Tego wieczora alkohol smakował gorzej niż zazwyczaj. Gorycz napitku, choć rozgrzewająca zastałe mięśnie, zmarznięte i zmęczone ciało, drażniła nieprzyjemnie przełyk, drażniła język, popękaną skórę ust. Dokuczliwy, rozsadzający klatkę piersiową ból przesiąknął serce niczym trucizna, napierał na żebra i zaciskał łapska na gardzieli, wciąż i wciąż utrudniając oddychanie, przełykanie śliny, alkoholu. Asher wziął głęboki wdech, pusta szklanka raz jeszcze wylądowała na twardym, barowym blacie. Barman zerknął w stronę siwowłosego, polerując czyste kieliszki, a ten – odczuwając na sobie nieproszone spojrzenie mężczyzny – zacisnął mocniej dłoń na szyjce karafki. Szybko, choć z niemałym trudem, opanował emocje, pozwalając fali wyciszenia rozlać się po ciele, ogarnąć umysł, zatrzasnąć myśli w odpowiednich szufladeczkach głowy.
Dzisiejszego wieczora nie potrzebował towarzystwa. Usadowiwszy się z dala od reszty klienteli, odcinał się od rozmów obcych, ich ciekawskich – i w jego własnym, błędnym przekonaniu: oceniających złośliwie – spojrzeń oraz potencjalnych zaczepek, wpatrując się jedynie w szklankę znikającej z wolna whisky. Sylwetki nieznajomych przemykały wokół niego niczym niezauważalne cienie, rozmazane w swym rozpędzie obrazy i jedynie blade światło przygaszonych żarówek, wraz z nim samym, wydawało się w ów barze stałe.
Słowa, dzisiejszego wieczora wypowiedziane w czystej, nieskalanej wątpliwościami goryczy, w złości i – balansującej gdzieś na granicy rozpaczy – emocji, nie opuszczały wciąż aurelionowego umysłu, obślizgłymi mackami wpijając się w myśli oraz kolejne, prowadzone w głowie najemnika rozważania. Zastanawiał się, czy nie powinien milczeć. Pozwolić wydarzeniom płynąć w naturalnym im tempie, stłamsić rodzące się na nowo wątpliwości, podłe uczucie wykorzystania i braku jakiejkolwiek kontroli. Być może zwykłe trwanie w rozsadzającym pierś poczuciu zdrady okazałoby się łaskawsze, niżeli teraźniejsze wyrzuty, wspomnienia, niemające dłużej większego znaczenia co by było, gdyby.
Nie, stwierdził sam w duchu, gdy barman bez słowa uprzedzenia zjawił się zaraz przed nim, ponownie napełniając szklankę Aureliona złocistym napitkiem. Asher wziął kolejny, łapczywy łyk, wciąż dążąc do stanu błogiej nieważkości, utęsknionej ignorancji i słodkiego zapomnienia. Nie, nie mógł raz jeszcze tak podle się podejść, grać w scenariuszach innych, gdzie brak było miejsca na własną jego przyszłość; na uczucia, które – pomimo dawnego ich wyparcia – rozsadzały najemnika serce, po latach stagnacji przebudzone przez kłamliwą obietnicę ciepła i zamiłowania.
Cień wątpliwości wkradł się do umysłu siwowłosego, siejąc kolejny zamęt wokół własnych Ashera myśli. Gdzie podzieje się po dzisiejszej nocy? Gdzie wyląduje po długich godzinach picia i alkoholowej nieświadomości, nie widząc dla siebie dłużej miejsca w apartamentowcu egocentrycznego gwiazdora? Bez możliwości powrotu do domu, od bliskich oddzielony niepokornym portalem i bez planów, bez przyszłości. Bez jutra, obdarty z nadziei przez wczoraj.
Zupełnie wykorzystany. Zupełnie sam.
Powieki opadły ciężko na zmęczone spojrzenie – na krótką tylko chwilę, na sekundę potrzebnego wytchnienia – gdy poczuł, jak nieznajoma siła odpycha się od jego pleców, jak ciągnie twarz ku spotkaniu z twardym blatem baru, a zawartość podłużnej, trzymanej przez napastnika szklanki z chluśnięciem ląduje na jego ramionach, całkowicie mocząc czarną koszulkę najemnika. Asher wyprostował szybko plecy, zamrugał kilka razy, zupełnie jakby próbując ocucić się z nieprzyjemnego snu. W milczeniu odwrócił głowę, nie zwracając uwagi na barmana, który w ułamku sekundy pojawił się przed nim, oferując poszkodowanemu klientowi pokaźną garść serwetek. Nim Aurelion zdążył cokolwiek wydukać, nim zbierający się w nim gniew i irytacja dały swój upust w słowach, jak i czynach, obcy mężczyzna pisnął w wyraźnym zaskoczeniu, przy okazji odkładając pustą już szklankę na stolik obok.
— Najmocniej przepraszam, większych tłumów się tu dzisiaj nie spodziewałem. Szczególnie takich, gdzie każdy myśli, że jest pierdolonym pępkiem świata i trzeba mu się usuwać z drogi, nim dojdzie do sytuacji, do której właśnie doszło. — Nieznajomy sięgnął po serwetki kelnera, pozwalając mu wreszcie wrócić do właściwej pracy, i w pośpiechu rozrzucił je po blacie, kilka z nich oferując siwowłosemu. Handrahan zerknął na niego spode łba, uniósł w niemym pytaniu białą brew. — No, kochany, nie myśl sobie, że jeszcze ciebie będę wycierał. Ale w ramach przeprosin mogę zaoferować kolejnego drinka. Co ty na to?
Asher westchnął, odbierając chusteczki od blondyna i położył je zaraz obok, za nic mając sobie przesiąknięty alkoholem podkoszulek.
— Nie trzeba — odparł krótko w cichej nadziei na szybkie jegomościa zbycie. Ten wciąż jednak nie odpuszczał, nie zrobił kroku w tył, zupełnie jakby posępność najemnika traktował niczym wyzwanie, intrygującą niewiadomą.
— No, już bez takich. Czy tego chcesz, czy nie, sumienie mi bez słowa odejść nie pozwala.
— Naprawdę, nie trze-
— Barman, jedną whisky z colą dla poszkodowanego!
Ostre kły zalśniły w cwanym uśmieszku nieznajomego, a drewniany stołek zaskrzypiał lekko, gdy blondyn usadowił się przy Aurelionie. Asher posłał mu niezadowolone spojrzenie, zmierzył wzrokiem od stóp, aż po sam czubek głowy. Dłonie zacisnął w pięści, próbując opanować kumulujące się w klatce piersiowej poddenerwowanie.
— Słuchaj, nie szukam towarzystwa, dobra? — Handrahan wziął głęboki wdech, spojrzenie wróciło do pustej szklanki. — Mam za sobą naprawdę spierdolony dzień, nie jestem w jebanym humorze i ostatnie czego potrzebuję to kolejnego, fircykowatego palanta, który nie potrafi, kurwa, chodzić, rozumiesz?
Wystarczyła chwila, jedno słowo. Jedno słowo, by ciało wysokiego blondyna zupełnie zesztywniało, by szczęka zacisnęła się w rozeźlonym grymasie, spojrzenie spochmurniało. Wyraźna niechęć, tak doskonale Asherowi znana, błysnęła w błękitnej tęczówce, łyskającej delikatnie spod różowych szkiełek okularów.
Aurelion ściągnął brwi, dostrzegając tę nagłą zmianę w postawie wampira.
— Człowiek chce dobrze, stara się być miły, kulturalny i chuj, świat podsuwa mu pod nos niewdzięcznego kutasa, który nie potrafi powiedzieć nawet krótkiego dzięki, bo dzień miał zły, a skoro dzień miał zły to wszystko i wszyscy są źli. Wspa-kurwa-niale.
— Hej! — Asher znalazł się w moment na prostych nogach, stołek zaskrzypiał pozbawiony dodatkowego ciężaru, a dłoń najemnika wylądowała na różowej koszuli blondyna, miętoląc ją w silnym, pewnym uścisku. — Mówiłem przecież. Mówiłem, że nie potrzebuję towarzystwa.
— A ja — łapa blondyna, nieco większa i pokaźniejsza niż jego własna, wylądowała na asherowych palcach — mówię ci, tu i teraz, że nie życzę sobie, by dotykano mnie bez mojej zgody. No, i może pewnego lekarza.
Panujące między ich dwójką napięcie wydawało się sięgać zenitu. Ręce najemnika zadrżały pod ciężarem osiadającego się wokół nich ożywienia, wampirze ślepia płonęły mroźnym, błękitnym ogniem, odstraszając od siebie całą resztę barowej klienteli. Barman raz jeszcze pojawił się przy ich boku, doskonale wiedząc, jak kończyły się tego typu przepychanki w prowadzonym przez niego lokalu. Dalej jednak milczał, wciąż i wciąż mając nadzieję, że stojący przed nim mężczyźni okażą się na tyle rozważni, by swój przykrótki konflikt zakończyć pokojowo, bez zbędnego bałaganu.
Asher puścił koszulę nieznajomego delikwenta, uniósł ręce w poddańczym geście i kiwnął lekko głową na znak zrozumienia. Barman odetchnął z ulgą, obserwując, jak siwowłosy najemnik robi krok w tył, gotów wycofać się z owej niesnaski. Odwrócił się w stronę alkoholi, bez dalszych zmartwień wracając do pracy, gdy łomot odbijającej się od twarzy pięści rozniósł się na wszystkie strony zapełnionego ludźmi lokalu.
Handrahan przyłożył nieznajomemu syrenowi, posyłając go niemal na ziemię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz