21 lipca 2024

Od Cheoryeona – Track 9: B-dur (2/X)

— Ty grasz na gitarze?!
Przerwa ledwo się zaczęła, nauczycielka dopiero co wyszła z klasy, a niemal wszyscy otoczyli ławkę, przy której siedział Benjamin. Uczniowie pochylili się nad nim jak nad jakimś muzealnym eksponatem, pochłaniając go wzrokiem aż do ostatniej komórki.
Benny oparł się plecami o krzesło, poprawił fragment ciemnej grzywki. Niedawno zaczął zapuszczać włosy, mając w planach kosmyki, które będzie mógł z tyłu związać. Tak, nauczycielom się to z pewnością nie spodoba. Nie, nie obchodziło go to. Miał plan i zamierzał go wcielić w życie, a kadra pedagogiczna nie mogła mu nic zrobić.
— Tak — odpowiedział spokojnie, jak gdyby to było coś, co wszyscy powinni wiedzieć. — Gram na gitarze.
— Od kiedy?! — wypalił Daniel.
— Właśnie, od kiedy? — dodała jakaś dziewczyna.
— Można powiedzieć, że od zawsze — zażartował Benjamin, wzruszając ramionami.
Wszyscy zebrani wyglądali na co najmniej zaskoczonych. Jedynymi osobami, które nie stały w grupce, była Laura, tradycyjnie zaszyta z książką na drugim końcu klasy (choć co pewien czas zerkała w stronę reszty) oraz Richard, który od środka pewnie się gotował na myśl, że teraz uwaga całej klasy skupiała się na jego odwiecznym wrogu.
Znajomi obsypali go pytaniami, on odpowiedział na część, a potem przyszła pora na kolejną lekcję. Były to zajęcia z ekwilango z dobrze zaprzyjaźnioną, luźną nauczycielką, więc uczniowie mogli sobie pozwolić na chwilę relaksu.
Poza Benjaminem.
Gdyby wiedział, że jego przyjaciele będą go tak męczyć o tę gitarę... Nie, jakoś nie zmieniłby swojego zdania. Nadal powiedziałby wychowawczyni, że umie grać. Co jak co, ale on nie chciał robić jakichś nudnych dekoracji. Mimo bycia artystyczną duszą nie przepadał za obowiązkowymi projektami, a już zwłaszcza za takimi, w których trzeba było dużo wycinać. On po prostu nienawidził wycinania. Dlatego mimo zbyt dużej ciekawości reszty klasy cieszył się, że miał koło ratunkowe w postaci gitary. Kto wie, może się jeszcze wybije? Gdy zadebiutuje, od razu będzie miał multum fanów!
To samo powiedział innym.
— No ja nie wiem.
— Że co?! — oburzył się.
— Benny — upomniała go delikatnym tonem nauczycielka.
— Przepraszam.
Spuścił głowę, chwilę później posłał mordercze spojrzenie w stronę siedzącego przed nim Adama. Tamten uniósł nieco ręce w geście obronnym.
— No co? — spytał niewinnie.
— Taki z ciebie kolega, że nawet nie wierzysz w moje umiejętności?! — szepnął gniewnie Benjamin.
— Słuchaj, droga do sławy to nie skok przez krawężnik. — Poprawił swoje okulary. — Garażowe zespoły mają problem się wybić, a co dopiero solowy gitarzysta. Musiałbyś zadebiutować pod nazwą jakiejś wytwórni, która cię odpowiednio wypromuje, a takie nie biorą byle kogo.
Żeby nie było, Adam miał rację. Świat muzyki nie należał do najłatwiejszych, zwłaszcza jeśli chodziło o zarobki. Sławni muzycy zarabiali krocie, a o tych mniejszych się nic nie mówiło, bo oni najzwyczajniej w świecie się nie wybili. Scena nie była pisana wszystkim. Ale Benjamin potrafił się na nią przygotować. Miał plan. Musiał tylko poczekać.
— Ja tam uważam, że Benny ma szanse — wtrącił się Daniel. — Ma wygląd, pewnie jeszcze urośnie, musi tylko pokazać swoje zdolności.
— Jedyny po mojej stronie — mruknął Benjamin, po czym spojrzał na siedzącego koło Adama Alejandra. — A ty, Jandro? Jak uważasz?
— Zagrasz nam wcześniej czy dopiero w trakcie przygotowań do apelu?
— A ty, Edward? — Płynnie przeniósł wzrok na zajmującego ławkę za nim chłopaka.
— Co ja? — Edward wyściubił nosa z komiksu.
— Uch, ty jak zwykle wzrokowiec.
Jak miło, że mógł zawsze polegać na swoich przyjaciołach.
Ich zdanie jednak ani trochę go nie obchodziło. Choćby wszyscy bliscy mu się sprzeciwiali, on zadebiutuje! Najlepiej jak najszybciej! Jak tylko osiągnie pełnoletność! Szkoda tylko, że o tym postanowił dziesięć lat temu, a teraz miał dopiero czternaście! Serio, czekanie było jego najgorszym wrogiem.
Przynajmniej miał wystarczająco dużo czasu, żeby doszlifować swoje umiejętności. Nawet miał za sobą mutację głosu (zawsze mu jakoś szybko przebiegała), więc jeszcze wyrobi swoje naturalne struny i będzie mógł w zasadzie profesjonalnie występować na scenie! Ach, już nie mógł się doczekać!
Jeszcze tylko cztery lata.
Ej, ale to nie było tak dużo, zważywszy na to, że udało mu się przetrwać już dziesięć. To było bliżej niż dalej.
Nim się obejrzy, stuknie mu osiemnastka.



Gdy tylko samotna lokomotywa przejechała przez tory, grupka siódmoklasistów wskoczyła na nie; każdy zaczął przeczesywać ziemię, włącznie z psem rasy golden retriever – zwierzak za pomocą węchu szukał monet, które ekipa zostawiła na torach.
Kiedy wreszcie każdy miał swoją zdobycz, zebrali się w kółku i zaczęli porównywać.
— Moja wygląda najlepiej! — oznajmił triumfalnie Adam.
— Tere-fere! — rzucił Edward, wydymając usta.
— Ile ty masz lat, pięć?
— Pal trampki!
— Cholera, moja krzywo się spłaszczyła! — jęknął Daniel, podnosząc swoją.
— O, to siedzimy w tym razem — powiedział Benjamin.
Dwójka porównała swoje monety, jak jeden mąż przytaknęli w zgodzie.
Tego popołudnia udali się na tory w sąsiedniej miejscowości. Znajdowała się ona bardzo blisko, a chłopaki, jeszcze gdy chodzili do budynku podstawówki na osiedlu, zrobili z najbliższego mostu nad drogą jeden z punktów docelowych ich spacerów. Na tym etapie to już była ich taka tradycja, że przynajmniej raz w tygodniu urządzali sobie takie spacery.
Zostawianie monet na torach nie było czymś, z czym wcześniej nie mieli do czynienia. Parę miesięcy temu poświęcili pierwsze centy – niestety skończyło się na tym, że część zgubili, a część marnie wyglądała. Teraz jednak byli lepiej przygotowani. Wzięli ze sobą duże monety, każda tego samego nominału, żeby wspólnie mieli taki pomniejszy symbol ich przyjaźni.
— Trzeba jeszcze zrobić w nich dziurkę. — rzekł Adam. — Edward, spytasz ojca?
— Jasne — odparł tamten, po czym zebrał monety od pozostałych.
Grupka ruszyła ścieżką, aż dotarli na stosunkowo wąską dla samochodów drogę prowadzącą na główną ulicę. Zaczęli iść poboczem, przez moment trwając w wygodnej dla nich ciszy. Benjamin podniósł z ziemi patyk, pokazał go idącemu obok Danielowi. Blondyn spojrzał na niego, zaczął kręcić głową, nie zgadzając się na to, co pierwszy zamierzał zrobić. Jasnowidz jednak nie ustępował: przerzucił patyk do drugiej ręki, wykonał solidny zamach i rzucił nim gdzieś w trawę. Daniel od razu przemienił się w golden retrievera i pognał za kawałkiem gałęzi.
— Serio, nadal mi trudno uwierzyć, że grasz na gitarze — odezwał się wtem Alejandro.
— Co, nie wyglądam na takiego? — rzucił Benjamin.
— Nie.
— Nie — odparli jednocześnie Edward z Adamem.
— Nie — dodał z powrotem w ludzkiej formie Daniel, zabierając z ust patyka.
— Dobra, palcie wszyscy trampki. — Kopnął butem kamyk.  Nie widzicie mnie z gitarą? Przecież to ciało zostało stworzone do stania na scenie! Tłumy fanów, wszystkie oczy skierowane na mnie, a ja na środku sceny, z gitarą i mikrofonem: Znalazłem coś, w czym widzę światło! — zaśpiewał, grając na wyimaginowanej gitarze.
Wydał z siebie jeszcze jakieś wątpliwej jakości dźwięki mające na celu imitować akordy. Gdy skończył swój kilkusekundowy koncert, spojrzał na resztę, która bez słowa mu się przyglądała.
Wśród całej piątki nastała cisza.
— Ej, Adam, mówiłeś, że masz ciotkę psycholożkę — zaczął Edward.
— Walcie się wszyscy — rzucił Benny, wywrócił oczami.
Tak naprawdę nie miał im za złe. Wiedział, że oni po prostu się z nim droczyli. Też nigdy wcześniej nie słyszeli jego muzyki, więc nie mogli określić poziomu umiejętności. Gdyby któryś z nich czymś takim zarzucił, Benjamin również specjalnie by jechał po nim. Ha, przecież już to robili! Jak on, Adam i Edward poznali Daniela, to po odkryciu jego rasy ciągle go męczyli o psie rzeczy! Rzucali mu zabawki, próbowali drapać za uchem czy uczyć komend. Daniel na szczęście miał taki typ osobowości, że bardzo się nie zraził do nich, a wręcz się z nimi zaprzyjaźnił. Adama przezywali kujonem i nerdem, Edwarda ciągle cisnęli za czytanie komiksów, magię Alejandra wykorzystywali na porządku dziennym. Nikt jednak nigdy się nie obraził na resztę, bo dobrze wiedzieli, że robili to wszystko dla zabawy. Dlatego Benjamin wiedział, że tacy przyjaciele, jak oni, z pewnością okażą wsparcie w sprawie muzyki. Nie musiał nawet tego sprawdzać w przyszłości.
— Właśnie, kiedy nam coś zagrasz? — zapytał Alejandro.
— Na apelu? — Benny wzruszył ramionami.
— Chyba cię powaliło? — wtrącił Daniel, marszcząc brwi.
— Co?
— Ziom, nie sądzisz, że my, jako twoi przyjaciele, wymagamy specjalnej taryfy? — Edward stanął przed nim, oparł ręce na biodrach.
Adam wziął nieco głębszy wdech, poprawił okulary.
— Przecież i tak wcześniej zagra, bo musi pokazać Lambert swoje umiejętności, inaczej nie puszczą go do apelu.
To prawda, przed apelem trzeba będzie jeszcze się pokazać przed wychowawczynią (i przy okazji resztą klasy), żeby babka mogła łaskawie określić, czy Benjamin będzie mógł normalnie wystąpić.
— Nadal uważam, że my powinniśmy szybciej poznać i ocenić jego umiejętności — genashi postawił na swoim.
Jasnowidz zmierzył po kolei wszystkich wzrokiem.



Drzwi frontowe domu jednorodzinnego otworzyły się, do środka wszedł w pierwszej kolejności Benjamin. Zdjął zgrabnie buty, przekroczył próg przedsionka, by znaleźć się w przestronnym przedpokoju.
— Mamo, przyprowadziłem kumpli, będzie to problem? — spytał.
— Mama poszła do koleżanki — usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na zajmującego kanapę w salonie ojca.
Mężczyzna akurat czytał gazetę, korzystając z tego, że trochę wcześniej wrócił z pracy. Gdy tylko usłyszał głos syna, przerwał swoje zajęcie. Wstał, odłożywszy gazetę na stolik, podszedł do całej grupki chłopaków, którzy również zaczęli zdejmować buty.
— Aa. — Jasnowidz przytaknął.  Może moja ekipa wejść?
Znał odpowiedź, ale i tak spytał.
— Jasne! — Usta rodzica wygięły się w szerokim domu. — Nareszcie ich zaprosiłeś do siebie!
Ojciec w chwilę znalazł się w przedpokoju, uśmiechnął do całej ekipy. Chłopaki też wyszczerzyli zęby, niemal chórem mówiąc:
— Dzień dobry, panie Johnson!
— Dzień dobry, dzieciaki! Co tam u was słychać?
Rodzic znał całkiem nieźle przyjaciół syna. Miał okazję nieraz ich spotkać, czy to zabierając Benny'ego z placu zabaw, czy w trakcie wycieczki na zebranie rodziców. Raz nawet się zgłosił jako opiekun do szkolnej wycieczki, więc mógł popatrzeć, jak grupka ładnie się ze sobą integruje.
— A wszystko w porządku — odpowiedział Edward.
— Przyszliśmy posłuchać muzyki Benjamina — dodał Alejandro.
Słysząc te słowa, mężczyzna uniósł brwi, otworzył szerzej oczy.
— Naprawdę? — Spojrzał na syna.  Benny, widzę, że wreszcie im powiedziałeś!
— Wreszcie? — zdziwił się Daniel.  Benja, serio, jak długo grasz na gitarze?
Benjamin otworzył usta, by odpowiedzieć, ale niestety ojciec był o tę jedną sekundę szybszy.
— Och, to już sporo będzie. — Rodzic machnął niezgrabnie ręką.  Benny pierwszy raz wziął do ręki gitarę w wieku czterech lat.
— Czterech lat?! — reszta wybałuszyła oczy.
W tym momencie wzrok wszystkich utknął na jasnowidzu.
— Ty grasz na gitarze od dziesięciu lat i nikt poza rodziną o tym nie wie?! — zawołał niedowierzającym tonem Adam.
— Nie no, sąsiedzi wiedzą, bo czasem ćwiczę w ogrodzie. — Benny wzruszył ramionami.
— Sąsiedzi wiedzą, a my nie?! — wypalił Edward.
— Teraz już wiecie. — Przewrócił oczami.  Poza tym nie gram od dziesięciu lat, bo jako czterolatek nie mogłem nawet zmieścić gitary w rękach, nie miałem też siły docisnąć strun i na dobrą sprawę mogłem ogarnąć jedynie e7-moll. — Podparł się rękami na biodrach.
— Czym, do cholery, jest emol siedem? — wcisnął Daniel.
Benjamin westchnął głośno, posłał ojcu wymowne spojrzenie. Oczywiście, że rodzic musiał się zbyt mocno podekscytować. Sam również grał na gitarze, był wielbicielem muzyki, więc to nic dziwnego, że się bardzo ucieszył, gdy usłyszał, że syn, który podzielał zainteresowania, wreszcie pochwalił się nimi swoim przyjaciołom. Żeby nie było, Benny wiedział, że ojciec jedynie chciał wychwalać umiejętności swojego dziecka, ale wcale nie pomagał w tym, że ekipa już bez tego mocno przeżywała całą muzyczną sprawę.
— Ale nie można ukryć, że z teorii mały Benjamin wiedział praktycznie wszystko — powiedział wesoło mężczyzna, dumnie poklepał syna po plecach.
Ojciec serio nie pomagał!!!!!!
— Tata, ja tu próbuję ratować przyjaźń — mruknął.
— Jaką przyjaźń?! — zawołał Daniel, krzyżując ręce na piersi.  Jesteś zdrajcą! Nie znam cię! Ej, chłopaki, co my robimy w domu jakiegoś losowego typa?
— Dobra, chodźcie, na górze mam gitarę.
I poszli.
Rodzic proponował jeszcze coś do picia lub zakąszenia, ale chłopaki podziękowali, zbyt przejęci tajemniczym talentem Benjamina. Wszyscy grzecznie podążyli za gospodarzem po schodach na pierwsze piętro, dali się ładnie zaprowadzić niczym szkolna wycieczka aż do samego pokoju.
— Chłopaki — zagadał wtem Edward  ile się tak w sumie znamy?
— Od początku podstawówki — odpowiedział Adam, poprawiając okulary.
— To czemu jest to nasz pierwszy raz w domu Benjamina?
— Bo dotychczas byliśmy tylko u Daniela i Alejandra, plus Benjamin zawsze zapomina o swoich urodzinach.
— Racja.
— Kurka, o czym Benjamin nie zapomina? — szepnął Daniel.
Wchodząc do środka, przyjaciele w pierwszej kolejności zwrócili uwagę na zdecydowanie panujący artystyczny motyw. Na ścianach wisiały przyklejone taśmą przeróżne szkice i parę dokładniejszych obrazków, wszystkie autorstwa Benjamina. O tym akurat wiedzieli, bo nie dało się przegapić chłopaka bazgrolącego w zeszytach i książkach. Nawet większość nauczycieli o tym wiedziała, ale przymykała oko, bo miał jednocześnie wysokie stopnie. Plus to były całkiem dobrej jakości bazgroły. Zresztą, chłopak świetnie się sprawdzał na plastyce, mimo że tak strasznie narzekał na wycinanie, klejenie i tak dalej. On po prostu miał dłonie stworzone do rękodzieła. I najwyraźniej gitary.
Bardziej skupili się na wszechobecnych płytach i kasetach. Nad łóżkiem i zajmującym losowy stolik magnetofonem wisiały plakaty świecących sławą gwiazd muzycznych wszelakiej maści: rock, pop, ballady, punk, nawet klasyka. Na biurku leżały koperty z jakimiś zwiniętymi „drutami”, a trochę dalej opierała się o ścianę...
— Jest i gitara! — zawołał entuzjastycznie Edward, wskazując palcem instrument.
Po pokoju rozniosła się fala entuzjazmu.
Benjamin podniósł gitarę, przerzucił pasek przez ramię.
— I co? — Uśmiechnął się dumnie. — I wyglądam jak typ, który powinien stać na scenie, mam rację?
Zapozował jak jakiś rockman, udał, że szarpie za struny. Tak, tym razem również wydał z siebie wątpliwej jakości dźwięki, próbujące imitować elektryczną gitarę, mimo że trzymał w rękach akustyka.
Reszta przypatrywała mu się w ciszy.
— Ty serio musisz taki być? — spytał beznamiętnie Adam.
— Pal trampkiiiiiiiiiiiii — zaśpiewał Benjamin.
Wredni do samego końca.
— To twoja gitara? — spytał zaciekawiony Alejandro.
— Nie, mojego ojca — odparł. — Ale w przyszłości kupię sobie swoją własną. Będzie to wtedy najzaczepistsza gitara na świecie, a wiecie, czemu? Bo będzie moja! — zaśmiał się jak jakiś bogacz (do którego swoją drogą było mu bardzo daleko).
— Dobra, nie chrzań, tylko zacznij wreszcie grać! — zawołał zniecierpliwiony Daniel, nieco dłuższe kły błysnęły spomiędzy warg. — Dajesz!
— No już, już, matko, jaka niecierpliwa widownia!
Posadził przyjaciół na łóżku, sam zaś stanął przed nimi, jak gdyby brał udział w jakimś talent show, a reszta robiła za jury. Wyprostował się, wziął nieco głębszy wdech.
Okej, to był pierwszy raz, kiedy oficjalnie grał przed kimś innym niż rodzicami. Nikomu poza nimi nie pokazywał swoich umiejętności. Nawet cioci Ofelii, która na święta do nich przyjeżdżała. Nawet dziadkom. Czy przez to się stresował? Nie, ani trochę!
No, może trochę.
Rodzice zawsze chwalili jego grę, ojcu szczególnie ufał, ponieważ on też grał, więc na pewno wiedział, co brzmiało dobrze, a co źle. Dzięki niemu Benjamin wierzył w swoje muzyczne zdolności. Wierzył...
Ale nadal się stresował.
Co, jak się pomyli i spierniczy? Albo jak się okaże, że w rzeczywistości nie brzmi tak dobrze, jak mu się wydawało?
Nie, był Benjaminem Johnsonem, przyszłym najlepszym muzykiem na całym świecie! Osiągnie sukces na sto dziesięć procent!
Tak, wszyscy będą go słuchać! Przez lata będzie grał na scenie! Będzie miał reputację idealną, bez żadnych skaz!
Ułożył palce lewej ręki w pierwszy akord pierwszej piosenki, prawą zaś przejechał po strunach. Zaczął odważnie, ponieważ od piosenki, którą sam napisał. Czuł się jednak z nią najpewniej.
Przyjaciele siedzieli nieruchomo, słuchając go w ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz