19 lipca 2024

Od George'a do Song Ana (II)

TW: odrobinę krwi, zaburzenia odżywiania (jakieś 2 zdania)
Po pracowitym poranku, składającym się między innymi z wyprawy do najwcześniej otwartego sklepu zoologicznego, George wyruszył w drogę do szkoły. Chude, blade palce nastolatka zacisnęły się na ramieniu plecaka, które spoczywało na jego barku. Jego kruche, pręgowane paznokcie krótko zadrapały na materiale, wydając mało przyjemny dźwięk. Mimo to iskra ekscytacji trafiła prosto z serca nastolatka do jego płuc. Wziął głęboki wdech, który wypuścił drżącym oddechem. Chłopak miał plan. Zamierzał tego dnia zaprosić Song Ana do siebie, by pokazać mu swojego nowego pupila. Tak naprawdę George nie zaprosił nikogo do siebie od wielu, wielu lat, przez co wydawało mu się to przełomowym wydarzeniem. Oprócz tego, że samo jego miejsce zamieszkania uległo przemianie z ohydnej meliny do domu przyzwoicie czystego, choć wciąż nieidealnego, to chłopak czuł, że Song An nie będzie go oceniał. Oczywiście przed wyjściem usunął wszystkie najobrzydliwsze i najbardziej niepokojące elementy wystroju jego pokoju.
Wkrótce stał przed szkołą. Czekał na przyjaciela z niecierpliwością. Gdy ten w końcu się zjawił, George nie marnował czasu i od razu zaprosił go. Co prawda pojawiła się w nim chwilowa niepewność, ale została szybko wygaszona przez błyskawiczną zgodę Song Ana. George'owi zostało więc przeżyć szkolny dzień, by móc cieszyć się obecnością jego nowych dwóch ulubionych istot w jednym miejscu. Niestety, jego humor uległ pogorszeniu w momencie, w którym przypomniał sobie o tym, jaki przedmiot stał na początku planu zajęć tego dnia. Przeklęte, znienawidzone przez George'a wychowanie fizyczne. Chłopak miał więcej powodów do nienawidzenia tej lekcji, niż był w stanie wymyślić powodów do nienawidzenia siebie. 
W drodze do szatni próbował wytłumaczyć zarys licealnej lekcji WF-u. 
— No i musisz się przebrać, chyba że zamierzasz ćwiczyć w... szatach — powiedział, otwierając drzwi do męskiej szatni, jakimś cudem już cuchnącej, chociaż była to pierwsza godzina lekcyjna tego dnia. Song An wszedł do środka, rozglądając się po pomieszczeniu.
— Mam coś na zmianę! Spójrz — wygrzebał z torby ubrania jak na Song Ana bardzo... zwykłe. Ułożył je na ławce, po czym zgrabnie zajął się rozbieraniem się z eleganckich szat. George odwrócił wzrok. 
— Um, pójdę się przebrać do łazienki — zanim towarzysz miał szansę o to zapytać, chłopak zamknął już drzwi szatni i skierował się w stronę szkolnej łazienki, ciaśniejszej w pobliżu sali gimnastycznej niż w innych częściach budynku. 
Częścią nienawiści, jaką George darzył wf było to, że był zmuszony do przebrania się. Oznaczało to okazję do zobaczenia własnego ciała, na którego skórze rozsiane były blizny. Zmieniał ubrania z wymuszoną obojętnością, starając się nie zwracać uwagi też na swoją wychudzoną sylwetkę. Jego brak chęci jedzenia już dobre parę lat temu zaczął się od skrzywionego wyobrażenia pomocy matce. Teraz czasem czuł się, jakby robiąc sobie tą krzywdę kontynuował tradycję, której zaprzestanie wymagałoby zwyczajnie zbyt wiele wysiłku. Rany znajdujące się na jego rękach zmuszały go do założenia koszulki z długim rękawem, chociaż też bez nich zapewne wybrałby tę opcję. 
Gotowy na zajęcia powrócił do szatni, gdzie czekał na niego Song An, którego zaprowadził pod salę. Przyjaciel wyglądał... niecharakterystycznie, pozbawiony swoich ozdóbek i pięknych szat.
Lekcja zaczęła się rozgrzewką. Z każdym ćwiczeniem chłopak czuł coraz większy spadek w jego nastroju, a gdy nauczyciel ogłosił zbijaka, całkowicie się poddał. W związku z tym, kiedy tylko zaczęła się gra, cieszył się z tego, że odpadł w pierwszej rundzie. Mniej radował go ból fizyczny z tym związany, ale mimo wszystko ważne było jedno: mógł spokojnie siedzieć z boku, wolny od zbijaka.
Normalnie nastolatek nie przejmowałby się rozgrywką po byciu wyeliminowanym, jednak obserwowanie Song Ana było całkiem zajmujące. Widocznie odstawał od reszty uczniów swoją zręcznością. George właściwie go podziwiał, on sam był tak zwinny, jak przeciętna drewniana deska. Z przyjemnością patrzył, jak jego przyjaciel wygrywa mecz dla swojej drużyny. Uczucie potęgował fakt, że wśród przeciwników znajdowały się osoby, które nie były fanami chłopaka, a przegrana na pewno miała potencjał ich zaboleć. Oczywiście nie był typem osoby, która pragnęła zemsty, ale to nie oznacza, że widok niezadowolonych min nie wzbudzał w nim pewnej satysfakcji. 
Druga runda zaczęła się od wyeliminowania najsłabszych graczy, do których należał George, który już po paru sekundach od rozpoczęcia gry widział piłkę pędzącą prosto w jego twarz. Instynktownie zasłonił się przedramieniem. Impakt wywołał spory ból, czego się nie spodziewał, a więc zszedł z pola gry ze zmarszczonym czołem. Dopiero gdy usiadł, zbadał trafioną część ciała i zauważył, że na czarnym rękawie pojawiło się parę małych, ciemnych plamek. Szybko zrozumiał, że była to krew, w którą wpatrywał się przez chwilę. George wzdychnął, wyprostował plecy i stwierdził, że właściwie to wolałby jednak dostać w twarz. Na szczęście zakres ruchu ludzkich kończyn górnych pozwalał na to, żeby chłopak nie musiał nikomu pokazywać tej części przedramienia, a oprócz tego ciemny kolor koszulki efektywnie maskował plamy.
Chłopakowi skończyła się ochota na patrzenie, jak piłka lata tam i z powrotem. Zamiast tego skupił się na również bardzo ruchliwym Song Anie. Chociaż na polu gry zostało jeszcze wiele osób, dla George'a równie dobrze mógłby być tam sam. Wszystko do pewnego momentu szło perfekcyjnie. Chociaż chłopak nie był w stanie czytać w myślach przyjaciela, widocznie zobaczył na jego twarzy jakiegoś rodzaju rozkojarzenie. Stanął w miejscu i odwrócił wzrok od piłki, co okazało się wielkim błędem. Song An odpadł. Zrezygnowany podszedł do George'a.
— Co się stało?
— Jeden z nich chyba oszukuje, trafiłem go, a dalej gra — wyjaśnił i usiadł obok przyjaciela. George spojrzał w stronę potencjalnego oszusta. Na twarz szesnastolatka wkradł się delikatny uśmiech.
— To jest Pavel — po powiedzeniu tego wskazał inną osobę, siedzącą na ławce przeciwnej drużyny — a to jego brat, Gavel. Są bliźniakami
— Wyglądają identycznie! — stwierdził Song An, z wyraźnym zafascynowaniem.
— Na tym polega bycie bliźniakami, Song An — wyjaśnił — mają takie samo DNA, więc wyglądają tak samo.
— Ach... DNA. Oczywiście. Ja również mam DNA — George stwierdził, że pozwoli przyjacielowi myśleć, że to, co właśnie powiedział jest normalne. 
Runda skończyła się szybko po tym, jak odpadł Song An. Ich drużyna przegrała bez swojego najsilniejszego gracza. Zanim zaczęła się kolejna, szesnastolatek przypomniał koledze, by nie pozwolił się rozproszyć. Kiedy sam odpadł, miał ponownie okazję patrzeć, jak jasnowłosy niszczy przeciwników. Robił to faktycznie elegancko, a po paru minutach dzięki niemu cała drużyna mogła oficjalnie nazywać się zwycięzcami WF-u tego dnia i kłócić się o to z kolegami z klasy. Na szczęście po lekcji George i Song An szybko wyewakuowali się z szatni, by uniknąć słuchania kłótni, a na następnych zajęciach nie było już na nie czasu.




— Sorki za bałagan — klucze zachrzęściły w zamku drzwi wejściowych. Z drugiej strony słychać było miauczenie. 
— Co to za dźwięk? — George ostrożnie popchnął drzwi, a przed chłopakami ukazał się uroczy pyszczek. Wszedł do mieszkania i kucnął, by móc pogłaskać pupila.
— To kot! Patrz, czy on nie jest najsłodszy na świecie? — kociak polizał dłoń chłopaka.
— Niesamowite! Jest tak mały! Przeuroczy! Czy ma już imię? — Song An zrobił krok przed siebie, pozwalający mu znaleźć się za progiem drzwi i zamknął je za sobą. Schylił się do mruczącego zwierzęcia, by poczuć jego miękkie futerko. 
— W sumie to nie...
— Czy mogę go nazwać? Mam parę naprawdę świetnych propozycji! — podekscytowanie przyjaciela cieszyło George'a na tyle, by mógł zgodzić się na ten pomysł. 
— Jasne, jestem trochę beznadziejny w wymyślaniu imion
— W takim razie może... Makaron!
— Makaron? No nie wiem, Song An...
— Hm... Lody?
— Szukam raczej czegoś bardziej... przypominającego imię? — szylkretowy kotek pokazał chłopakom brzuch, pokryty różnokolorowymi plamkami.
— Już wiem! Piegus! — wykrzyknął ostatecznie Song An. 
— W sumie... — George wiedział, że nie dostanie od przyjaciela lepszej propozycji — w sumie mu pasuje — była to też prawda. Szesnastolatek podrapał kociaka po brodzie z uśmiechem, wstał i przeszedł do kuchni. Sprawiło to, że Piegus również tam pobiegł, a za nim Song An, wciąż zachwycający się pięknem zwierzęcia. W jednej z szuflad znajdowały się puszki z kocią karmą. George sięgnął po jedną z nich. 
— Jesteś głodny?
— Tak! — usłyszał Song Ana, chociaż pytanie było wycelowane w kota. Przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym odwrócił się znowu w stronę blatu.
— Hmm, poczekaj chwilkę — skończył nakładać Piegusowi jedzenie i postawił jego miskę na ziemi. Szczerze zapomniał o tym, że będzie musiał nakarmić też Song Ana, a przy okazji też pewnie siebie. Otworzył jedną z górnych szafek, gdzie znalazł owsiane ciastka. Oprócz tego wyjął z lodówki dwa kartoniki jego ukochanego mleka czekoladowego.
— Zaproponowałbym ci coś bardziej... pożywnego, ale nie umiem gotować, więc... — wyciągnął przed siebie słodycze.
— Nie ma problemu, George! Uwielbiam słodycze — George poczuł ulgę, ale jednocześnie trochę niepokoju. Miał po prostu nadzieję, że przyjaciel nie zauważy, jeśli nie będzie z nim jadł ciastek.
Po chwili Song An siedział na kanapie wraz z Piegusem mruczącym na jego kolanach. 
— Tak pomyślałem, że moglibyśmy obejrzeć film — na twarzy jego przyjaciela wymalowane było zdezorientowanie — no wiesz, ruszające się zdjęcia?
— Ruszające? Co masz na myśli?
— Zobaczysz! — powiedział z uśmiechem i ruszył w stronę telewizora, który udało mu się kiedyś uratować przed deszczem. Urządzenie było wyraźnie starą technologią, jednak było sprawne. Dawno temu używając komputera w szkolnej bibliotece stworzył parę płyt, na których znajdowały się filmy oraz bardzo wiele nośników z przesadną ilością odcinków "Our Small Horse". Cały ten kulturalny skarb zawarty był w zakurzonym etui na płyty, które przewertował chłopak w poszukiwaniach odpowiedniego pokazu. W końcu natknął się na stary horror, w prawdzie niezbyt straszny, ale fascynujący ze względu na użyte w nim efekty specjalne. 
Po chwili Song An, George i Piegus siedzieli na kanapie, wpatrzeni w ekran. Szesnastolatek zapomniał, jak długie było wprowadzenie horroru. Okazało się też, że jeśli wie się dokładnie, co stanie się w każdym momencie filmu, przestaje być on interesujący. Powieki George'a mimowolnie opadały, w czym nie pomagało to, jak krótko spał w nocy. Przegrywał z własnym zmęczeniem. Zamknął oczy, by chociaż na chwilkę odpocząć.
— AAA! — George zerwał się, by spojrzeć w stronę źródła dźwięku. Był nim Song An, skulony na kanapie, zasłaniający sobie oczy. 
— Song An? Co się dzieje? — Piegusek również wpatrywał się w jasnowłosego.
— Zabili ją! — zrozpaczony wskazał na ekran. Faktycznie działo się na nim pierwsze z wielu morderstw zawartych w filmie. Zanim do uszu czy oczu przerażonej ofiary kinematografii mogłoby dotrzeć więcej nieprzyjemności, George wyłączył telewizor. 
— Song An, to tylko film, to nie było na prawdę — wyjaśnił delikatnym tonem. Pomiędzy palcami Song Ana widać było jego oczy. W szesnastolatka uderzyło poczucie winy.
— Jak? Przecież...
— Przepraszam, że ci nie powiedziałem wcześniej — kotek uderzył łebkiem w młodzieńca — to aktorzy, jak w teatrze — chłopak żałował wyboru filmu, jak i braku wcześniejszych wyjaśnień.
— Oh, rozumiem — Song An wyraźnie się rozluźnił, chociaż dalej wydawał się wstrząśnięty. Wyciągnął dłoń w stronę Piegusa.
— Chciałbyś obejrzeć coś innego? Mniej... no wiesz? — zapytał. Przyjacielowi zajęło chwilę, by odpowiedzieć, ale w końcu zdecydował się na danie telewizji kolejnej szansy. W związku z tym George po raz kolejny przeglądał płyty. 
— Okej, mam — powiedział — to moja ulubiona bajka z dzieciństwa — uśmiechnął się w stronę Song Ana. Na telewizorze pojawiły się animowane koniki. George obserwował kolegę, który wydawał się czuć już o wiele lepiej. 
Dwójka obejrzała razem pierwszy odcinek "Our Small Horse", podczas którego George zdążył wypić swój kartonik mleka czekoladowego. Kiedy zaczynała się kolejna część nielegalnie pobranego serialu, usłyszeli dźwięk otwierających się drzwi, przez które weszła matka George'a.
— Hej — przywitał się szesnastolatek, po czym zapauzował show. Na ekranie widniał tytuł bajki.
— Dzień dobry! Pani zapewne jest matką George'a? — Song An wstał, by kulturalnie przywitać się z kobietą. 
— Mhm, a ty musisz być tym Song Anem, o którym tyle słyszałam — jej wzrok spoczął na telewizorze — oglądacie... "Our Small Horse"? Czy to nie jest bajka dla dzieci?
— Tak! To ulubiona bajka George'a! — wykrzyknął podekscytowany Song An.
— Oh — spojrzała w stronę swojego syna — nie wiedziałam — powiedziała. Nastolatka bardziej zdziwiłoby to, gdyby pamiętała którykolwiek z wielu razy, kiedy jako dziecko próbował opowiedzieć o najnowszym odcinku serialu swojej ledwo przytomnej matce. 
— Jest naprawdę bardzo dobra! Może pani chce oglądać z nami?
— Z tego co widzę to najpierw muszę coś dla was ugotować — kiwnęła głową w stronę ciastek — oglądajcie dalej, a ja się tym zajmę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz