17 lipca 2024

Od Cheoryeona – W-11

Wcielenie dziesiąte: Cheoryeon Moon.
Urodził się w rodzinie czarodziejów, którzy porzucili swoją ojczyznę i wyjechali w niemal kompletnie nieznane strony. Miał starszą o minutę i trzy sekundy siostrę bliźniaczkę, będącą pierwszą osobą od wieków, która poznała sekret jasnowidza. Rodzice dość wcześnie zmarli, przez co rodzeństwo trafiło do Domu Dziecka Sióstr Zakonnych Nadzieja. Było ciężko, ale dali radę. Po wielu trudach i przeszkodach wreszcie udało im się jakoś rozprostować sytuację.
A potem wcielenie dziesiąte dobiegło końca.
To, co ostatnio się wydarzyło, diametralnie zmieniło jego życie. W zasadzie to je zakończyło. Cheoryeon przestał być czarodziejem, który nie umiał rzucić ani jednego zaklęcia, jasnowidzem, który raz się chwalił swoimi zdolnościami, a raz je krył jak największy sekret. Na dobrą sprawę przestał być Cheoryeonem Moonem.
Stał się...
Cheoryeonem Moonem.
Tylko trochę innym. Tak odrobinę.
Po prostu dowiedział się, że tak naprawdę był Złotoskrzydłym – rzekomo niebotycznie potężną istotą, której nawet bogowie się kłaniali (taki bóg nad bogami w sumie, o kurde). Utracił śmiertelnicze ciało, a w zamian dostał boskie. Ha, teraz nawet miał skrzydła! Co za przemiana!
Jego tożsamość jednak nie uległa zmianie. Nie kazał innym mówić na siebie Cruinneirim, nie zasiadł na złotym tronie gdzieś w zawieszonej między światami świątyni. Powrócił do Riftreach ze starym nazwiskiem, wyglądem, nie urwał żadnych relacji. To był pierwszy raz, kiedy w nowym wcieleniu mógł dalej żyć jako ta sama osoba.
Wcielenie jedenaste:
— Złotoskrzydły Cheoryeon Moon!
Rozłożył teatralnie ręce, zaprezentował się niczym jakieś bóstwo, które właśnie objawiło się ludności.
Suyeon siedziała na łóżku, już przebrana w piżamę, w zasadzie gotowa do snu. Zmierzyła brata wzrokiem z góry na dół. Tak, zdecydowanie wyglądał jak bóg. Zwłaszcza w tych szortach i T-shircie do spania.
— Skrzydła już nie będą ci nagle wyskakiwały? — spytała prawie beznamiętnym tonem.
Żeby nie było, już wcześniej zaliczyła przejażdżkę po ekscytacji. Gdy Cheoryeon wreszcie wrócił do domu, w pierwszej kolejności zbadała go dokładnie z każdej strony, przyjrzała mu się, jakby nigdy w życiu go nie widziała. Choć wygląd na pierwszy rzut oka się nie zmienił, stojąc odpowiednio blisko dziewczyna wyczuła bijącą z ciała chłopaka energię, znajomą, ale znacznie silniejszą, również podobną do tej, którą emanowali Raoun i Yonki.
Nie dała bratu nawet usiąść, tylko wypytała o wszystkie szczegóły. Jasnowidz oczywiście o wszystkim opowiedział, niczego nie zataił, razem poekscytowali się nowymi możliwościami, a gdy emocje wreszcie trochę opadły, to u siostry przyszła pora na racjonalne (i momentami bezlitosne) myślenie.
Różnooki chwilę stał nieruchomo, nawet nie mrugając.
— Mam taką nadzieję — odpowiedział na wcześniejsze pytanie czarodziejki.
Jeśli miał być szczery, to nie wiedział, czy skrzydła już całkiem się ogarnęły. Na razie nie był w pełni przyzwyczajony do nowego ciała, bo choć z pozoru wyglądało tak samo, jak stare, miało pewne różnice, do których trzeba było przywyknąć. Ale dobra, da radę, on nie da? Przecież był Wszechwspaniałym Złotoskrzydłym Wszechwiedzy Cheoryeonem!
— Jak znowu coś rozbijesz, to nie chowaj tego, tylko daj Yonkiemu do naprawy — usłyszał.
— Co? — Posłał siostrze pytające spojrzenie. — Kiedy ja nic nie chowałem?
Dwójka patrzyła na siebie w milczeniu, aż wreszcie chłopak dał za wygraną.
Resztę wieczoru spędzili... dość luźno. Trochę pogadali, mimowolnie zboczyli z tematu, aż Suyeon uznała, że pora już iść spać, bo musieli rano wstać – ona na uczelnię, on do pracy. W zgodzie się ogarnęli, Cheoryeon jeszcze umył zęby, a jakiś czas później oboje leżeli w łóżkach.
Jasnowidz oczywiście przez pewien czas jeszcze siedział na telefonie. Sprawdził, czy nikt do niego nie napisał... choć nie miał zbyt wielu osób, które o tej porze mogłyby coś od niego chcieć. Wszedł na Ćwierkacza, przejrzał główną stronę w poszukiwaniu jakichś dram czy gównoburz, ale o niczym ciekawym nie pisali. Obejrzał szereg filmików na Fotogramie; gdy zdał sobie sprawę, która była godzina, odłożył komórkę na szafkę nocną, schował się niemal całkiem pod kołdrą i przytulił do siebie Niesporczaka.
Pomyśleć, że tyle się zmieniło, na dobrą sprawę zakończył jedno życie, rozpoczął kolejne, ale tak czy owak musiał rano iść do pracy. Hah, pracujący bóg. Raoun niby też pracował, ale on to robił z czystej przyjemności! Cheoryeon musiał zarabiać, utrzymać dom, rodzinę. Nie był obrzydliwie bogaty. Chociaż dostawał ten procent z pensji Raouna. Była ona praktycznie równa jego wypłacie jako grafik, więc teoretycznie mógłby rzucić pracę w pieruna... Ale nie po to wywalczył ten procent, żeby teraz rezygnować z większych zarobków! Może powinien wyciągnąć więcej od boga... Ech, pewnie by się nie dał. A może powinien użyć karty o nazwie Pramatka i dzięki niej zmusił Raouna do utrzymywania jego, Suyeon i Kamyka? To w sumie nie byłoby takie złe. Tylko pewnie bóg by mu to wytykał na każdym kroku...
Dobra, powinien myśleć o czymś innym, inaczej nie zaśnie.
Ostatnio poczynił niezłe postępy w muzyce. To znaczy, od początku był pieprzonym guru muzycznym, ale teraz lepiej mu szło. Może dlatego, że w końcu zaczął mniej rozpaczać nad życiem BenJohna za każdym razem, gdy łapał do ręki gitarę. Kiedy pierwszy raz wystąpił na ulicy jako Cherry Moon, mocno spanikował, ale po przemyśleniu tego wszystkiego i porozmawianiu z Suyeon doszedł do wniosku, że bez muzyki nie może żyć, a łączenie jej z jednym wcieleniem nigdzie go nie zaprowadzi. Momentami nawet rozważał ponowny debiut. Zawsze jednak sprowadzał siebie na ziemię myślą, że nie był jeszcze na to gotowy.
Jakiś czas leżał nieruchomo, po czym przewrócił się na prawy bok, twarzą do ściany.
Powinien był ogarnąć dłuższy urlop, tak mu się nie chciało iść do pracy. Z drugiej strony niedawno wziął jeden, gdy nie umiał zapanować nad swoimi skrzydłami i teraz drugi, żeby się udać do Ma'ehr Saephii. Gdyby próbował przedłużyć to wolne, szefowa nie byłaby zadowolona nieważne, jak wielkim fanem BenJohna była.
I czemu on jeszcze nie zasnął?
Wziął nieco głębszy wdech, poprawił swoją pozycję, bardziej podkurczając nogi. Tyle się wydarzyło, że pewnie z emocji aż nie mógł spać. Uch, trzeba było jednak brać więcej dni! Przecież nie zadzwoni rano do szefowej i nie powie, że znów się „pochorował”, tym bardziej że inni w pracy widzieli, że jest perfekcyjnie zdrowy!
Przewrócił się na drugi bok.
Dobra, po prostu o niczym nie będzie myślał. Oczy zamknięte, umysł pusty, tylko on, łóżko i Niesporczak.
Leżał nieruchomo.
Sen nadal nie nadchodził.
Nie, jeszcze istniała nadzieja. Położy się na brzuchu, o! Po pewnym czasie ta pozycja zrobi się niewygodna, ale zwykle jakimś cudem pomagała w zaśnięciu (może przez utrudnione oddychanie, hm).
Położył się zatem na brzuchu.
Nie wiedział, ile czasu upłynęło, ale wreszcie powrócił na bok, wciąż ani odrobinę senny. Sięgnął po komórkę, sprawdził godzinę. Krótko po drugiej. Oczywiście, że jakimś śmiesznym cudem już zdążył zmarnować dwie godziny. O siódmej musiał wstawać!
Okej, policzy owce.
I całkiem nieźle mu szło, doszedł do tysiąc trzysta trzech. Nie miał pojęcia, który pasterz miał tyle owiec, ale tyle naliczył.
I NADAL NIE SPAŁ!
Była DRUGA CZTERDZIEŚCI JEDEN, a on DALEJ NIE ZMRUŻYŁ OKA!
Wstał, możliwie jak najciszej wyszedł z sypialni i udał się do kuchni. Zapalił światło, otworzył lodówkę. Po zmierzeniu wzrokiem jej zawartości wyciągnął butelkę wody. Napił się, wykonał głęboki wdech.
Z jego ust wydobył się niemy krzyk.
Wrócił do łóżka; chowając się pod pierzyną, zobaczył, że Suyeon przewróciła się na drugi bok. Robiła tak tylko świadomie, więc chłopak chwilę ją obserwował, przygryzł na sekundę dolną wargę.
— Suyeon — szepnął.
Cisza.
— Suyeona.
Nic.
— Suyeonaaaa...
— Czego... — odparła zniżonym głosem siostra.
— Nie mogę spać.
W pokoju zrobiło się cicho.
— No i?
— No nie mogę!
— To, nie wiem, policz owce.
— To nie działa! Doszedłem do tysiąc trzysta trzy i nic!
Suyeon znów zamilkła. Leżała nieruchomo, przez moment mogło się wydawać, że z powrotem zasnęła, żeby tym tylko bardziej zdołować brata, ale ostatecznie poruszyła się nieco i rzuciła:
— Napij się ciepłego mleka.
— Mamy w ogóle mleko? — Cheory uniósł brew.
Siostra nie odpowiedziała na to pytanie. Nie mieli mleka. Rzadko kiedy było ono w ich lodówce.
— Daj mi spokój, ja muszę rano wstać — powiedziała w końcu czarodziejka.
— Zauważ, że ja też muszę rano wstać!
— To idź spać.
— NO NIE MOGĘ PRZECIEŻ! — szepnął dziwnie głośno.
— Ale ja mogę, dobranoc!
Ponownie zapadła cisza. Cheoryeon przewrócił się na plecy, westchnął ciężko. To było do przewidzenia, że w ten sposób nie znajdzie rozwiązania. Uch, i co teraz? Nie czuł się ani odrobinę senny! Jak tak dalej pójdzie, to się nie wyśpi i potem nie wyrobi w pracy. Żeby to chociaż był normalny dzień, a on miał wrócić po wolnym! To nie będzie miało sensu! W takim tempie nie dostanie podwyżki!
— Tyle rzeczy się wydarzyło, wróciłem z Ma'ehr Saephii, a teraz nie mogę nawet zmrużyć oka! — jęknął.
Ze złością przewrócił się na bok do ściany.
— O matko, Cheoryeon, bo masz teraz boskie ciało! — usłyszał wtem.
— Co? — Odwrócił głowę w stronę siostry, która teraz leżała na plecach.
— Raoun mówił, że nie śpi, bo jest bogiem. A skoro ty też jesteś bogiem, to tak samo nie śpisz. Proste. A teraz zajmij się czymś i mi nie przeszkadzaj.
NO PRZECIEŻ! MIAŁ BOSKIE CIAŁO! BOSKIE! I DLATEGO NIE MÓGŁ ZASNĄĆ! O, BOGOWIE!
Jak mógł o tym totalnie zapomnieć?! Przecież to oczywiste, że z boskim ciałem nie miał ludzkich potrzeb! Nie musiał jeść, pić, załatwiać się ani spać!
Chwila.
Czyli zmarnował trzy godziny, leżąc w łóżku i próbując zasnąć?
No chyba kogoś popier...



Raoun siedział w salonie swojego apartamentu, umilając sobie noc serialem i lampką wina. Ze względu na godzinę nawet w tak wielkim mieście jak Stellaire było znacznie ciszej niż za dnia, więc ogólnie panowała spokojna i relaksująca atmosfera. Bóg założył nogę na nogę, upił łyk alkoholu.
Nagle po domu rozległy się dźwięki wpisywania kodu do drzwi, a po nich kolejny oznajmił otwarcie zamka. Spodziewając się Yonkiego, Raoun nawet nie spojrzał w stronę przedsionka, cały ten czas skupiony na odcinku serialu. Pociągnął kolejny łyk. Wyczuł znajomą energię, ale ku jego zdziwieniu nie tę, której oczekiwał.
Odwrócił głowę, ujrzał wchodzącego do pomieszczenia Cheoryeona.
— Halo, a co to za włamywanie się komuś na chatę w środku nocy? — zapytał, marszcząc brwi.
— Wpisałem hasło, więc technicznie się nie włamałem, naucz się prawa, a potem praw mi mądrości — odparł obojętnie Cheoryeon. — Gdzie Yonki?
— A bo ja wiem, nie jestem jego matką. — Wzruszył ramionami. — A co od niego chcesz?
— On jest lepszy do konwersacji.
— Ale ja będę od niego lepszy w nauce latania, jeśli po prostu wyrzucę cię przez balkon.
Cheoryeon nie odpyskował. Jakoś nie był w nastroju. O dziwo Raoun od razu to zauważył. Zmierzył wzrokiem jasnowidza, po czym zapytał:
— Coś nie gra?
— Po prostu nie mogę spać, a nie chcę przeszkadzać Suyeon — odparł.
Poprawił kapcia na stopie, podszedł do kanapy. Siadając, zdjął z pleców pokrowiec i położył na podłodze, żeby z niego wyciągnąć swoją gitarę. Sprawdził, czy była nastrojona, dokręcił nieco klucze. Powinien w najbliższym czasie kupić nowe struny, tylko kiedy o tym będzie pamiętał? W tym wcieleniu, wróć, w poprzednim wcieleniu (jako czarodziej) wyrobił sobie nieprzyjemny nawyk trzymania strun na gitarze, dopóki mu któraś nie pęknie. Wypadałoby z tym skończyć, zwłaszcza że teraz regularnie grał na ulicy i nie mógł pozwolić na gorszej jakości muzykę ani wpadkę na „scenie”.
— Cóż, jak wracaliśmy, to mówiłem, że teraz nie masz ludzkich potrzeb — zauważył Raoun.
— Tak, wiem — odpowiedział skwaszonym tonem Cheory. — Po prostu zapomniałem.
Bóg Spirytyzmu przyglądał mu się w milczeniu. Patrzył, jak chłopak opiera pudło instrumentu o udo, łapie gryf do ręki i zaczyna cicho grać pojedyncze dźwięki. W pewnym momencie mężczyzna zatrzymał serial, wstał, poszedł w stronę aneksu kuchennego.
— Będziesz musiał się przyzwyczaić do nowego ciała — rzekł.
— No raczej — westchnął Cheoryeon.
— Pewnie nieraz jeszcze zapomnisz o jego cechach i możliwościach.
— Serio musisz być taki irytu...?
— Ale nie zapominaj, że znasz dwóch bogów z takimi samymi ciałami.
Jasnowidz przerwał grę, gdy duża dłoń postawiła przed nim na stoliku pustą lampkę. Podniósł głowę, spojrzał na siadającego Raouna. Trzymający w drugiej ręce butelkę wina bóg nachylił się nieco, zaczął nalewać im obu – wpierw różnookiemu.
Cheoryeon uniósł brew.
— Czy ty próbujesz mnie upić? — zapytał podejrzliwie.
— I tu kolejna cecha boskiego ciała: nie możesz się upić — powiedział spokojnie Raoun.
Gdy skończył nalewać, odłożył butelkę, a złapał w palce swoją lampkę. Ruchem ręki zachęcił chłopaka do uczynienia tego samego.
Cheory kilka sekund błądził wzrokiem między drugą lampką a twarzą boga.
— Nie mogę się upić?
— Nie. — Pokręcił głową.
— Naprawdę?
— Naprawdę. — Przytaknął.
Chłopak oparł gitarę o pobliski fotel, powoli wziął naczynie do ręki. Powąchał alkohol, chwilę tak siedział, badając zapach. Raoun zaczął zbliżać do niego swoją lampkę, ale niespodziewanie tamten przystawił szkło do ust i duszkiem wszystko wypił. Bóg zmierzył go wzrokiem, zamrugał parę razy.
— Nawet się nie stuknie — mruknął do siebie.
W tym czasie jasnowidz odetchnął, oparł lampkę o udo. Zastygł w bezruchu, zaczął dokładnie badać swoje otoczenie. Przy jego zwalonej wrażliwości na alkohol po wypiciu wina na jeden raz powinien od razu odczuć efekty. Ku jednak jego jakże wielkiemu zaskoczeniu mimo upływu czasu do czegoś takiego nie doszło. Odwrócił szybko głowę, popatrzył szeroko otwartymi oczami na Raouna, który już dawno zdążył kontynuować oglądanie serialu. Bóg poczuł na sobie jego wzrok – spojrzał na niego, odrobinę się wzdrygnął, gdy zobaczył wytrzeszcz.
— Nic mi nie jest — powiedział nieco zniżonym tonem Cheoryeon.
— Mhm, widać — odpowiedział Maehrsaephijczyk z nutą sarkazmu.
— Nic mi nie jest!
— No mówiłem, że alkohol już na ciebie nie będzie działał! Nie wiem, co odwaliło twoje stare ciało, ale nowe nigdy się nie upije.
— Mój tata miał słabą głowę, więc myślę, że to przeszło na mnie.
Raoun nie odpowiedział, jedynie z głośnym westchnięciem niezręcznie poklepał chłopaka po plecach.
Boskie ciało jednak wygrywało. Cheoryeon mógł wreszcie normalnie pić alkohol! Już nie mógł się doczekać, aż spróbuje tych wszystkich drinków i dobroci! Chwila, mógł zrobić rewanż z Dantem! Ohohohoho, teraz to już nie zostanie zdjęty! Syren nie będzie się niczego spodziewał! Ale go załatwi!
Gdy Raoun uzupełnił jego lampkę, różnooki ponownie się napił, ale tym razem już jak człowiek. Odstawił naczynie, zerknął na telewizor, w którym jacyś lekarze wykonywali operację.
— Już nie będziesz się reinkarnował, wiesz? — usłyszał wtem.
Popatrzył na Raouna, widząc jego wyraz twarzy, szybko domyślił się, o co mu mogło chodzić.
— I dobrze — odparł, opierając się plecami o kanapę. — Będę mógł spędzić więcej czasu z bliskimi osobami. Też lepiej się przyjmie długowieczny byt niż ktoś, kto w każdym życiu wygląda tak samo i pamięta wszystko.
Wiedział, że długowieczność stworzy kilka komplikacji. Inni na pewno się zdziwią, gdy dowiedzą się, że z pozoru zwyczajny, dobra, trochę zwariowany czarodziej, który nigdy nie chwali się swoimi zaklęciami, nagle okazuje się być nieśmiertelny. Również mógł przypadkiem wpaść przez swoją zmienioną energię. Ale co tam, będzie się tym przejmował kiedy indziej. Teraz liczyło się to, że jego życie stało się łatwiejsze. I już nie będzie ryzyka, że nie umrze zbyt wcześnie, zostawiając tych, których kocha.
Siedział jakiś czas wpatrzony w telewizor, aż się znudził serialem. Wziął do rąk gitarę, zaczął grać, tym razem pełne, wesołe akordy.
— Musisz teraz grać? — rzucił Raoun.
— Musisz teraz oglądać? — spapugował jego ton Cheoryeon.
— To mój apartament.
— Poskarżę Pramatce, że nie pozwalasz mi spokojnie posiedzieć u ciebie w mieszkaniu, kiedy nie mogę nigdzie indziej pójść. — Uśmiechnął się niewinnie, przechylił głowę lekko na bok.
Raoun zmrużył gniewnie oczy, nic jednak więcej nie powiedział. Pozwolił Złotoskrzydłemu w spokoju grać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz