Ignis wyłożył się na poduchach w salonie, wyciągnął nogi i wsparł głowę na skrzyżowanych ramionach. Słuchawki już dawno tkwiły na uszach, muzyka płynęła z nowej płyty, mężczyzna wodził wzrokiem po półkach z winylami, nie skupiając się na dobrą sprawę na niczym konkretnym. Lekki uśmiech pojawił się na wargach, gdy spojrzenie samo spłynęło w stronę rysunku od Maeve, zajmującym honorowe miejsce na odtwarzaczu, a myśli wróciły do rozmowy w herbaciarni. Prawda, że początek był wyboisty, bo ten przypadkowy złamas, który napędził Maeve stracha, zasługiwał co najmniej na to, by przemodelować mu nos, ale potem to już było zupełnie co innego. Ignis poprawił się na poduchach, przesunął dłonią gdzieś w okolicach piersi, tam, gdzie Maeve wtuliła swój policzek. A potem przekręcił się na bok, zwinął trochę, przypomniał sobie bieg ich rozmowy.
Pytania o pana Macleoda Ignis dostawał regularnie i w większości przypadków odpowiadał na nie dość oględnie. Raz, że nie chciał, by dziennikarzom albo fanom przyszło do głowy nagabywać drugiego muzyka, a dwa, że czas, gdy pan Macleod najbardziej mu pomagał, przypadał na ten czas w życiu, o którym Ignis nie chciał mówić zbyt wiele. Mężczyzna wolał odciąć się od swej przeszłości, nie narażać rodziców na najazd reporterów, a swoich nerwów na to, co mogliby o nim potencjalnie opowiedzieć.
Lecz z Maeve było rzecz jasna inaczej – Ignis nie czuł aż takiej rezerwy, nie przechodził do defensywy ani nie starał się aż tak unikać odpowiedzi. Zresztą na dobrą sprawę sam zaczął ten temat i źle by wyglądało, gdyby zaczął się z niego wycofywać.
— Myślę, że bez pomocy pana Macleoda po prostu nie przyszłoby mi nawet do głowy, żeby wiązać swoją przyszłość z muzyką — kontynuował, zmarszczywszy nieco brwi na samą myśl o tym, kim by się stał, gdyby nie wpływ drugiego muzyka. — Początkowo… początkowo plany na mnie były trochę inne — wybrnął w końcu.
Nie mówił, że „miał inne plany”, bo na tamtym etapie coś takiego, jak jego plany po prostu nie istniało, a rodzicom nie mieściło się w głowie, że ich syn mógłby skwitować ich pomysły czymś innym, niż pokornym skinieniem głowy.
— To on poradził mi, żebym poszedł na studia związane z muzyką i nie odpuszczał, nawet jeśli czasem sprawy wyglądały niewesoło — dodał, przechodząc do dalszych wydarzeń.
— Ale udało ci się – muzyka to teraz twoje główne zajęcie. Jakie właściwie były inne twoje pomysły na karierę? — odparła Maeve, upijając łyk herbaty.
Ignis uśmiechnął się lekko. Patrząc na niego trudno było sobie wyobrazić, żeby był w stanie robić cokolwiek innego, poza graniem na gitarze i śpiewaniem, a bycie częścią Voxa wydawało się tak naturalne, jak oddychanie.
— Różne były te pomysły i jestem przekonany, że żaden nie byłby trafiony — odparł w końcu. — Pracowałem trochę na studiach, ale jeśli ta praca nie była jakoś związana z muzyką, to najzwyczajniej w świecie mi nie szła i ani ja nie byłem z niej zadowolony, ani mój pracodawca. Pan Macleod zorganizował mi trochę lekcji gry na fortepianie – to znaczy, znalazł dla mnie uczniów – i to jakoś zadziałało, dałem radę się utrzymać.
Rodzice go rzecz jasna nie utrzymywali, a u pana Macleoda nie chciał zostawać dłużej, niż to konieczne i nadużywać jego gościnności. Że to również było źródłem jego problemów i perypetii, to już była inna historia.
— Grasz jeszcze na pianinie?
— I na skrzypcach. Pan Macleod mnie nauczył — posłał jej uśmiech.
Maeve uniosła brwi, przekrzywiła lekko głowę.
— Na ilu instrumentach on właściwie gra?
Ignis wrócił wspomnieniami do pierwszej swojej wizyty w domu pana Macleoda i momentu, kiedy starszy wróż zabrał go za ów dom, do ogrodu, swojego magicznego sanktuarium, w którym wszystko było możliwe. Często tam potem przychodzili, a pan Macleod chętnie wydobywał znikąd przeróżne instrumenty, po prostu bawiąc się muzyką wraz z Ignisem i sprawiając, że wszelkie troski i bolączki znikały, zastąpione dzieloną między nimi melodią, ciepłem wiecznie świecącego słońca i zapachem lasu w lecie.
— Nie wiem — odpowiedział szczerze. — Chyba na wszystkim, co tylko dostałby do ręki.
— To w takim razie naprawdę zdolny człowiek.
— Najlepszy nauczyciel. Nie tylko w kwestii muzyki — dodał Ignis, w głosie zabrzmiała powaga.
— Gdyby nauczył cię tylko grać na instrumentach, nie wypowiadałbyś się o nim z takim szacunkiem — zauważyła Maeve, Ignis zaś skinął głową.
— Tak, to prawda. On… zawsze, gdy mnie czegokolwiek uczył, przedstawiał mi możliwości i opowiadał o tym, co mogą mi przynieść. Ale decyzję pozwalał mi podjąć samodzielnie, nawet, jeśli się z nią nie zgadzał.
— Mówił ci o tym? Że nie zgadza się z twoją decyzją?
— Jasne. A ja, oczywiście, robiłem po swojemu — Ignis wzruszył ramionami. — Gdy przychodził z nowym zeszytem z nutami, pozwalał mi wybrać, który utwór chciałbym zagrać. Znaczy, siadał i grał mi początek, mówił pokrótce o tym, co jest dalej, co mogłoby być trudne… I oczywiście, że gdy raz mi powiedział, że „ten kawałek może być dla ciebie jeszcze trochę zbyt wymagający”, to wybrałem dokładnie ten. Jak możesz się domyślić, nie było łatwo.
— Znając ciebie, w końcu sobie poradziłeś.
— W końcu tak. Ale jakim kosztem — zakończył Ignis, wywołując u nich obojga śmiech.
Opowieści zeszły w końcu z tematu muzyki, przeszły gdzie indziej.
— Musiałabyś zobaczyć kiedyś jego ogród — rzucił Ignis, gdy kubki stały już puste na stoliku, a kelnerka orbitowała coraz bliżej, gotowa zaproponować coś nowego. — Ma rękę do roślin. Przy nim wszystko rośnie i rozkwita. Jakby… — Muzyk szukał przez chwilę dobrego określenia. — On naprawdę zwraca uwagę na to, czego ktoś lub coś potrzebuje. I to chyba to sprawiło, że tak dobrze się z nim dogadywałem. Na uczelni też miałem nauczycieli, ale chociaż byli to dobrzy muzycy, to jednak moja relacja z nimi była kompletnie inna, niż z panem Macleodem.
— I zrobił dla ciebie gitarę, prawda?
— Tak, to też jest… To dla mnie wyjątkowy instrument. — Ignis ponownie uśmiechnął się do wspomnień i wrócił nimi do tego pierwszego momentu, gdy chwycił w dłonie instrument i poczuł, jak drewno odpowiada na ogień jego magii. — Widzisz, pan Macleod nie tworzy zawodowo instrumentów, to nie jest jego praca. Stworzył dla mnie gitarę, bo nie byłem w stanie grać na niczym innym. Żadna inna gitara nie radziła sobie z moją magią.
— Więc ta gitara jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że została stworzona z myślą o tobie?
Ignis uniósł brwi.
— Ciekawe, że zwróciłaś uwagę najpierw na to, że gitara jest ważna ze względu na emocje, a dopiero potem pomyślałaś o tym, że może być też magiczna.
— Inni tak nie myślą?
— Miałem już zarzuty, że to mój taki mały playback i że wcale sam nie śpiewam — odparł ze śmiechem.
Dzień przedstawienia zbliżał się wielkimi krokami. Ignis, jak zwykle pochłonięty nagrywkami, wywiadami, spotkaniami z fanami i wszystkim tym, co też Norbert nie wymyślił, nie miał nawet czasu, by zestresować się nadciągającą datą. Ale to, że się nie zestresował, nie oznaczało wcale, że wypadła mu z głowy, albo że zamierzał się spóźnić. Cóż, idealnie o czasie też nie zamierzał przychodzić – doszedł do wniosku, że nie byłoby złym pomysłem pojawić się wcześniej za kulisami, zerknąć na to, jak Maeve sobie radzi i pomóc jej nieco z tremą, bo on sam znał przecież bardzo dobrze to uczucie pojawiające się w piersi, gdy niedługo trzeba było wyjść na scenę, a repertuar był wciąż nowością. Ktoś mógłby się zżymać, że Ignis naprawdę nie powinien się już stresować koncertami, ale to było chyba silniejsze od niego. Taka instynktowna reakcja.
Teatr wymuszał inny strój, Ignis zaś, choć szafę miał głównie wypełnioną potworami z koszmarów Dantego, to jednak był w posiadaniu garnituru wystarczająco eleganckiego, by nikomu nie przyszło do głowy skrzywić się na jego widok w teatrze albo filharmonii. To był w sumie ten moment i ten strój, który sprawiał, że ludzie przestawali rozpoznawać w nim heavymetalowca, i Ignis mógł chodzić spokojnie, pośród ludzi, którzy najczęściej nie zajmowali się współczesną muzyką, więc Vox był dla nich kolejnym nowomodnym zespołem, a jego skład – grupą słabo znanych twarzy.
Kulisy teatru niewiele różniły się od kulis sceny muzycznej – pokojów, przejść i korytarzy było co prawda o wiele więcej, poza tym sam budynek miał też swoje lata, historia otulała każdy kąt. Drzwi odpowiedniej garderoby Ignis znalazł bez problemu – w końcu Maeve grała główną rolę, a przeznaczony dla niej pokój znajdował się niedaleko od wyjścia na scenę. Mężczyzna podszedł, zapukał, poczekał na głos ze środka.
— Proszę!
Nacisnął klamkę, wszedł, pozdrowił wróżkę uśmiechem.
— Jak nastroje przed spektaklem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz