Noc należała do wyjątkowo niespokojnych i nieprzyjaznych, szczególnie jak na tę porę roku. Deszcz padał bez wytchnienia, a jego lodowate krople uderzały o skórę z taką siłą, że zdawały się ciąć ją niczym sztylety. Wiatr nie pozostawał w tyle, szarpiąc za pozamykane szczelnie okna, wzburzając wodę w pobliskim strumyku, odgrywając swą własną, przepełnioną grozą arię. Octavia nie pamiętała, jak znalazła się w tej części miasta, a tym bardziej nie potrafiła przypomnieć sobie, jak trafić do domu. Głowa bolała ją niemiłosiernie, a wspomnienia splatały w jedną, niemożliwą do rozgryzienia układankę. Wiedziała, że wcześniej się przemieniła, jednak powód przemiany gdzieś jej umykał, niezależnie od tego, jak mocno próbowała się na nim skupić. Cokolwiek by to jednak nie było, jej ciało najwidoczniej nie wytrzymało tak ogromnego przeciążenia i odmówiło posłuszeństwa.
— Kurwa mać. — Przeklęła, jak gdyby wypowiedziane słowa miały pomóc jej odzyskać kontrolę nad samą sobą.
Zatoczyła się, niemal upadając, jednak w ostatniej chwili zdołała wesprzeć się o jedną z pobliskich latarni. Po raz pierwszy od dawna była w rozsypce. Nawet gdyby chciała do kogoś zadzwonić, zniżyć się do poziomu poproszenia kogokolwiek o pomoc, nie byłaby w stanie przybliżyć swojej lokacji. Była zdana całkowicie na siebie. Nie pierwszy raz czuła się w ten sposób. Przez ostatni rok wielokrotnie traciła przytomność z braku sił potrzebnych do utrzymania pozorów człowieczeństwa. Musiała odpocząć, położyć się w bezpiecznym miejscu i zasnąć na cholera wie ile czasu. Teraz zdawało się to jednak awykonalne. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała po prostu włamać się do pierwszego lepszego budynku i mieć nadzieję, że jego lokatorzy pojawią się dopiero wtedy, gdy odzyska siły. Przeklęła pod nosem. Swój cel wybrała losowo, resztkami sił wyłamując zamek. Gdy weszła do środka, zdołała przejść jedynie kilka kroków, nim bezwładnie upadła na ziemię.
Ze snu wyrwał ją głośny, przeraźliwy krzyk, któremu wkrótce zawtórowało uderzenie metalu o kamienną posadzkę. Octavia od niechcenia otworzyła oczy, jednak wlewające się do wnętrza światło słoneczne sprawiło, że niemal natychmiast je zamknęła. Ile czasu minęło, odkąd się tu znalazła? Leżała tak przez kilka minut w całkowitym bezruchu, nim w końcu zdołała zebrać wystarczająco siły, żeby podnieść się do siadu i na dobre otworzyć oczy. I to, jak się okazało, kilkanaście par oczu. Musiała we śnie stracić resztki kontroli nad swoim ciałem. Rozejrzała się wokół, ze zdumieniem chłonąc surowe, przesadnie zdobione wnętrze. Budowla zdawała się reliktem z innego świata, ze świata, któremu znacznie bliżej było do odłamka Octavii, niż do barwnej rzeczywistości Stellaire. I dopiero wtedy, kiedy bliżej przyjrzała się wysokim sufitom, zdobionym kolumnom i rozstawionym wokół rzeźbom o twarzach wykrzywionych w ekstazie, zdała sobie sprawę, że była w świątyni. Ze wszystkich miejsc, do których mogła się włamać, jej intuicja sprawiła, że zasnęła akurat na ołtarzu jakiegoś miejsca kultu. Ironia losu.
Z zamyślenia wyrwało ją odbijające się echem łkanie. Octavia przeniosła spojrzenie na klęczącego przed nią mężczyznę, odzianego w długi, czerwony ornat. Kapłan. W oczach dziewczyny błysnęła iskierka zainteresowania. Kim był ten mężczyzna i dlaczego padł przed nią na ziemię?
— Wstań i powiedz kim jesteś. — Pozwoliła sobie na odrobinę bezczelności.
Mężczyzna niezgrabnie podniósł się z podłogi i otrzepał odzienie, jednak nie podniósł na nią wzroku. Octavia dopiero teraz zauważyła, że cały drży z przerażenia.
— Wikariusz Baelgor. — Kaznodzieja jąkał się niemiłosiernie. — Zajmuję się tym kościołem pod nieobecność głównego kapłana. Wybacz mi, Pani, gdybym tylko wiedział, doprowadziłbym to miejsce do porządku.
Octavia zmarszczyła brwi. Była przekonana, że jeśli zostanie nakryta, ktoś prędzej pogoni ją z miotłą, niż zacznie bić jej pokłony i odnosić do niej, jakby władała tym miejscem. Być może efekty wcześniejszej przemiany wciąż nie minęły i cała ta sytuacja była jedynie jedną wielką halucynacją. Dlaczego ktoś miałby zwracać się do niej z tak ogromnym szacunkiem?
— Pani? Co to za miejsce i o co z tym wszystkim chodzi? — Niezgrabnie zsunęła się z ołtarza, na co nieznajomy odpowiedział kolejnym głębokim pokłonem.
— Wiedziałem, że ten moment w końcu nadejdzie. Nigdy nie straciłem wiary, że moja wiara zostanie wystawiona na próbę. — W jego oczach pojawiły się łzy. — Nasi pradziadowie zbudowali tę świątynię w twoim imieniu, nie pozwalając, by twój kult został zapomniany. Wybacz nam jednak, Pani, nie przewidzieliśmy, że objawisz się nam w takiej formie. Nie przewidzieliśmy pojawienia się kobiety, wszystkie znane mi na twój temat opowieści przedstawiały mężczyznę. Jeśli tylko rozkażesz, zlecę wymienienie wszystkich posągów. Wybacz nam.
Octavia była jeszcze bardziej zdezorientowana, niż wcześniej. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu odpowiedzi i dopiero teraz dostrzegła, że wszystkie te zdobienia, którym wcześniej nie poświęciła większej uwagi, przedstawiały oczy. Wszystkie rzeźby obdarzono dodatkowymi gałkami i nawet okna zdawały się obserwować wszystko wokół. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nazwał ją bogiem. Cudem powstrzymywała swe instynkty, które podpowiadały jej, że powinna wypatroszyć go za tę obrazę i zrzucić z najwyższej wieży tego kościoła. Z czystej ciekawości ugryzła się jednak w język, pozwalając kapłanowi na kontynuowania swojego wywodu.
— Powiedz mi Pani, jakie imię powinniśmy głosić w swych kazaniach, w psalmach pisanych na twą cześć? Jakie jest imię, którego wypowiadania jesteśmy godni?
Jej wzrok był morderczy, gdyby tylko mogła, zabiłaby go tu i teraz. Nie istniała bowiem na tym świecie obraza gorsza, niż zrównanie jej z jakimkolwiek bogiem. Z drugiej strony, granie w jego grę może przynieść jej pewne korzyści. Zamilkła, nie odpowiadając mu jeszcze przez dłuższy czas, rozważając w głowie wszystkie za i przeciw całej tej sytuacji. Powinna dopuścić się oszustwa. Będzie udawać, żeby zobaczyć, dokąd ją to doprowadzi.
— Thaemrael — Dawne imię zsunęło się z jej języka niczym najgorsze przekleństwo.
Świętokradztwo. Dopuszczała się świętokradztwa. Nie czuła jednak z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Jeśli wsłuchać się w słowa kaznodziei, bóstwo, pod które się podszywała, już dawno opuściło swych wyznawców, być może tak naprawdę nigdy nie istniało.
— Bogini Thaemrael, jako twój uniżony wyznawca, jak mogę ci służyć? — Kapłan wpatrywał się w nią spojrzeniem tak intensywnym, że dziewczyna miała ochotę wyłupić mu te oczy, byle nie musieć dłużej tego znosić.
Zamilkła. Mogła poprosić o wszystko, co tylko zechciała, a jej nowo zdobyty wierny wydawał się na tyle głupi, żeby spełnić każdą jej zachciankę. Chociaż, jeśli wierzyć jego słowom, byli jeszcze jacyś wierni, nie tylko on. Posiadanie tylu ludzi na każde skinienie palca było niezwykle pociągające. Powinna jednak zacząć od małych rzeczy, takich, które przetestują ich lojalność wobec niej, nim porwie się na coś większego. Nie ukrywała, że w całej tej boskiej otoczce, to właśnie budowla podobała się jej najbardziej. Była spora, a przynajmniej znacznie większa, niż jej dotychczasowa kawalerka. Miałaby tu miejsce na wszystko, co tylko sobie zażyczy i w końcu miałaby gdzie zmieścić Zahrę, gdyby tylko chciała przyjść. Tak, to właśnie to powinno stać się jej pierwszym życzeniem.
— Chcę tego kościoła. Jako jego bogini zamierzam w nim zamieszkać, a wy pomożecie mi zagospodarować tę przestrzeń według moich zachcianek. Bez zbędnych pytań i komentarzy.
Mężczyzna jedynie skinął głową, klęknął raz jeszcze i czym prędzej popędził do wyjścia, najpewniej by poinformować resztę tej umierającej parafii o pojawieniu się Octavii. Gdy została sama, roześmiała się jedynie, raz jeszcze usadowiła na ołtarzu i wyciągnęła telefon. Wybrała numery Zahry, Dantego i Raouna, wysyłając im wszystkim jedynie krótkie “Nie uwierzycie, co się właśnie odjebało”.
Odautorsko: Kościół, który przejęła Octavia inspirowany jest prawdziwym kościółkiem, w którym zakochałam się podczas wakacji w Niemczech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz