocie, to dobrze, żeby się zakolegowali.
Podszedł bliżej, wyciągnął rękę w stronę nieznajomego.
— Jestem Yonki! — przedstawił się ciepło z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Song An! — odparł równie entuzjastycznie tamten, łapiąc za dłoń.
Ciało Boga Chaosu przeszedł jakiś dziwny dreszcz, podobny do tego, którym czasami robił mu psikusy Bóg Burzy Shandan. Szybko jednak zapomniał o tym chwilowym uczuciu, bardziej zainteresowany samym Song Anem.
— Też będziesz tutaj mieszkał? — spytał.
— Tak! — Song An pokiwał głową. — Czyli jesteśmy współlokatorami?
— Mhm!
— Super!
Yonki pozwolił, żeby nowy kolega odłożył koło wolnego śpiwora swoją torbę... i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że sam nie wziął ze sobą niczego. Ani ciuchów na zmianę, ani niczego innego, co utrzymałoby innych w przekonaniu, że niczym się nie różnił od śmiertelników. Aj, gdyby Raoun się o tym dowiedział, nie byłby zadowolony. Bóg Spirytyzmu mówił Yonkiemu, że mimo braku konieczności mycia zębów, ciała i innych typowo śmiertelniczych rzeczy powinien przynajmniej budzić pozory. No, to zepsuł. Miał tylko nadzieję, że nikt niczego nie będzie podejrzewał.
— Właśnie, czemu niektórzy noszą takie dziwne szaty? — usłyszał.
Bóg odwrócił głowę, spojrzał na Song Ana.
— Nie wiem — odparł od razu, wzruszając ramionami. — Ich gust. Osobiście zaprojektowałbym inne, takie bardziej reprezentujące czy coś. Jak myślisz, my też takie dostaniemy? W ogóle wiesz coś o tym, co będziemy jutro robić? — Podszedł nieco bliżej. — Ja słyszałem tylko o jakimś wstępnym spotkaniu, ale nie dostałem szczegółów. Albo nie słuchałem dobrze, jedno bądź drugie — dodał, podpierając ręką podbródek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz