19 lipca 2024

Od Dantego do Raouna, Octavii

Jeśli Dante miał być szczery, to cały ten komisariat jebał. Składzik, hol, główne drzwi, piętro, wszystko jebało jakimś mdłym odorem, tą wątpliwej szczerości aurą policyjnej prawości i eukaliptusowym środkiem do podłóg, którego producenci ewidentnie obok eukaliptusa nawet w życiu nie stali. I kiedyś, miał wrażenie, było lepiej, gdzieś majaczyły mu się czasy bycia wciąganym za kark do pokoju przesłuchań, a ten co prawda nie pachniał lukrem i kruszonką z szarlotki, bo w sumie to… po prostu nie pachniał i Dante już wolał taki stan rzeczy, niż chodzenie ze skwaszoną miną, jakby skunks się gdzieś tutaj zesrał, po czym umarł. I, na dobrą sprawę, mogło tak właśnie być.
Jeszcze te mundury, szło się zwyczajnie zajebać. Dante wygładził zagięcia na ramionach, poprawił kołnierzyk i zrobił mentalną notkę, żeby po powrocie do domu od razu iść się wyszorować pod prysznicem, zmyć z siebie brud psiarni i te ohydne perfumy, zanim Bashar będzie musiał przez nie również cierpieć. Nic dziwnego, że wszyscy mieli w nosie niebieskich, jak ci nie potrafili utrzymać siebie i swoich pracowych ubrań w stanie zachęcającym do okazania im choćby krzty szacunku. Nie to, żeby Dante nawet w takim wypadku czuł do nich jakiś respekt, ale przynajmniej nie sprawialiby wrażenia takich miernot.
Syren popatrzył na rękawy, zdecydował się je zawinąć prawie za same łokcie. Ostatecznie do roboty, którą właśnie zamierzali wykonać, po prostu odsłonięte, muskularne przedramiona sprawdzą się dużo lepiej. Na jego usta ustach pojawił się charakterystyczny, zawadiacki półuśmiech. Oj tak, jak oni już skończą z komisariatem, to ktoś z góry może pójdzie po rozum do głowy i zadba o naprawienie standardów tej instytucji. Właściwie, jak się nad tym zastanowić, to wyświadczali policji przysługę. Obnażając ich słabości w bezpośredni sposób, zwrócą uwagę funkcjonariuszy na ich największe błędy. A głównym z nich było – nie zadziera się z białookim lekarzem, pół wampirem zdecydowanie BEZ łysiny na środku głowy i bliżej nieokreślonym czymś, przyjmującym postać dziewczyny z oczami zamiast porów w skórze. Niebiescy następnym razem będę bardziej uważać.
Jeśli dotrwają razem z komisariatem do następnego razu po dzisiaj.
Ruszyli korytarzem, nabuzowani, głodni przemocy i wymierzenia sprawiedliwości za oszpecenie ich wizerunków. Raoun uśmiechał się lekko, poszukując wzrokiem pierwszego biedaka, Octavia straszyła na śmierć samymi swoimi oczami, Dantemu drgały mięśnie pod skórą, ciało naturalnie zareagowało podekscytowaniem na przypływ adrenaliny, ale… nikt się nie pokazywał, jakby wiedzieli już o ich planie i stawiali gdzieś barykady, tylko że nie mogli wiedzieć, bo sami napastnicy nie mieli do końca pojęcia, co robią. Fala gniewu zmieniła się w niełaskawą falę frustracji, gotową bez oporów wylać się na jakichkolwiek policjantów, znajdujących się na swoje nieszczęście w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
— Dobra, nie — westchnął Raouna, przystanął. — Gdzieś trzeba się wbić i ich znaleźć, bo ewidentnie sami nie przyjdą.
Dante zerknął przez ramię, złowił spojrzeniem najbliższe drzwi.
— Tutaj? — zaproponował, wskazując kciukiem. Pozostała dwójka spojrzała po sobie, wzruszyła ramionami. Wybór dobry jak każdy inny w tej sytuacji. Kły błysnęły w świetle jarzeniówek. — Super.
Czarny obcas bez zbędnych ceregieli kopnął w drzwi, te jęknęły, wypadając z zawiasów i żałośnie trzymając się na resztkach wygiętego metalu u dołu. Trójka koszmarów policji stanęła przed nimi, potoczyła żądnym zemsty wzrokiem po pokoju. Całe pomieszczenie usłane było rzędami biurek, za nimi zaś siedzieli skołowani, milczący funkcjonariusze, jak te cielęta wpatrując się szeroko otwartymi oczami w przybyszy. Złowieszczy błysk przemknął przez różowe szkiełka. Idealny strzał.
— To jest napad! — wypaliła nagle Octavia. Syren wywrócił oczami.
— Octavia, na litość boską…
— Bogowie nie znają litości — wcięła się głosem pochodzącym prosto z tej czarnej przechujni pod jej skórą. Dante wolał ją zignorować i ciągnąć dalej, niż zastanawiać się, co za drugie dno kryło się za tymi słowami.
— …tak mówią bandziory, nie policjanci.
Dziewczyna zerknęła na niego, zastanawiając się chyba, czy powinna się kłócić. Kiwnęła jednak głową po krótkim namyśle, wydarła się ponownie:
— To jest aresztowanie!
Mundurowi niepewnie popatrzyli na swoich kolegów, szukając w ich twarzach odpowiedzi na pytanie, czy powinni właściwie się rzucać, obezwładnić cywilów? Wtedy jedno z biurek wystrzeliło do góry w akompaniamencie niezadowolonego pomruku Octavii, przewaliło się na jakąś policjantkę i wszyscy wreszcie rzucili się na nich. Z niewielkiego radyjka stojącego gdzieś na półce poleciało Dancing Queen, Dante roześmiał się donośnie, tanecznym krokiem wchodząc w rozpierdol.
Pierwsza grupa policjantów dość ambitnie na nich natarła, będąc święcie przekonanymi, że ze swoją liczebnością i wyszkoleniem nie napotkają problemów z pokonaniem paru wariatów. Syren zmiażdżył na wstępie tę pewność. Sięgnął mężczyzny, który dobiegł do nich najszybciej, przyciągnął do siebie jak partnera w tańcu, tylko po to, by z czoła uderzyć go w nos. Facet schował zakrwawioną twarz w dłoniach, zatoczył się na nogach, kopniak w brzuch przypieczętował jego upadek prosto na swoich towarzyszy. Niebieskie domino przewróciło się z satysfakcjonującym krzykiem wszystkich zaangażowanych.
Dante zakręcił kółko ramionami, bawiąc się wybornie, a to dopiero był początek. Zerknął na resztę.
— Z lewej! — krzyknął do Raouna. Lekarz obejrzał się we wskazanym kierunku, wyuczonym ruchem złapał rękę nadbiegającego policjanta, pochylił się nieco i bez najmniejszego wysiłku, korzystając z pędu drugiego mężczyzny, przerzucił go sobie przez plecy i dalej, na korytarz. Syren wyszczerzył się do niego, zawył wraz z refrenem piosenki, Raoun odpowiedział równie szerokim uśmiechem.
Octavia radziła sobie też dobrze, wyłączając z walki latającymi prosto w głowy kubkami tych policjantów, których akurat nie przyszło jej obalić na ziemię własnoręcznie. Chaos rozpętał się momentalnie w biurze, a jego centrum stanowiły trzy wirujące w bójce postacie, łamiące nosy, morale i szerzące panikę w próbujących ich dorwać policjantów. Byli pożogą, źródłem ludzkich tragedii i byli niezniszczalni. Dante właściwie tylko raz bił się, mając Octavię i Raouna za towarzyszy, co też było bardziej ucieczką niż walką, lecz teraz, na pełnoprawnym placu bójki, wszyscy mogli się wykazać i pokazać, jak dobrze się dopełniają w potyczce. Bronili swoich pleców i z morderczą precyzją niszczyli kolejnych policjantów, aż została niewiele więcej niż garstka, a Dante poczuł się tak przyjemnie rozradowany skokiem adrenaliny, że nie mógł się oprzeć śpiewaniu jednego ze swoich ulubionych kawałków.
You’re in the mood for a dance… — zamruczał, wbijając pięść w brzuch jakiegoś rogatego funkcjonariusza. Zakręcił go w piruecie, posłał bączka w stronę Raouna.
And when you get the chance… — zanucił lekarz, płynnie trafiając pięścią oszołomioną twarz. Mężczyzna padł jak długi, spoglądając niewyraźnie w górę.
— Coś tam, coś tam, to padasz — dokończyła stojąca nad nim Octavia, zrzucając kilka wypełnionych papierami segregatorów na jego pierś. Policjant jęknął po raz ostatni i odpłynął.
Rozejrzeli się wspólnie po biurze, niewiele uwagi poświęcając już tym leżącym na sobie przeciwnikom.
— Ktoś jeszcze? — rzucił Raoun, przeczesując wzrokiem pobojowisko. Jego wzrok rozjaśnił się nagle, gdy dostrzegł ruch pod jednym ze wciąż stojących jakimś cudem biurek. — O, dzień dobry… — mruknął, powoli kierując się w tamtą stronę.
— Czekaj, czekaj. — Dogonił go Dante, wysforował się naprzód, by podejść do skulonego pod ścianą świeżo upieczonego mundurowego, patrząc po jego młodzieńczej twarzy. Syren uśmiechnął się słodko, po czym złapał młodzika za fraki, unosząc go nad ziemię i każąc spojrzeć w różowe szkiełka. — Wiesz, kto jest rysownikiem u was? — Chłopak pokiwał energicznie głową. — Świetnie, to przekaż mu, co tutaj widziałeś i jeśli ten nie jebnie portretów pamięciowych jak dla mitologicznych herosów rozjebujących stado przeciwników, to wrócimy i po prostu wszystko spalimy.
— Nie możemy teraz wszystkiego spalić? — rzuciła Octavia zza jego pleców.
— Cicho.
Zatem ostatni przytomny w pomieszczeniu policjant uszedł z bójki cało, mając lepsze zadanie do wykonania niż kwiczenie ze swoimi współpracownikami na podłodze. Dante podparł dłonie na biodrach, zwrócił się do Raouna i Octavii.
— To co, lecimy do kolejnego…
Nagle czyjeś radio policyjne ożyło, przerywając syrenowi w połowie zdania.
— Do wszystkich jednostek w okolicy Parku Młodej Komedii — zaskrzeczał głos — stawcie się na ulicy Starowej 333, potrzebujemy wsparcia przy zabezpieczeniu miejsca przestępstwa i poszukiwania uciekającego podejrzanego. Powtarzam…
Niespodziewana akcja, co? Może dlatego korytarze wydały im się takie puste, część funkcjonariuszy po prostu już wyjechała z komisariatu. A skoro tamci nie mogli się natknąć na rozpierdol na komisariacie, to może rozpierdol musiał przyjść do nich…
— Ukradnijmy radiowóz — odezwała się Octavia, ewidentnie podążając tym samym tokiem rozumowania.
— Kolejne ioioio? — podpytał z rozbawieniem Raoun, przypominając ostatni ich wyczyn oparty na kradzieży karetki.
Dziewczyna posłała im łobuzerski uśmieszek.
— Kolejne ioioio.


Zgarnięcie kluczyków do jednego z policyjnych pojazdów było niezwykle proste, gdy po prostu wparowali do garażu komisariatu, natłukli przesypiających tam stróżów prawa i zabrali to, czego szukali. Dante od razu wpakował się na siedzenie kierowcy, Raoun zajął miejsce pasażera z przodu, przekonując Octavię to siedzenia z tyłu faktem, że to on ostatnio tłukł się na tyłach karetki.
Komunikat w policyjnym radiu był wciąż nadawany, więc syren sięgnął po urządzenie z zamiarem odpowiedzenia.
— Zluzuj pasa, sierżancie, oddział… — Zawahał się, obejrzał na towarzyszy. — Jak właściwie się nazywa nasz oddział? Boski wpierdol?
— Przekleństwo dusz policjantów? — podsunął Raoun.
Octavia zerknęła to na jednego, to na drugiego, w końcu też na siebie. Wyciągnęła bladą dłoń zaciśniętą w pięść, odgięła powoli trzy palce, wyraźnie będąc ukontentowaną z obliczeń.
— Trójca nieświęta? — rzuciła.
Dante przekrzywił głowę, pokiwał nią lekko. To brzmiało całkiem nieźle, prosto, ale drapieżnie.
— Trójca — powtórzył Raoun, samemu wyglądając na całkiem zadowolonego z tego określenia.
Zadecydowano. Syren zbliżył radio na powrót do swoich wygiętych w półuśmiech ust, a wypowiedziane słowa zabrzmiały co najmniej niepokojąco.
— Oddział Trójca rusza do akcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz