Wszystkie te przeboje z grami sprawiły, że Seymoura wzięło na nostalgię i wspomnienia dzieciństwa, które co prawda może nie było jakieś bardzo nieszczęśliwe, ale na pewno było bardzo samotne. Samotność tę Seymour próbował najpierw topić w książkach, muzyce i planszówkach, ale ile można grać w Altan-Pinguianczyka w pojedynkę albo zaczepiać bez przerwy Jarvisa. Dopiero potem, gdy ojciec stwierdził, że komputer może służyć do czegoś innego, niż używania na nim MagiCADa, Seymour znalazł nowy lek na nudę i samotność. I choć początkowo ojciec nalegał na jakieś gry edukacyjne i tym podobne, to szybko przekonał się, że dla jego syna nie stanowią one wielkiego wyzwania, toteż odpuścił, pozwalając mu wybrać to, czym się będzie zajmował.
Jego ulubiona gra doczekała się już remasteru, wersji HD i całej palety modów, bo choć pierwotne studio odpowiedzialne za serię dawno upadło, to prawa do tytułu dzierżyła teraz jakaś inna ekipa, fani zaś nie zamierzali siedzieć bezczynnie, puszczając wodze fantazji i dodając do ponadczasowego tytułu swoje własne marzenia.
— Heroes of Might and Magic III — powiedział Seymour, obserwując pasek postępu i bębniąc palcami po stole.
Gra szybko rozgościła się na twardym dysku – Seymour stwierdził, że pierdolić się nie będzie, nabył starą wersję, tę HD i remasterowaną, potem posiedział trochę wśród modów, poskładał te, które mu się podobały i sądził, że Virgil też je doceni. Sam Vi skończył właśnie krzątać się w kuchni, pojawił się w pokoju z potężną miską popcornu i dwoma butelkami zimnego piwa.
— Gotowe? — spytał, siadając na drugim futurystycznym, ładnie wyprofilowanym fotelu i popatrując na zajebiście wielki ekran komputera.
Seymour wyszczerzył zęby.
— Wszystko gotowe, możemy grać — powiedział, przesuwając się trochę z fotelem, robiąc swojemu Pluszakowi więcej miejsca.
Kapsle poleciały na biurko, Vi pociągnął łyk piwa.
— Myślisz, że skoro jesteś takim weteranem, to łatwo ci ze mną pójdzie? — spytał zaczepnie wilkołak.
— Myślisz, że skoro jesteś moim Pluszakiem, to dam ci jakieś fory? — odparł Seymour, posyłając mu równie łobuzerski uśmiech.
Virgil parsknął śmiechem, poczęstował się gorącym jeszcze popcornem, wrócił wzrokiem do ekranu.
— Dobrze, to co tu się robi?
— Napierdala — wyjaśnił muzyk. — Wybierasz mapę, potem startowy zamek i bohatera, no i napierdalasz się z innymi.
— Z tobą?
— Dodamy jeszcze parę komputerów, żeby nie było tak nudno. — Seymour przeklikał się przez długą listę map, wybrał jedną z nich. — Ta jest na ośmiu graczy, to będzie co robić. Jaki kolor byś chciał?
— Ty będziesz pewnie niebieskim? — Vi zerknął na swojego czarodzieja, ale ten pokręcił głową. — To ja mogę być?
— Pewnie. — Seymour szybko ustawił barwę. — To ja wezmę… pomarańczowy.
— Czemu taki?
— Bo tak. — Wzruszył ramionami.
Wcale nie było tak, że między pomarańczowym i niebieskim była największa odległość i Seymour musiałby przebić się przez terytoria wszystkich pozostałych graczy, żeby dopaść w końcu Vi. Grał dawno, ale było parę map, które pamiętał równie dobrze, co rozkład domowego ogrodu.
— Dobra, to teraz startowy zamek.
— Em… może losowo?
— Może ja ci wybiorę?
— A jest jakiś z wilkami?
— Jest z wilczymi jeźdźcami, ale nie chcesz go brać. Weźmiesz… — Seymour zastanowił się chwilę. — Ten weźmiesz. Z gryfami i rycerzami. Jest najbardziej zbalansowany, dobry na początek i dobry na potem. I tego bohatera – ma dużo punktów ruchu, a to zawsze dobra opcja.
— Brzmi w porządku… A co ty bierzesz?
Muzyk posłał mu uśmiech.
— Nekropolię i jej najbrzydszego bohatera.
Virgil parsknął śmiechem.
— Pewnie najlepszy w całej grze.
— Jak się wie to i owo.
To, czym mieli posługiwać się komputerowi przeciwnicy, zostawili losowo. A potem wstał nowy dzień, czas było się napierdalać.
— Całkiem ładny ten mój zamek — skwitował Vi, popatrując na pustawą zieleń, pojedyncze domki i kamienny fort górujący nad miasteczkiem.
— Dobra, to teraz zacznijmy od karczmy i ogarnięcia ci drugiego bohatera, żeby był przydupasem tego pierwszego…
Pierwsza tura przebiegła gładko, z tłumaczeniem i radami od Seymoura, które nie kończyły się wraz z końcem ruchu Vi. Muzyk pokręcił się trochę po własnym zamku, przeczesawszy go w poszukiwaniu chętnych do walki pod jego sztandarem szkieletów i nowych, morderczych czarów spisanych w gildii magów.
— Za dzieciaka mnie ta muzyka przerażała, w sensie jak się gra tym zamkiem — przyznał, przerywając na moment, by pozwolić dźwiękowi popłynąć bez przeszkód. — Skrzypce są rozpierdalające, Zapałce się zajebiście podobały.
Skrzypce faktycznie były rozpierdalające, wspinając się po emocjonalnych kadencjach, potęgując uczucie napięcia i zagrożenia, idealnie współgrając z gotycką ciemnością, zimnym kamieniem i wszechobecnymi, kościanymi dekoracjami mrocznego zamku.
Parę tur i Seymour sam poczuł, że wraca jego doświadczenie w grze, zupełnie tak, jakby był sportowcem, który po sezonowej przerwie wraca znów do gry. Rozsypani na mapie przeciwnicy padali przed powiększającą się hordą nieumarłych, a ziemia, usiana zasobami i artefaktami, została wysprzątana do czysta, gdy wszelkie bezpańskie bogactwa czmychnęły do pomarańczowego skarbca, zaś kopalnie i tartaki regularnie odsyłały swoje zbiory w stronę nawiedzonego zamczyska.
Na skraju mgły wojny mignęła turkusowa flaga.
— Jest pierwszy frajer — mruknął Seymour, momentalnie kierując w tamtą stronę swego najsilniejszego bohatera. — Pyk i zaraz frajera nie będzie.
Jak zapowiedział, tak zrobił. Nieumarli nie mieli litości, z każdą kolejną turą kurczyły się włości turkusowego, a flagi znikały znad kopalni, zastąpione złowieszczą, pomarańczową barwą. Padł i zamek, ostatni bohater turkusowego rzucił się jeszcze w samobójczej nadziei na odbicie go, aż w końcu gracz został wyeliminowany z gry.
— No to jeszcze pięciu — mruknął Seymour.
— A nie sześciu?
— Może.
Walka przeniosła się na drugi front, tam za górskim fortem, gdzie Seymour przerzucił swego czempiona i przeszedł do rozprawiania się z kolejnym frajerem. W międzyczasie Vi borykał się z jakimiś podjazdami czerwonego, usiłując dorwać jego bohatera na nabrzeżu, jednocześnie podszczypując zielonego w jego piaszczystym dominium.
— A ten skąd się tu wziął? — spytał zaskoczony Vi, gdy nagle pojawił się nieznany bohater dzierżący posępną, fioletową flagę.
— Mapa jest dwupoziomowa i ma też podziemia.
— Uhh…
Seymour trącił go łokciem, uśmiechnął się.
— Nie martw się, Pluszaku. Cokolwiek stamtąd wyjdzie, na pewno to rozpierdolisz.
— No zobaczymy — mruknął Vi, zerkając na nieprzyjacielską armię.
Tymczasem zaś Seymour sam wybrał się na rekonesans podziemia, dochodząc do wniosku, że frajera najlepiej klepać na jego własnym podwórku. Fioletowy, słysząc zbliżający się dźwięk klekoczących kości i upiorne zawodzenie zjaw, cofnął się ze wzgórz i polan, by podjąć z góry skazaną na porażkę próbę obrony własnego dominium.
Brązowy gracz zniknął, pochłonięty przez różowego, a potem i po nim nie został ślad, gdy mroźne turnie zaroiły się od pomarańczowych flag. Vi doścignął ostatniego bohatera zielonego gracza.
— Dobra, to gdzie ta czerwona menda — mruknął pod nosem Seymour.
Pozostały frajer kampił się na archipelagu, a dojechanie wszystkich jego statków, popylajacych między wirami wodnymi i latarniami morskimi, stanowiło pewien problem, lecz nie takich rozmiarów, by Seymour sobie z nim nie poradził. Wyładowane szkieletami statki lądowały na kolejnych wyspach, a gdzie tylko stanęły widmowe stopy, tam wynik walk był z góry przesądzony. Desperackim aktem, czerwony rzucił się jeszcze w stronę gryfich wzgórz, lecz zdobiące je niebieskie flagi trzymały się dzielnie i pozbawiony zamków i surowców czerwony gracz w końcu zniknął z mapy.
Seymour przeciągnął się na fotelu, zerknął w pustą michę po popcornie, zmierzył wzrokiem te parę butelek, w końcu popatrzył na zegarek.
— Późno się robi — stwierdził, wyciągając nogi mocniej pod stołem. — Może skończymy jutro?
— Seymour, biorąc pod uwagę różnicę między naszymi armiami, możemy skończyć w jakieś dziesięć minut — mruknął Vi.
Niebieskie włości były co prawda rozległe, ale cała reszta znanego świata należała do pomarańczowej flagi.
— No nie zdziw się. Masz takie fajne zaklęcia, akurat dobre na nieumarłych.
— Jakie na przykład?
— Takie różne — Seymour wyszczerzył zęby. — Poza tym dużo piwa weszło, spać mi się chce.
— Seymour.
— Co?
Vi patrzył na niego przez chwilę, kręcąc głową, aż nachylił się, pocałował swojego czarodzieja w nos.
— Kocham cię — powiedział. — Idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz