11 lipca 2024

Od Hugona do Bashara

Szmer dziesiątek rozmów mieszał się ze sobą, tworząc jeden wielki kocioł rozgardiaszu. Piwo lało się litrami, szczęk kufli i gromko wznoszonych toastów tworzył już całkiem powtarzalną melodię. Barman, roześmiany, choć czujny młodzik, zagadywał do klientów, sięgał co chwilę  po inną butelkę, lustrował wzrokiem salę. Chyba wszystkie krzesła były zajęte, w końcu piątkowy wieczór ściągał ciężko pracujący lud właśnie tu, do baru.
Ściągnął tu także Dantego i Hugona.
Hugo podniósł trochę głos, bo obok nich dosiadła się para, która właśnie bardzo głośno kłóciła się o to, czy facet może zamówić jeszcze kufel piwa. Zamówił, koniec końców, bezalkoholowe, choć mykologowi coś się zdawało, biorąc pod uwagę współczujące spojrzenie barmana, że mogły mu się pomylić kurki, kiedy nalewał trunek do kufla.
– No i Kryśka – opowiadał z trochę większym przejęciem, niż historia tego wymagała – spakowała manatki i tyle ją Marcel widział. Od miesiąca.
– Nie mów – Dante zbliżył się do Hugona, teatralnie rozdziawił usta. – Zawsze po tygodniu wracali do siebie.
– U siostry siedzi, ale podobno szuka czegoś własnego.
– Podobno – podchwycił. – Kurwa, się dobrali.
– Jeszcze do mnie przylazł ostatnio, bo nocować chciał. Myślałem, że popijemy, bo wódkę przyniósł, pogramy, oderwie się chłop. A mi pół nocy nawijał, że tęskni, że biedny, że co on zrobi.
Do niedawna jeszcze myślał, że gościa już w życiu na oczy nie zobaczy. A tu a to sklep, a potem ani się obejrzał, a miał go na progu z kocem. Nawet Borowik się zdziwił.
– Biedaczyna.
– Tak, też mi było mnie szkoda.
Hugo pokręcił głową. Potrzebował tego wyjścia, ostatnio siedział zamknięty głównie z kotem, ale był taki zmęczony. Energia Dantego mu się udzielała, więc nie zasypiał jeszcze z głową na blacie, ale jak to zwykł powtarzać jego szacowny wychowawca z liceum, „nie jest dobrze”.
– Ale to nie nasza sprawa, Dante, niech oni tam sobie żyją, jak chcą.
– Ich życie, oczywiście, oczywiście. Sami wiedzą najlepiej.
– Za Krysię i Marcela – mykolog uniósł kufel, krawiec stuknął swoim. Piana na brzegu zafalowała, kropelka spłynęła wzdłuż szkła.
Hugo pociągnął długi łyk, alkohol zaczął krążyć w organizmie. Mógł mieć mocną głowę, magia ciała przydawała się bardzo, kiedy przychodziły popijawy. Pojęcia kaca też właściwie nie znał. A jednak teraz, choć pili dopiero trzecie piwo, miał wrażenie, jakby żołądek miał już naprawdę dość.
Wiedział, że z jego ciałem wszystko było dobrze. Znał i czuł w końcu każdy jego zakamarek. Problem leżał poza nim, choć w pewnym sensie dalej był „nim” – organy, które wyhodował z własnych komórek, a które radośnie sobie krążyły po ludziach, którzy zakupili je za pośrednictwem czarnego rynku. Po jakimś czasie więź słabła właściwie do zera, ale na początku czuł dość sporo. Czasem jakieś łomotania, czasem tkliwość czy wzrost ciśnienia – wszystko raczej szybko się uspokajało i raczej nie wpływało na samopoczucie Hugona. Ot, chwilowe niedogodności, do których można się przyzwyczaić. Tym razem było jednak inaczej; byłby skłonny uznać, że to przypadek, ale sprawa dotyczyła dwóch nerek i serca. Trzy to już dowód, że coś się dzieje, coś było nie tak z organami, o które naprawdę starannie dbał. Skoro te, to bardzo prawdopodobne, że z następnymi będzie podobnie.
– Halo halo, Riftreach do Hugona! – Dante pstryknął mu tuż przed oczami.
– Żyję, żyję.
Krawiec uniósł brwi. Może i wypił cztery piwa i kilka mocniejszych drinków, ale oczy miał wciąż bystre, bez problemu zauważył, że z towarzyszem jest coś nie w porządku.
– To co, już soczki?
– Tylko z wódką.
– To chciałem usłyszeć.
Parsknął, ale nie dał zboczyć z tematu. Skoro nie stan choćby lekko wskazujący, to może przeziębienie? Hugo kolejno kręcił głową, zapewniał, że wszystko jest w porządku, może praca dała mu ostatnio trochę w kość. Ale od słowa do słowa zaproponował, że może warto byłoby odwiedzić lekarza, nawet tak kontrolnie.
– O, stary – Hugo parsknął śmiechem – ostatni raz u zwykłego lekarza to ja byłem... jak sobie badania musiałem sobie badania do labu ogarnąć. Jestem okazem zdrowia.
Dante uniósł brwi. Oho, zaraz trzeba będzie przekonać kolejnego do sosu z kurek. Ale naprawdę nie miał potrzeby żadnych podobnych wypraw. Mało który lekarz pewnie w ogóle dałby się przekonać, że coś jest nie w porządku, bo stało czarno na białym w aktach medycznych, że włada magią ciała, w dodatku taką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Nie dostałby tygodnia wolnego, żeby odchorować gorączkę, którą mógł wywołać na tę dziesięciominutową wizytę.
– Bashar nie jest zwykłym lekarzem.
Kąciki ust Hugona powędrowały w górę. Miłość to jednak piękna rzecz. Coś czuł, że Dante byłby gotowy zasypać go właśnie peanami dowodzącymi tego, że Bashar był oto najlepszym lekarzem na świecie, ale mykolog dzisiaj nie miał na to siły. Znużenie ciążyło na powiekach, światła baru były coraz bardziej drażniące.
– A odnośnie tego – zmrużył oczy, poszukał dawno temu rzuconej informacji w zakamarkach pamięci – mówiłeś chyba, że ma jakąś odjechaną specjalizację. Kardiolog?
– Onkolog.
– Ech, byłem blisko. Ale poważna fucha.
Nie skojarzył wprawdzie po samym imieniu, ale słyszał o doktorze Karimie, członku grupy badawczej w instytucie naukowym. Specjalista w swojej dziedzinie, skuteczny, ale podobno surowy i grający według własnych zasad. A zatem ktoś, od kogo zdecydowanie chciałby usłyszeć opinię. Przypominał mu z opisu profesora Himmersona.
– Prawda? Jest wspaniały. Ostatnio miał takiego pacjenta...
 Hugo wyszczerzył zęby, kiedy słuchał, jak Dante opowiada z przejęciem o doktorze. Pewna myśl zaczęła kiełkować pod blond czupryną mykologa. Tak właściwie to pójście do jakiegoś lekarza nie byłoby czymś złym. A biorąc pod uwagę, ile i jak Dante opowiadał mu o Basharze, to Rosenthal zaczął się naprawdę przekonywać do myśli, że jeśli ma się odzywać do jakiegokolwiek medyka, to doktor Karim jest jedynym i najlepszym wyborem, na jaki mógłby wpaść. Gdyby zatrudnili Dantego do marketingu w szpitalu, może paru rolek na AllTube, to pewnie lekarz miałby wypełniony grafik do następnego milenium.
Właściwie, co mu szkodzi? Mógł podpytać. Wiedział, co powinien robić, gdy jego ciało dawało się we znaki, ale działał przede wszystkim magią, polegał na intuicji i czasem wiedział tyle, że zadziałało, nic więcej. Studia biologiczne dawały mu spore pojęcie o ciele i jego budowie, ale nie były tak wyspecjalizowane, jak te medyczne.
– Ale to myślisz, że zgodzi się ze mną zobaczyć?
– Ładnie go poproszę.
– Powierzam się w wasze ręce.


Dante załatwił spotkanie.
Cóż, jeśli Dante już się za coś brał, to należało się spodziewać spektakularnych efektów. Hugo parsknął śmiechem na wspomnienie zapiekanek, które nie tak dawno przyszło im robić. Chociaż miał nadzieję, że tym razem efekty będą nieco mniej wybuchowe.
Sam nie do końca wiedział, czego się spodziewać – w każdym tego słowa znaczeniu. Bywał w szpitalach nie tak rzadko, ale niemal wyłącznie wtedy, gdy przynosił dane czy próbki z laboratorium, bo według szefa kurierom nie wolno ufać. No i ostatnio się zdarzyło, jak po imprezie pożegnalnej Maxa ten stwierdził, że chce wreszcie wypić sobie po kieliszku bimbru z każdej probówki, w tym niedomytej. Cóż, szpital mieli na szczęście blisko.
Zastanawiał się, czego się spodziewać. Słyszał co nieco o doktorze Karimie, ale niespecjalnie się wtedy skupiał na tym, by zapamiętać te informacje. Z opowieści Dantego ułożył sobie jako taki obraz Bashara, ale skoro krawiec go kochał, to postrzegał go w zupełnie inny sposób, zdecydowanie bardziej osobisty niż zawodowy. Nie mogło się nie zrobić ciepło na sercu, kiedy przypominał sobie usłyszane historie, ale wiedział też, że musi się skupić na czymś innym. Zastanawiał się raczej, ile może mu powiedzieć, by nie dowiedział się tyle, ile potrzeba; ani za mało, ani tym bardziej za dużo. Szedł do onkologa, poprosił kogoś o pomoc w załatwieniu wizyty, nie wciśnie doktorkowi bajeczki, że martwi go kaszel. Nie zatai przed nim zdolności ogólnych – takich jak kontrola temperatury ciała – ale nie musiał wdawać się w szczegóły, na czym polegają jego umiejętności. Ot, szybciej się regeneruje i tyle.
Odczekał swoje w kolejce, uśmiechnął się do pani na recepcji, znów poczekał. Dobrze, że wziął wolne w pracy, miał dzięki temu pewność, że nawet jeśli przeciągnie się wszystko w nieskończoność, to nie będzie musiał się gęsto tłumaczyć szefowi, który na ich wspólną dolę nie przepadał za spóźnieniami.
Drzwi się otworzyły, padło nazwisko Hugona. Mykolog podniósł się z krzesła, kostki w kolanach cicho zaskoczyły. Cóż, być albo nie być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz