Rząd Solmarii nie był w stanie ukryć tego, że na terytorium kraju prowadzone są prace nad uruchomieniem stałego portalu prowadzącego do nowego, niezbadanego jeszcze odłamka, a pierwsze przecieki, które wstrząsnęły opinią publiczną, okazały się tylko preludium do tego, co nastąpiło potem. Zarówno opozycja, jak i aktywiści wolności wypowiedzi, żądali od władz odtajnienia raportów składanych przez wysyłane przez portal jednostki wojskowe, zaś zapewnienia królowej Marii de la Santa Cielo Rosaliny Agnelli Rodriguez Cuellar Rene, że obywatele zostaną poinformowani o wszystkim w odpowiednim czasie, czyniły niewiele, by ów konflikt zażegnać. Skoro niczego nie udało się wskórać oficjalnymi kanałami, ludzie poczęli uciekać się do mniej legalnych sposobów na wydobycie informacji – baza wojskowa wybudowana wokół niezbadanego portalu zaczęła borykać się z intruzami i nie było dnia, by na jej teren nie próbowały wtargnąć uzbrojone w kamery drony. Pojedyncze, rozmyte zdjęcia pojawiały się w sieci, a internauci prześcigali się w snuciu teorii na temat tego, co też może czekać po drugiej stronie magicznych wrót.
Przełom zapewnił dopiero skuteczny atak hakerski, dzięki któremu udało się uzyskać dostęp do zaszyfrowanych baz danych związanych z odłamkiem, raportów wojskowych i podejmowanych przez sztab decyzji. Wszystkie pełne były żołnierskiego żargonu i terminów technicznych, lecz wśród tych terabajtów danych hakerom udało się znaleźć dokument, który rzucił najwięcej światła na to, co działo się po drugiej stronie portalu.
Pamiętnik jednego z żołnierzy.
Dzień pierwszy
W życiu nie widziałem tak zajebiście wielkich drzew.
Przerzuciliśmy wszystko i rozstawiliśmy obóz tuż za portalem. Zeszło nam na tym pół dnia, a w międzyczasie pierwsza grupa poszła na rekonesans. Niestety, mi przypadło w udziale rozstawianie namiotów, a potem wysłuchiwanie opowieści ekipy po wieczornej odprawie.
Znaleźli w chuj zwierząt i odlotowych roślin. Ja generalnie to widziałem fotki z Bharatu, jak tam te ich lasy wyglądają, ale to jest pestka w porównaniu do tego, co jest tutaj. Drzewa są szersze niż namiot dowództwa, wszędzie są liany, gigantyczne liście, paprocie, no i te kolorowe kwiaty. Żadne nie są podobne do tego, co rośnie u nas. A, no i jeszcze są owoce. Zastanawiam się, czy którekolwiek są jadalne, bo wyglądają na smaczne. Ptaki drą się cały dzień i coś jeszcze pohukuje i wyje w tej dżungli. Jak na razie nic groźnego nie było i mam nadzieję, że zwierzęta się trochę przymkną na noc, bo nikt się tu nie wyśpi.
Dzień drugi
Teraz to ja poszedłem na rekonesans. Teren jest trudny, ale mogło być gorzej. Jest gorąco i wilgotno, pocimy się wszyscy jak świnie, ale nadal brak jakichkolwiek drapieżników czy wrogów. Sam las jest naprawdę śliczny – widziałem dzisiaj kwiat wielkości mojej wanny, jeszcze pełny jakiejś słodko pachnącej cieczy. Ciekawe, czy da się z tego zrobić perfumy? Nasz dyżurny jajogłowy mówi, żeby tego końcem kija nie dotykać, bo to pewnie pułapka na coś i może być zabójcza.
Przesłaliśmy przez portal całą wywrotkę próbek z tego, co przed nami nie spierdoliło. Poza tym misja przebiega zupełnie spokojnie.
Dzień piąty
Przyzwyczaiłem się już do tego, że las jest po prostu głośny. Tu cały czas coś skrzeczy, pohukuje, ćwierka, czy cokolwiek, a w nocy wcale nie jest lepiej. Zwierzaki niespecjalnie się nas boją. Niby nie podchodzą i tylko patrzą, ale nie płoszą się, jak koło nich idziemy. Jajogłowi oczywiście mówią, żeby pod żadnym pozorem żadnego nie ruszać, nie karmić i nie zaczepiać, bo nie wiadomo, co może zrobić, ale szczerze? Jak na razie to nic z tych zwierzaków nie wygląda na groźne. To są głównie chyba jakieś małpy, bo chodzą po drzewach i mają ręce zamiast stóp. Myślę, że jakbym spróbował, to by się dały pogłaskać.
Z takich ogólnych wniosków na temat tego nowego odłamka, to jak na razie jest naprawdę w porządku. Zbudowanie jakiejkolwiek infrastruktury tutaj to będzie orka na ugorze, ale to problem inżynierów i architektów, nie mój. W każdym razie odłamek sprawia wrażenie miłego, przyjemnego miejsca. Sam bym się tu wybrał na jakieś wakacje, jakby oczywiście postawili tu hotel, a przez dżunglę ktoś wytyczył sensowne ścieżki.
Dzień siódmy
Znaleźliśmy dzisiaj pająka wielkości jebanego sombrero. W życiu nie słyszałem, żeby komendant darł się takim sopranem, ale całe życie się człowiek uczy. Pająk spierdolił w dżunglę – miał skubany szczęście, bo jakby komendant chodził z bronią do latryny, to by było po chłopie.
Dzień dziesiąty
Jajogłowi mówią, że koniec zrywania kwiatków i zbierania gruszek, teraz będziemy łapać zwierzęta. Przez portal przerzucili nam trochę klatek i terrariów, dorzucili też jakieś środki zapachowe, które zrobili z tych wszystkich owoców, co były w poprzednich paczkach. Miało być prosto – wykładamy klatkę, pryskamy ją tymi owocami, a małpa sama wchodzi i już, ogarnięte.
Prawie zadziałało. Jak tylko klapka zatrzasnęła się za małpą, ta dostała szału, zaczęła rzucać się w tej klatce, a ja nie zdążyłem nawet zareagować, i już mieliśmy na głowie całe stado. Seria z karabinu rozwiązała problem, stadko spierdoliło, a małpę udało się wysłać przez portal, ale to był nasz jedyny sukces tego dnia. Małpy z tego stada nie dały się zrobić w trąbę ponownie, nie udało nam się też złapać małp w innych kolorach, ani żadnych ptaków czy jaszczurek. Spróbujemy jutro.
Dzień piętnasty
Nałapaliśmy robaków. Próbowaliśmy wyhaczyć motyle, pająki i jeszcze parę innych, fajniejszych robaczków, ale wszystkie nagle dostały motorka w dupie i spierdalały w podskokach. To samo z ptakami, jaszczurkami i oczywiście małpami. Jak zwierzęta się nami wcześniej nie przejmowały i tylko się na nas gapiły, tak teraz znikają w dżungli jak tylko usłyszą kroki. Na przynęty nie reagują. Nie byłem w tamtej ekipie, ale słyszałem, że ktoś się sfrustrował, zasunął serią po gałęziach, pewnie coś tam trafił. Szkoda zwierzaków, ale jakby lazły grzecznie do klatek, to by to tak nie wyglądało.
Myśleliśmy, że te owocowe perfumy to lipa, więc wyłożyliśmy nazrywane owoce, co widzieliśmy, że te zwierzaki jedzą, ale też chujnia. Keith stwierdził, że chrzani i zerwał jednego melona gołą ręką. Dostał wysypki i powiedziałem mu, że jak z niego taki laluś, że pogłaszcze jakąś przerośniętą brzoskwinię i od razu łapka boli, to nie powinien iść do wojska. Keith kazał mi spierdalać. Debil, nigdy go nie lubiłem.
Dzień szesnasty
Keith nie żyje. Znaleźli go rano, leżącego spokojnie na pryczy, a gdy próbowali obudzić, okazało się, że chłop jest sztywny od paru godzin. Ręka, którą dotknął tego jebanego melona, była cała czarna, a resztę ciała zafarbowało mu na niebiesko. Ci jajogłowi to banda debili – mówili, że badają te melony pod względem, czy można je zjeść i że powinny być w ogóle smaczne! No zajebiste są, jeden melon i nie jesteś głodny do końca życia!
Dzień dwudziesty
Po śmierci Keitha nikt już nie zdejmował rękawiczek do dotykania czegokolwiek, co w tej dżungli było. Chuja to dało. Straciliśmy jeszcze dwie osoby i dalej czekamy na wyniki autopsji, ale coś mi mówi, że jajogłowi nic nam nie powiedzą. Nie macali żadnych melonów, nie napierdalali się z małpami, więc nic nie wiadomo. Ktoś mówił, że jednego jakiś komar dziabnął w palec, ale bez jaj – żaden komar nie zabija w ciągu paru godzin.
Stwierdziliśmy, że nie ma co się wydurniać z łapaniem zwierzaków do klatek. Martwe też podobno mogły być, więc ustrzeliliśmy parę i przesłaliśmy przez portal.
Poza tym znaleźliśmy kupę gówna wielkości stogu siana. Betty mówi, że chyba komendant nie trafił do latryny. Ostatnio spędza w niej więcej czasu, niż na odprawach.
Dzień dwudziesty drugi
Komendant musiał wrócić przez portal. Dostał jakiejś ostrej jelitówki, trzewia chłopu wykręcało i w takim stanie nie był w stanie dowodzić. Dostaliśmy zastępstwo.
Nowa komendantka się nie pierdoli – ani z nami, ani z odłamkiem. Posłała po jakiś dodatkowy oddział magów i stwierdziła, że idziemy na dalszy rekonesans. Znowu ominęła mnie akcja, ale tym razem nie mogę narzekać. Z patrolu wróciła połowa. Resztę zeżarła dżungla. Nikt nic nie chce mówić.
Dzień dwudziesty piąty
To były dinozaury.
Udało mi się porozmawiać z jednym gościem z tamtego oddziału i powiedział, że rozpierdoliły ich dinozaury. Normalnie zapolowały na nich profesjonalnie, osaczyły na trudnym terenie i nim którykolwiek zdążył chwycić za broń, dwóch skończyło jako obiad. Kurwa, to by było śmieszne, bo jak to brzmi „Jak zginął twój kumpel?”, „No słuchaj, dinozaur go wpierdolił”, gdyby nie było prawdziwe.
Dzień dwudziesty szósty
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, jak cicho się zrobiło. I w dzień, i w nocy. Ptaki już się nie drą. Przyzwyczaiłem się do tego już tak bardzo, że teraz trudno mi się śpi. Coś wisi w powietrzu, to chyba jakaś cisza przed burzą.
Dzień trzydziesty czwarty
Niech bogowie mają w opiece tego, kto kiedykolwiek znajdzie te zapiski.
Zaatakowały nas o świcie, gdy wszędzie było jeszcze szaro i zmieniała się ostatnia warta. Zaatakowały nagle, brutalnie, z każdej strony, wdarły się do namiotów, mordowały ludzi na pryczach. Nie atakowały jak zwierzęta. Bardziej jak wojsko. Nie polowały, tylko eliminowały.
Nie wiem, co stało się z innymi. Może udało im się uciec, może dinozaury ich pożarły. A może mieli szczęście i udało im się wrócić przez portal? Żałuję, że mój namiot był tak daleko, a ja byłem takim debilem, że pierwsze, co zrobiłem, to spierdoliłem w dżunglę.
Siedzimy tu teraz we trójkę, ale to nie potrwa długo. Nie mamy zapasów ani wody, nie mamy na dobrą sprawę niczego. Siedzimy w jakimś wykrocie, otoczeni jadowitymi pająkami, trującymi roślinami i dżunglą, która chce nas zabić. Jedyna szansa to spróbować przebić się z powrotem do portalu i wrócić do Solmarii, ale dinozaury nadal się tam kręcą.
Mamy jeden karabin. Zginiemy w walce albo z głodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz