Słysząc propozycję chłopaka Isarr uniósł lekko brwi, ale koniec końców postawił miglańca z powrotem na blacie i popatrzył z lekką niecierpliwością na Merlina, kiedy ten sięgnął i dotknął kwiata ponownie… Iiiiiii nic, zero reakcji, a miglaniec był tak przesiąknięty magią, że wystarczyłoby na małą atomówkę. Swoją drogą nie będzie musiał go karmić przez następne kilka tygodni, to na pewno był plus.
— Wyjaśnienia są dwa albo masz horrendalne ilości many, które dobrze ukierunkowane rozdarły by świat na pół albo miglaniec jakimś cudem skołował sobie mini magiczną bombę, — naga stwierdził i oparł się na ladzie wlepiając wzrok w kwiat, który od wchłoniętej magii niemal świecił i rósł w oczach, dosłownie, łodyga zdążyła już urosnąć o kilka centymetrów wzwyż.
— Szczerze mówiąc chyba powinienem być pod wrażeniem, że dalej się trzymasz na nogach, — Isarr przeniósł wzrok na chłopaka, który wyglądał delikatni bladziej niż wcześniej, ale nie przejął się tym zbytnio, możliwe, że było to po prostu z nerwów, bądź braku many.
— Tooo… mogę kupić ten wilczy kwiat? — głos chłopaka też się zdawał jakiś taki bardziej umęczony.
— Niech ci będzie, — burknął i przesunął owy kwiat w stronę chłopaka. Po czym rzucił w jego stronę jadowite spojrzenie. — 100 funtów.
— Ile?
— 100. funtów.
Widząc, że czarnowłosy zamilkł z dość posępnym wyrazem twarzy Isarr westchnął, oczywiście że uczeń nie miał funduszy, żeby kupić coś za taką cenę. Swoją drogą naga nie był biedny, może mógłby… nie. A może…
— Nie patrz tak na mnie, co najwyżej mogę ci zaoferować, żebyś tu przychodził kiedy masz trochę więcej czasu, żeby to odpracować, — aż się skrzywił kiedy wypowiedział te słowa, zdecydowanie nie było mu to na rękę ani trochę. — Ale jeśli spróbujesz zwiać to przysięgam, że cię znajdę i będziesz płacił podwójną cenę.
— Dziękuję panu, naprawdę! —Merlinowi trochę pojaśniała twarz na słowa sprzedawcy i pokiwał kilka razy głową, wyciągając ręce po wilczy kwiat, który Isarr w międzyczasie zapakował szybko. Nie minęło dużo czasu a uczniak wyszedł ze sklepu, trzymając paczkę z kwiatem i kartkę z godzinami otwarcia sklepu, a złotooki z bardzo krzywą miną zastanawiał się czy podjął dobrą decyzję. Z westchnieniem pełnym żałości zamknął swój sklep, i przesunął jedną z bardziej agresywnych roślin bliżej wejścia… najwyżej zje kogoś kto by próbował się włamać.
Sprzedawca z raczej niecierpliwym wyrazem twarzy patrzył na ekspres, który, pomimo swojej nazwy, nie robił jego kawy ekspresowo. Na jego wybór co do porannego napoju wpłynął fakt, że do późna musiał ogarnąć priorytetowe zamówienie do pobliskiego szpitala, gdzie zabrakło liści vitala, rośliny z dość silnymi właściwościami regeneracyjnymi, jednak żeby zadziałały trzeba było je zjeść do 3 minut po zerwaniu, inaczej nie działały w żaden pozytywny sposób a mogły jedynie otruć.
Kiedy, w końcu, machina skończyła jego czarną jak smoła kawę zebrał się w sobie do otworzenia sklepu i przekręcił tabliczkę na drzwiach. Dzień o ile zaczął się raczej przyjemnie to Isarr wiedział, że tak się raczej nie skończy, pewnie tylko dla niego… i możliwe, że miał rację. Dziś był wszakże pierwszy dzień użerania się z jego nowym, wspaniałym pomocnikiem. Jak można się było domyślać, właściciel aż kipiał z podekscytowania, jakże by inaczej.
— Mówiłem bardzo jasno i wyraźnie, tak żebyś zrozumiał pomimo swoich wątpliwych zdolności samozachowawczych, ‘Nie zbliżaj się, bo gryzie’. Ale nieeee, ty oczywiście wiesz lepiej niż ja, — naga już wiedział, że jego decyzja o pomocy w sklepie była zła i prawdopodobnie spowoduje rychły koniec, jego albo czarnowłosego nastolatka, który został właśnie ugryziony przez jedną z magicznych muchołówek. Mamrocząc pod nosem opatrywał podrapane i trochę uszkodzone przedramię, rana nie była poważna tylko krwawiła trochę, raczej nie powinna odpaść. Raczej.
— Jeżeli ci odpadnie nie przychodź do mnie z płaczem.
— Odpadnie?! — Merlin spojrzał na niego z bladą ze strachu twarzą, a Isarr zrobił bardzo poważną minę.
— Nie powinna, ale z magicznymi roślinami to nie do końca wiadomo, — właściciel sklepu z żywym zainteresowaniem oglądał jak czarodziej patrzy na swoją rękę, teraz trochę zielony na twarzy. — Uspokój się, chyba nie odpadnie.
— Chyba? — widać słowa botanika nie były wystarczająco przekonujące, więc naga w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, kończąc opatrywać przedramię chłopaka.
— Może idź podlej te rośliny, które nie próbują aktywnie zjadać ludzi.
— Po co pan w ogóle takie trzyma, raczej nikt ich nie kupuje, — Merlin mruknął z raczej niezadowoloną miną na swoją bardzo ranną kończynę, a potem na przeżywającą kawał mięsa muchołówkę.
— Im groźniejsze tym lepsze, — Isarr zamilkł po tym krótkim stwierdzeniu, nie kłopocząc się aby sprecyzować co miał na myśli ani w jakim celu trzyma ludożerne kwiatki. — Nie patrz tak na tą niczemu niewinną roślinę, bo to ty mnie nie posłuchałeś i podlazłeś do niej jak głupi.
Dzwonek przy drzwiach zabrzęczał i naga prześlizgnął się w stronę lady, by obsłużyć kolejnego klienta, jednak zatrzymał się na moment i rzucił młodszemu ostrożne spojrzenie, po czym wskazał na drapieżne rośliny.
— Nie podchodź do nich następnym razem tak na wszelki wypadek, fakt, że zjadły nastolatka nie pomoże mojej reputacji, — po czym zniknął w głębi sklepu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz