Rezydenci parku, w którym Dante karmił kaczki po raz pierwszy z Basharem, szybko nauczyli się rozpoznawać poważnego, lecz zawsze tak miło uśmiechniętego przy swoim syrenie pana doktora i brykające tuż obok, złotowłose szczęście, gotowe popędzić w stronę każdego zwierzęcego noska i dzióbka, lekko tylko wysuniętego z krzaków. Wiele osób dokarmiało miejską faunę, ta zaś nie gardziła przejawami ludzkiej życzliwości, choć też musiała nauczyć się rozróżniać szczere zamiary od tych podszytych niezrozumiałą chęcią zaszkodzenia zwierzakom, a któż by równie sprawnie zdobył zaufanie pierzastych oraz futrzastych milusińskich, co Bashar i Dante z wręcz promieniującą aurą miłości i najlepszym ziarnem ze wszystkich odwiedzających?
Wystarczyło, żeby lekarz zarzucił luźno pomysł przejścia się do parku w czasie leniwego, sobotniego popołudnia, syren już zakładał buty, pakował pudełka, już ściskał lekarską dłoń i szczerzył pogodnie kły. Dante uwielbiał, gdy z Basharem czynili z tylu miejsc ich miejsca, a z błahych zabaw robili zwyczaj, że nawet przy szybkim przemarszu przez wąskie alejki, wspomnienia przychodziły same, ogrzewając serce i przypominając, jak drogie mu były te z pozoru proste chwile.
Letnia pogoda utrzymywała się w Stellaire, zapraszała do zgubienia się między drzewami, wyłożenia przy drgających na wietrze tulipanach. Może potem, uznał Dante, bębniąc palcami o talię Bashara, rozglądając się po zacienionych kawałkach trawy obok barwnego dywanu z kwiatów. Teraz mali przyjaciele czekali.
Karmić zwierzaki przychodzili w jedno i to samo miejsce, niedaleko jeziorka z kaczkami, gdzie wpierw witało ich brązowe ptactwo, lecz szybko do grona zainteresowanych obiadem z dostawą dołączała reszta zgrai. Dante przysiadł na trawie, ukochany poszedł w jego ślady, stykając się kolanem z tym bokserskim.
— Hej, czy to nie jest ta łobuziara z tego zdjęcia jednego? — zauważył syren, kiwając brodą na większą, prawie opierzoną jak dorosły osobnik kaczkę, lecz wciąż posiadającą ten charakterystyczny błysk w oku odważnego cwaniaka i intensywnie jasne, niebieskie piórka.
— Może być — odparł Bashara, podając właśnie dwóm wiewiórkom pokrojone truskawki i witając uśmiechem nowych gości uczty. Syren zerknął w bok.
Pawie zawsze dostojnym, zgrabnym krokiem podchodziły do nich, powoli i niespiesznie, jakby pozwalając mężczyznom nacieszyć się ich pięknem, westchnąć z zachwytu na te wspaniałe kolory piór i długie ogony, niczym płaszcze szlachty przesuwające się za zwierzętami po ziemi. Jeden z większych ptaków zaskrzeczał, zgarnął z ziemi trochę ziarna, przeszedł koło Bashara, zaraz drugi, albinos, obszedł mężczyznę z innej strony. Uśmiech Dantego opływał uwielbieniem na ten widok. Już chciał syren coś powiedzieć, gdy niespodziewanie róż pawiego ogona rozsypał się za Basharem, rubin pochwycił błękitne spojrzenie i jeśli piękno miałoby zostać opisane jednym obrazem, Dante wybrałby ten.
Władca cieszący się swym letnim pałacem, korzystający z uroków dnia pozbawionych audiencji i naglących spraw, otoczy ulubionymi ptakami. Chwila i wrażenie wydało się syrenowi tak wyjątkowe, że nie znalazł właściwych słów, by móc ją opisać. Miast tego sięgnął miękkich ust własnymi, zamykając ulotny moment we wspomnieniu słodkiego pocałunku.
— Mój ukochany — szepnął, odsuwając się ledwie trochę, znów podziwiając Bashara w świetle radosnego słońca i na tle wyjątkowego ptactwa. — Najpiękniejszy z pawi.
Rozczulenie pomieszało się z jakąś psotną, demoniczną iskrą w oku, lekarz przekrzywił lekko głowę.
— Czy chcesz może powiedzieć, że jestem twoim Mayiluu? — zapytał niewinnie, zbijając z tropu mężczyznę. Dante zmarszczył przelotnie brwi, mając nieodparte wrażenie, że zaraz nie będzie wiedział, co robi.
— Brzmi bardzo ładnie, więc chyba tak…? — odpowiedział, uśmiechnął się niepewnie. Bashar wyciągnął rękę, przejechał łagodnie palcami po syreniej szyi.
— To znaczy „paw” po bhashavariańsku — wytłumaczył.
— O, to zdecydowanie bardzo…
— A wiesz — dłoń przesunęła się wyżej, wplotła w złote loki, rubinowe oczy przymknęły się nieznacznie — co symbolizuje paw w Bharacie?
Dante posłał mu zawadiacki półuśmiech, niewiedza błyszczała w spojrzeniu.
— Nie…?
Jego miłość pochylił się, ucałował syreni policzek, a potem cicho odezwał się tuż przy jego uchu. Dante nie miał pojęcia, jak rozumieć ten doskonały humor pobrzmiewający w słowach.
— To później sprawdź i powiedz mi, co znalazłeś.
Nie musiał nic mówić. Lekarz chyba sam załapał, że Dante znalazł właściwe informacje, gdy wypierdolił się razem z krzesłem na podłogę, zrozumiawszy, że na dobrą sprawę nazwał Bashara mężem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz