Dante wyszczerzył kły do policjanta tak, jak tylko on potrafił – równocześnie zwalając z nóg całą stolicę i doprowadzając ją do szału.
— Cudem, nieskromnie mówiąc, można by określić samo moje istnienie, bardzo głośno niepochwalane przez niejedną osobę na tym odłamku, jak pan komendant pewnie sam wie. — Cyklop mrugnął, raz i powoli, prawdopodobnie właśnie zastanawiając się, czy w istocie znajdzie się wystarczająco dużo tych obywateli gotowych podpisać petycję o jego uniewinnieniu, jeśli tu i teraz dorwie między swoje łapska opaloną szyję syrena. Dante kontynuował z zawadiackim błyskiem w szkiełkach. — W każdym razie, cuda mają to do siebie, że ich akcje zawsze niosą ze sobą jakąś cząstkę niewytłumaczalnej boskości, więc absolutnie nie dziwię się panu, że nie jest pan w stanie pojąć działań tej niezwykłej machiny losu, która doprowadziła nas, skarby policyjnej kartoteki, przed pańskie oblicze w tym samym czasie. Szczerze? Wręcz powinien pan być wdzięczny za tak niesamowity przypadek. Jeszcze nikt wcześniej nie doznał podobnego zaszczytu.
Siedząca tuż obok Mishka powstrzymała się przed głośnym wybuchem śmiechu, przez co policjant zerknął znużonym spojrzeniem na dziewczynę, gdy bliżej nieokreślony dźwięk, coś pomiędzy parsknięciem a pospiesznym odchrząknięciem, wydostało się z tych kłótliwych, wygiętych w łobuzerski wyraz zadowolenia ust.
— Ale jeśli naprawdę pan nalega na to oświecenie — podjął krawiec, bawiąc się świetnie we wkurwianie policjanta i rozśmieszanie Myszuni, chodząc po znajomym gruncie, jakim było szukaniu punktu, za którym czara goryczy miałaby się przelać, w tej bardzo formalne, będącej przecież przesłuchaniem, rozmowie — to chyba najlepiej będzie zacząć od odpowiedzenia o moim pierwszym razie z policją, bo ta miłość do funkcjonariuszy sprowadza mnie na drogę – poniekąd – przestępstw od dłuższego czasu. — Powiódł niby w zamyśleniu wzrokiem po szarym suficie, w siatce pęknięć farby odnajdując głębokie rozważania o swojej naturze. — Może ja się już urodziłem z poważnym uzależnieniem od adrenaliny? Jak miałem dziesięć lat…
— Selachinius.
Och, proszę, granica miarki była zdecydowanie bliżej, niż się Dante tego spodziewał, albo to on po prostu był tak genialny w szybkim jej napełnieniu irytacją. Komendant Stołeczny Policji Stellaire, funkcjonariusz o stażu dłuższym niż życie syrena i liście zasług dla miasta rozwijającej się na więcej niż jego wzrost, którego imienia krawiec nigdy nie potrafił zapamiętać, przejechał dłonią po swym szerokim czole, postukał palcem w przyniesione dokumenty, szukając słów, a te na Dantego nie zawsze łatwo się znajdowały.
— Jesteś bezkonkurencyjnie największym – nie jednym z, ale największym – niepoważnym palantem, bezczelnym sukinkotem, do bólu aroganckim, tępym dupkiem i błaznem na zerwanym cyrkowym łańcuchu, z jakim miałem nieszczęście oddychać tym samym powietrzem.
— Panie komendancie — zamruczał, a powieka mężczyzny drgnęła niekontrolowanie — doceniam pańskie zaloty, ale z przykrością dla pana informuję, że tylko komplementy płynące od konkretnego mężczyzny są w stanie poruszyć moim sercem.
Policjant wbił w niego swe pełne dezaprobaty spojrzenie, oczekując chyba, że wymusi na nim refleksję nad własnymi słowami, lecz różowe szkiełka pozostawały denerwująco radosne, uśmiech szeroki, a złota łepetyna odporna na wszelkie próby dotarcia do niej. Cyklop zwiesił nieznacznie głowę, usta ułożyły się w bezdźwięczne za jakie grzechy. Jeden dla przesłuchanych, zero dla stróżów prawa. Dante wyciągnął w bok dłonie pod stolikiem, zaś Mishka, odczytując momentalnie sygnał przesłany na ich prywatnej, niewidzialnej linii łączącej oba łebki, zrobiła to samo, zbijając z syrenem zwycięskiego żółwika.
Westchnienie, jeszcze bardziej zmęczone od tego, którym powitał ich komendant, wydostało się z szerokiej piersi cyklopa, lecz mimo to jakiś cień determinacji i wyciągnięcia czegokolwiek z przesłuchania przemknął przez pomarszczoną twarz. Policjant poprawił się na krześle, subtelnie obrócił ku Mishuni, zerkający w papiery, jakby wcale nie znał na pamięć personaliów tak często lądujących na jego biurku.
— Mishka, lat dwadzieścia trzy, farmerka mieszkająca na obrzeżach miasta — wyrecytował machinalnie komendant, oko łypnęło w górę. — Dla niego już nie ma ratunku — kiwnął wymownie brodą na Dantego — ale dlaczego ty, dziecko, pakujesz się cały czas w te same kłopoty? Co tym razem cię podkusiło? A może to Selachinius był głównym prowodyrem tego zamieszania? — podsunął.
Jasne brwi syrena powędrowały w niemym niedowierzaniu w górę. Właśnie Myszce, tej Myszce, tak zmartwionej, że wciągnęła nowego przyjaciela w kłopoty, przeżywającej fakt zaciągnięcia ich dwójki na komisariat i ciepło obiecującej wynagrodzić im ten cały raban samodzielnie wypieczonymi ciasteczki, ktoś proponował absurdalny pomysł na wywinięcie się od konsekwencji. Cóż, gdyby przyszło co do czego, Dante byłby bardziej niż chętny, by wziąć na siebie lwią część odpowiedzialności, zaraz po tym, jak pokłóciłby się o to z Mishką i dostał od niej przez łeb, ale w żadnym wypadku nie doszłoby do tego w zasugerowany przez funkcjonariusza sposób.
Elfka dumnie wytrzymała wzrok cyklopa, po czym zaszurała ostentacyjnie krzesełkiem, wstając, dłońmi opierając się o metalowy blat. Syren zaśmiał się cicho, krótko, wysłał ostrzeżenie do komendanta, by teraz uważał.
— Pan chce, żebym ja na przyjaciela zrzuciłą winę? Koleżkę mojego, wsparcie w dobrej sprawie? — Głos z każdym zdaniem nabierał więcej buntowniczości, słowa przyspieszyły. — O tak się nie robi, proszę pana! Tak, to robią tylko te zgniłe konfitury, których nawet największej sąsiadce plotkarce bym nie dała! Żeby mnie do takich technik podpuszczać, na pewno jakiś przepisik czy inny druczkowaty diabeł znalazłby się na pana w kodeksie tym waszym! Zawsze do czytania mi go pierwsi jesteście, ale przydałoby się, no ten… na siebie spojrzeć, co?
— To policja jest tutaj pokrzywdzona…
— Pokrzywdzone to jest środowisko! Bronicie oszustów, złodziei i zgredów, którzy nigdy lasu na oczy nie widzieli, tylko długopisem zrobią szu, szu, szu i wycinka ma być! Albo rzekę ściekami zalać!
Złota burza energicznie pokiwała się rytm bezlitośnie rzucanych oskarżeń, popierając bez wyjątku każdą obelgę. Zaszeleściły papiery, komendant zamaszystym ruchem otworzył teczkę na stronie zapisanej ciągiem liczb i prawniczych wypocin, nie zamierzając pozwalać na przejmowanie w ten sposób sytuacji przez ich dwójkę.
— Czyli pomagać temu środowisku chcecie poprzez naruszanie spokoju publicznego…
Dante zerwał się z siedzenia, ramię w ramię stając z Mishką i wspierając ich opozycyjny front.
— Sami go naruszyliście wyciem syreny!
— …niszczeniem mienia miasta…
— Nie wiem, jak niby różowa farba ma cokolwiek popsuć! — obruszył się syren.
— …niszczenie mienia policji…
— Dante zrobił co najwyżej parę przypadkowych kleksów!
— …niestosowanie się do poleceń funkcjonariusza…
— Jak są głupie, to jak się ich słuchać?! — Krawiec wyrzucił ręce w powietrze.
— …i utrudnianie aresztowania…
— Nie uczucie ich dobrze, to im nie wychodzi aresztowanie! — bąknęła Myszka.
— …napaść na funkcjonariusza…
— Oj, od razu, że napaść! — fuknął Dante. — A nikt nie pomyślał o tym, że to była samoobrona?!
— …atak na instytucję publiczną…
— Ktoś musi ją atakować, jeśli chuja robi!
— Poza tym to był pokojowy atak!
— …a także odmowa składania zeznań.
— Nie, my po prostu nie musimy się z niczego tłumaczyć, w porównaniu do pana, bo to pan wstawia się za tymi zbrodniarzami i to pan będzie miał na rękach łuski martwych ryb! — dorzuciła na koniec elfka.
Oko przesunęło się po jednej zaaferowanej twarzy, ostrej i pysznej, po drugiej, zielonej i upartej, a potem głowa pokręciła się na boki w niedowierzaniu, geście nie jeden raz przez Dantego oglądanym, pewnie i Mishuni bardzo znajomym, bo reakcje mieli tę samą, latami spędzonymi na stawaniu okoniem wszelkim autorytetom wypracowaną. Podbródki wysunęły się krnąbrnie do przodu, błysk w oczach ani krztę nie złagodniał.
— Nic pan nie powie? — rzuciła Mishka, gdy cisza się przeciągała, a policjant trwał na swoim krzesełku.
— Zastanawiam się, czy mam siłę was zatrzymywać na dwadzieścia cztery.
Bokserskie pięści walnęł w stół.
— No chyba, kurwa, nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz