11 lipca 2024

Od Souela do Merlina

— Spakowałeś zapasowe swetry?
— Tak.
— A szalik i czapkę?
— Eeee, tak.
— A zapasowe pary bieli...?
— Tak, mamo.
Souel wziął głęboki oddech, na moment zastygł z bezruchu.
Niby to nie był pierwszy raz, kiedy gdzieś wyjeżdżał, ale jego matka wydawała się bardziej tym przejmować niż kiedykolwiek. Gdy wybierał się do Haverunu, to jakoś tyle nie mówiła i nie czuwała przy nim, bacznie obserwując każdy jego ruch. Cóż, pewnie to dlatego, że wtedy szedł z Władcą Powietrza, do którego kobieta bardzo szybko się przyzwyczaiła.
Teraz jednak Souel jechał się na dobrą sprawę sam (tylko z Merlinem). Do tego do Medwii, która nawet o tej porze roku potrafiła szczypać zimnem. Dobrze, że genashi już od lat się hartował, więc powinien jakoś dać radę. Też przeczytał w Internecie, że Medwia miała dobrą jakość powietrza (przynajmniej na terenach, gdzie nie dominował przemysł). To zdecydowanie chciał sprawdzić. Co prawda, wątpił, że wiatr będzie miał równie świetną energię, co ten w kraju Boga Powietrza, ale górskie powietrze to górskie powietrze.
— Na pewno masz wszystko? — usłyszał.
Spojrzał na stojącą przy nim matkę, uśmiechnął się lekko.
— Tak, na pewno — odpowiedział spokojnie.
— Dzwoń czasem, dobrze?
— Dobrze.
— A jakby coś się działo — powiedział również przebywający w przedpokoju Aerind — to wyślij wiadomość do Celtrioza, on z pewnością pomoże!
— Zapamiętam — zapewnił Souel.
— Chcesz, żebym cię zawiózł na lotnisko? — tym razem odezwał się ojciec, który dołączył do reszty.
Dobra, zaczęło się robić tłoczno. I czemu ojciec dopiero teraz pytał, a nie, na przykład, wczoraj lub dwa dni temu? To nie tak, że zmieniłoby to sytuację, ale nadal...
— Już się umówiłem, że pojadę z kolegą.
— Mogę zawieść też kolegę.
— Nie, naprawdę damy radę.
Prawie zaczął się modlić do Władcy Powietrza, ale w ostatniej chwili wymienił się z nim spojrzeniem.
Wreszcie, po trochę za długim żegnaniu się z rodzicami i mentorem, mógł swobodnie opuścić dom i udać się miejskim autobusem na dworzec, z którego potem miał pojechać z Merlinem na lotnisko.



— Uch, nienawidzę lotnisk.
Merlin westchnął ciężko, poprawił ręką włosy. Zmierzył wzrokiem kartkę, którą przed chwilą dostał z powrotem od kontroli, pozwalającą mu na dalszą podróż.
— Mamy dwudziesty drugi wiek — ciągnął dalej — tak szybko się rozwijamy technologicznie i magicznie, a nadal trzeba przechodzić przez stresogenne procesy, żeby polecieć sobie raz samolotem.
— Przynajmniej mamy to już za sobą — odparł dosyć lekko Souel.
Słysząc jego ton, czarodziej podniósł na niego wzrok, przyjrzał się jego twarzy.
— Jak udało ci się zachować taki spokój? — Uniósł jedną brew.
Usłyszawszy jego pytanie, tamten zamrugał dwa razy.
— Cóż...
Jeśli miał być szczery, to normalnie stresowałby się równie mocno, co Merlin, a może i nawet bardziej. Jako introwertyk, do tego nie najlepiej sobie radzący w formalnych interakcjach z obcymi, bardzo przeżywał załatwianie jakichś spraw w urzędzie, dziekanacie, na lotniskach i tak dalej, szczególnie gdy nie było przy nim nikogo, kto mógłby zdjąć z jego barków przynajmniej część tego całego stresu. I... tym razem również zasięgnął po pomoc. Jak ostatni przegryw udał się do Cheoryeona, prosząc go o powiedzenie, na co powinien zwrócić uwagę w trakcie przebijania się przez lotnisko i co robić w danych sytuacjach. Jasnowidz nie miał zbyt dużo czasu, ale się zgodził. Dzięki temu Souel znał mniej więcej przebieg zdarzeń, mógł się przygotować.
Jak wróci, to będzie musiał zabrać Cheoryego na jakieś jedzenie. Albo pójdą na karaoke, dawno nie byli.
Zerknął przelotnie na pracownika lotniska, który zaczął sprawdzać kolejną osobę.
— Mój przyjaciel trochę mi doradził — przyznał.
— Aaaaaaaaa — odparł Merlin, pokiwał głową. — To dlatego twoje wcześniejsze rady się sprawdziły. Ten twój przyjaciel musi mieć doświadczenie w lataniu, zazdro.
— Taaaa... — Uciekł na moment wzrokiem.
Samolot oczywiście miał opóźnienie, ponieważ pogoda w Medwii, niezależnie od pory roku, ponoć potrafiła być zdradliwa. Informacja ta wywołała u Merlina głośny jęk; chłopak usiadł na jednym z wolnych krzesełek, ponownie jęknął. Souel zajął miejsce obok, coś tam niepewnie rzucając pod nosem. Tak naprawdę wiedział od Cheoryeona, że samolot się spóźni, ale postanowił nie mówić Merlinowi. Nie, nie, nie, to nie tak, że go nie lubił! Po prostu szanował jasnowidza, który poza pracą nie dzielił się ze wszystkimi swoimi zdolnościami.
Przynajmniej opóźnienie nie było jakieś tragiczne.
— Dobrze, że lecimy do Medwii, a nie, na przykład, nie wiem, Sallandiry — zaczął Merlin. — Nie wiem, jak ty, ale ja nie widzę siebie w tak odległym, do tego niedawno odkrytym kraju. Nie wiem, czy rodzice w ogóle by mnie puścili. Poza tym tam wali żarem, a w Medwii to pewnie teraz trochę chłodno, taka lekka zima i tyle.
— Również nie chciałbym do Sallandiry — zgodził się z nim Souel. — Z dwojga złego już wolę zimno. Też czytałem, że nie ma tam zbyt dobrego powietrza, zwłaszcza w miastach.
— Właśnie, tam chyba stoi powietrze, no nie licząc pustyni, ale jak stoi i jeszcze jest takie gorące, to chyba niedobrze dla genashiego powietrza?
Souel przytaknął.
— W takim terenie trudno wywołać wiatr nawet dla genashiego. Chociaż gdybym był na poziomie mojego mentora, to dałbym radę, ale wątpię, że sięgam połowy jego mocy, a co dopiero mu dorównuję.
W sumie to co się oszukiwał, dla Władcy Powietrza wywołanie silnego wiatru w Sallandirze byłoby kaszką z mleczkiem.
— Kurde, twój mentor musi być serio silny, skoro osiągasz połowę jego poziomu — powiedział z podziwem w głosie czarodziej.
Merlin znał mniej więcej moc Souela, więc pewnie mógł sobie wyobrazić, jak potężny w takim razie był jego nauczyciel. Genashi z chęcią powiedziałby więcej, ale wolał uniknąć detali dotyczących samej tożsamości Władcy Powietrza. Nie chciał, żeby to wpłynęło na to, jak czarodziej postrzegał Souela. Jakby ktokolwiek usłyszał, że taki sobie chłopak szkolił się u najprawdziwszego Boga Powietrza (nawet jeśli nietutejszego), to zaraz by go zaczęli uważać za, em, nie wiadomo, kogo. A Souel najbardziej nie lubił oczekiwań od reszty. Co, może powinien od razu powiedzieć, że jeden bóg go uczy, z drugim się przyjaźni, trzeci traktuje go jako kolegę, a czwartemu technicznie pomógł wrócić do domu? Och, za dużo tych bogów tutaj, za dużo!
Chyba rzeczywiście potrzebował wyjechać.



Niby Medwia była krajem sąsiadującym z Novendią, ale gdy dolecieli na miejsce i wydostali się z lotniska, od razu poczuli wszechogarniającą falę chłodu. Souel jeszcze przed wyjściem założył bluzę, której w Stellaire nawet nie wyciągnąłby z szafy, a tutaj wstępnie chroniła go przed wyraźnie niższą temperaturą. Poprawił kaptur, by nie tkwił pod plecakiem, odruchem sprawdził, czy pióro nadal się trzymało spinką przy uchu.
Merlin zapiął kurtkę aż pod szyję, wsunął wolną rękę do kieszeni. Już któryś raz z kolei upewnił się, że wszystko miał przy sobie, po czym dwójka mogła ruszyć z celem upolowania autobusu do Miedwogradu.
— Ciężko uwierzyć, że jest lato — rzucił czarodziej.
Wyciągnął komórkę, wyłączył tryb samolotowy i zaczął odpisywać na wiadomości, pewnie od rodziny.
— Na północy kraju może jest nawet śnieg — powiedział Souel.
Rozejrzał się dookoła.
Lotnisko znajdowało się w dolinie, więc każdej możliwej strony otaczały je góry. Po niebie sunęły chmury, skutecznie zasłaniając część promieni słonecznych. Gdzieś w oddali majaczyła zapowiedź deszczu, po przeciwnej stronie zaś wiodła kręta droga prowadząca do stolicy. Krajobraz był całkiem inny niż w Novendii.
Wziął głęboki wdech.
Internet nie kłamał, powietrze rzeczywiście było zdecydowanie inne. Nie licząc temperatury, posiadało inny zapach i aurę. Taką górską. Również wyczuwał delikatną nutę magii, która była nieobecna w Stellaire. Może to miało powiązanie z często występującą w tym kraju dziką magią, z którą walczyli Medwijczycy na co dzień?
Ach, miał nadzieję, że nie będą musieli sami się z nią zmagać. Przeczytał o różnych magicznych stworach i innych rzeczach, na które trzeba było w Medwii uważać. W zasadzie projekt naukowy, w którym brali udział, nie miał w planie wyrzucić garstkę uczniów i studentów gdzieś w góry, zrobić im ekscytujący survival. Souel z pewnością nie chciał w ten sposób się bawić.
Poklepał się po kieszeni spodni, w której trzymał zapalniczkę.
Oby nie musiał jej używać do wysłania listu.
Dobra, przesadzał, o bog... to znaczy, aj, karamba! Jak zwykle się przejmował byle czym. Cheoryeon powiedział, że nic im nie będzie... w przypadku zabawy na lotnisku... Ale! Nie znaczyło to, że Souel musiał od razu sobie rujnować humor i sam siebie straszyć! Poza tym, jeśli nie zachowa spokoju i pewności siebie, to Merlin tym bardziej się zestresuje, a z jego magią to lepiej, żeby do czegoś takiego nie dochodziło.
Wyciągnął komórkę, odblokował ekran, wszedł na wcześniej otwartą stronę w przeglądarce.
— Nasz autobus powinien przyjechać za dziewięć minut — oznajmił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz