Od jej wylądowania w Novendii, Zahra uświadomiła sobie, że chociaż kraj jest wypchany po brzegi różnorodnością, i na mało rzeczy ludzie (i nie-ludzie) zwracają uwagę, to w ogólnym mniemaniu społeczeństwa były rzeczy dziwne i dziwniejsze. Trójgłowy kot był zdecydowanie jedną z dziwniejszych rzeczy dla novendyjczyków. Nawet w ich prężnie zróżnicowanej stolicy.
Jeszcze w Luminarii nie chcieli jej wpuścić na samolot z Buzdyganem pod pachą, bo nie był w kontenerze, ani nie posiadał paszportu. Cokolwiek to znaczy. Po co Zahra miała brać ze sobą jakiś pasztet na samolot? Jako przekąskę? W każdym razie, chcąc ominąć zamknięcie Buźki w luku z walizami, Zahra z samolotu przeniosła się na pociąg.
Pociągi były zajebiste. Dostała cały przedział dla siebie, bo mało było chętnych pasażerów na dzielenie sypialni z trzygłowym kotem i jego szczekająco-miauczącą właścicielką. Buzdygan dostał nawet całą prycz dla siebie, na której spędził większość podróży, świergoląc do przelatujących za oknem ptaków. Mimo wszystko konduktor i tak zrobił wielkie oczy na widok kota.
– Trzy w jednym? Co to za promocja? – rzucił z nerwowym śmiechem, stemplując stuprocentowo legalnie zakupiony bilet Zahry.
– Trzy w jednym? Co to za promocja? – rzucił z nerwowym śmiechem, stemplując stuprocentowo legalnie zakupiony bilet Zahry.
– Zajebista – skwitowała Zahra, gdy jedna z głów Buzdygana (konkretniej Dy) zacisnęła wampirze ząbki na dłoni konduktora, gdy ten schylił się, by ową główkę pogłaskać.
Ludzie potrafili zignorować jej ceglastą skórę, rogi, puchaty ogon, nawet metalową nogę, ale widok kota o ilości głów przewyższającej jeden było dla niektórych stellairczyków istnym fenomenem. Podczas pierwszego tygodnia w mieście, zanim Zahra miała jeszcze załatwione noclegi takie pod prawdziwym dachem, z łazienką i kuchnią i działającymi drzwiami, Buzdygana ciorała ze sobą wszędzie. Do każdego sklepu, do kawiarni, restauracji, hotelów i melin, w obawie, że ktoś znów spróbuje jej go zabrać. Wciskała go do plecaków, zapinała w kurtce, nawet znalazła mu szelki i smycz (tego nienawidził najbardziej. Wszystkie trzy głowy od razu przegryzały wszystkie linki i nici, i ze spacerku były… no, nici). Wszędzie, gdzie szła Zahra, szedł też Buzdygan. W sumie bardziej był tam niesiony, albo dreptał za nią.
W ogóle Buzdygan okazał się niezwykle inteligentnym zwierzęciem. Bo w sumie chyba zwierzakiem nawet nie był. Ale bezproblemowo reagował na imię (trzy imiona? W każdym razie przy każdym zawołaniu odwracała się przynajmniej jedna z głów), w dodatku jakby rozumiał Zahrę, nieważne jak bardzo mąciła novendyjski. Może dlatego, że razem pochodzili z innych stron. Czy wszystkie pomioty mają ten sam język? Tak czy siak, Buzdygan ją rozumiał. Czasem nawet z minimalną ilością słów. Potrafił przyjść na zawołanie, zostawić jakiś kawałek metalu, który znalazł na ulicy (i próbował zjeść), generalnie kot wspaniały. Perfekcyjny. Ale mimo to, i tak niektórzy przechodnie rzucali w jego stronę dziwne spojrzenia.
Ktoś kiedyś pochwalił Zahrę za to, że podjęła inicjatywę ratowania biednych zwierzaczków z laboratoriów. Jakich laboratoriów? Przecież żadne z nich nie urodziło się w żadnym labie ani torium. To, że Buzdygan miał trzy głowy, nie było żadnym wybrykiem genetycznym, a plusem. Zdecydowanym plusem. Bo miał słuch i wzrok za trzech, w dodatku był potrójnie chętny na głaski i zabawę. Może i faktycznie potrzebował więcej jedzenia, ale Zahra uwielbiała dzielić się posiłkami. A często tego nie miała jak, z kim robić. No i mruczał również potrójną mocą. Same plusy. Posiadanie trzech kotów w jednym, a potrzebują tylko jednego posłania i drapaka.
Może i dla niektórych Buzdygan i jego trzy głowy były wynaturzeniem, czymś zdecydowanie dziwniejszym. Ale dla Zahry? Zdecydowanie nie. Bo, jak sama stwierdziła, co trzy głowy, to nie jedna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz