TW: odrobinę krwi, zaburzenia odżywiania (jakieś 2 zdania)
Po
pracowitym poranku, składającym się między innymi z wyprawy do
najwcześniej otwartego sklepu zoologicznego, George wyruszył w drogę do
szkoły. Chude, blade palce nastolatka zacisnęły się na ramieniu plecaka,
które spoczywało na jego barku. Jego kruche, pręgowane paznokcie krótko
zadrapały na materiale, wydając mało przyjemny dźwięk. Mimo to iskra
ekscytacji trafiła prosto z serca nastolatka do jego płuc. Wziął głęboki
wdech, który wypuścił drżącym oddechem. Chłopak miał plan. Zamierzał
tego dnia zaprosić Song Ana do siebie, by pokazać mu swojego nowego
pupila. Tak naprawdę George nie zaprosił nikogo do siebie od wielu,
wielu lat, przez co wydawało mu się to przełomowym wydarzeniem. Oprócz
tego, że samo jego miejsce zamieszkania uległo przemianie z ohydnej
meliny do domu przyzwoicie czystego, choć wciąż nieidealnego, to chłopak
czuł, że Song An nie będzie go oceniał. Oczywiście przed wyjściem
usunął wszystkie najobrzydliwsze i najbardziej niepokojące elementy
wystroju jego pokoju.
Wkrótce
stał przed szkołą. Czekał na przyjaciela z niecierpliwością. Gdy ten w
końcu się zjawił, George nie marnował czasu i od razu zaprosił go. Co
prawda pojawiła się w nim chwilowa niepewność, ale została szybko
wygaszona przez błyskawiczną zgodę Song Ana. George'owi zostało więc
przeżyć szkolny dzień, by móc cieszyć się obecnością jego nowych dwóch
ulubionych istot w jednym miejscu. Niestety, jego humor uległ
pogorszeniu w momencie, w którym przypomniał sobie o tym, jaki przedmiot
stał na początku planu zajęć tego dnia. Przeklęte, znienawidzone przez
George'a wychowanie fizyczne. Chłopak miał więcej powodów do
nienawidzenia tej lekcji, niż był w stanie wymyślić powodów do
nienawidzenia siebie.
W drodze do szatni próbował wytłumaczyć zarys licealnej lekcji WF-u.
—
No i musisz się przebrać, chyba że zamierzasz ćwiczyć w... szatach —
powiedział, otwierając drzwi do męskiej szatni, jakimś cudem już
cuchnącej, chociaż była to pierwsza godzina lekcyjna tego dnia. Song An
wszedł do środka, rozglądając się po pomieszczeniu.
—
Mam coś na zmianę! Spójrz — wygrzebał z torby ubrania jak na Song Ana
bardzo... zwykłe. Ułożył je na ławce, po czym zgrabnie zajął się
rozbieraniem się z eleganckich szat. George odwrócił wzrok.
—
Um, pójdę się przebrać do łazienki — zanim towarzysz miał szansę o to
zapytać, chłopak zamknął już drzwi szatni i skierował się w stronę
szkolnej łazienki, ciaśniejszej w pobliżu sali gimnastycznej niż w
innych częściach budynku.
Częścią
nienawiści, jaką George darzył wf było to, że był zmuszony do
przebrania się. Oznaczało to okazję do zobaczenia własnego ciała, na
którego skórze rozsiane były blizny. Zmieniał ubrania z wymuszoną
obojętnością, starając się nie zwracać uwagi też na swoją wychudzoną
sylwetkę. Jego brak chęci jedzenia już dobre parę lat temu zaczął się od
skrzywionego wyobrażenia pomocy matce. Teraz czasem czuł się, jakby
robiąc sobie tą krzywdę kontynuował tradycję, której zaprzestanie
wymagałoby zwyczajnie zbyt wiele wysiłku. Rany znajdujące się na jego
rękach zmuszały go do założenia koszulki z długim rękawem, chociaż też
bez nich zapewne wybrałby tę opcję.
Gotowy
na zajęcia powrócił do szatni, gdzie czekał na niego Song An, którego
zaprowadził pod salę. Przyjaciel wyglądał... niecharakterystycznie,
pozbawiony swoich ozdóbek i pięknych szat.
Lekcja zaczęła się rozgrzewką. Z każdym ćwiczeniem chłopak czuł coraz większy spadek w jego nastroju, a gdy nauczyciel ogłosił zbijaka, całkowicie się poddał. W związku z tym, kiedy tylko zaczęła się gra, cieszył się z tego, że odpadł w pierwszej rundzie. Mniej radował go ból fizyczny z tym związany, ale mimo wszystko ważne było jedno: mógł spokojnie siedzieć z boku, wolny od zbijaka.
Lekcja zaczęła się rozgrzewką. Z każdym ćwiczeniem chłopak czuł coraz większy spadek w jego nastroju, a gdy nauczyciel ogłosił zbijaka, całkowicie się poddał. W związku z tym, kiedy tylko zaczęła się gra, cieszył się z tego, że odpadł w pierwszej rundzie. Mniej radował go ból fizyczny z tym związany, ale mimo wszystko ważne było jedno: mógł spokojnie siedzieć z boku, wolny od zbijaka.
Normalnie
nastolatek nie przejmowałby się rozgrywką po byciu wyeliminowanym,
jednak obserwowanie Song Ana było całkiem zajmujące. Widocznie odstawał
od reszty uczniów swoją zręcznością. George właściwie go podziwiał, on
sam był tak zwinny, jak przeciętna drewniana deska. Z przyjemnością
patrzył, jak jego przyjaciel wygrywa mecz dla swojej drużyny. Uczucie
potęgował fakt, że wśród przeciwników znajdowały się osoby, które nie
były fanami chłopaka, a przegrana na pewno miała potencjał ich zaboleć.
Oczywiście nie był typem osoby, która pragnęła zemsty, ale to nie
oznacza, że widok niezadowolonych min nie wzbudzał w nim pewnej
satysfakcji.
Druga
runda zaczęła się od wyeliminowania najsłabszych graczy, do których
należał George, który już po paru sekundach od rozpoczęcia gry widział
piłkę pędzącą prosto w jego twarz. Instynktownie zasłonił się
przedramieniem. Impakt wywołał spory ból, czego się nie spodziewał, a
więc zszedł z pola gry ze zmarszczonym czołem. Dopiero gdy usiadł,
zbadał trafioną część ciała i zauważył, że na czarnym rękawie pojawiło
się parę małych, ciemnych plamek. Szybko zrozumiał, że była to krew, w
którą wpatrywał się przez chwilę. George wzdychnął, wyprostował plecy i
stwierdził, że właściwie to wolałby jednak dostać w twarz. Na szczęście
zakres ruchu ludzkich kończyn górnych pozwalał na to, żeby
chłopak nie musiał nikomu pokazywać tej części przedramienia, a oprócz
tego ciemny kolor koszulki efektywnie maskował plamy.
Chłopakowi
skończyła się ochota na patrzenie, jak piłka lata tam i z powrotem.
Zamiast tego skupił się na również bardzo ruchliwym Song Anie. Chociaż
na polu gry zostało jeszcze wiele osób, dla George'a równie dobrze
mógłby być tam sam. Wszystko do pewnego momentu szło perfekcyjnie.
Chociaż chłopak nie był w stanie czytać w myślach przyjaciela, widocznie
zobaczył na jego twarzy jakiegoś rodzaju rozkojarzenie. Stanął w
miejscu i odwrócił wzrok od piłki, co okazało się wielkim błędem. Song
An odpadł. Zrezygnowany podszedł do George'a.
— Co się stało?
—
Jeden z nich chyba oszukuje, trafiłem go, a dalej gra — wyjaśnił i
usiadł obok przyjaciela. George spojrzał w stronę potencjalnego oszusta.
Na twarz szesnastolatka wkradł się delikatny uśmiech.
—
To jest Pavel — po powiedzeniu tego wskazał inną osobę, siedzącą na
ławce przeciwnej drużyny — a to jego brat, Gavel. Są bliźniakami
— Wyglądają identycznie! — stwierdził Song An, z wyraźnym zafascynowaniem.
— Na tym polega bycie bliźniakami, Song An — wyjaśnił — mają takie samo DNA, więc wyglądają tak samo.
—
Ach... DNA. Oczywiście. Ja również mam DNA — George stwierdził, że
pozwoli przyjacielowi myśleć, że to, co właśnie powiedział jest
normalne.
Runda
skończyła się szybko po tym, jak odpadł Song An. Ich drużyna przegrała
bez swojego najsilniejszego gracza. Zanim zaczęła się kolejna,
szesnastolatek przypomniał koledze, by nie pozwolił się rozproszyć.
Kiedy sam odpadł, miał ponownie okazję patrzeć, jak jasnowłosy niszczy
przeciwników. Robił to faktycznie elegancko, a po paru minutach dzięki
niemu cała drużyna mogła oficjalnie nazywać się zwycięzcami WF-u tego
dnia i kłócić się o to z kolegami z klasy. Na szczęście po lekcji George
i Song An szybko wyewakuowali się z szatni, by uniknąć słuchania
kłótni, a na następnych zajęciach nie było już na nie czasu.
— Sorki za bałagan — klucze zachrzęściły w zamku drzwi wejściowych. Z drugiej strony słychać było miauczenie.
—
Co to za dźwięk? — George ostrożnie popchnął drzwi, a przed chłopakami
ukazał się uroczy pyszczek. Wszedł do mieszkania i kucnął, by móc
pogłaskać pupila.
— To kot! Patrz, czy on nie jest najsłodszy na świecie? — kociak polizał dłoń chłopaka.
—
Niesamowite! Jest tak mały! Przeuroczy! Czy ma już imię? — Song An
zrobił krok przed siebie, pozwalający mu znaleźć się za progiem drzwi i
zamknął je za sobą. Schylił się do mruczącego zwierzęcia, by poczuć jego
miękkie futerko.
— W sumie to nie...
—
Czy mogę go nazwać? Mam parę naprawdę świetnych propozycji!
— podekscytowanie przyjaciela cieszyło George'a na tyle, by mógł zgodzić
się na ten pomysł.
— Jasne, jestem trochę beznadziejny w wymyślaniu imion
— W takim razie może... Makaron!
— Makaron? No nie wiem, Song An...
— Hm... Lody?
—
Szukam raczej czegoś bardziej... przypominającego imię? — szylkretowy
kotek pokazał chłopakom brzuch, pokryty różnokolorowymi plamkami.
— Już wiem! Piegus! — wykrzyknął ostatecznie Song An.
—
W sumie... — George wiedział, że nie dostanie od przyjaciela lepszej
propozycji — w sumie mu pasuje — była to też prawda. Szesnastolatek
podrapał kociaka po brodzie z uśmiechem, wstał i przeszedł do kuchni.
Sprawiło to, że Piegus również tam pobiegł, a za nim Song An, wciąż
zachwycający się pięknem zwierzęcia. W jednej z szuflad znajdowały się
puszki z kocią karmą. George sięgnął po jedną z nich.
— Jesteś głodny?
—
Tak! — usłyszał Song Ana, chociaż pytanie było wycelowane w kota. Przez
chwilę wpatrywał się w niego, po czym odwrócił się znowu w stronę
blatu.
—
Hmm, poczekaj chwilkę — skończył nakładać Piegusowi jedzenie i postawił
jego miskę na ziemi. Szczerze zapomniał o tym, że będzie musiał
nakarmić też Song Ana, a przy okazji też pewnie siebie. Otworzył jedną z
górnych szafek, gdzie znalazł owsiane ciastka. Oprócz tego wyjął z
lodówki dwa kartoniki jego ukochanego mleka czekoladowego.
— Zaproponowałbym ci coś bardziej... pożywnego, ale nie umiem gotować, więc... — wyciągnął przed siebie słodycze.
—
Nie ma problemu, George! Uwielbiam słodycze — George poczuł ulgę, ale
jednocześnie trochę niepokoju. Miał po prostu nadzieję, że przyjaciel
nie zauważy, jeśli nie będzie z nim jadł ciastek.
Po chwili Song An siedział na kanapie wraz z Piegusem mruczącym na jego kolanach.
—
Tak pomyślałem, że moglibyśmy obejrzeć film — na twarzy jego
przyjaciela wymalowane było zdezorientowanie — no wiesz, ruszające się
zdjęcia?
— Ruszające? Co masz na myśli?
—
Zobaczysz! — powiedział z uśmiechem i ruszył w stronę telewizora, który
udało mu się kiedyś uratować przed deszczem. Urządzenie było wyraźnie
starą technologią, jednak było sprawne. Dawno temu używając komputera w
szkolnej bibliotece stworzył parę płyt, na których znajdowały się filmy
oraz bardzo wiele nośników z przesadną ilością odcinków "Our Small
Horse". Cały ten kulturalny skarb zawarty był w zakurzonym etui na
płyty, które przewertował chłopak w poszukiwaniach odpowiedniego pokazu.
W końcu natknął się na stary horror, w prawdzie niezbyt straszny, ale
fascynujący ze względu na użyte w nim efekty specjalne.
Po
chwili Song An, George i Piegus siedzieli na kanapie, wpatrzeni w
ekran. Szesnastolatek zapomniał, jak długie było wprowadzenie horroru.
Okazało się też, że jeśli wie się dokładnie, co stanie się w każdym
momencie filmu, przestaje być on interesujący. Powieki George'a
mimowolnie opadały, w czym nie pomagało to, jak krótko spał w nocy.
Przegrywał z własnym zmęczeniem. Zamknął oczy, by chociaż na chwilkę
odpocząć.
— AAA! — George zerwał się, by spojrzeć w stronę źródła dźwięku. Był nim Song An, skulony na kanapie, zasłaniający sobie oczy.
— Song An? Co się dzieje? — Piegusek również wpatrywał się w jasnowłosego.
—
Zabili ją! — zrozpaczony wskazał na ekran. Faktycznie działo się na nim
pierwsze z wielu morderstw zawartych w filmie. Zanim do uszu czy oczu
przerażonej ofiary kinematografii mogłoby dotrzeć więcej
nieprzyjemności, George wyłączył telewizor.
—
Song An, to tylko film, to nie było na prawdę — wyjaśnił delikatnym
tonem. Pomiędzy palcami Song Ana widać było jego oczy. W szesnastolatka
uderzyło poczucie winy.
— Jak? Przecież...
—
Przepraszam, że ci nie powiedziałem wcześniej — kotek uderzył łebkiem w
młodzieńca — to aktorzy, jak w teatrze — chłopak żałował wyboru filmu,
jak i braku wcześniejszych wyjaśnień.
— Oh, rozumiem — Song An wyraźnie się rozluźnił, chociaż dalej wydawał się wstrząśnięty. Wyciągnął dłoń w stronę Piegusa.
—
Chciałbyś obejrzeć coś innego? Mniej... no wiesz? — zapytał.
Przyjacielowi zajęło chwilę, by odpowiedzieć, ale w końcu zdecydował się
na danie telewizji kolejnej szansy. W związku z tym George po raz
kolejny przeglądał płyty.
—
Okej, mam — powiedział — to moja ulubiona bajka z dzieciństwa —
uśmiechnął się w stronę Song Ana. Na telewizorze pojawiły się animowane
koniki. George obserwował kolegę, który wydawał się czuć już o wiele
lepiej.
Dwójka
obejrzała razem pierwszy odcinek "Our Small Horse", podczas którego
George zdążył wypić swój kartonik mleka czekoladowego. Kiedy zaczynała
się kolejna część nielegalnie pobranego serialu, usłyszeli dźwięk
otwierających się drzwi, przez które weszła matka George'a.
— Hej — przywitał się szesnastolatek, po czym zapauzował show. Na ekranie widniał tytuł bajki.
— Dzień dobry! Pani zapewne jest matką George'a? — Song An wstał, by kulturalnie przywitać się z kobietą.
—
Mhm, a ty musisz być tym Song Anem, o którym tyle słyszałam — jej wzrok
spoczął na telewizorze — oglądacie... "Our Small Horse"? Czy to nie
jest bajka dla dzieci?
— Tak! To ulubiona bajka George'a! — wykrzyknął podekscytowany Song An.
—
Oh — spojrzała w stronę swojego syna — nie wiedziałam — powiedziała.
Nastolatka bardziej zdziwiłoby to, gdyby pamiętała którykolwiek z wielu
razy, kiedy jako dziecko próbował opowiedzieć o najnowszym odcinku
serialu swojej ledwo przytomnej matce.
— Jest naprawdę bardzo dobra! Może pani chce oglądać z nami?
— Z tego co widzę to najpierw muszę coś dla was ugotować — kiwnęła głową w stronę ciastek — oglądajcie dalej, a ja się tym zajmę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz